Kuertiego przypadki no image

Opublikowany 10 kwietnia 2011 | autor Grzegorz Łuczko

9

Półmaraton poznański 2011: Relacja

Stoisz na linii startu (tak naprawdę to dobrych kilkadziesiąt metrów przed nią), słońce ogrzewa Ci twarz i wspominasz te wszystkie mroźne dni minionej zimy. Zastanawiasz się kiedy skończyły się te znienawidzone mrozy i kiedy zaczął się ten wcale nie bardziej przyjemny upał. Bo przecież bieganie, gdy termometr wskazuje kilka stopni poniżej zera jest całkiem przyjemne, ale kilkanaście stopni ciepła i prażące słońce? Nie! To wcale nie jest fajne!

Atak na kolejną życiówkę

Miałem swój ambitny plan nabiegania 1:28:xx w półmaratonie. Gdy staję na linii startu biegu ulicznego zawsze mam w głowie ambitny, zwykle nad ambitny cel, zawsze! I nie to, że tak mnie wciągnęła pogoń za tymi sekundami urywanymi z życiówek. Po prostu lubię ładne liczby. 39 minut na 10 kilometrów. 89 minut w półmaratonie. A to 1:28? 2 tygodnie przed poznańskim półmaratonem – na którego linii startu tymczasowo stoję i rozmawiam z Tomkiem Kowalskim – pobiegłem Maniacką Dziesiątkę. Udało mi się nabiegać życiówkę – 39 minut i 44 sekundy.

Z wyniku byłem wielce dumny, w końcu to jest szczególna chwila dla każdego biegacza, połamanie tych magicznych 40 minut na 10 kilometrów. Duma więc mnie rozpierała, a i plan na półmaraton wykluł się całkiem konkretny. Raz dwa policzyłem, że zacznę „połówkę” całkiem spokojnie tak, żeby 10km przebiec w 42 minuty i 30 sekund. A w drugiej części się przyspieszy, pomyślałem.

Dywagacje nt. temperatury

Stoję więc z Tomkiem w naszym sektorze, niedaleko pacemakera na 1:30 (cwany plan utrzymania się z nim do połowy, a później szalona ucieczka w kierunku mety) i czekam na start… No i poszli! Pierwszy kilometr jest z górki. Jest trochę mijanek wolniejszych biegaczy, trochę zwalniania, trochę przyspieszania. Wychodzi 4:30min/km. Luz. Przecież to początek, nie ma co się spinać. Jest ciepło, nad wyraz ciepło, a my zupełnie nieprzygotowani do takich temperatur, bo zresztą jak? Gdzie i kiedy? Zima niedawno puściła, słońce dopiero co przyzwyczaja nas do swojego ciepła…

Biegnę w krótkich spodenkach, pierwszy raz tego roku. To był dobry wybór – jak widzę biegaczy w długich leginsach to robi mi się słabo. W taki ukrop?! Tymczasem dobiega do nas Bela, czyli Łukasz Belowski. We trzech pobiegliśmy razem 50km na Nocnej Masakrze. Teraz nasze drogi spotykają się na półmaratonie. Bela to kiler, tydzień wcześniej nabiegał 1:23 w Warszawie. Dziś biegnie „rekreacyjnie”.

Noga „nie podaje”

Mija 3-4-5 kilometr, a mnie noga „nie podaje”! Nic a nic! Przypominam sobie zeszłoroczny półmaraton, ten sam zresztą, w tym samym miejscu. Przebiegamy Garbary a ja sobie myślę co jest grane?! Biegnę dużo wolniej niż na Maniackiej, a mnie już zatyka. Już, po kilku kilometrach! Tymczasem jednak utrzymuję założone tempo po 4:15min/km. Przebiegamy centrum miasta. Ale na 6 kilometrze wiem już, że to nie jest mój dzień…

Może wycof?

Taka myśl przyszła wcześniej, ale teraz nie mam już wątpliwości. Tomek zaczyna mi odbiegać, a mnie dzielnie prowadzi Bela. Nie mam serca go tak hamować. Ja słabnę z każdym metrem, a dla niego to lekka przebieżka. Przychodzi feralny 7 kilometr i w głowie pojawia się myśl, która nie powinna się pojawić „a może by tak zejść z trasy?”. Wiem, że życiówki nie będzie. Wszystko mnie boli, do mety daleko, źle się czuję i w ogóle – życiówki nie będzie!!!

Kryzys straszny. Zwalniam do 4:40min/km. Jest tragicznie. Mówię do Łukasza, żeby biegł i nie marnował czasu ze mną. Zdradzam się z moimi myślami o wycofie i dostaję, wielce słuszny w tej sytuacji, opierdol. Bela ma rację, nie mogę się poddać. Tydzień wcześniej nie poszło mi na On Sight, no i teraz miałbym znów odpuścić? Nie.

Sił brak

Dobiegam do punktu z piciem, zatrzymuję się. Już mi się nigdzie nie śpieszy. W spokoju wypijam 2 kubki power rade i wcinam kilka kostek czekolady. O dziwo, odżywam. Nadal jest kiepsko, ale spinam się i biegnę te 4:30min/km. A do mety jeszcze 12km… Będzie morderczo, myślę sobie i nie mając innej możliwości po prostu biegnę dalej.

Zaczynają mijać mnie kolejni zawodnicy. To deprymujące. Nie mijają mnie pojedynczo – mijają mnie całymi grupami! A ja nie mogę nic zrobić. Czuję tylko bezsilność. Nogi jak z ołowiu, ciężkie, zmęczone. Skasowałem się po 7 kilometrze, a teraz ciągnę już na resztkach sił.

O biegowych haju, którego zupełnie nie czuję

„Nocowałem” przed startem Belę i jego kolegę – Ziemowita, rozmawialiśmy do późna, oczywiście na tematy biegowe. Ziemek biega dla przyjemności, nie liczy się dla niego wynik, a raczej sama przyjemność płynąca z przemieszczania się. Był pod wielkim wrażeniem książki „Urodzeni biegacze”. Ta książka to pean na cześć biegania rozumianego jako wolność. Prawdopodobnie nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czasem przychodzi taki moment, w którym biegnąc czujesz się po prostu wolny.

Niesiony siłą własnych mięśni pokonujesz kolejne metry, czujesz się fantastycznie, ogarnia Cię uczucie wolności, niesamowitego luzu. Niektórzy nazywają to biegowym hajem. I gdy Ziemowit tak opowiadał o tym miał iskierki w oczach. Starałem się przypomnieć tę rozmowę i ten stan ducha, był może 15 kilometr, a ja wciąż „zdychałem”. Na nic jednak zdało mi się to wspomnienie – żeby pozwolić sobie na taki luz w bieganiu trzeba być nie tylko świetnie przygotowanym, ale i czuć swój organizm.

Strąciłem poprzeczkę…

Z bieganiem podczas zawodów biegowych jest tak, jak ze skokiem wzwyż. Poprzeczka zwykle ustanowiona jest na granicy Twoich możliwości. I albo ją przeskoczysz, albo ją zwyczajnie strącisz. Strącenie to katorga, jeśli przesadzisz z tempem, to jesteś wypluty z sił. No i ja przesadziłem – zamiast „haju”, przechodziłem mordęgę. Kilometry mijały z wolna. Wlokłem się. Co prawda biegłem na przyzwoity czas w okolicach 1:36-1:37, ale miałem uczucie jakbym ledwo odrywał się od asfaltu.

2 kilometry do mety. Ufff…

Minąłem 19 kilometr. Tutaj zacząłem finiszować, ale to było pół roku temu na maratonie, byłem w niebo lepszej formie, miałem siły na mocną końcówkę. Teraz chcę mieć to po prostu za sobą. Zmęczenie sięga zenitu. Zbiegam w dół w kierunku Malty. Zakręt w prawo i wybiegam nad jezioro. Zostało już naprawdę niewiele. Dopinguje nas sporo ludzi, jest ciepła niedziela. Ludzie odpoczywają, aktywnie. A ja? Rzężę i charczę z wysiłku.

Zostało jakieś 300 metrów, niezgrabnie zbieram się do ostatniego wysiłku. To nie jest mocny finisz, ale przyspieszam, żeby godnie wbiec w ten fantastyczny szpaler ludzi tuż przy mecie (nie startowałem w wielu biegach, ale finisz na półmaratonie/maratonie w Poznaniu jest po prostu genialny!). Spoglądam na zegar, wskazuje godzinę 36 minut i kilkadziesiąt sekund. Chwilę później przebiegam linie mety.

Odkrywanie starej prawdy na nowo

Nie udało się poprawić życiówki. To był pierwszy bieg, w którym nie udała mi się ta sztuka. W gruncie rzeczy ten moment musiał prędzej czy później przyjść, może i dobrze, że stało się to teraz? Nie będę wywierał na sobie już takiej presji. Na 7 kilometrze byłem na siebie okropnie zły, miałem zupełnie inne – dużo większe! – oczekiwania, niestety już wtedy wiedziałem, że nie uda mi się ich zrealizować. To był ten trudny moment, w którym pojawiła się myśl o rezygnacji.

Udało mi się go przetrwać (jeszcze raz dzięki Łukasz!), a na mecie chyba po raz pierwszy tak naprawdę uświadomiłem sobie coś, co wcześniej zdarzało mi się powtarzać bezwiednie – SAMO UKOŃCZENIE ZAWODÓW TO JUŻ SUKCES! I wcale nie piszę tego, by podbudować się po kiepskim występie, tak po prostu jest. Czasem zdarza mi się o tym zapominać w pogoni za kolejnym, lepszym oczywiście, wynikiem. A przecież nie o to tu chodzi. A przynajmniej nie tylko o to…

Zdjęcie: Edyta Torończak


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



9 Responses to Półmaraton poznański 2011: Relacja

  1. Kuba mówi:

    Nie można ciągle robić życiówek. Ostatnio z powodu przebytej choroby też musiałem odpuścić bieg w Bukówce i biec znacznie wolniej.

    Taka kolej rzeczy.

  2. Paweł mówi:

    Ja też ostatnio przeliczyłem się z siłami więc witaj w klubie brachu 🙂 Nic to, chwila zastanowienia co było nie tak i dalej trenujemy by następnym razem poszło lepiej.

    p.s. Nie wiem czy czytałeś w ostatnim „Bieganiu” na s. 10 o Japończyku Yuki Kawauchi. To jest gość! Istny biegowy kamikadze 🙂

  3. Przemek mówi:

    Ukonczenie zawodow to sukces i kropka!
    Kuerti, pojawiasz (biegasz) sie jeszcze w Wolinie?
    Swoja droga to cieniutko u nas w Zachodniopomorskim z zawodami.
    Pozdrowienia

  4. Kuerti mówi:

    Kuba,

    Jasne, w końcu przychodzi TEN moment. Bolesny moment 🙂 . Dlatego nigdy nie dałem się zwariować na punkcie urywania kolejnych sekund, ale to nie zmienia faktu, że gonię za tymi życiówkami – w teorii ustaliłem sobie pewne punkty po przekroczeniu, których przestanie mi na tym zależeć. W teorii…

    Paweł, Borman,

    Czytałem! Japończycy są szaleni!

    Przemek,

    Witaj na PK4! 🙂 .

    Skąd jesteś? W Wolinie pojawiam się, ale baardzo rzadko. Teraz od maja będę tam częściej, w zasadzie co każdy weekend.

  5. Przemek mówi:

    Czesc
    Jestem z Wolina od 12 lat 🙂
    Teraz jestem w pracy (aktualnie Arabia Saudyjska), wracam do domu ok. polowy czerwca i znowu zaczne udeptywac pola miedzy Wolinem a dzika plaza.
    Bardzo fajnego bloga prowadzisz. Moze uda sie spotkac i pogadac „na zywo” latem!

  6. Kuerti mówi:

    A jak trafiłeś na PK4? I dlaczego nigdy nie spotkaliśmy się podczas biegania?! 🙂

    Jak już wrócisz z dalekich krain daj znać! Tak jak pisałem wcześniej, od maja będę częstym gościem w Wolinie.

  7. Przemek mówi:

    Na PK4 trafilem za pomoca napieraj.pl.
    Mozliwe, ze sie kiedys mijalismy na trasie, ja biegam przewaznie z moim psem; owczarkiem niemieckim, jest dobrze ulozony i idzie przy nodze na mijankach z innymi biegaczami lub kijkarzami.
    Poza tym wyjazdy powoduja moje znikanie co dwa miesiace. Znasz jakies fajne trasy na dlugie wybiegania, ja ostatnio „odkrylem” droge z Dargobadza parkiem do Miedzyzdrojow (ale wtedy bez psa ;))
    Dam znac jak bede spowrotem na wyspie.

  8. Kuerti mówi:

    Przemek,

    Będę więc wypatrywał biegacza z owczarkiem 🙂 .

    Co do tras, to oczywiście klasyk Dargobądz – Międzyzdroje brzegiem Zalewu – fantastyczna trasa! Druga opcja to bieg z Międzyzdrojów do Warnowa i dalej do Dargobądza, cała trasa prowadzi lasem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA