Kuertiego przypadki no image

Opublikowany 23 października 2008 | autor Grzegorz Łuczko

51

Harpagan 36: Relacja

Tłum. Kilkaset osób nerwowo kłębi się na małej przestrzeni tuż przed startem kolejnej edycji Harpagana. Jestem pośród nich, jednym z niemalże pół tysiąca. Różni nas niemal wszystko, ubiór, przygotowanie, to czym zajmujemy się na co dzień, nasz sposób widzenia świata, ale łączy jedna ważna – a przez kilkadziesiąt kolejnych godzin – najważniejsza rzecz, każdy z nas chcę następnego dnia znaleźć się w tym samym miejscu jako zwycięzca, jako Harpagan. Tłum daje poczucie bezpieczeństwa. Czujemy się dobrze ze sobą zespoleni jednym pragnieniem. Ale to złudne uczucie, tak naprawdę za chwilę gdy to wszystko się zacznie każdy będzie zdany tylko na siebie. Na swoje nogi i swoją głowę. Gdy będzie naprawdę źle nikt nam nie pomoże…

Plan to klasyka – zacząć wolno i kontrolować tempo. Zaczyna się jak zwykle – biegnę i po kilku minutach tracę orientację, chciałem wybrać nieco inny wariant ale przecież biegniemy – tłum niesie, porywa nie chce puścić. Wpadam w wir i nie mogę się z niego wydostać. No nic, mój wariant nie wyszedł, napieram jak reszta… Po kilkunastu minutach opamiętuje się i przestaje biec – na to będzie jeszcze czas, teraz trzeba zająć się mapą. Czarno-biała kserówka, która aspiruje do miana mapy nie wygląda zachęcająco. Trzeba naprawdę mocno wejrzeć w jej najdrobniejsze szczegóły, żeby wybrać ten najlepszy wariant. Dawno nie miałem okazji nawigować na takiej mapie i potrzebuję więc nieco czasu, żeby się w nią wgryźć…

Kolejne punkty, kolejne skrzyżowania przecinek… No i ta noc. Jej ciemność i srebrzyste światło księżyca łączą się w jedno, jest pewnie magicznie, ale nie mam czasu, żeby się nad tym głębiej zastanowić. Może to uczucie gdy spojrzałem na cudownie oświetloną drogę, odwróciłem się na chwilę w podziwie, ale zaraz zagłębiłem się ponownie w gęstwinie, to była ta magia.. Moment. Piękny moment. Dalej jest zwyczajnie. Trochę biegnę, trochę idę. Kolejne przecinki, kolejne drogi. Nie potrafię sobie tego wszystkiego przypomnieć, zbyt wiele miejsc, które niczym się nie różnią.

Przed startem założyłem sobie, że Harpagana kończę w pierwszej dziesiątce, tak naprawdę mierzyłem wyżej. Bałem się jednak składać publiczne deklaracje, zresztą wiedziałem, że mam spore braki w nawigacji i tak naprawdę wiele może zdarzyć się. Na którymś punkcie ktoś pyta się ile osób już było? – jakieś 30 – pada odpowiedź. Nie chciałem tego wiedzieć, nie chciałem wiedzieć, o której godzinie byli najszybsi zawodnicy, wiedziałem jak to może wpłynąć na moją psychikę, na moją ochotę do dalszego uczestnictwa. 30 miejsce to nie było na pewno to czego oczekiwałem, myślenie o tym nie dałoby mi nic dobrego – do końca pierwszej pętli nie pytałem już o to.

Ten spadek w klasyfikacji przytrafił mi się przy PK6. Właściwie punkt nie różnił się od tych wcześniej ani tych później niczym specjalnym. Może tym, że w jego okolicach wyleciałem w kosmos. Tak zwyczajnie. Kontrolowałem wszystko, tak mi się wydawało. To skrzyżowanie, ok. Zaraz powinno być odbicie tu i tu, ok jest. Teraz krzyżówka, zaraz powinna być przecinka w lewo. No jest coś, ale czemu ona taka szeroka jak droga pożarowa? No nic, idę. I poszedłem… Oczywiście punktu nie było, bo i jak mógłbyć skoro nie byłem we właściwym miejscu. Wracam do miejsca, w którym byłem pewien gdzie jestem. Oczywiście nieco okrężną drogą, spotykam Sebastiana Ciesiółkę z SX Sports i razem poszukujemy feralnego punktu. Zdaję się na Sebastiana, wiem że to dobry orientalista…

No i to właśnie dlatego nie lubię napierać z kimś. Cała moja pewność siebie ulatuje gdy ktoś jest w pobliżu, nie daj boże większa grupa. Nagle wariant, do którego byłem pewien okazuje się mocno wątpliwy. Bo przecież mogę się mylić! Nie ufam swoim umiejętnościom, nauczyłem się jednak nie ufać i tym najlepszym, oni też popełniają błędy, zwłaszcza gdy są zrezygnowani, a Sebastian właśnie wygląda na takiego, również miał wyższe aspiracje… Namawiam go żebyśmy wrócili się do miejsca, w którym byliśmy pewnie swojego położenia. Krążymy nieco na oślep aż w końcu znajdujemy oznaczenia przecinek – słupki graniczne, jesteśmy uratowani. Lokalizujemy się na mapie i podążamy w kierunku punktu. Jest i on.

Przedzieramy się przez las, moczymy buty na mokradłach i tuż przed świtem wynurzamy się na asfalt. PK7 jest formalnością, tuż za nim dogania nas grupka napieraczy z trasy mieszanej, zaczynają truchtać, zostawiam Sebastiana i chcę zabrać się z nimi… Zaczynam biec, po kilku minutach coś jednak strzyka mi w kolanie, zaczynam odczuwać ból. Miesiąc temu byłem na Przejściu dookoła Kotliny Jeleniogórskiej – 145 kilometrowej wyrypie, organizm chyba nie wypoczął dostatecznie… Nie chcę więc go nadwyrężać, nigdy nie miałem problemów z kolanami i chcę żeby tak pozostało. Do półmetka docieram więc bez spinania się. Po drodze matka natura urządza magiczny spektakl. Co prawda wschód słońca nie jest nadzwyczaj efektowny, ale widok drzew w pstrokatych kolorach wprawia mnie w cudowny nastrój. Czerwień, żółć, pomarańcz, a gdzieniegdzie jeszcze zieleń tworzą niesamowitą mozaikę. No i to światło, które nadaje im tak piękny blask…

Szybki przepak i po kilku minutach jestem już na torach, które zaprowadzą mnie w kierunku kolejnego punktu. Dzień już w pełni, wreszcie jest przyjemnie ciepło, a organizm przebudził się z nocnego letargu. Na PK9 jestem bodajże na 14 czy 15 pozycji. Teraz wreszcie zaczęło mnie to interesować, w końcu plan był żeby zaatakować pierwszą dziesiątkę. Nie patrzę jednak na oznaczenia kilometrów, nie chcę wiedzieć ile zostało do końca, ta wiedza nie jest mi potrzebna. Wychodzę z założenia, że jest wręcz odwrotnie, świadomość znacznej liczby kilometrów, która została nam do pokonania działa demotywująco. To podejście zostaje mi jeszcze z Przejścia i szacunku do dystansu 145 kilometrów… Bojąc się o kolano nie chcę biec, każda próba truchtu wywołuje nieprzyjemny ból, jestem pewien, że to tylko ból przeciążeniowy, ale nie chcę ryzykować czegoś poważniejszego. Poza tym nie jestem przygotowany tak jakbym sobie tego życzył i nie chcę się zarżnąć gdy do mety jeszcze daleko..

Kolejny punkt nie wygląda obiecująco. Czuję, że będą problemy… Tymczasem jednak przedzieram się przez kolejne drogi i dróżki, wreszcie jestem w w pobliżu pk i robi się interesująco. Dochodzę do skrzyżowania kilku dróg, jest kamień, na którym rozpisane są kierunki. Wpatruję się w niego tępo i nie mogę dojść do ładu i składu z mapą. Sterczę tak dobrych kilka minut i dopiero podejmuję jakąś decyzję, chcę dojść do leśniczówki – jeśli zaraz ukaże się ona moim oczom będę wiedział gdzie jestem, jeśli nie – jest problem. Jest i leśniczówka, jestem „w domu”. Szybki powrót, skręt w lewo, kierunek na pk i wbijam perforator w kartę startową. Jestem na 11 miejscu – jest dobrze, a kiedy byli przede mną? – jakąs godzinę i 40 minut temu. O kurwa… wyrywa mi się z ust, jak to godzinę i 40 minut? To już niby pozamiatane? To cholernie dużo.

W pierwszej chwili jestem nieco rozczarowany, ale zaraz potem uświadamiam sobie, że tak naprawdę do końca jeszcze długa droga i wiele się może zdarzyć.. Napieram więc z nowymi siłami, może ci przede mną gdzieś się pogubią? Nie życzę nikomu źle, po prostu zakładam taką ewentualność, a że taki obrót spraw bardzo by mnie interesował to już osobna sprawa. Zresztą, każdy liczy na siebie, ja też mogę wtopić, teraz wolę zakładać, że ci przede mną jeszcze się pogubią i wcale nie jest już po wszystkim. Faktycznie, na kolejnym punkcie odrabiam 15 minut. Jest dobrze. Dalej sprawa się nieco komplikuje, z przynajmniej dwóch względów. Raz, że mapa się pierdzieli w tym miejscu gdzie znajdują się kolejne punkty – to znaczy kserówka jest źle odbita i nie wiele widać. No i dwa, przede mną spory kawałek asfaltem, nie lubię asfaltów, zwłaszcza w późniejszych etapach rajdu.

Moje obawy były nieuzasadnione, bez większych problemów znajduję PK12 i znów nadrabiam, teraz tracę już tylko trochę ponad godzinę. No i w tym miejscu kończy się wszystko to, co dobre na tym rajdzie – teraz zaczyna się mój osobisty festiwal błędów i pomyłek nawigacyjnych. Choć początek jest całkiem obiecujący. Generalnie dojść do PK13 można było albo naokoło asfaltem – dalej, i bliżej „jakoś” przez pola, a później i drogi. Wybieram wariant ambitniejszy. Najpierw trzeba dojść do asfaltu a dalej „jakoś” w kierunku PK. Do asfaltu dochodzę z grubsza bez większych problemów, ale nie wiem dokładnie, w którym miejscu wychodzę i mam małą zagwozdkę pod tytułem, no to gdzie ja jestem dokładnie? Odnajduję się jednak dość szybko. Mijam kolejne skrzyżowania i w końcu dochodzę do tego, na którym mam odbić już pod sam punkt – odbijam. Maszeruję kilkanaście minut, ale nic nie wskazuje na to, że jestem w jego pobliżu! Pojawia się kilka dróg, których nie ma na mapie i robi się problem.

Czas leci a ja nie wiem gdzie jestem, nic a nic się nie zgadza. Nie mam wyjścia – myślę sobie, trzeba wrócić do miejsca, w którym byłem względnie pewny swego położenia. No i faktycznie, mój błąd! Odbiłem za wcześnie. Na punkcie przestaje pytać się już o stratę do rywali przede mną, nie chcę nawet wiedzieć ile straciłem przez tą pomyłkę. Najważniejsze, że do końca zostały już tylko 2 punkty i przelot na metę. Oceniam swoją kondycję i formę psychiczną, odcisków brak, kolano nadal lekko pobolewa, ale mogę maszerować dość szybko. Do głowy nie przychodzą mi żadne niepokojące myśli, zresztą staram się myśleć jak najmniej – a już broń Boże nie o mecie! To temat tabu, temat na indeksie, czasem tylko pozwalam sobie na krótką wizualizację – widzę siebie jak wchodzę do szkoły w Sierakowicach, cieszę się bo to już koniec rajdu, ale to tylko przelotne obrazy. Najchętniej zanurzyłbym się cały w tym marszu i w ogóle przestał myśleć.

Popołudniowe słoneczko zaczęło przyjemnie przypiekać, objadam się z ostatnich zapasów i maszeruję w kierunku PK14. Końcówka na szczęście wydaje się dość prosta nawigacyjnie, może tylko ta ostatnia przecinka wygląda nie za ciekawie, ale generalnie powinno pójść łatwo. Powinno… Zaraz za PK14 robię mały skrócić przez las i tory kolejowe, oczywiście błądzę nieco, torów wciąż nie ma a ja się głowię nad tym jak to możliwe, że jeszcze ich nie ma skoro są tak blisko? Dalej nudny asfalt i odbicie w las, w którym kiedyś zgubiłem kartę startową na trasie mieszanej podczas H32. Oczywiście podejrzanej przecinki nie ma. Zaczyna się powoli ściemniać a ja stoję w środku lasu i nie bardzo wiem co robić. Trafiam na jakąś przecinkę, łapię kierunke, który mniej więcej gra i napieram do przodu. Po drodze przekraczam potężne jary i doły, wychodzę poza las i jestem w kropce. Punktu oczywiście nie ma. Ściemniło się już nie na żarty, a ja nie bardzo wiem gdzie jestem.

Znów tępy wzrok przenoszę na mapę i staram się zlokalizować. Myśl, myśl! Poganiam się, sytuacja robi się zupełnie niewesoła, jest już ciemno, jestem gdzieś chyba niedaleko ostatniego punktu kontrolnego i mety, ale nie wiem gdzie dokładnie! Czyżbym miał zrezygnować tak blisko? W końcu coś zaczyna mi świtać, wyszedłem poza las, jest otwarty teren, a przecinka z punktem jest właśnie kilkaset metrów od otwartej przestrzeni. Dopasowuje teren, namierzam kierunek i ruszam. Tak, zgadza się! Wyszedłem za bardzo na zachód, cofka na wschód, las, kierunek na PK i jestem! Uff… Widzę innych ludzi, straciłem więc sporo czasu i miejsc w klasyfikacji. Zamiast zawrócić i ruszyć tak jak uczestnicy, których mijałem przed chwilą wybieram autorski wariant, nie muszę chyba dodawać, że jest absolutnie beznadziejny?

Po kilkunastu minutach błądzenia wychodzę mniej więcej na wysokości miejsca, w którym myślałem, że jak nie znajdę pk14 to trafi mnie szlag. Jest droga, już ta właściwa. Wychodzę w Paczewie i już wiem, że do mety zostało nie wiele. Mogę się odprężyć. Tutaj już nic się nie stanie, marsz na powrót staje się przyjemnością, w końcu meta już niedługo. Myślę o tych ponad 21 godzinach, które spędziłem na trasie i rozczarowanie miesza się z satysfakcją. Mierzyłem znacznie wyżej niż 13 miejsce, ale zadowolony jestem z tego, że całą trasę nawigowałem sam, poradziłem sobie w kilku ciężkich miejscach i za kilka minut zostanę Harpaganem – w pełni zasłużonym dodajmy!

No i jestem. Znane już obrzeża Sierakowic, krzyż i zakręt w kierunku szkoły wokół, której kręci się sporo ludzi. Wchodzę pomiędzy nich, kieruję się na metę, zdaję kartę startową i zostaje Harpaganem. Misja skończona, można wracać do domu!

PS. W relacji skorzystałem ze zdjęć Krzysztofa Niecko oraz Michała Jurkowskiego. Mam nadzieje, że obydwaj panowie się nie pogniewają na mnie 😉 .
PS2. Na początku na pk4 zdjęć prawie nie było, później miały szerokość 200px, następnie rozrosły się do 250px, a teraz postanowiłem dołożyć kolejne 50 pikseli! Mam nadzieje, że ta zmiana wpłynie korzystnie na wygląd bloga!

Zobacz relacje z:

  • Przejście 2008, wrzesieńTyle kilometrów to jeszcze nie zrobiłem w życiu na raz jeden. 145 000 metrów wokół Kotliny Jeleniogórskiej.
  • Półmaraton Szczeciński 2008, sierpieńDebiut na ulicy. Ponoć wszyscy kiedyś kończą „na ulicy” (to taki żarcik o biegaczach 😉 ). Fajnie było, ale generalnie wolę las!
  • Tatry 2008, lipiecKrótki wypad w Taterki na dwa dni, było mocno. Drugiego dnia kapitalna pogoda i cudne widoki z Rys!
  • WSS 2008, lipiecSzybka setka pod Poznaniem, nie to co Harp! Szybko, względnie łatwo i względnie przyjemnie.
  • Adventure Trophy 2008, majNajkrótszy rajd przygodowy w moim życiu, ale to nie tak miało się skończyć, fuck!


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



51 Responses to Harpagan 36: Relacja

  1. Paweł mówi:

    Ciekawa relacja. Muszę doczytać o tych słupkach betonowych w lesie bo już zapomniałem jak to działa a może kiedyś pomóc, w krytycznym momencie.

    p.s. Paczka z łamigłówką doszła, fajna jest, trudna, jeszcze jej nie rozgryzłem ale się nie poddaję:)

  2. Kuerti mówi:

    Paweł,

    Na mapach topograficznych słupki potrafią uratować życie 🙂 . Tak właśnie było tym razem, gdybyśmy nie trafili na ten słupek to strata byłaby dużo większa. Zerknij sobie na mapę z Harpagana – http://www.harpagan.pl/arch_mapy/H36_TPTM1.jpg – generalnie liczby na słupkach odpowiadają czterem ćwiartkom, na które skrzyżowanie przecinek dzieli las. Czasem przecinek już nie ma, pozostaje po nich tylko ślad właśnie w postaci tych betonowych słupków.

    Jeszcze mały patent na szukanie przecinek, nie mój a Bartka Woźniaka, jego sposób na znalezienie przecinki w nocy gdy widoczność jest bardzo słaba to zgaszenie czołówki! Ponoć można zobaczyć prześwit w gęstwinie i tym samym zlokalizować naszę przecineczkę. Następnym razem wypróbuje to!

    Ps. Ultrasi nigdy się nie poddają! 😉

  3. wikiyu mówi:

    W nocy przecinki też czasem można dojrzeć po koronach drzew – te rosną dość wolno i nawet przecinka zarośnięta już na poziomie człowieka, wciąż potrafi być widoczna nad nami.

  4. Kuerti mówi:

    Wikiyu,

    Mniej więcej o to chyba chodzi w tym sposobie, przy włączonym świetle takich niuansów jak prześwit czy niższe korony drzew nie widać, generalnie to mało co widać. Czołówka bardzo mocno spłaszcza teren.

  5. Paweł mówi:

    No właśnie tak patrzyłem na mapy z Harpa czytając Twoją relację. Kiedyś pamiętałem o tych słupkach, ba na Harpaganie właśnie 2 lata temu zaliczyłbym wtopę dużo większą gdybym się w porę nie zorientował, że idę z złym kierunku. To właśnie te słupki mnie uratowały. Ale jakoś na ostatnich rajdach tej wiedzy nie wykorzystywałem i trochę zapomniałem. Numery kwater zwiększają się w kierunku południowo zachodnim w takim razie słupek z oznaczeniem stoi w północno wschodnim narożniku kwatery którą oznacza? Muszę przećwiczyć to w lesie.

    Jeszcze jedna refleksja mi się nasunęła gdy czytałem sprawozdanie z Harpa. Chyba nie ma sensu zbyt często startować w setkach. Organizmu jednak nie oszukasz, Twoje ostatnie starty są dobrym przykładem. Do Przejścia się ładnie przygotowałeś i wykręciłeś dobry czas ale po takim wysiłku, zaledwie miesiąc później Harpagan i proszę – wynik Cię nie zadowala, kolano się odezwało. Patrzę teraz na tabelę Pucharu Polski w PMnO. Zastanawiam się Czy jest możliwe lokowanie się w ścisłej czołówce jeżdżąc jednocześnie na wszystkie setki liczone do Pucharu. Widać z tabeli, że część chłopaków z czołówki jeździ tylko na niektóre zawody, tylko Michał i Tomek bardziej się eksploatują zaliczając imprezy pod rząd. Mariusz który jest na 3cim miejscu tylko chodzi więc Jego przypadek jest inny. Nikt nie był na wszystkich imprezach w tym roku (sorry, może był ale nie ukończył).
    Do czego zmierzam: wydaje się że podejść do startu w setkach można na dwa sposoby: można spróbować jeździć na wszystko lub prawie wszystko po kolei i mozolnie zbierać punkty. Ryzykuje się jednak zbytnie wyczerpanie organizmu który nie zdąży się zregenerować pomiędzy jednymi a drugimi zawodami (często to tylko miesiąc). Grozi to kontuzją i sprawia, że zawodnik nie biegnie na maksimum swoich możliwości i przez to osiąga gorszy wynik niż taki, na jaki go aktualnie stać.
    Drugie podejście to wybranie sobie 2 – 4 setek w roku, nastawienie się na o wiele lepsze przygotowanie pod kontem tych właśnie startów i na jak najlepszy wynik. Chłopaki ze Świętoszowa zdają się tak robić i nieźle na tym wychodzą. Paweł Dybek też nie startuje na lewo i prawo i nie sądzę, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest lenistwo, brak czasu lub pieniędzy. Po prostu bardziej dba o swój organizm.

    I jaki wariant wybrać?

    Wydaje mi się, że to drugie podejście jest słuszniejsze bo zmniejsza ryzyko kontuzji a zwiększa szanse osiągnięcia satysfakcjonującego rezultatu.

    Myślę że gdybyś trochę inaczej ułożył kalendarz swoich startów, zrobił większą przerwę pomiędzy zawodami to na drugim starcie mógłbyś osiągnąć lepszy wynik. Kolano by się nie odezwało, sporą część trasy pokonałbyś biegiem. To oczywiście takie moje gdybanie ale myślę że prawdopodobne.

    p.s. Dzięki za patent na szukanie zarośniętych przecinek. Wypróbuję:)

  6. Kuerti mówi:

    Przyznam się, że specem od tych numerków z przecinkami nie jestem, jeśli na mapie są zaznaczone numery oddziałów i w terenie mam odpowiedniki to potrafię się odnaleźć. Aha, z tego co pamiętam to na mało której setkowej mapie są zaznaczone te numery słupków. Nie zawsze więc można tą wiedzę spożytkować.

    A co do Twoich rozważań nt. taktyki…

    Dużo zależy od indywidualnych możliwości organizmu, ja sam się nieco przejechałem – liczyłem na to, że Przejście mnie tak nie zmęczy – zmęczyło. W dodatku nie byłem w stanie rozpocząć normalnych treningów, a na to również liczyłem. Plan był taki: robię Przejście, co byłoby bardzo mocnym akcentem, odpoczywam tydzień i mam jeszcze jakieś 2 tygodnie na treściwy trening, wyszło tak, że owszem tydzień odpoczywałem, ale później trenowałem od przypadku, cały czas czułem się słabo.

    Zaplanowałem sobie tego Harpa i nie chciałem rezygnować, pojechałem więc nie do końca przygotowany, stąd rozczarowanie końcowym wynikiem. Mimo wszystko z perspektywy czasu uważam, że dobrze zrobiłem startując. Na poziomie średniaka zrealizowałem się do końca w setkach, to dla mnie fajny moment na podsumowanie tego co robiłem na tym dystansie przez kilka ostatnich lat. Myślę, że to jest dobry punkt wyjścia do dalszych wyzwań.

    Nie uważam, żeby jeżdzenie na wszystkie setki liczone do Pucharu miało jakikolwiek sens. Pomijając aspekt fizyczny, startując te 8 razy na sezon można wypalić się już po roku, dwóch… Mi wystarczyły 3 starty w krótkim okresie i czuję się nieco wypalony. Nie mam ochoty np. kończyć Masakrę za 2 miesiące gdzieś tam z czasem 20h. Tak samo myślę byłoby gdyby ktoś z super przygotowaniem był w stanie lokować się za każdym razem na podium. No ile można?!

    Poza tym jaki sens startować w 6-7 rajdach skoro liczą się tylko 4… Moim zdaniem jeśli ktoś walczy w Pucharze to powinien skoncentrować się maksymalnie na 4-5 startach. Ten jeden traktujemy awaryjnie – w razie jakiegoś niepowodzenia, vide Skorpion czy inne okoliczności (kontuzja itp.). Tutaj jeszcze dochodzą niuanse takie jak wybór imprezy ze względu na obsadę i łatwość zdobywania punktów itp. Generalnie należałoby wybrać te starty pod siebie.

    Może ktoś z czołówki PMnO wypowiedziałby się jak dobiera sobie starty?

  7. Kazig mówi:

    Kuerti, Kuerti, Kuerti – chciałbym Cię doprowadzić do porządku 😉 Ty po 150km karkonosko-rudaskiej młócce chciałeś sobie odpocząć 6dni (bo przez 1 wracałeś na chatę 😉 i potem wejść w treściwy trening

  8. Kazig mówi:

    Szok. Jest dla mnie jakaś abstrakcja.
    Po drugie 3 setki w krótkim okresie w to zaproszenie do rozwalenia zdrowia. Szaleństwo jakieś, ja Cie namawiam na rozwój mutidyscyplinarny!

  9. Kuerti mówi:

    Kazig,

    Człek młody, człek głupi. Byłem wielce naiwny sądząc, że 145km to „prawie” setka, a że po setkach po tygodniu jestem już sprawny… No ale dajmy już temu spokój, to było głupie 🙂 .

    Czy to zaproszenie do rozwalania sobie zdrowia? Na pewno, teraz już to wiem, ale chyba mi się upiekło, będę miał nauczkę na przyszłość. Nie zmienię jednak zdania w kwestii startu w Harpie, cieszę się, że tam pojechałem. Że ukończyłem, że to wszystko tak się ciągnęło też, ułożyłem sobie dzięki temu startowi kilka rzeczy.

    Na rozwój multi już nie musisz mnie namawiać, jak tylko wrócę z Maroka biorę się za rower. Jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało, chciałbym rozpocząć nowy rozdział w mojej rajdowej karierze. Setki miały być tylko wstępem do AR, no i chyba trochę za dużo tego wstępu było…

  10. Kazig mówi:

    A ja kupuje telewizor na długie jesienne wieczory. YEAH!

  11. Kuerti mówi:

    Praktykujesz zen? Pytam poważnie.

  12. Kazig mówi:

    Nie, sex, tak 😉

  13. Kuerti mówi:

    😉

    A już myślałem, odpowiedzi masz czasem właśnie w duchu zen 😉 .

  14. Mickey mówi:

    Gratulacje!
    Uważam, że samotna nawigacja jest najbardziej efektywna i daje największą satysfakcję. Mi na rowerze czasem trudno zrezygnować z towarzystwa bo mocno ułatwia długie asfaltowe przeloty których nie cierpię. Jak na ironię tym razem gdy jechałem w grupie to nawigowałem dobrze a gdy się rozdzieliliśmy to walnąłem straszliwego babola na 30 min straty.

  15. mkrup mówi:

    apropos szukania zagionych przecinek po prześwitach między drzewami:

    na ostatnim Harpie, gdzieś w drodze na PK2 przecinka nagle się skończyła – mówi się trudno 😉

    kawałek na azymut i pojawił się prześwit, zadowolony ‚wskakuję’ na niego by się rozejrzeć i sprawdzić kierunek … i jestem po kolana w bagiennym kanale 😀

    tak więc nie każdy prześwit musi być ścieżką 😉

  16. Kuerti mówi:

    Mickey,

    Nie wiem z czego to wynika? Może nie ma presji, że ktoś widzi, a wiadomo przed nikim nie chcemy wyjść na amatorów, gdy zostajemy sami ta presja znika, można się odprężyć i nawet jak się zrobi babola (a te przecież tak czy inaczej się robi) to tak nie boli. Zauważyłem jeszcze, że gdy nawiguje z kimś staram się jak najszybciej wybrać jakiś wariant, to chyba wynika z tej presji, chęci pokazania się z jak najlepszej strony…

    mkrup,

    Często jest właśnie tak, że przecinka przecina takie bajorka, bagienka. Trzeba po prostu je obejść. Ale fakt faktem, nie każdy prześwit to droga dla nas 🙂 .

  17. sebas mówi:

    Kuerti, plany startow AR masz juz wykrystalizowane? 😉

  18. Kuerti mówi:

    Sebas,

    Najpierw przydałoby się ocenić ten sezon, zarówno pod kątem startów i treningów. Daje sobie na to czas do końca listopada. Zaraz po przyjeździe z Maroka (który traktuje jako roztrenowanie) chciałbym już zacząć wdrażać się do treningów.

    Po dokonanej analizie sezonu A.D 2008 będę mądrzejszy – ale już teraz wiem, że modyfikuje plan treningowy, rower przynajmniej 3x na tydzień. Dalej ciągne ogólnorozwojówkę, trochę mniej biegania. A plan na kolejny rok? Klasyk – BWC i ZAT w pierwszej połowie roku. Do tego start w Pucharze Salomona. Na tym chciałbym się skoncentrować. No i coś trzeba zrobić z raidteamem… Ale generalnie najważniejsze dla mnie to zmienić podejście – trenuje pod AR a nie pod bieganie! Jakoś opornie idzie mi zmienianie tego nastawienia…

  19. pl mówi:

    Ja po swojej pierwszej (jak dotąd jedynej 😉 setce byłem zajechany. Teraz jestem zachwycony TM. Marny wynik (12/43) zawdzięczam
    a) czarnej dziurze przy 6 PK
    b) przepakowi 0,5 h !
    c) braku doświadczenia w mapach 1:100 000
    d) braku doświadczenia w zbieraniu puktów scorelauf
    e) zgubionej i cudem odalezionej karcie startowej – formalny brak jednego zdobytego PK.
    Kondycyjnie ok. We wtorek już byłem na rowerze.
    Po rajdzie miałem zakwasy ale zero uszkodzonych stawów czy ścięgien.
    Będę się ścigał na TM aż zostanę Harpem 😉
    Wciągnęło mnie razem z butami 😉

  20. Kuerti mówi:

    pl,

    Widzę, że 6 również i Tobie pokazała pazurki, w sumie punkt jak punkt, ale gdzieś wtopić trzeba 🙂 . Ja na przepaku spędziłem 10 minut. Oczywiście Ty miałeś więcej do roboty, ale miałeś również szansę skończyć pieszy odcinek przed 7:30 dzięki czemu miałbyś „bezczasowy” przepak. Warto chyba przycisnąć końcówkę na tp, żeby się wyrobić przed tą godziną (oczywiście trzeba mieć z czego przycisnąć 🙂 a więc trening, trening..).

    Dla mnie nawigacja na setkaach to również cięzka sprawa, po prostu brak obycia ze skalą. Inaczej człowiek patrzy na 50tke jeśli trzyma ją po raz któryś tam w rękach a inaczej gdy kilka razy zdarzyło mu się nawigować na setce.

    Jeśli chodzi o Harpagana to również przestawiam się na TM m.in z podanego przez Ciebie powodu – po dwóch dniach będę jak nowy, nie to, co po setce…

  21. jasiekpol mówi:

    Widzę że was kusi ta TM, ja tylko raz wystartowałem w Harpie w tamtym roku, w okresie roztrenowania – zgłosiłem sie tydzień wczesniej i byłem 4. Także rozważam TM, ale jak się już zdecyduje to z zamiarem wygrania. Samo ukończenie mnie w chwili obecnej nie chwyta. Błędy popełnia każdy, ale tylko doświadczony nawigator szybko na nie reaguje i koryguje.

  22. jasiekpol mówi:

    Kuerti i gdzież ta mapa ???????

  23. jasiekpol mówi:

    pl,
    b) przepakowi 0,5 h !

    Ja się przekonałem na Nawigatorze z Surim jak to się dużo na przepakach zyskuje (robiliśmy to szybciej niż speleo) Suri z Francji przywiózł takie zwyczaje. Np zmiana z roweru na rolki jakieś 4 min, z rolek na bno jakieś 3 min – zero zmiany ciuchów, jedynie buty, woda, żarcie i sprawdzenie. I mi truł na przepakach, że to co stracimy tutaj już nie odrobimy nigdzie. Przepaki też można trenować, chyba Magda Łączak gdzieś na piwie nam opowiadała że trenowali przepaki 😉

  24. Kuerti mówi:

    Ech gdzie te czasy kiedy Suri na przepaku marudził po kilkadziesiąt minut 🙂 . Strasznie mocno rajdowo się rozwinął w tej Francji!

    Ja przepaki również staram się robić na raz, ciuchy mam dobrane tak, żeby ich w zasadzie nie zmieniać (ewentualnie zmiany spodenek rowerowych, ale to detal, reszta „pasuje” do każdej dyscypliny). Jeśli ktoś jest mało zorganizowany to może faktycznie warto potrenować przepaki, ale w innych przypdkach myślę, że wystarczy jeśli ktoś sobie zapisze na kartce papieru to, co ma zrobić po przyjściu i tyle.

    Jeszcze taka uwaga do tego ścigania się, nie wiem jak to nasze zapatrywanie się (albo wygrywanie, albo ściganie) wpłynie na rozwój setek, w końcu coraz więcej ludzi dochodzi do tego momentu, w którym kończenie 100km po raz enty przestaje sprawiać przyjemność. Czy te osoby, które nie będą miały mozliwości (z jakiegokolwiek powodu) pościgać się będą rezygnować?

    Co innego bieganie maratonów czy krótszych dystansów, tam można bić te swoje życiówki, a nawet jeśli już je tak wyśrubowalismy, że ciężko nam się do nich zbliżyć to przebiegnięcie 20 czy 40 kilometrów nie skasuje nas tak jak setka.. Co sprawia, że powiedzmy w tej czołówce będzie zawsze ciasno. Czy setki rozwiną się kiedyś tak, że te 10-15 osób na mecie będzie dziliła różnica, kilkunastu minut?

  25. hiubi mówi:

    No wreszcie ktoś zwrócił uwagę na przepaki.
    czy warto trenowac? Akurat na przepakach czuję się mocny i szybki, ale jak ktos nie rozumie ile można zyskac/stracić to niech się zastanowi ile musi włożyć potu/treningu aby na rajdzie odrobić z każdego przepaku 5-10 minut które traci do lepszych od siebie. te minuty należy jeszcze przemnożyć przez ilosć przepaków w danej imprezie i wyjdzie 30-60 minut.
    Pół godziny albo godzina do przodu bez wysiłku, bez jednego zbędnego ruchu ręką i nogą.

  26. Michul mówi:

    Dla tych ,których samo tylko kończenie setek już nie cieszy zostają dwa warianty: coraz szybciej albo coraz dalej. Moim zdaniem mocna setka wcale nie musi być kasująca, tylko trzeba być do niej dobrze przygotowanym. I tak jak z mocnym maratonem nie więcej niż dwa razy w roku. Problem w tym ,że wynik na setce jest o wiele mniej przewidywalny niż w maratonie i nie każdy poświęci sezon na przygotowania do imprezy której wynik zależny jest od tak wielu czynników zewnętrznych.
    Ja też chciałbym zrobić TM na wiosennym Harpie, to na pewno lepszy trening do rajdów niż setki, no może poza jedną „Wyjątkowa” TM ale to już całkiem inna bajka.

  27. Kuerti mówi:

    Hiubi,

    Na napierajce jest chyba artykuł na ten temat, ale może kiedyś (jak już zacznę przynajmniej trenować pod Ar 😉 ) napiszę coś na ten temat od siebie. Podoba mi się to, co napisałeś o czasie, który zyskujemy bez wysiłku. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza gdy podkręca się tempo na trasie, a później marudzi na przepaku.. Czysta strata czasu!

    Michul,

    Witaj na pk4! Wreszcie 🙂 . Fajnie, że wracasz do rajdów.

    Zgodzę się z tym, że setka nie musi być kasująca – jeśli jesteś dobrze przygotowany lecisz ją w 12-16h (zależy od trasy), organizm tak nie cierpi bo ma w pamięci porządne treningi i krótki czas na trasie. Choć pewnie to tylko złudne uczucie, że szybko wracamy do formy, podejrzewam, że organizm zapamiętuje sobie te wszystkie mikrourazy i zbyt częste startowanie w krótkim czasie doprowadzi nas do kontuzji…

    Poza tym setki raczej nie lecisz na 100% możliwości tak jak maraton, można zrobić 4-5 mocnych setek na rok i to będzie chyba łatwiejsze niż przebiegnięcie tylu maratonów na maks… Intensywność jest jednak dużo niższa, choć czas oczywiście robi swoje.

    Dla mnie takimi widełkami, w których widzę sens dalszego startowania w setkach są godziny 14-18h (łatwa-trudna setka). Jeśli mam się męczyć ponad 20 godzin to odpuszczam. To trochę jak z grą komputerową i awansem na wyższy poziom, jeśli raz nam się uda wskoczyć na wyższy level to już trudno wykrzesać z siebie entuzjazm na myśl o tym co za nami, skoro tyle nowego jest do odkrycia… A wiem, że jestem w stanie tak kończyć setki, więc jeszcze broni nie składam 😉

    Ta „wyjątkowa” TM to oczywiście dzieło Daniela na Masakrze? 🙂 .

  28. Orientus mówi:

    Witam,
    Akurat tak się składa ze jestem jednym z tych którzy obecnie są w czołówce PPMnO i jestem ze Świętoszowa. potwierdzam to co pisze Paweł, faktycznie jesli chodzi o „setki” to wraz z Mariuszem założyliśmy 4 starty (max 5 w przypadku gdyby coś nie wyszło) i ściśle trzymaliśmy sie tego planu. Wynika to z tego że Mariusz poza tym biega maratony i tym podobne biegi a ja skupiam się na biegu na orientację i radioorientacji a priorytetem są dla mnie zawody Mistrzostw Polski (2 medale w tym roku) i Mistrzostwa Wojska Polskiego (3 medale). Faktem jest że do kazdego ze stratów podchodzilismy na 110% przygotowania…biegowo, sprzętowo i nawigacyjnie, bo takie było założenie….choc wiadomoże wiele zależy od tego co się stanie w trasie, starty dobieraliśmy róznie początkowo miało to być: RDS, 2xHarpagan i Kierat ale nie wyszło z Kieratem i wybralismy Grassora, jakie czynniki decydowały o tym:
    – 2xHarpagan wiadomo impreza kultowa z tradycjami i wogóle, nie wypada wygarać PPMnO bez udziału na Harpaganie,
    – Grassor impreza arcyciekawa ze względu na wybraną przez Daniela formułę i początkowo bardzo kontrowersjna ale w efekcie finalnym….super ciekawa i bardzo dobra
    – RDS fajny i bardzo ciekawy rajd, w miarę lekki i niezbyt trudny nawigacjnie…w sam raz a początek sezonu, wprost idealny (wg. mojej opinii).
    Jednocześnie jestem pełen podziw dla niezliczonych rzeszy napieraczy którz niestrudzenie atakują kolejne setki wg. kalendarza, niejednokrotnie co 3-4 tygodnie….wielki szacunek!
    Pozdrawiam

  29. hiubi mówi:

    Orientus
    Wielkie gratulacje, we dwóch wprowadziliście do tej zabawy zupełnie nową jakość. Jesteście poza wszelką konkurencją.
    Kuerti
    co do skutków rajdowania, niekoniecznie nawet setek- parę lat temu Wiechor przed Bergsonem zrobil sobie bardzo szczegółowe badania krwi. po rajdzie powtarzał je przez jakiś czas codzienie. z tego co pamiętam parametry które badal wrócily do stanu sprzed rajdu po 11 dniach.

  30. Kuerti mówi:

    Orientus,

    Witaj na pk4 🙂 .

    Dzięki za komentarz. No i przede wszystkim zasłużone gratulacje za naprawdę kapitalne wyniki! Ciekawa uwaga z tym RDSem, w skali mikro – mam tak, że na początku każdych zawodów potrzebuję nieco czasu, żeby zaznajomić się z mapą, wgryźć w nią, dopiero po jakimś czasie „zaskakuje”. W skali makro można to przyłożyć do planu startów, który zakłada takie właśnie stosunkowo lekkie wejście w sezon.

    Czy po tym jak absolutnie byliście poza zasięgiem w tym sezonie w PMnO będziecie startować za rok? Mam nadzieje, że tak, bo inaczej byłoby to wielką stratą dla setek…

    Hiubi,

    Słyszałem o tych badaniach od Wieśka. Nie wiem czy się ze mną zgodzisz ale w tej regeneracji i dochodzeniu do siebie po rajdach wyrózniłbym dwa poziomy, jeden polegający na wewnętrznych odczuciach i ten faktyczny. Już po kilku dniach można czuć się nieźle i zwykle właśnie tak jest(choć organizm jeszcze nie doszedł do siebie), ale faktycznie regenerujemy się dopiero znacznie później.

  31. Kuerti mówi:

    Nie wiem co dokładnie masz na myśli Adam, ale dla mnie tak właśnie powinien wyglądać rajd ekstremalny… O ile już w nazwie zawodów pada takie sformułowanie…

  32. Ryba mówi:

    Orientus,
    To dobra okazja, żeby pogratulować Rycerzom ze Świętoszowa. Jak mawia mój wuja ” Żołnierz Polski jest nie do zajebania”.

  33. Adam mówi:

    Kuerti, no dla mnie akcja ratunkowa prowadzona wobec 1000 osób m.in. przez RAF i zalane po okna samochody, to nie są synonimy rajdu ekstremalnego. 😉

  34. Kuerti mówi:

    Adam,

    Chodziło mi o warunki, akcja i kataklizm to inna sprawa.

  35. Paweł mówi:

    Grzesiek,

    Pytasz co będzie gdy osoby które kończą ileś tam setek nie będą w stanie rywalizować z innymi. Kończenie setki już ich nie kręci, co wtedy? Czy zaczną się wycofywać z tej zabawy?
    Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem dlaczego ktoś miałby nie mieć możliwości ścigać się? Może dlatego że nie biega i nie chce biegać bo po prostu nie lubi? Rzeczywiście w takiej sytuacji, jeśli poziom będzie się podnosił to „chodziarze” będą w trudniejszej sytuacji niż biegacze. O tym już pisaliśmy. Ale szczerze mówiąc nie wierzę w jakieś masowe porzucanie tego sportu. Przecież wiele osób przyjeżdża na te zawody nie dla wyniku a dla dobrej zabawy. Chcą się przejść, pobawić się w szukanie punktów, spotkać ze znajomymi, przeżyć przygodę. Chyba wskakiwanie na pudło nie jest dla wszystkich najwyższym celem. Nie wiem, może się mylę ale takie odnoszę wrażenie. Poza tym skoro takie Przejście ze swoim wybitnie niesportowym charakterem ma tylu zwolenników to i setki chyba będą miały. W setkach bardzo podoba mi się ta różnorodność, zarówno wśród ludzi i wśród ich celów. Ktoś tam idzie niezobowiązująco traktując setkę jako dłuższy „spacer” po stanowczo zbyt długim siedzeniu za biurkiem lub wysłuchiwaniu żony; inny przygotowuje się skrupulatnie miesiącami by wygrać z innymi i osiągnąć jak najlepszy wynik. I wszyscy dobrze się bawią.

    A jeśli chciałby rywalizować ale nie będzie mógł bo nie biega? Wtedy prawdopodobnie będzie wydłużał dystans i wybierał zawody szczególnie trudne od strony nawigacyjnej. To daje mu szanse, że w porównaniu z biegaczami nie będzie z miejsca na przegranej pozycji.

    Jest jeszcze ciekawa sprawa którą zaobserwowałem Na DYMnO. Otóż tam organizator rozdzielił biegaczy od piechurów na tym samym dystansie. Były dwie kategorie gdzie przy dystansie 50 km biegacze byli puszczani na trasę 2 godziny po piechurach i klasyfikowani oddzielnie. Zastanawia mnie, czy dodatkowy podział na kategorię pieszą i biegową miałby w przyszłości rację bytu na setkach? Z jednej strony umożliwiło by to rywalizację piechurom a z drugiej stworzyło pewne trudności natury organizacyjno sędziowskiej. Trzeba by przecież zaufać piechurom na słowo honoru, że nie będą podbiegać….

    Długi tekst mi wychodzi ale napiszę o jeszcze jednej sprawie która mi chodzi po głowie. Wracam jeszcze do sprawy regeneracji po zawodach.
    Otóż interesuje mnie, jak się ma poziom „wyniszczenia” organizmu po setce w zależności od tego czy zawodnik pokonał ją pieszo czy biegiem. Wcześniej dyskutując wrzuciliśmy wszystkich do jednego wora nie rozróżniając, że najlepsi biegną większość dystansu zaś większość maszeruje.

    Interesuje mnie, czy w przypadku jednych i drugich poziom „zniszczeń” jest taki sam? Biegacze przecież wykonują intensywniejszy wysiłek ale z kolei trwa on o połowę krócej niż wysiłek piechurów. Piechur z kolei mniej intensywnie się wysila ale jego „męczarnie’ trwają dłużej. Ponadto i jeden i drugi maja do pokonania ten sam dystans a więc liczba kroków które obaj muszą wykonać jest podobna (w przypadku biegacza pewnie mniejsza bo jego krok jest dłuższy).

    No i właśnie, jak to jest? Specjaliści od maratonów zalecają by pomiędzy jednym a drugim startem był przynajmniej miesiąc różnicy. Doszliśmy do tego, że w przypadku setek okres odpoczynku, regeneracji powinien być znacznie dłuższy. Ale może tylko w przypadku biegaczy (czyli ludzi z czołówki)? Może jeśli ktoś tylko chodzi i jest przy tym dobrze wytrenowany to może „kasuje” się w mniejszym stopniu niż biegacz? Może tych mikro-urazów które przywozi z zawodów jest nieco mniej i za miesiąc może z czystym sumieniem jechać na kolejną pieszą setkę? Ponadto oczywistym jest, że idący ma nieco mniejsze szanse na kontuzje których tak się obawiamy niż biegnący. To też trzeba wziąć pod uwagę.

    Ciekaw jestem co mówią fachowe badania na ten temat, ma ktoś dostęp do fachowej literatury, jakiś student AWF-u może coś na ten temat czytał i jest wśród nas?

  36. Kuerti mówi:

    Paweł,

    Kurczę, nie chciałbym rozpisywać się na ten temat, bo znów mi się dostanie, że widzę problemy tam gdzie ich nie ma (vide tekst „Co z tym Przejściem?”) 😉 .

    Rozważałem przypadek hipotetyczny, w którym rodzi nam się grupka 10-15 zawodników, którzy dajmy na to są w stanie kończyć takiego Harpagana jak ten ostatni (wynik Świętoszowa 16:30) w granicach 15-18h. De facto mamy grupę takich ludzi – patrz ranking wszechczasów. Teraz pojawia się moje pytanie, czy jeśli tak by się stało (a już jest!) to czy tym ludziom, którzy zajmować będą miejsca w okolicach 10-tego będzie chciało się dalej w to bawić? To ludzie, którzy biegają na co dzień, są dobrze wytrenowani, a samo kończenie imprez ich już nie satysfakcjonuje. Magnesem, który przyciąga do setek na początku na pewno jest ta magia dystansu, przekroczenie pewnego progu, później to powszednieje. Co później może przyciągać?

    Na pewno Puchar i zajmowanie wysokich miejsc. Może ciekawa trasa (vide Kierat), trudna i zajmująca nawigacja (np. Harpagan), na pewno też sam klimat rajdów. Ale czy to wystarczy do utrzymania takiej grupy osób? Wygląda na to, że nie, bo z jakiegoś powodu ci, którzy zajmują wysokie miejsca w rankingu wszechczasów nie startują regularnie… Co prawda nie wydaje mi się, żeby to mogła być odpowiedź na moje pytanie, bo ci ludzie z różnych powodów zajmują się czymś innym.

    Ale posiłkując się swoimi doświadczeniami zakładam, że może być trudność w zbudowaniu takiej grupki ludzi, która miałaby motywacje żeby stanowić czołówkę. Spójrzmy zresztą co dzieje się w PMnO, ze zwycięzców prawie nikt nie zostaje na kolejny sezon. Jest kilku zawodników, którzy skupiają się tylko na setkach i są dośc mocni, są jednosezonowe gwiazdy (Michał Glinka – 2006, Marcin Krasuski – 2007, teraz Świętoszów – nie wiem czy za rok też będą startować; aha, jednoroczne nie znaczy, że to są słabi zawodnicy! Chodzi o czas kiedy zajmowali się setkami), no i cała rzesza piechurów. Tak to mniej więcej obecnie wygląda. Ciekaw jestem jak sytuacja będzie się miała za rok, w tej edycji rywalizacja jest chyba najpoważniejsza i obejmuje najwiekszą liczbę zawodników (nie liczę bezkonkurencyjnych panów ze Świętoszowa, którzy jak napisał Ryba są nie do zaje.. no ten tego 🙂 ).

    Nie wiem czy znów widzę problem tam gdzie go nie ma, po prostu głośno się zastanawiam. Co do podziału na biegaczy i piechurów, krótko – jestem zdecydowanie na nie, względy organizacyjne przede wszystkim.

    Co do regeneracji…

    Badań żadnych na ten temat nie znam. Mogę sobie wyobrażać jak to jest na podstawie własnego doświadczenia. Wiem jedno, im lepiej człowiek przygotowany tym mniej cierpi 😉 . I na rajdzie i po zawodach. Rozróżniam dwa poziomy odczuwania zmęczenia, ten „na oko”, jak mi się wydaje i ten prawdziwy na poziomie organizmu. Gdy byłem dobrze dużo szybciej wracałem do dyspozycji przedrajdowej. Już mniej więcej po tygodniu wracałem do normalnego treningu – tętno i prędkości były takie jak przed startem.

    Co wcale nie świadczy o tym, że byłem w pełni sił. Organizm mógł coś tam jeszcze odczuwać, ale mi się wydawało, że jest ok. Pamiętam, że kiedyś Andrzej Sochoń (a on jak wiemy tylko maszeruje) pokonał 3 setki w ciągu 3 tygodni, czy miesiąca czasu. Można więc, ale dużo rzeczy można co nie koniecznie znaczy, że są zdrowe.

    Ps. Nawet jeśli są tutaj studenci awf albo ludzie, ktorzy mają dostęp do badań na ten temat to podejrzewam, że mało kto przeczyta wszystkie te komentarze 😉 . Rozpisalismy się 🙂 .

    Ps2. Posłuchałem wreszcie polecanego przez Ciebie Lali Puna, faktycznie słodkie,podoba mi się 🙂 . Taki przyjemny chillout..

  37. hiubi mówi:

    Nie ma sensu przejmować się tym że część zawodników straci motywacje, a część znajdzie sobie inne cele. Na ich miejsce przyjdą następni. Np. ci których lokata w tegorocznej generalce nie satysfakcjonuje. Poza tym o miejsca w PMNO walczy może z 15 osób. Z całym dla nich szacunkiem wobec 600 startujących w Harpaganie i jeszcze paru setkom w pozostałych imprezach to margines.
    Ja też straciłem zapal do startów w setkach i to mniej więcej z tych samych powodów co Kuerti. Ale co z tego-na moje czy Grześka miejsce jest z tysiąc chetnych do startu. No i to wlaśnie jest fajne.

  38. Paweł mówi:

    Hmmm, Kurcze, nie wiem, może rzeczywiście widzisz problem tam gdzie go nie ma? Jest jakaś czołówka a co mają zrobić ci co ćwiczą regularnie a mimo to zajmują około 10 miejsca? Pewnie masz tu na myśli między innymi swój przypadek? Ja widzę dwa wyjścia: albo skuteczniejszy trening by poprawić rezultaty, albo przekwalifikowanie się na inny sport i starty na luzie, dla przygody i dobrej zabawy. Nie za często (albo często, jak kto woli) i bez napinania się na kosmiczny wynik.

    Mogą też startować w coraz bardziej ekstremalnych imprezach, wydłużać dystans. Pisałem ostatnio na napierajce, że fajnie by było, gdyby więcej było w Polsce rajdów dłuższych niż 100 km bo na razie jest posucha.

    Myślisz że wycofują się z rywalizacji w PMnO bo ich to nudzi? albo raz wygrali i dali sobie spokój? Wiesz, tu przyczyny mogą być różne: Dla części setki to tylko przedsionek przed rajdami, lub innymi sportami. Poza tym nie oszukujmy się, trening pod setkę (by zająć wysoką pozycję oczywiście) to bardzo intensywny i żmudny wysiłek. Trzeba mieć wiele zacięcia by tak intensywnie trenować przez wiele miesięcy. Ponadto ludzie z czołówki są najczęściej młodzi więc maja dużo na głowie: praca, rodzina. Okazuje się że nie mają już czasu ćwiczyć tak jak dawniej a nie chcą jechać na zawody z przeświadczeniem że zajmą o wiele gorsze miejsce. Więc nie jadą.

    Myślę, że tu trzeba cierpliwości. Puchar Polski PMnO to jeszcze młoda idea, może trzeba trochę czasu by ludzie się z tym oswoili i bardziej wkręcili.

    Co do regeneracji To właśnie myślałem m.in. o regularnie startujących piechurach którzy może niekoniecznie wygrywają ale wykręcają dobre czasy. Pan Andrzej Sochoń na przykład, on zdaje się pracuje gdzieś na kolei, tam w pracy ma okazję sobie „pospacerować” dziesiątki kilometrów sprawdzając tory. Jedzie sobie następnie na RDS a niewiele później na Skorpiona. I żyje. Może więc w przypadku takich zawodników, dobrze wytrenowanych i mocnych piechurów te zniszczenia po startowe nie są takie wielkie? Może nastawiając się wyłącznie na marsz można startować częściej nie bojąc się o zdrowie?

    Orientus,

    Chylę czoła, osiągacie naprawdę wspaniałe wyniki. Gratuluję i pozdrawiam:)

  39. Kuerti mówi:

    Myślę, że Hiubi w pewnym stopniu potwierdził moje „obawy”. Ja sam zresztą je potwierdzam. No ale ok, nie szukajmy problemów tam gdzie ich nie ma, a przynajmniej na razie ich nie ma.

    Trzeba cieszyć się tym jak do tej pory rozwija się idea PMnO, a z roku na rok jest coraz lepiej, więcej rajdów, więcej uczestników, którzy chcą „pociułać” punkciki do klasyfikacji.

    Paweł,

    „Może nastawiając się wyłącznie na marsz można startować częściej nie bojąc się o zdrowie?”

    Myślę, że pytanie zawsze powinno brzmieć, czy to nam sprawia przyjemność? A ta zwykle połączona jest ze zdrowiem, jeśli ono nie domaga to ciężko mówić o przyjemności. Ja już wiem, że 3 setki w 3 miesiące to dla mnie za dużo(choć gdybym w Maroku napatoczył się na jakąś setkę to kto wie 😉 ).

  40. Paweł mówi:

    Oby w Maroku to nie była taka jakaś przypadkowa setka, że pójdziesz w pustynię lub góry i będziesz się tam błąkał przez dobę.. :))

    A swoja drogą ciekaw jestem ile kilometrów zrobisz w tym Maroku. Pewnie sporo pomimo raczej rekreacyjnej formy tego wypadu.

    p.s. i co, jedziesz sam czy masz już kompana?

  41. Yanek mówi:

    Jeszcze na temat przyszłości setek :
    wśród uczestników PMnO są osoby startujące od początku, takie jak Andrzej Sochoń, Leszek Herman-Iżycki czy Vladimir Hora. Może „osoby startujące w PMnO” to nie najlepsze określenie, lepszym będzie „osoby klasyfikowane w PMnO”. Setki to taka fajna dyscyplina, którą można uprawiać nawet w bardzo zaawansowanym wieku. Uważam wręcz że to jest bardziej dla starszych, niż dla młodych, którzy nie mają tyle cierpliwości, chcą startować ciągle i we wszystkim, i jeszcze w wolnych chwilach jeździć np. do Maroka ( zbieżność krajów zupełnie przypadkowa 😉 ). Dlatego nie obawiam się o przyszłość setek. Także dlatego że wiele osób ( w tym ja ) podchodzi do nich nie w sposób sportowy, lecz „turystyczno-krajoznawczy”. Oczywiście, interesuje mnie dobry czas, ale jeszcze bardziej np. ładny widok albo ciekawe miejsce, i dla nich jestem w stanie poświęcić kilka minut cennego czasu pogarszając tym samym wynik.
    A propos PMnO – gdyby ktoś wystartował w 2008 roku tylko w trzech imprezach : RDS, Grassor i WSS, każdą z nich po prostu kończąc jako ostatni spośród tych którzy pokonali 100 km, to zajmie na chwilę obecną 9. miejsce w Pucharze 🙂 . Będzie w pierwszej dziesiątce w Polsce. Nie przywiązujmy zatem za dużej uwagi do Pucharu, po prostu cieszmy się setkami, jedni wynikiem a drudzy samym uczestnictwem. Niech każdy w tej zabawie odnajdzie to co mu najbardziej odpowiada.

  42. plechu mówi:

    Witam.
    Trening przed setkami! Jak to zrobić? Można zadać sobie pytanie czego nam brakuje wytrzymałości czy mamy braki nawigacyjne. Jeżeli chodzi o wytrzymałość bo to jest warunek do tego żeby skasować się w jak najmniejszym stopniu ( bo czym dłuższy wysiłek tym skasowanie większe)to wychodzę z założenia, że trzeba spróbować treningu do dystansów płaskich lub przełajów. Postawić sobie jakieś konkretne cele i do nich dążyć, Trening i jeszcze raz trening nie czas tu odgrywa decydującą rolę co widzę po sobie, czy zrobimy maraton w 3 czy 4 godziny jest to sprawa indywidualna ale już kwestia tego jak się po takim maratonie czujemy ile zajmuje nam regeneracja jak pisze Michul to jest kwestia przygotowania. Po dobrze przepracowanej zimie 2007/2008 jadąc na RDS i kręcąc czas 13.01 wsiadłem do samochodu przejechałem 500km i w poniedziałek mogłem wyjść na delikatną przebieżkę, natomiast 3 miesiące wcześniej po rajdzie koło Nowego Sącza GEZNO gdzie dystans był o wiele krótszy i rozłożony na 2 dni kasacja organizmu była wielokrotnie większa.

    hiubi
    Co do ponownego startu to sądzę, że regeneracja po wysiłku to jedno a przygotowanie do następnego startu to drugie. Można wystartować w kolejnej setce za 2, 3 tygodnie tylko należy postawić sobie pytanie jeżeli to wytrzymam to jakim kosztem ( kontuzje, mikrourazy itp.) i jaki to ma być start (zaliczenie czy walka o wynik)

    Co do kserówek na harpie kumam że jest to tradycja, mnie osobiście to nie przeszkadza a nawet jest zabawne gdy wybierasz wariant po drodze a okazuje się ona rzeczką itp. Tylko czasami może ostro zaleść za skórę (przebieg z 11 na 12 typowy azymut na południe pomiędzy jeziorami a tu niespodzianka brak przejścia co widać dopiero na kolorowej mapie ) tylko szczęście uratowało nam dupę. Może czas na zmiany? Kolor to fajna rzecz. Tym bardziej że część zawodników i tak jedzie na kolorowych.

    Nawigacja to kwestia dyskusyjna – testować nawigacje na dostępnych 50 a może spróbować orientacji na mapach 10 i 15 na zawodach( ja tak zapodaje). Tego nie jestem w stanie określić wiem jedno 50 to całkiem inna para kaloszy jak 10 czy 15. To są tylko moje rozważania, jestem tu nowicjuszem, to dopiero mój 5 start w setce i daleko mi do pouczania starych wyjadaczy.

    No nic rozpisałem się trochę, w planach na przyszły sezon jest Harpagan wiosenny i Kierat na który mam wielką chęć pojechać ( te krajobrazy muszą być cudowne), co dalej czas pokarze.

    Szacun dla wszystkich tych którym się chce pokonywać tyle kilosów z buta.
    pozdro

  43. Kuerti mówi:

    Paweł,

    Mam kompanów na drugą część wyprawy – tą bardziej górską. Memor też jedzie 🙂 . Przypadkowa setka? Marzy mi się taka włóczęga poza utartymi szlakami, więc kto wie 😉 . Mam zamiar co jakiś czas pobiegać sobie, żeby zupełnie formy nie stracić, no i w górach trochę podziałać, więc pewnie trochę kilometrów zrobię. Dla tego też biorę Salomony zamiast wysokich trekingów. Nie wiem jak wytrzymają starcie ze śniegami Atlasu, ale jestem dobrej myśli.

    Yanek,

    Przytyk zrozumiany i zaakceptowany 😉 . Rozumiem, że przez uwagę o tych ostatnich miejscach chcesz delikatnie zwrócić nam uwagę, że rozpętujemy burzę w szklance? 😉 . Czasem skupiamy się za bardzo na szczegółach, a brak nam spojrzenia na całość. Dzięki za uwagę!

    Plechu,

    Witam na pk4! 🙂 .

    Ciekawe spojrzenie na regeneracje z tego nieco innego punktu. Ktoś kiedyś powiedział o Pawle Dybku, że ma fenomenalną zdolność do regeneracji, w tym sensie, że bardzo szybko jest w stanie znów podjąć duży wysiłek, np. w czasie rajdu przygodowego w następujących po sobie etapach itp. Przykładem na to niech będzie tegoroczny BWC gdzie Flekmus po całej dobie napierania w Mastersach raptem po dniu odpoczynku był drugi na trasie speed…

    My tu sobie dyskutowaliśmy o regeneracji liczonej w tygodniach a to przykład regeneracji magicznej (nazwa własna 😉 ).

    Planujesz 2 starty czyli rozumiem, że nie walczycie w PMnO? Byłaby to wielka szkoda 🙂 .

  44. Tomasz 'TJ' mówi:

    Przeczytalem wszystkie wpisy i w ktorymś momencie piszesz o jak najkrótszym przepaku. Również staram się go skracac jak najbardziej, ale zacytuję Ci osobę, która ukończyła H36 na 3 cim miejscu a miała b. długi przepak: „bardzo chcialem wygrac, ale nie zawsze sie to udaje.
    tym razem byli lepsi. chociaz ta strata to przepak, ktory zajal nam z 40min, ale gdyby nie ten odpoczynek i zmiana ciuchow to wogole bym nie wyszedl na 2 petle”. Zatem jest tu i druga strona medalu – przerwa to nie strata, ale odpoczynek. Pozdrawiam

  45. plechu mówi:

    Kuerti
    miałem na myśli to, że wiosenny Harp i Kierat to pewniaki a dalej się zobaczy może początkiem będzie Skorpion lub RDS – zobaczymy
    Postaram się startować tak długo jak zdrowie pozwoli i praca nie będzie przeszkadzać.

    Co do regeneracji to ci ludzie są tak dobrze przygotowani na taki właśnie wysiłek.
    Stwierdzenie Pawła Dybka, że przyjedzie na Kierat tylko wtedy jak uda mu się przez 10 dni przed zawodami pokonywaćok 25- 30km dziennie w jakimś przez siebie zaplanowanym czasie o tym dobitnie przekonuje.
    Jego trening jest ukierunkowany na długotrwałą wytrzymałość
    I pytanie ile lat treningu jest do tego potrzeba.

  46. Kuerti mówi:

    Tomek,

    Witamy na pk4 🙂 . Zależy co rozumiemy przez długi przepak i odpoczynek. Jeśli krzątasz się przez 30 minut i próbujesz znaleźć skarpetki, które wpadły Ci pod śpiwór to tylko tracisz czas, nie odpoczywasz – wręcz przeciwnie, stresujesz się, a organizm nie ma czasu na porządny odpoczynek. Jeśli jednak w 5-10 minut pakujesz się na kolejny etap i 10 minut poświęcisz na porządny (w takich warunkach) spoczynek to nie mam nic przeciwko. Jestem przeciwnikiem marnotrawienia czasu.

    Nie chcę twierdzić, że zawsze trzeba się śpieszyć, na Przejściu w końcowym etapie straciłem ok. godziny czasu czekając na kolegę, ale dzięki temu byłem w stanie zrobić mocny finisz. Jednocześnie wiem, że gdybym był skasowany to taka przerwa dobiłaby mnie do reszty. Dużo zależy od warunków, ale generalnie moje zdanie jest takie, że zawsze trzeba dążyć do jak najefektywniejszego wykorzystania czasu jaki mamy.

    Plechu,

    Ciężkie pytanie zadałeś, może sam na nie odpowiesz? Praktycznie od początku zaczęliście wygrywać setki, w zasadzie jesteście niepokonani, wiesz od ilu lat startujesz – będziesz miał odpowiedź, którą mam nadzieje wrzucisz na pk4, chyba, że to tajemnica 🙂 .

    Swoją drogą to obok ankiety żywieniowej można by zadać pytania o trening, można by z tego wyciągnąć pewne wnioski, ile km tygodniowo, ile lat treningu itd. potrzeba do kończenia, wygrywania setek..

  47. plechu mówi:

    tu pewnie zaskoczę wszystkich
    Kuerti
    Zaczeło sie raptem w 2006 koło września kiedy po raz pierwszy stanłem w szranki do biegu na orientację sportową. Pochłoneło mnie to tak, że postanowiłem wykorzystać znjomego który biega płaskie do treningu i tak od tego czasu przeplatam trening po płaskim ze startami na orientację w miarę moich mozliwości i czasu.
    Czasami próbuje swoich sił w półmaratonie 2007 – 3razy 2008 – raz, jesden maraton w 2007 i jeden w 2008. Natomiast muszę podkreślić jedno staram się trenować mocno i razcej pod start na 21km może poprzez kumpla trochę do maratonu ale zdaje sobie sprawe, że aby być naprawdę dobrze przygotowanym tak aby kasacja była znikoma patrz P. Dybek) to miesięcznie trzeba pokonać około 250 – 300km
    ( niektórzy pewnie więcej) wsystkiego razem.

  48. Kuerti mówi:

    Plechu,

    Od 2006 roku zacząłeś bawić się w bno, tak? Bo jeśli zacząłeś biegać raptem 2 lata temu to musisz mieć fenomenalnie przystosowany do ultra organizm. Zakładam jednak, że biegałeś wcześniej – tak z ciekawości zapytam, ile lat już trenujesz?

    Piszesz, że starasz się trenować raczej mocno, jeśli pod połówkę to zakładam, że chodzi Ci o bieganie na wyższych zakresach, wieksza intensywność niż robienie objętości, tak? Pamiętam jak kiedyś Petro opowiadał o przygotowaniach pod UTMB (160km wokół Blanca), według niego idealnie sprawdziłyby się szybkie treningi, interwały itp.

    Dalej, z tego co słyszałem, Rzeźnika rok temu wygrali ludzie, którzy biegają raczej krótsze dystanse – 10km. Ich trening to trening szybkościowy, ponoć taki sprawdza się w starciu z górami. Podsumowując ten dość niepewny (;) ) wywód wychodzi na to, że wysoka intensywność to jest jakiś pomysł na trening pod setki.

    Jeszcze słówko o tych 250-300km objętości. Co ciekawe jeśli spojrzeć na różnorakie biegowe dzienniczki na forach internetowych to sporo ludzi biega własnie po te 200-300km na miesiąc. A u nas w ultra, czy w AR (tutaj to akurat zrozumiałe, bo dochodzą inne dyscypliny), mało kto robi kilometraż większy niż 50km na tydzień… Nie mówiąc już o 70-80km. No chyba, że Michał Jędroszkowiak nie ściemniał odpowiadając o swoich pętelkach biegowych, jedna – 40, druga 60km 🙂 . Jeśli to prawda to.. to chyba muszę zmienić swoje pętelki 😉 .

    A Ty ile biegasz tygodniowo/miesięcznie?

  49. plechu mówi:

    kuerti
    napisze tak mój dobry znajomy twierdzi, że brak wybieganych kilometrów zimą to brak podkładu pod trening i starty w okresie letnim (marzec-pażdziernik.

    Ja osobiście mam trochę problemów z określeniem priorytetów do jakich zawodów się przygotowuje.

    Dlatego wiosną przewaga treningów z dużą intensywnością 20x1min, 10×200 itp trening do 3000m oczywiście przed i po kazdym treningu 3 do 4km rozgrzewki i rozbiegania – 2 razy w tygodniu w pozostałe dni czyli trzy lub cztery ok 10 do 20km biegu raczej w zakrenie poniżej 75% tętna max.W późniejszym okresie dochodzi trening do 21km i maratonu 10 lub 15 razy 500m przerwa ok 500m, 6x 1000 przerwa 7min, 3x2000km, 3x3000km naprawdę niezbyt często biegam więcej niz 25km. Czasami wpadam na pomysły typu (2×800 4×400 4×200 4×100) i jeszcze podczas rozbiegania wieloskoki, podbiegi itp.
    W tygodniu wychodzi około 60 do 80 km, ale zdarzają się tygodnie i po 140km (wypady po szklarskiej porębie i okolicach)i po 40km (brak czasu, możliwości i ……..lenistwo!!!!!)
    Często niestety jest tak, że praca, rodzina to składowe braku czasu na ścisłe trzymanie się planu.
    Wychodząc na trening i czując, że jest coś nie tak (zdrowie, przemęczenia itp.) daje sobie spokój bo przetrenowanie jest gorsze od braku treningu!

    Tak biegam od 2lat wcześniej przez 11 lat nie myślałem o bieganiu. Czasem pogrywałem w piłkę i chodziłem na siłownię. Biegałem tylko szykując się do egzaminu z WF w armii.

  50. Kuerti mówi:

    Plechu,

    Myślę, że przy regularnym bieganiu 60-80km a czasem nawet więcej jak czasem wypadnie Ci 40km to można potraktować to jako tydzień odpoczynkowy. Co prawda do maratonu czy innych biegów na ulicy nigdy się nie przygotowywałem specjalnie, ale odnoszę wrażenie, że tam bardziej liczy się wykonanie planu na maksa, w setkach nawet jak nam wypadnie kilka dni to i tak można wiele ugrać na trasie. To zupełnie inny wysiłek.

    Dzięki za opisy treningów, może przydadzą mi się na wiosnę, chciałbym wreszcie pobiegać coś szybszego na treningach, oczywiście po dobrze przepracowanej zimie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA