Góry

Opublikowany 9 lipca 2013 | autor Grzegorz Łuczko

15

Jadę przebiec Karkonosze, jedziesz?

Włącz muzykę!

Pomyślałem, że to niesamowite, a może i lekko absurdalne. Wspinaliśmy się błotnistym szlakiem w górę zbocza, w kierunku grani Karkonoszy. Z nieba wciąż zacinało deszczem, a my niestrudzenie podchodziliśmy próbując zachować suche (o płonna Ty nadziejo!) buty. A jeszcze kilkanaście minut wcześniej siedzieliśmy w ciepłym autobusie, który zmierzał w kierunku Jakuszyc.

Za oknem wciąż zacinało deszczem. Bynajmniej nie przestało, gdy w końcu wysiedliśmy na jednym z ostatnich przystanków. Trójka kolorowych przebierańców, która ubzdurała sobie, że przebiegnie Karkonosze. Pomysł A. miał swój sens i logikę. Teraz jednak, gdy wspinaliśmy się w tym błocie to wszystko wydawało mi się strasznie absurdalne.

Bo jak wytłumaczyć komuś zdrowemu na ciele i umyśle, że mimo wszystko bieganie w takich warunkach ma swój urok? Że to, że im jest trudniej, tym bardziej nam się podoba i tym bardziej jesteśmy zadowoleni? Jak wytłumaczyć „kanapowcowi”, który całe życie ucieka przed dyskomfortem, gdzie kryje się przyjemność wystawiania się na niewygody, zimno, deszcz i zmęczenie?

Murakami napisał kiedyś coś takiego: „jeśli muszę Ci to tłumaczyć, to znaczy, że nigdy tego nie zrozumiesz”. Coś w tym jest. Dlatego nie tłumaczę nikomu. Zresztą, sam czasem przed sobą nie potrafię tego wytłumaczyć, a co dopiero innym ludziom? Nauczyłem się nie myśleć za wiele podczas biegania, zwłaszcza tego na długim dystansie. Nie zadawać pytań, zwłaszcza tych o sens. Tak jest łatwiej. W ten sposób nawet najbardziej absurdalne pomysły mają szanse na realizacje.

Po sześciu kilometrach doszliśmy w końcu do granicy lasu i wybiegliśmy pod Szrenicą. Do deszczu, do którego zdążyliśmy się już przyzwyczaić doszedł porywisty wiatr. Na szczęście wiał nam w plecy. M. biegł na samym przedzie, ja pośrodku, a A. za nami. Widoczność mieliśmy na kilkadziesiąt metrów. Momentami traciliśmy siebie nawzajem z pola widzenia.

Nosowska śpiewa o rozkosznym sam na sam z papierosami i kawą. Wolę tę samotność w górach. Lubię tę nienachalną obecność towarzyszy, kiedy każdy biegnie swoim tempem. Co jakiś czas oglądamy się przed i za siebie w poszukiwaniu kompanów. Jesteśmy razem, a jednak osobno.

Przy Śnieżnych Kotłach wiatr nabiera na sile i zmienia kierunek na boczny. Wieje tak mocno, że momentami boję się, że wywieje A. gdzieś hen daleko. Ręce grabieją mi z zimna i powoli tracę wiarę w sens naszej eskapady. Jestem mokry, jest mi zimno, a do celu jeszcze w cholerę daleko. A. też ma minę nietęgą. Sporo czasu zabiera nam zejście poniżej Kotłów, kamienie są śliskie. Nie chcemy ryzykować jakiejś kontuzji i poruszamy się naprawdę wolno.

Niżej na szczęście nie wieje tak mocno, ale pojawia się inny problem. Nigdzie nie widać M.! Jeszcze tuż przed zbiegiem był przed nami. Widziałem jego czarną kurtkę. Tymczasem od dobrych kilkunastu minut nie mieliśmy z nim kontaktu wzrokowego. Nie mógł zostać za nami, od momentu wejścia na grań biegniemy cały czas czerwonym szlakiem. Nie mógł się zgubić po drodze – bo nawet jeśli tak, to szybko by nas dogonił. Ale co tam zgubił, M. przecież zna Karkonosze najlepiej z całej naszej trójki!

czwgm0w5_zw9xcpsoukz9jh6l034aft-g18qjmwj1qi.jpg

Zastanawiamy się co robić. Pomysł był taki: zostawiamy auto w Jeleniej Górze, dojeżdżamy autobusem do Jakuszyc i stamtąd ruszamy dalej. Co najmniej do Okraju. Nikt z nas nie sprawdził dokładnie gdzie kończą się Karkonosze. Ja założyłem, że gdzieś w okolicach Okraju. Wedle mapki, którą wydrukowała A. gdzieś w Czechach sporo za Okrajem. Problemy były dwa: nie mieliśmy mapy tej części Karkonoszy (wydruk z google się nie liczy!), i poważniejsza trudność: powrót z okolic Lubawki był mocno problematyczny. A przecież musieliśmy dostać się jakoś do samochodu.

Opcja ze spotkaniem się na końcu trasy odpadała. Na szczęście mieliśmy telefony, to wcale jednak nie ułatwiało sprawy: nadal padał deszcz, poza tym w górach nie zawsze jest zasięg. Pierwsze próby dodzwonienia się do M. spełzły na niczym. Biegliśmy więc przed siebie zastanawiając się co w takiej sytuacji jest racjonalnym zachowaniem. Zgubienia się na trasie zupełnie nie przewidzieliśmy!

Napotkana turystka potwierdziła nasze przypuszczenia: M. jest przed nami. Dobiegliśmy do schroniska w Odrodzeniu z nadzieją, że w środku odnajdziemy naszą zgubę. Sala pełna była turystów (choć na szlaku zupełne pustki – co zresztą zupełnie nas nie dziwiło), ale M. ani śladu. Zamówiliśmy dwie herbaty z cytryną i usiedliśmy nad mapą. Nadal nie mogliśmy dodzwonić się do M., a on sam nie dawał znaku życia.

A. wspomniała o ewentualnym wcześniejszym zejściu w stronę Karpacza. Pogoda zupełnie nie zachęcała do kontynuowania naszej wycieczki. Jednak w tej sytuacji nie mieliśmy wyjścia jak tylko biec dalej. Pomyślałem, że jeśli faktycznie M. jest przed nami, to w przypadku zgubienia jedyną racjonalną decyzją z jego strony będzie zatrzymanie się w Domu Śląskim, tuż przed podejściem na Śnieżkę. Warunki pogodowe tuż przy najwyższym szczycie Karkonoszy zawsze, zawsze są po prostu beznadziejne.

Postanowiliśmy dobiec do Śląskiego Domu z nadzieją, że tam znajdziemy M. Na szczęście miałem w plecaku ciepłą i suchą (!) koszulkę na zmianę. Mimo ciepłej koszulki wyjście w deszcz nie było zbyt przyjemne, prawdę powiedziawszy najchętniej nie ruszałbym się ze środka. Za Odrodzeniem trasa wiodła nieco w górę, mieliśmy okazje się rozgrzać.

I o dziwo, przestało padać! Do Śnieżki mieliśmy jakieś 6 kilometrów całkiem przyjemnego biegu. Wystarczyła mała zmian w tych paskudnych warunkach, a od razu biegło się lepiej. Nie na długo jednak, tuż za Kopą wpadliśmy w sidła Śnieżki. Pogoda z miejsca się popsuła, zaczęło nawet nie padać, co po prostu lać. Na szczęście zaraz za Kopą wyłoniła się kopuła Śląskiego Domu, a w środku…

A w środku znaleźliśmy naszą zgubę! Jak się okazało M. skoczył na moment „na stronę”, a później wydawało mu się, że minęliśmy go i zaczął nas gonić.

xasmxblw53lviz7n8qf6icrjrwtxccvg_lsxfy-u2-8.jpg

Spojrzałem w okno, ulewa ani na moment nie ustępowała. Do Okraju mieliśmy jakieś półtorej godziny napierania w paskudnych warunkach. A. już wcześniej wspominała o wycofie. M. widziałem, że chciał biec dalej. Jednak to ja miałem podjąć decyzję, zarówno A. jak i M. nie bezpośrednio przedstawili swoje stanowiska, żadne z nich nie upierało się jednak przy konkretnej opcji. Mój głos miał przeważyć szalę.

Jeszcze raz zerknąłem w okno, nic nie zwiastowało poprawy pogody. Przebiegliśmy prawie 30 kilometrów w totalnej „dupówie”. Przed startem powiedzieliśmy sobie, że dobiegniemy do Okraju, a później zobaczymy jak będzie wyglądała sytuacja. Cel był więc jasno sprecyzowany. Start w Jakuszycach, dobieg do Okraju i podjęcie decyzji. Jasnym było to, że w tych warunkach Okraj byłby końcem naszej wyprawy.

Zdecydowanie łatwiej było wrócić do Jeleniej z Karpacza, chwila moment i bylibyśmy przy samochodzie. Bieg do Okraju to półtorej godziny walki z żywiołem, a później jeszcze dobieg co najmniej do Kowar i szukanie transportu. To głupie, pomyślałem. Za oknem mamy totalną zlewę, 30 kilometrów w nogach, a nadal nie chcemy odpuścić. Choć przecież to przebiegnięcie Karkonoszy to tylko luźna myśl, pomysł, jakaś abstrakcyjna idea.

To nie zawody, w których motywacja jest nam przypisana niejako odgórnie. Tu my samu kreujemy sens naszych poczynań, a jednak tak trudno nam zmienić raz powzięty plan!

Kilka tygodni temu pojechałem z K. nad Wartę na most kolejowy w okolicach Poznania. K. zamontował stanowisko do skoku na linie. Skok wahadłowy. Taka monstrualna huśtawka. K. skoczył jako pierwszy, żeby przetestować stanowisko.

Chciałem skoczyć, ale gdy przyszła moja kolej zacząłem się wahać. Byliśmy kilkanaście metrów nad ziemią. Dość wysoko, na tyle wysoko, żeby pojawił się strach. Żeby skoczyć nie ryzykując kolizji ze ścianą przęsła mostu trzeba było przejść na rękach kilka metrów w głąb mostu. Stałem na betonowej krawędzi i zerkałem w dół. I zacząłem się bać. K. powiedział, że żeby skoczyć trzeba pokonać pierwotny lęk przed śmiercią. W gruncie rzeczy taki skok to coś zupełnie przeciwnego tym wszystkim mechanizmom obronnym, które mamy zakorzenione od zarania dziejów.

Puścić się rękoma i poddać swobodnemu spadaniu. To wbrew ewolucji, naturze i zdrowemu rozsądku. To było tydzień po powrocie z Pragi. Wróciłem z Czech rozgoryczony i rozczarowany. Pierwszy raz zszedłem z trasy podczas biegu ulicznego. Nie udało mi się nie tylko nabiegać wyniku, który sobie założyłem – 3:05 – ale nawet nie dobiegłem do mety. To bolało. Miałem dość przeskakiwania kolejnych, coraz wyżej zawieszonych poprzeczek.

gxei241rgzwb5g7wcgh6kpflyybms0pix0flzrwurqy.jpg

Pieprzonej pogoni za coraz lepszym wynikiem. Czułem się tym zmęczony. Tym udowadnianiem sobie, że potrafię. Stałem na tej krawędzi i bałem się, najzwyczajniej w świecie bałem się pokonać tę granicę, pokonać własny lęk przed śmiercią. Ale i miałem dość ciągłego przełamywania się. Ciągłego wychodzenia poza strefę komfortu. Przeskakiwania tej pieprzonej poprzeczki. Udowadniania sobie, że potrafię.

K. wespół z P. zachęcali mnie do skoku. Wiedziałem jednak, że nie skoczę. Rozkoszowałem się tym momentem, w którym podjąłem świadomą decyzję o tym, że odepnę się od liny i wycofam. Ten wycof sprawił mi pewną przyjemność – to była moja świadoma decyzja, dobrze się czułem nie oddając tego skoku (wiem jednak, że podejmę jeszcze kolejną próbę).

Granica pomiędzy słabością a rozsądkiem i świadomym wyborem jest cholernie, cholernie cienka. I myślę, że bardzo łatwo jest usprawiedliwiać swoją słabość – problem w tym, żeby wiedzieć kiedy powiedzieć dość. Po raz kolejny spojrzałem w okno i powiedziałem, że w tej sytuacji najlepiej będzie zbiec do Karpacza. Nie chciałem, żebyśmy sobie cokolwiek udowadniali, robiliśmy to już nie raz. Zasunęliśmy zamki przemoczonych kurtek i po raz kolejny tego dnia wyszliśmy w deszcz…

Zbiegaliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Karpacza. Z razu niepewnie, na sztywnych nogach i przy beznadziejnych warunkach pogodowych, ale z każdym kolejnym kilometrem w dół pogoda się poprawiała. Wbiegliśmy w las, przeskakując z kamienia na kamień pędziliśmy w dół. Tam już na dole pogoda poprawiła się na tyle, że zaczęliśmy się zastanawiać czy jednak nie trzeba było pobiec na Okraj…

Decyzja została jednak podjęta, nie było sensu już się nad tym zastanawiać. Dobiegliśmy do Karpacza, przestał padać deszcz, mgła zeszła i zrobiło się całkiem przyjemnie. Licznik zatrzymał się nam na 33 kilometrach. Sytych 33 kilometrach! A później syberyjskie pielmieni w Aurorze, jazda busem pełnym ludzi do Jeleniej (trójka brudnych, spoconych i przemoczonych wariatów + ciepłe powietrze z dmuchawy = niezapomniane wrażenia) i to słońce, które pojawiło się zaraz za Jelenią…

Was też po powrocie z gór drażni intensywny zapach perfum? Bo mnie cholernie!


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



15 Responses to Jadę przebiec Karkonosze, jedziesz?

  1. Bela mówi:

    „Będzie dobrze, a jak będzie źle, to i tak będzie dobrze.” Mi nic tłumaczyc nie musisz 😛

  2. borman mówi:

    Mnie drażni widok prostej linii horyzontu, przede mną, a boli świadomość, że góry zostały gdzieś tam za mną i muszę czekać do kolejnego weekendu, aby znów znaleźć się gdzieś na grani.

  3. Bela,

    Genialne! Podkradam to powiedzenie 🙂

    Borman,

    Też mam ostatnio straszliwą ochotę na góry!

  4. borman mówi:

    Grzechu,
    Rezerwuj sobie 24 sierpnia! Zrobimy te Karkonosze. Co Ty na to?

  5. Janusz mówi:

    Jak już chcecie przebiec całe Karkonosze aż do Lubawki to musicie sobie załatwić transport z tego zadupia do Jeleniej Góry.A po drugie to odcinek granicznego szlaku zielonego istnieje tylko do przejścia turystycznego Niedamirów-Bober.Dalej do Lubawki to szlak istnieje tylko na mapie.Lepiej z powyższego przejścia dobiec do czeskiej wioski Bober,a później kawałek asfaltem i szutrową drogą w pobliżu granicy dobiec do Kralovca skąd do przejścia drogowego Lubawka-Kralovec jest kilkaset metrów.

  6. borman mówi:

    Janusz,
    Biegasz jeszcze po górach? Może byś się skusił na wyrypę? I dziękuję za cenne uwagi. Twoja wiedza i znajomość Karkonoskich szlaków jest bezcenna 🙂 .

  7. Włodek mówi:

    witam wszystkich. Ja miałem więcej szczęścia. Dwa tygodnie temu był upał. Przepiękna pogoda. Tłumy w niedzielne popołudnie rozłożone na hali szrenickiej. Cel mój to wbiec ze Szklarskiej na Szrenicę, a potem się zobaczy może Śnieżne Kotły i powrót żółtym szlakiem przez schronisko pod Łabskim Szczytem. Gdy marszobiegiem dotarłem na Szrenicę to myślałem sobie jakim to ja jestem twardzielem, zwycięzcą, mistrzem biegów ultra :-). Do czasu aż zobaczyłem niepozornego starszego Pana bez koszulki wbiegającego na Szrenicę z….dowiązaną oponą wypełnioną piaskiem.
    Pozdrawiam serdecznie.

  8. Janusz mówi:

    Marcin.Po górkach jeszcze biegam,ale BNO.Za to w piątek po południu coś mnie natchnęło i pojechałem do Jakuszyc,zostawiłem auto pod leśniczówką i o 20.06 wystartowałem na traskę Jakuszyce-Orle-Jizerka-Smedava,a od Smedavy niebieskim szlakiem przez Zimni Kiosek(Knajpa)-rozćesti k Ćerne hore-Kristianov-Nova Louka,dalej zielonym Prehrada Bedrichov-Stammeluv Kriź-Rudolfov do Liberca pod ZOO w dzielnicy Lidove Sady,przeciąłem Liberec wzdłuż torów tramwajowych do Gł.dworca kolejowego,gdzie zrobiłem nawrót i z powrotem tą samą trasą do Jakuszyc.Razem 76 km.Byłem tak skatowany że jak przyjechałem do domu i położyłem się spać to wstałem dopiero w niedzielę rano.Dopiero po takim odpoczynku mogłem stwierdzić że żyję.

  9. Przemek mówi:

    A co tu takie pajeczyny wisza…?

  10. Ewa mówi:

    Super blog! I ja kocham góry i bieganie, od kiedy zaczęłam chodzić po górach i biegać życie nabrało jakiegoś sensu. Zaczęłam od 3 km teraz biegam po ok 11 km dziennie. Zazdroszczę tym którzy maja blisko w góry, ja mam sporo km z Elbląga. Dlatego każdy urlop i jakiekolwiek inne wolne dni spędzam w naszych PL górach. Ostatnio też przeszliśmy Karkonosze, ale początek był na Szrenicy, koniec w Okraju i w dół do Kowar. Swoją drogą to bieganie i wędrowanie po górach mają wg mnie wspólny mianownik – wolność, i chyba o to chodzi.

  11. Fajnie napisany artykuł. Podziwiam za to bieganie. Znam ten teren dość dobrze i wiem że jest tam pięknie, ale biega tam się dość trudno, więc gratuluję samozaparcia.

    • Dzięki Darek! Większą przeszkodą podczas tego wypadu była pogoda, tragiczna pogoda. Szkoda, że musieliśmy obyć się bez widoków i gapić się przez całą drogę pod nogi 🙂

      • Ania Korcz mówi:

        Widzę że nie tylko ja mam pecha do pogody 🙂 W górach ta pogoda zmienia się błyskawicznie, Kidy ostatnio „startowaliśmy” z Karpacza świeciło piękne słońce 40 minut później główną role grała mokra mgiełka. Ale i tak było warto, po wejściu na śnieżkę satysfakcja była ogromna.

        • Aniu, dokładnie! Góry są nieprzewidywalne. Na Śnieżce byłem już chyba z 10 razy i dopiero od niedawna trafia mi się tam dobra pogoda, wcześniej jakieś zawieje i armagedony :))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA