Kuertiego przypadki no image

Opublikowany 24 września 2009 | autor Grzegorz Łuczko

2

Jesienne Trudy: Trasa Rowerowa

Na rower wyruszliśmy w ostatnich promieniach słońca. Tym razem nie jako uczestnicy, nie jako rywalizujący lecz jako żniwiarze – mieliśmy „pochować” trasę rowerową. Nie mieliśmy ze sobą kart startowych – naszym potwierdzeniem obecności na punktach były lampiony i perforatory, które przywieźć mieliśmy ze sobą. Tego jeszcze nie robiłem! Było coś niesamowitego w tym zbieraniu punktów – zwijaliśmy tą wirtualną wić pomiędzy kolejnymi miejscami w kłębek. Za kilka godzin po Jesiennych Trudach miało nie zostać ani jednego śladu – przynajmniej po trasie rowerowej. Mistyczne uniesienia na bok – najpierw trzeba było zacząć, a to nie było łatwe!

Prawda jest taka, ża ani ja, ani Piotrek nie jesteśmy super nawigatorami (naprawdę? ironiczna uwaga gdzieś z tłumu 😉 ) – radzimy sobie raz lepiej raz gorzej, powiedzmy, że na pieszych etapach lepiej, a na rowerowych gorzej. A już fatalnie idzie nam zaczynanie! No fatalnie po prostu! Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że po 30 minutach od wyjechania z bazy wracamy w jej pobliże aby zmienić zupełnie koncept na pokonanie trasy? Kompletnie nie możemy odnaleźć się szukając drogi na PK4 – jak widać prowadzenie bloga o tym samym tytule wcale nie daje mi forów w szukaniu czwóreczek 😉 . Co ja mówię, kompletnie kompletnie! Sterczymy nad rowerami jak dwoje nowicjuszy, którym ktoś po raz pierwszy dał do ręki mapę i kompas i z niedowierzaniem kręcimy głowami, bo nic a nic nam się nie zgadza.

W geście rozpaczy postanawiamy spróbować od drugiej strony, ale wtopa! Śmiejemy się, że my tak zawsze na początku, a później będzie lepiej. No i jest lepiej. Zaliczamy pierwszy PK i jakoś zaczyna nam to iść. Jedziemy spokojnie – nie ścigamy się z nikim, jedziemy dla przyjemności… Tak, wiem jak to zabrzmiało, ale ja jestem usprawiedliwiony! Zrobiłem tylko 50 km. To Piotrek jest tym mniej normalnym 😉 . Pokonał 100 kilometrów w kapitalnym czasie i jeszcze mu mało! Nie czuję w ogóle zmęczenia, jedzie mi się tak przyjemnie! Bez żadnego ciśnienia, zupełnie na luzie – dawno nie czułem się tak przyjemnie na trasie. Tymbardziej więc szkoda, że z czasem Piotrek zaczyna słabnąć – wychodzi zmęczenie z pieszej setki, nie dziwię mu się, widziałem jego zmęczenie na mecie. Byłem zdziwiony, że nadal ma ochotę na ten rower – ja już chyba bym sobie odpuścił. Za piątym punktem z kolei rodzielamy się. Piotrek jedzie w kierunku Barlinka i tam będzie czekał na Wojtka, a ja zmierzam ku kolejnym punktom.

Zastanawiam się co robić dalej. Nieco spada mi motywacja do samotnej jazdy. Z drugiej strony czuję się dobrze i miałbym do siebie wielkie pretensje gdybym odpuścił. A przecież dość miałem już tego odpuszczania – oczywiście to nie były zawody, ale wiedziałem, że jeśli mam ugruntować w sobie nawyk walki do końca to teraz nie mogę zrezygnować, nie miałem żadnej wymówki – byłem w dobrej formie, nie miałbym nic na swoją obronę. Pieprzyć te głupie myśli – jadę. Pojechałem… Na dole mapy czekały na mnie 3 punkty – a później już w zasadzie powrót do bazy z zaliczeniem po drodze kolejnych 7 PK. PK14 szybko pada moim łupem. Problemy zaczynają się przy kolejnym – zamiast 2 czy 3 skrzyżowań w terenie pojawia się grubo więcej.

Próbuję gdzieś skracać, ale to bez sensu – zaczynam się gubić i żeby nie tracić czasu postanawiam namierzyć się od drugiej strony. Droga ciągnie się w nieskończoność, wydaje mi się, że coś musiałem totalnie sknocić, ale w końcu jest właściwe skrzyżowanie i po kilku minutach jestem na miejscu. Nie wiem dlaczego ale w tym ciemnym lesie czuję się nieswojo – wiem, że oprócz mnie nie ma tu już nikogo, jestem przecież „żniwiarzem” – zbieram trasę. Na szczęście od tego punktu pozostaje mi tylko powrót w stronę bazy – nieco naokoło, ale jednak! Przy PK16 daję się zrobić jak dziecko – na mapie punkt stoi na przecięciu drogi z torami, w rzeczywistości torów już nie ma, pozostał jedynie nasyp, którego w nocy nie jestem w stanie oczywiście zauważyć. Zwłaszcza mając do dyspozycji tylko światło czołówki w trybie ekonomicznym – nie doładowałem lampy rowerowej do końca i po kilku godzinach po prostu przestała świecić. A czołówka? Baterie w czołówce pamiętały jeszcze prawie 2 nocki na The hARz…

Nie zauważyłem więc torów i jak gdyby nigdy nic pojechałem dalej. Zrobiłem małe kółczeko, wróciłem w miejsce, w którym powinien stać punkt i… i oczywiście tam był! Później był nudny przelot przez Pełczyce, którego nie pamiętam, a później, a później to było ciekawie! Z PK8 na PK7 mogłem albo pojechać asfaltem i nie przemęczając się szybko podbić PK albo… ja naprawdę nie wiem co mi strzeliło do głowy! Druga opcja to była przeprawa przez pola i wątpliwy przejazd przez jakiś niezidentifikowany kanał. Myślałem chyba tak – sporo czasu już kręcę się po tej trasie, a ten wariant jest odrobinę krótszy, może więc uda mi się zaoszczędzić nieco czasu? Oczywiście to nie miało żadnego sensu, bo przecież asfalt zawsze będzie szybszy niż jazda przez jakieś pola i łąki, no i jeszcze kwestia tego mostku… Co mnie podkusiło?!

Początek jeszcze nie zwiastuje problemów, przejeżdzam przez wioskę i jadę dalej polną drogą, która trzyma dobry kierunek. Dojeżdzam do lasu i tu kończy się moja dobra passa. Najpierw szukam drogi w kierunki przeprawy przez kanał. Gdy po kilkunastu minutach w końcu ją znajduję i dojeżdzam do tego nieszczęsnego przesmyku okazuje się, że… no co się może okazać, no co? Kanał szeroki jak cholera, prawie nic nie widzę, bo moja czołówka ledwo świeci, po obu stronach zarośnięty brzeg, ani widu drogi po drugiej strony i co najlepsze – brak mostku! Znalazłem się, jak to się fachowo mówi, po prostu w dupie!

Miotam się jeszcze na prawo – nic, na lewo – również nic i zawracam z powrotem, bo co mam niby zrobić? Po godzinie czasu wracam w pobliże PK8 i bez entuzjazmu wpadam na asfalt. 40 minut później jestem na punkcie… Dostałem nauczkę – nigdy, ale to nigdy nie wybieraj niepewnych wariantów jeśli możesz jechać asfaltem! Nigdy! Licznik dawno przekroczył już regulaminowe 100 kilometrów, teraz dokładałem kilometry z własnych fantazyjnych wariantów. PK6 szybko pada moim łupem, do końca zostają mi ledwie 2 punkty. Trójkę podbijam również bez problemów. Trochę muszę kombinować z przejazdem na feralną czwóreczkę – czas mnie goni, do „limitu” (oczywiście jadę poza konkurencją, ale chciałem zmieścić się poniżej 10h, co w gruncie rzeczy jest słabym wynikiem, powinienem zrobić to w max 7-8h, no ale błędy, błędy…) zostało mi już tylko kilkadziesiąt minut.

W końcu jestem na właściwej drodze, jeden, drugi zakręt i jestem przy PK. Zebrałem całą trasę, plecak wypchany cały perforatorami i lampionami! Teraz już tylko zjazd w nikłym świetle czołówki do Dolic, przejazd o 5 rano przez miasteczko w ten niedzielny, jak zwykle nieco surrealistyczny o tej porze, poranek i melduję się na mecie. Jestem zadowolony z siebie, bo mogłem odpuścić i zrezygnować gdzieś po drodze, bo przecież nie miałem żadnej motywacji, nie ścigałem się, czas nie grał roli, a jednak walczyłem do końca, zebrałem wszystkie punkty, przejechałem 133 kilometry i potrenowałem nawigację. A to kiedyś na pewno zaprocentuje!

Na koniec chciałbym napisać kilka słów o samym rajdzie. Choć rajdy z tak łatwą nawigacją (na rowerze nawet łatwa orientacja sprawia mi czasem problemy) nie należą do moich ulubionych, tak na Jesiennych Trudach bawiłem się znakomicie. Na pewno to zasługa dobrego towarzystwa zarówno na trasie pieszej (dzięki Kasia) jak i na części trasy rowerowej (dzięki Piotrek) i braku ciśnienia na wynik ale przede wszystkim zaangażowania organizatorów. Szczególnie chciałbym podziękować Wojtkowi Wieczorkowi (Wojo) – Twój entuzjazm to choroba zakaźna przenoszona poprzez kolejne punkty kontrolne i rozmowy w bazie! 😉 . Myślę, że siła naszego rajdowego środowiska tkwi nie w tych dużych rajdach gdzie większość uczestników pozostaje anonimowa, ale właśnie na takich kameralnych rajdzikach jak ten Wojtka i współorganizatorów JT gdzie każdy znajdzie chwilkę żeby z każdym zamienić słówko i wzajemnie się dopingować przed i zawodami i dzielić wrażeniami już po. To właśnie tam uwidacznia się to co mi się tak bardzo podoba w rajdach – my nie przyjeżdzamy na zawody tylko z myślą o wyniku, ale chłoniemy całą tą rajdową atmosferę! Być może to właśnie ona jest najważniejsza – a wszystko inne jest tylko dodatkiem.

PS. Jest szansa na Jesienne Trudy w Kotlinie Kłodzkiej za rok, trzymajcie kciuki! To byłby dopiero piękny rajd, ja już ostrzę sobie ząbki 😉 .

PS2. Zdjęcie oczywiście nie pochodzi z Jesiennych Trudów – to fotka z La Ruta de Los Conquistadores, edycja 2006. Z tego, co pamiętam to taki wyścig MTB w Kostaryce – więcej materiałów graficznych w galerii napieraj.pl!


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



2 Responses to Jesienne Trudy: Trasa Rowerowa

  1. wlkp mówi:

    Kieratopodobna impreza w Sudetach to świetny pomysł. Byle tylko termin nie kolidował z Przejściem Kotliny. Gdyby tak jeszcze jedna pętla trasy była w dzikich Górach Bystrzyckich a druga w Krowiarkach to już absolutnie rewelacja.

  2. jip mówi:

    😉
    Interesuje Was co Kuerti myślał, gdy wybierał ten piękny wariant?
    Zdradzę tajemnicę. On śpiewał:

    „To nie jest daleko. To nie jest daleko.
    I nie patrz na mapę. Bo ona też kłamie.”

    😛

    Dla wszystkich poszukujących w pocie czoła wymyślonych przez kartografów dróg, zarośniętych przecinek, nieistniejących torów, zagubionych, znikających i umieszczonych na swoim miejscu PK 🙂

    Partizan „Daleko” http://www.partizan.pl/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA