Cierpliwość raz jeszcze!
Jestem idiotą i nie będę tego ukrywał, bo i nawet nie chcę. Fakt jest fakt, nie ma dyskusji. Prześladuje mnie mania wielkości, chęć odegrania kluczowej roli w przedstawieniu zwanym moim życiem a ja nie wzniosłem się jeszcze nawet ponad poziom głupola, który nie potrafi wyciągać wniosków, najprostszych – tu powinien znaleźć się wulgaryzm, ale dostałem ostatnio informacje, że zacząłem nadużywać wyrazów na k.., więc w ostatniej chwili się powstrzymałem – wniosków!
Żeby zrozumieć istotę problemu trzeba cofnąć się ponad rok czasu, do 9 grudnia 2007 roku. Tak, blog to kapitalna rzecz, mam wgląd w swoją pisaninę na przestrzeni czasu i mogę wyłapywać później takie babole jak ten. Napisałem więc tego dnia zgrabny tekścik, o cierpliwości [link do tekstu]. Naprawdę zgrabnie mi to wyszło, i że wcześniej byłem głupi i chciałem efekty widzieć od razu, i że zmądrzałem bo teraz (wtedy) już wiem, że cierpliwość przede wszystkim. A nawet cholera jasna ubrałem to w mentorski ton starając się przekazać te moje przemyślenia jako porady odnośnie treningu i cierpliwości. Nie będę się czepiał warstwy merytorycznej, bo ta jest jak najbardziej w porządku, nawet teraz zgadzam się ze wszystkim, co wtedy napisałem. Problem jednak w tym, że…
Nosz kur.. przez ten czas, który minął od napisania tego tekstu trenowałem tak, jak obiecałem sobie już więcej nie robić! Nie wiem do końca co z tego wynika, może to, że jednak jestem idiotą (głupkiem? kretynem? durniem? matołem? Debila nie dopiszę bo jest zbyt brutalny, reszta określeń ma w sobie to coś co sprawia, że nie czuję się z nimi najgorzej)? Tylko czy skończonym czy nie? Jeśli to pierwsze to już po mnie, jeśli mam jeszcze szansę się wyratować to nie odpuszczę. Tylko jak to stwierdzić?
Fakt faktem w tym swoim idiotyzmie trwam zaciekle od wielu lat i to jest wielce niepokojąca oznaka. W zasadzie od początku mojej przygody z treningiem chcę więcej, dłużej i szybciej. Kończy się zawsze (ZAWSZE!) tak samo. Nie ma wyjątków, nie ma odstępstw od reguły. Schemat wygląda tak. Przerwa. Wznowienie treningów, początki zwykle są ciężkie, ale po jakimś czasie adaptuje się do wysiłku i zaczynam budować swoją piramidkę. Dokładam obciążeń. To trwa kilka tygodni, może nawet miesięcy. Więcej i więcej. Nagle przychodzi ten jeden dzień i piramidka wali się w drobny mak. Zawsze. Nie ma wyjątków, nie ma odstępstw od reguły. To jak zaklęte koło.
A więc znów cierpliwość. Pozwolę sobie zacytować wzmiankowany już tekst: „Trenujemy za dużo, zbyt intensywnie, kosztem odpoczynku dokładamy kolejne obciążenia. Wydaje nam się, że się pali i czym prędzej musimy ugasić ogień. A tak przecież nie jest. Moje własne doświadczenie podpowiada mi (no nie, bo zaraz padnę! – dop. Kuerti w 2009), że chęć „pójścia na skróty” zwykle kończy się przymusową przerwą. Zamiast nadgonić tylko tracimy. Wiele razy popełniałem ten sam błąd i chyba wreszcie załapałem (to nie jest wcale proste!), że czasem warto jednak odpuścić i stracić kilka dni niż później dochodzić do siebie kilka tygodni.”
Z trudem powstrzymuję się od parsknięcia śmiechem, z trudem bo to w końcu mój własny tekst, moje własne cholerne doświadczenie i cała mądrość, którą zdobywałem przez te kilka lat treningów i startów. Czym wtedy by się okazała? Boję się odpowiadać na to pytanie więc je nieśmiało przemilczę. Wróćmy do cierpliwości. Po tych 14 miesiącach okazuje się, że nadal jednak nic nie rozumiem, doświadczenie co prawda szepcze prawdę i tylko prawdę ale jednak gdzieś na linii doświadczenie-świadomość-działanie zachodzi jakieś przepotężne nieporozumienie. Zakładam, że 2 ostatnie ogniwa są winne całego zamieszania.
Żeby nie być gołosłownym weźmy pod uwagę jakieś studium przypadku, a że jestem akurat pod ręką, niech to będę ja. Punkt wyjścia: niespełna 3 miesiące bez treningów, większość planów na ten rok trafia do kosza zanim zdążyła się wykrystalizować, duże rozczarowanie i kiepska forma psycho-fizyczna. Cel: wystartować i ukończyć duże Adventure Trophy. Od punktu wyjścia do celu mam ponad 4 miesiące, co wydaje mi się czasem bardzo krótkim, świadomość tego faktu powoduje niepotrzebny stres i chęć przyśpieszenia rozwoju wypadków. Zaczynam trenować. Spokojnie, wszak jestem już doświadczony na polu zaczynania po przerwie, nie chcę za szybko znów zaprzestać treningów.
Mija pierwszy, drugi tydzień. W planie rozpisuję sobie kolejne kilometry, rzeczywistość nieco mi przeszkadza w ich realizowaniu, ale daję sobie radę. Pierwszy start a po nim kolejne tygodnie treningów, które zamierzam rozplanować. I tutaj dochodzimy do decydującego momentu, sensu tego tekstu. Zaczynam się czuć coraz lepiej, już bez problemów biegam godzinę czasu i jeżdzę 1,5 godziny. Co powinienem zrobić teraz? Jedna droga zaprowadzi mnie nad przepaść (kolejny raz), druga to szansa na zrównoważony rozwój. Opcja A i opcja B. Ta pierwsza to dokładanie kolejnych kilometrów, to jest to co robiłem zawsze i to, co zawsze kończyło się źle. Gdyby nie fakt, że wreszcie chyba rzeczywiście złapałem o co chodzi (jeśli za rok czasu będę musiał znów zacytować siebie w kolejnym tekście o cierpliwości to już za wczasu dopiszę na marginesie: Kuerti Ty skończony IDIOTO!) to zrobiłbym właśnie tak.
Ale chyba coś mi się widzi, że jednak nie jestem skończonym idiotą, jest dla mnie jeszcze nadzieja! Zamiast 6 treningów, trzymam się twardo 5ciu na tydzień. Zamiast wydłużania kolejnych treningów trzymam się prostej zasady: dopóki godzina biegu / 2 godziny jazdy na rowerze nie będą dla mnie zbyt łatwe do wykonania nie ma szans na dokładanie obciążeń. Takie podejście ma jeden wielki plus i jeden wielki minus. Obsłużmy najpierw minusa, cholernie ciężko jest odmówić sobie dołożenia kolejnych x minut jeśli wiesz, że za kilka tygodni masz start i chciałbyś wreszcie zacząć się ścigać a nie włóczyć gdzieś w środku stawki. To kwestia psychiki, trzeba mieć jasny plan i trzymać się go z żelazną konsekwencją, a oparcia szukać w zasadzie: rób mniej niż możesz.
No i tutaj płynnie przechodzimy do wielgachnego plusa takiego podejścia…Jeśli trenujesz mniej niż mógłbyś to nie dość, że nie jesteś tak zmęczony jak po coraz większych dawkach kilometrów to jeszcze pojawia się coś takiego co nazwałbym wilczym głodem treningu. Kończąc wybieganie już myślisz o kolejnym, bo ten dystans, który właśnie przebiegłeś zostawił Cię z poczuciem niedosytu. Chcesz więcej, a ktoś (Ty sam! Dlatego to jest tak cholernie ciężkie odmówić sobie treningu!) odmawia Ci przyjemności. To jest cholernie fajne. Nie ma tego znużenia, które czułem czasami, znów mam wielką ochotę trenować, czekam na treningi z niecierpliwością, a nie jak na przykry obowiązek. Zastanawiałem się ostatnio co jest taką złotą zasadą treningu? Do głowy wpadło mi ich kilka, ale stwierdziłem, że właśnie ten ciągły niedosyt i rozbudzanie w sobie motywacji jest podstawą, jeśli tego nie ma to pojawia się znużenie, łatwo się wypalić w ten sposób.
Mam głęboką nadzieje, że już nie będę musiał podejmować tego tematu na PK4. Głowy oczywiście nie dam sobie uciąć, bo rok temu również byłem przekonany, że już wiem na czym to polega, jak widać nie wiedziałem. Sytuacja jest o tyle odmienna, że wtedy pisałem ten tekst podczas jednej z tych koniecznych (z racji całego schematu mojego trenowania) przerw, a teraz jestem w trakcie treningów. Dziś zrobiłem po raz pierwszy od dłuższego czasu dłuższe wybieganie (obecnie 75 minut) i co najmniej do końca marca nie mam zamiaru zwiększać tego dystansu więcej niż o 15 minut. Choćbym nie wiem jak dobrze się czuł i jaką ochotę miał na dłuższe bieganie. Może jednak coś wreszcie zrozumiałem?
Jeśli nawet nie ja, to choć mam nadzieje, że Was nie gnębi pośpiech i brak cierpliwości!
Zobacz podobne wpisy:
- Endorfinowy odlot – Bo tak naprawdę chodzi o te rozweselacze, bieganie jest nudne i męczące, ale polane porcją endorfin nabiera nowego, pięknego posmaku. PS. Żartowałem z tą nudą, męczące czasem jest i owszem.
- Mój rajdowy dekalog – Po pierwsze… Nie poddawaj się! Nigdy! O ja, ile razy złamałem to przykazanie? Nie pamiętam… Ale szczerze żałuję!
- Samotność długodystansowca – Historia pewnego zimowego treningu, zmagania z wiatrem, słabością, całość kończy się jednak happy endem, a jakże by inaczej?
- Obudź w sobie zew przygody! – Kilka inspirujących cytatów z kultowych już relacji z rajdów przygodowych.
- Padłeś? Powstań! – Jeśli nie chce Ci się wyjść na trening to koniecznie przeczytaj ten tekst. Powinno pomóc!
- Więcej przemyśleń wszelakich…
Po przeczytaniu czuję sie usprawiedliwiony.Patrząc w kalendarz widzę że ostatnio trochę zelżały moje treningi i źle się z tym czułem.
„Jeśli trenujesz mniej niż mógłbyś to nie dość, że nie jesteś tak zmęczony jak po coraz większych dawkach kilometrów to jeszcze pojawia się coś takiego co nazwałbym wilczym głodem treningu.
…” To bardzo mi sie podoba. Mam nie wielkie bardzo nie wielkie doświadczenie w treningu ale zdążyłem poznać się z tym faktem.
Marek,
Trening to ciężka sztuka, naprawdę bardzo trudno jest wyczuć kiedy odpuścić a kiedy docisnąć mocniej. Ja często przesadzałem i teraz wolę dmuchać na zimne. Ty jeśli dopiero zaczynasz to tym bardziej powinieneś zbudować sobie mocne podstawy, bo później mogą być problemy.
Obecnie trenuję od 4 do 6 godzin w tygodniu, mógłbym więcej ale nie mam z czego tego treningu zrobić, po prostu brakuje mi sił.
No i to uczucie głodu treningowego, dla mnie super sprawa. Okazało się, że moja forma na Włóczykiju była znacznie lepsza niż ta, którą miałem X miesięcy temu gdy trenowałem „normalnie”, czyli wciąż dokładając obciążeń. Tym razem jednak byłem wypoczęty i nawet jeśli nie miałem tylu kilometrów w nogach to zrobiłem fajny wynik.
Czasem jak sobie odpuszczę jakiś trening to mam wyrzuty sumienia i ogólnie źle się czuje.Bywa też tak, że cholernie mi się nie chce wyjść na trening.Na razie jestem na takim etapie że im bardziej mi sie nie chcę tym mocniej czuje że muszę. Ćwiczę 4-5 razy w tygodniu 6-9h Pływam, biegam i ćwiczę siłę a raczej wytrzymałość na siłowni bądź w domu.Nie długo dojdzie jeszcze rower.Oczywiście czasem coś sobie odpuszczę jeśli mi bardzo się nie chcę albo coś mi wyskoczy.
Chyba przesadnie siebie besztasz. kontuzje i przeholowanie to normalna rzecz, nie tylko u amatorów. Zawodowcy mają ten sam problem. Nie uniknie się tego.
Najważniejsza rzecz to tak jak napisałeś powolne stopniowanie trudności. Nie za szybko i nie za dużo. Ja też sie na tym przejechałem. Druga bardzo ważna sprawa to umiejętność słuchania swojego organizmu. Gdy czujesz że coś jest nie tak to lepiej odpuścić.
Oczywiście od teorii do praktyki daleka droga, sam mam z tym problem, podobnie jak Ty. Niby znam te oczywistości powyżej a jednak czasem popełniam te same błędy.
Kurdę, a zawodowcy biegają w tydzień tyle kilometrów co my w miesiąc i to szybkim tempem robiąc przerwy co 7 – 8 dni. I żyją. Jak ich organizmy to wytrzymują?
Marek,
Znam to uczucie, te wyrzuty sumienia, bo przecież plan jest plan (nie wiem czy czasem owe wyrzuty sumienia, które zmuszają nas do treningów mimo kiepskiego stanu fizycznego nie są największą wadą trenowania według planów?), jak się wykona kolejne zadanie to jesteśmy zadowoleni, jeśli nie uda nam się to, pojawia się rozczarowanie. Ciężko wyrwać się z tego błędnego koła.
Paweł,
Ostatnio przeczytałem coś takiego: „jedynym błąd za który można się winić to taki, z którego nie wyciągnęło się lekcji”. Piękne słowa. Gdyby zdarzyła mi się taka wpadka razy czy drugi to nie byłoby problemu, jednak jeśli nagminnie popełniałem ten sam błąd to w końcu się wkurzyłem sam na siebie 🙂 . Dość łatwo przychodzi mi krytykowanie samego siebie, dzieje się tak dlatego, że wierzę, że tych błędów w przyszłości popełniać nie będę.
Tak jest i tym razem. Na szczęście chyba wyciągam powoli wnioski, bo już nie dokładam kilometrów jak głupi, tylko spokojnie czekam kiedy organizm sam mi „powie”, że chce więcej. Co nie jest znowu takie łatwe, bo słuchanie organizmu nie jest wcale proste…
Tak, zawodowcy to jakieś cyborgi są… Albo.. albo po prostu trenują od X lat i są przyzwyczajeni do dużych obciążeń. Mają solidne podstawy, to i mogą sobie pozwolić na więcej. A my amatorzy mamy tendencję do chodzenia na skróty. Rozmawiałem dziś z Mariuszem Radeckim (który mam nadzieje powalczy za kilka dni na Rajdzie Dolnego Sanu o jakieś f a j n e miejsce 😉 ), on ma tak samo.
Przez kilka tygodni trenuje mu się fajnie, a później nagle przychodzi załamanie, organizm się buntuje i robi się problem. Wysnułem pewną teorię na to zjawisko. Wydaje mi się, że po prostu zaciągamy dług wobec nawszego organizmu trenując ponad siły, dług ma to do siebie, że najgorsze przychodzi dopiero w chwili spłaty. A więc do tego czasu wszystko jest w porządku, a później nagle w dniu zwrócenia należności okazuje się, że nie mamy z czego zapłacić…
A później? A później dzieje się to samo, powrót do treningów, zaciąganie nowego długi i kolejny upadek. Jestem przekonany, że gdybym tylko racjonalniej trenował byłbym teraz o wiele lepszym zawodnikiem.
Co sądzicie o teorii „długu”?
Kuerti,
Spóznione życzenia urodzinowe! Wszystkiego najlepszego
Pozdrawiam
Kazig,
Dzięki!
PS. Myślałem, że zaprzestałeś już lektury PK4, cieszę się, że jednak się myliłem 🙂 .
To fakt, plan treningowy wiele ułatwia i zwalnia z myślenia gdy się nie chce.
Nikt, śmiem twierdzić, nie realizuje dokładnie założeń z planu. Cała sztuka to umieć ten plan modyfikować. Po to własnie sa trenerzy, a czasem nawet nie trenerzy, tylko inni „zawodnicy”, którzy po prostu wiedzą o co chodzi i mogą przeanalizować twoje osiągi na treningach. Wtedy mogą coś doradzić, a ty wcale nie musisz się do tych rad zastosować, po prostu z ich udziałem podejmujesz własne decyzje…
W ten sposób obok zwykłego życia, z rodziną, pracą i drobnymi przyjemnościami, toczy się takie drugie, sportowe życie. Nie wstydzisz przyznawać się do przebiegu 10km/tydzień, patrzysz prawdzie w oczy i podejmujesz dalsze decyzje co do kształtu swojego planu.
Zaczynać wciąż od początku trening to tak, jak po raz czwarty zapisywać się na „niemiecki dla początkujących”. Po co? Eins, zwei, drei już umiesz.
Fora biegowe pełne sa wątków zatytułowanych „Witam po przerwie” – to bzdura, przerwy nie było, po prostu przez pewien czas radykalnie ograniczyłem objętość treningową. Nie warto „zaczynać od poczatku”, nabiegało się już parę kilometrow i nie jest to na pewno poczatek, po prostu kolejna modyfiokacja planu.
No ale żebym był dobrze zrozumiany. Trzygodzinny poobiedni spacer z rodziną w niedzielę to nie trening i do dzienniczka się nie zapisuje.
No tak, przeciążenia i nadwyrężenia jakoś się kumulują i powstaje „dług” który stopniowo rośnie. Ale skąd wiadomo kiedy dług zaczyna nam się zbierać a kiedy jeszcze nie? Oto jest pytanie.
P.S. Mariusz też na RDS? To już drugi mocny, pretendent do „pudła”:) Ciekawie będzie.
a może po prostu nie znacie swojej krzywej „superkompensacji” 😉
Mnie też ostatnio cierpliwość wykluczyła. Po 3 tygodniach totalnego nic nie robinia zacząłem spokojnie trenować. Poniedziałek-5 km wtorek-10 km środa-siłownia typowo na nogi czwartek-15 km w 1h piątek-trening w kosza. Po piątkowym treningu ledwo doszedłem do domu. Przeciążyłem kolano i znów muszę zrobić przerwę. Było tak fajnie już wpadałem w taki rytm, plan się układał ale był chyba zbyt ambitny. Teraz mnie tylko nosi bo już bym chciał pobiegać a jeszcze nie mogę. Zbyt małe przygotowanie do tak dużego obciążenia lub za mocne obciążenie szybko powodują kontuzje lub nadmierne zmęczenie i wszystkie plany się sypią. Moim zdaniem trzeba dobrze poznać swój organizm i dobrze dostosować do niego treningi. Do tego potrzeba zapewne kilku lat treningów. Ja uprawiam sport od 8 lat i jeszcze nie udało mi się dokładnie poznać swoich możliwości. Można powiedzieć że to ja zachowałem się jak idiota bo po długiej przerwie dołożyłem sobie mocno i teraz mam znów tydzień przerwy. Muszę przyznać że ten pośpiech może człowieka wykończyć ale ja już nie mogłem dłużej siedzieć bezczynnie. Mam nadzieje że to będzie dla mnie nauczka na przyszłość 🙂
Ja nie mam problemów z przetrenowaniem (i chyba nie będę miał ze względu na wrodzone lenistwo :)) w zasadzie to chciałbym znaleźć dość sił i chęci, żeby ćwiczyć więcej. Chciałem się ustawić na poranne wstawanie o 5:00 – poranna kawa + kilka minut na atlasie. Niestety przez wspomniane lenistwo nie potrafię się zmobilizować i przestawiam tylko budzik…
Prosty trening po pracy to nie wszystko – jedyne obciążenie jakie mam, to drewniany bokken, którym sobie tłukę po drzewach. Przydałby mi się jakiś dobry trening wytrzymałościowy, bo poruszanie się poza szlakiem szybko mnie męczy.
Rocha,
„To fakt, plan treningowy wiele ułatwia i zwalnia z myślenia gdy się nie chce.”.
Zdecydowanie! Ale istnieje również to niebezpieczeństwo, o którym pisałem w poprzednim komentarzu – łatwo stać się niewolnikiem planu. Wydaje mi się, że każdy z nas wie, że sprawa rozbija się o elastyczność i słuchanie organizmu, tylko mało kto z nas naprawdę wie jak obchodzić się z własnym organizmem.
Porównanie do nauki języka niezwykle celne. Dzięki! Zwróciłeś mi uwagę na to, że ja właśnie tak podchodzę do każdej przerwy. Reset i jazda od nowa, wiesz taka czysta karta „a teraz to już będzie idealnie…”. Ostatnio jednak staram się robić tak jak napisałeś – po prostu przerwa to część treningu – nadal jestem w drodze ale musiałem się na chwilę zatrzymać, a teraz ruszam znów!
Jeszcze kwestia tego jak to wygląda w praktyce? Bo jeśli mam 3 miechy przerwy to zaczynam prawie od zera (prawie słowo klucz?), oczywiście to nie to samo co zaczynanie od początku, ale jednak… Czyli, co? Chodzi bardziej o psychę i nastawienie takie jak wyżej? Jestem dalej w drodze – co jest zdecydowanie bardziej pozytywne niż „o fuck! znów zaczynam od zera…”.
Paweł,
Tak, Mariusz będzie, ma nie wracać bez pucharu, to tak na kopa motywacyjnego 😉 .
Jasiekpol,
Nie denerwuj mnie z tą superkompensacją, nienawidzę tych idealnych wykresików z książek 🙂 . Tam to tak prostooo wygląda, a w praktyce? Jak to mam niby stwierdzić czy to już czas na kolejny bodziec? Masz jakieś patenty na to?
Pankins,
Dzięki za komentarz i przejęcie roli głupka :), przepraszam, ale bieganie po tak długiej przerwie 15km po 4min km jest naprawdę głupie 🙂 . Popełniłeś ten sam błąd, o którym pisałem w tekście, i który ja tyle razy popełniałem sam (nie jesteś więc sam, witaj w klubie 😉 ). Najgorsze jest to, że nawet jeśli teraz dotkliwie przekonałeś się o tym, że takie podejście jest nic nie warte to jest duża szansa na to, że następnym razem zachowasz się tak samo.
Przykre ale prawdziwe. Cierpliwość to naprawdę wielka rzecz, trzeba to jakoś trenować, przyda się na pewno nie tylko w rajdach ale i w życiu.
Hells of Iron,
Witam na PK4! (dyskutowaliśmy ostatnio na ten temat ;), mam tutaj taki zwyczaj, że witam każdego nowego komentatora, wydaje mi się to miłe i mam nadzieje, że tworzy przyjemną atmosferę 🙂 ).
Rozmawiałem dzisiaj z kolegą na ten temat, obaj stwierdziliśmy, że mamy zupełnie inny problem niż ludzie tacy jak Ty, gdy Tobie się nie chce, nam się chce i to za bardzo. Często nie znamy umiaru i później kończymy sfrustrowani siedząc w domu i zastanawiając się czy to już ten dzień, w którym można znów wyjśc na trening czy jeszcze trzeba odpocząć? To asbolutnie niszczące dla naszej psychiki…
Przyznam się, że Twój pomysł ze wstawaniem o 5 rano i trenowaniem na atlasie u mnie by się w ogóle nie sprawdził. Ok, jeśli sytuacja by mnie zmusiła do takich poświęceń to nie byłoby problemu. Biegałem i do 1 w nocy po pracy, więc wiem, że dałbym radę.
Może źle zabierasz się do tematu? Atlas jest nudny, powiedzmy sobie szczerze, na myśl o robieniu ćwiczeń na brzuch robi mi się nie dobrze. Nie wiem czy biegasz, jeśli nie to zacznij! To zdecydowanie przyjemniejsze! Nic nie stoi na przeszkodze, żeby połączyć ćwiczenia z bokkenem w czasie biegu. Zacznij od tego planu – http://bieganie.pl/index.php?cat=6&id=81&show=1 . Możesz np. w czasie przerw na marsz poćwiczyć uderzanie bokkenem.
Generalnie, trening na początku jest męczący i niekoniecznie przyjemny. Ja strasznie się męczyłem. Ale później to mija. Bardzo ważne jest też to, żeby trenować to, co sprawia Ci frajdę. Mieszkasz blisko gór, może zacznij od intensywnych marszów z kijkami? A bieganie dorzuć później?
„mam tutaj taki zwyczaj, że witam każdego nowego komentatora, wydaje mi się to miłe i mam nadzieje, że tworzy przyjemną atmosferę 🙂 ”
Tak, to miłe 🙂
„Ok, jeśli sytuacja by mnie zmusiła do takich poświęceń to nie byłoby problemu”
To ze względu na mój cykl dnia. Wcześnie rano do pracy. Po pracy trening z bokkenem – później mi się już nic nie chce (bardziej tu chodzi o zmęczenie psychiczne niż fizyczne – praca ściśle umysłowa…). Poranne ćwiczenia dałyby mi też trochę satysfakcji, ale muszę jakoś przemóc lenistwo i zmęczenie 🙂
„Zacznij od tego planu ”
Dzięki, zobaczymy co z tego wyjdzie – zacznę w przyszłym tygodniu – bo nie mam zegarka (tylko w komórce a tu przydałby się taki na rękę) a jutro muszę zamontować przekaźnik w wyciągarce… lame excuse 🙂
„Bardzo ważne jest też to, żeby trenować to, co sprawia Ci frajdę”
To wiem – z robieniem rzeczy sprawiających frajdę nie mam problemu 🙂
U mnie dużo rzeczy zależy od właściwego nastawienia. Jeśli sobie wbije do głowy, że bieganie będzie dobre i będzie mi sprawiało przyjemność, to powinno się udać. Dzięki takiemu uświadamianiu sobie prostych zdawałoby się faktów rzuciłem ten paskudny nałóg palenia papierosów.
Kurtei,
może masz tak:
że jak zaczynasz od „początku” to widzisz szybkie postępy ( bo tak naprawdę to masz już jakąś solidną podstawę)i to ci się podoba, pozwala ci myśleć o sobie bardzo pozytywnie.
Hells Of Iron,
Ćwiczenie na atlasie może być przyjemne…
jest to jakiś wysiłek i wytworzy się trochę endorfin.Zawsze dobrze się czułem po gimnastyce na siłowni.Jednak fakt to fakt jest to nudne.
Bieganie? Jak wracam z biegania to gęba mi się śmieje sama a im gorsze warunki atmosferyczne tym bardziej.
Jednym z moich sposobów na rozpoczęcie treningu w momencie kiedy mi się nie chce, jest przypomnienie sobie wszystkich nie przyjemnych uczuć jakie pojawiają się jak sobie odpuszczę, oraz tego jak fajnie się czuje jeśli wykonam trening.
Kuerti, ja chyba czegoś nie rozumiem. Czy Ty się tak zbeształeś (nazywając się skończonym idiotą) tylko dlatego, że miałeś ochotę zwiększyć obciążenie treningowe? Taka pokusa to chyba jeszcze nie grzech – że się tak metaforycznie posłużę terminologią chrześcijańską. Chłopie, wczoraj miałeś urodziny – powinieneś się cieszyć! 😉
Swoją drogą to ciekawy jestem, co powiesz jak przeczytasz mój artykuł o planach treningowych jaki szykuje na stronę Niezłej Korby. Jeszcze nie powstał, ale już myśle, że na pewno będzie to dobra okazja żeby skonfrontować podejścia i uruchomić dyskusję. Tak tylko zdradzę, że ja teraz robię trening 5 razy w tygodniu i chyba nie będę chciał zrezygnować z tych dwóch dni restu… Nie wiem jak to jest, ale z tego co widzę to biegacze mają tendencję do codziennego treningu – jest to dla mnie ciekawe i… obce.
Janek
Wielu biegaczy-amatorów, w tym ja, to straszne lenie. Wiele razy mój tydzień miał po sześć-siedem wpisów. Trudno jednak typowy easy-run nazwać treningiem, to po prostu aktywny wypoczynek. Tak naprawdę w tygodniu amatora może być jeden trening, reszta to regeneracja. Oczywiście „prawdziwi” sportowcy się uśmieją, no i nie dotyczy to tych, ktorzy robią jakieś BPSy.
Kuerti
Przyznam się, że nie zgłębialem dokładnie tematu „zaczynania od zera po przerwie”, bo trochę w to nie wierzę. Zdaje się, że są jakieś statystyczne dane dla przerwy trzymiesięcznej (wymyślam liczby):
– spadek wydajności przemian tłuszczowych – 30%
– spadek hematokrytu – 10%
– spadek masy mięśniowej – 20%
– spadek nawodnienia – 10%
– spadek gęstości kości – 8%
Ale zostaje jakaś pamięć organizmu, który szybciej powroci do „wytrenowanych parametrow” nawet po przerwie wieloletniej. Znam sprintera z czasów licealnych, który wrócił teraz do biegania z pokaźnym „kotletem” w okolicy bioder i robi niewiarygodne postępy w wytrenowaniu, choć biega 3x30x130.
Miałem sie nie mądrzyć, a wyszło znów mentorsko…
Jeden z komentarzy pod tym tekstem był 3 tysięcznym na PK4 🙂 .
Hells of Iron,
U mnie to jest tak, że trening fizyczny jest w pewnym sensie odpoczynkiem (przede wszystkim psychicznym), tylko że ja nie muszę się przełamywać, żeby wyjść na trening, nie mam więc tego dodatkowego obciążenia, wysiłku, któremu Ty musisz sprostać. Kurczę, nie wiem czy to próbowanie na siłę robienie z siebie rannego ptaszka jest, może Twój organizm woli inną porę? A jeśli już to ja chyba nie łączyłbym (przynajmniej na razie) wcześniejszego wstawania z ćwiczeniami – nie dość, że walczysz sam ze sobą, żeby wstać wcześniej to jeszcze zmuszasz się do treningu 🙂 . To nie może się udać. Może zacznij najpierw od samego wstawania? Tutaj kilka cennych artykułów:
http://www.2minuty.pl/2007/9/1/jak-przestawic-sie-na-wczesne-wstawanie
http://www.dzen.pl/archiwum/2008/01/12/kilka-porad-na-temat-porannego-wstawania-z-lozka/
No i jeszcze jeden tekst z Zen Habits (świetny blog swoją drogą), na którym panowie powyżej mocno się inspirują 🙂
http://zenhabits.net/2007/05/10-benefits-of-rising-early-and-how-to-do-it/
Jak już opanujesz poranne wstawanie to wtedy popróbuj z ćwiczeniami. Myślę, że tak będzie dużo łatwiej.
Tak, nastawienie dużo daje. Nie wiem jak z Twoim naturalnym talentem do biegania (niektórym przychodzi ono łatwiej niektórym ciężej), ale jest spora „szansa”, że na początku będziesz musiał się pomęczyć zanim zacznie sprawiać Ci to frajdę, pozytywne nastawienie jak najbardziej się przyda więc 🙂 . Daj znać za jakiś czas jak Ci idzie 🙂 .
Marek,
Co to za Kurtei 🙂 ? Lubię zaczynać od początku nie dlatego, że widzę szybkie postępy, a dlatego, że mam takie głupie przekonanie, że tym razem już wszystko będzie idealnie, żadnych przerw, kontuzji, osłabień – tylko to, co najlepsze 😉 . A jak wiemy to mrzonka, problemy to część drogi…
Janek,
Nie bierzcie do końca poważnie tych wyzwisk, to po części oczywiście wyraz mojego rozczarowania moim postępowaniem, ale i również po prostu pewien środek wyrazu, wzmocnienie… Zrobiłem kilka razy tą samą głupią rzecz, więc i określiłem siebie stosownie do czynu – ale teraz znów jestem na drodze, wciąż napieram do przodu, błędy zostały za mną.
Ja obecnie trenuję 5 dni w tygodniu i jest mi dobrze z tym. Trudno tutaj brać z kogoś przykład itp. Wszystko zależy od naszych organizmów, jeśli dla Ciebie obecne 5 treningów jest ok, to tego się trzymaj. Kiedyś może przyjdzie taki moment, żeby dołożyć coś jeszcze. Tu wychodzi kwestia wytrenowania, tak jak napisał Radek – easy run to dla doświadczonego biegacza prawie nie trening, a aktywny wypoczynek. Stąd chyba to bieganie 7 dni w tygodniu, po prostu część treningów jest właśnie takim restem w biegu.
Rocha,
Na pewno parametry lecą, pamiętam z książki Friela (Biblia treningu kolarza górskiego) taką tabelkę (dokładnych wartości już jednak nie 😉 ) z podanymi spadkami. To, że forma leci w dół nie da się ukryć, ale jednocześnie jest tak jak piszesz – jeśli ktoś trenował wcześniej to powrót do formy nastąpi o wiele szybciej niż ten czas, która ta osoba musiała poświęcić, żeby dojść od zera do takiego momentu.
Zauważyłem to po mojej ostatniej przerwie. Co prawda jeszcze i tętno i prędkości nie są takie jak wcześniej, ale nie czuję się bynajmniej jak gdybym zaczynał znów od zera.
PS. To ja chyba za często się mądrze 😉 .
Jak wiadomo trening bez planu, bez kontroli, bez jakiejkolwiek wiedzy o własnym ciele i procesach fizjologicznych nie przyniesie takiego efektu jak planowy, kontrolowany itd. Aby budować wytrzymałość potrzebną w moim przypadku do radioorientacji, biegu na orientację, rajdów adventureracing oraz w przyszłości ironmana 2010 należy mierzyć co się tylko da. Oczywiście bez przeginania w stronę „dziś zrobiłem o 150 metrów za mało”. Mierzymy zatem dystans, prędkość biegu czy jazdy na rowerze, tętno oczywiście, średnie tętno, średnie prędkości itp. Kolejnym punktem kontroli jest analiza wyników, oraz dobranie kolejnego treningu z uwzględnieniem analizy wyników co wymaga już wiedzy o fizjologii. Wytrzymałość budujemy na podstawie efektu superkomensacji Super to ona jest bo gdy na treningu zużyjemy przypuśćmy 40% (czyli zostanie 60%) z naszej baterii wytrzymałościowej, superextrakompensacja w pewnym dla nas okresie czasu odbuduje nam akumulator do 120% i jeśli w tym czasie wykonamy podobny trening który znowu wyżre nam 30-40% mocy będziemy poprzez takie jakby schody budować sobie wytrzymałość. Schody są stromsze na początku naszej przygody z trenowaniem a w miarę upływu przebieganych i przemęczonych kilometrów spłaszczają się. Dlategóż łatwiej z poziomu biegania 10 km w 60 min zejść do poziomu 45 min niż z 38 min na 33 min. Wszystko przez te schody czy jak kto woli wykres narastania superkompensacji. Tajemniczy dla nas okres nie daje się obiektywnie zmierzyć. Każdy trenujący ma inną regenerację, dlatego jeden wykona trening -40% po 2 dniach a inny trenujący dopiero po 4 dniach od ostatniego mocnego treningu. Najlepszym wyznacznikiem odbudowy jest tętno spoczynkowe oraz samopoczucie w pierwszych kilometrach treningu. Najwięcej gra tutaj doświadczenie które zdobywamy biegając z pulsometrem i badając tętno spoczynkowe.
jasiekpol
Hasło „tętno spoczynkowe”. Jak wyznaczasz? Uważam, że to najlepszy wskaźnik górki na krzywej, tyle, że mam z jego złapaniem duże kłopoty.
Zaraz po przebudzeniu przez 60 sek.
Jasiekpol,
Masz jakieś widełki w doborze treningu? Załóżmy, że Twoje tętno spoczynkowe to 45 ud/min. Wczoraj zrobiłeś rozbieganie, następnego dnia budzisz się i tętno wynosi dalej 45ud/min. Kolejny dzień to już mocniejszy akcent, następny poranek zaczynasz z 50ud/min, i teraz pytanie, co robić dalej?
Na pewno nie dołożysz kolejnego mocnego akcentu, robisz rozbieganie? Dzień wolny?
Ustalasz sobie pewne progi? Np. 45-48 norma, 49-50, trzeba zluzować, >50 – coś nie dobrego, trzeba uważać?
NIe bardzo mogę wyjść drugiego dnia bo najwcześniej taki sam trening jest na 3-4 dzień po 😉 I to dla każdego może być indywidualne.
Nie chodziło mi o taki sam trening, a o to jak Twój trening przebiega. Jak złapać ten moment, w którym przeginasz, bo jeśli po rozbieganiu następnego dnia Twoje tętno jest wyższe niż zwykle, to jakoś musisz zareagować.
Jeśli mocniejszy akcent robisz co 3-4 dni to w tygodniu robisz 2 mocniejsze treningi a reszta to „wypełnienie”?
rano mierzycie tętno spoczynkowe pulsometrem? czy ręką? Jeśli pulsometrem to czy założenie „stanika”:) nie spowoduje przyspieszenia tętna?
Ja mierzę ręką, nie chcę mi się wstawać po pulsometr, poza tym mam podobne wątpliwości, czy to nie wypaczy wyników (tak naprawdę to dopiero od jutra zamierzam regularnie mierzyć tętno spoczynkowe 😉 )
Witam
Niestety w treningu jest tak, ze madra glowa mozna sporo zyskac. Ale nie oszukujmy sie. Bez konkretnej pracy nie obejdzie sie. Mamy marzec czyli pore, kiedy powinna nastapic intensyfikacja bodzcow po porzadnie przepracowanej zimie. Tzn. cwiczeniach ogolnorozwjowych na silowni dlugich wybieganiach i rozjezdzeniach rowerowych i sile robionej w terenie. To czas kiedy mozna zaczac myslec o dolozeniu WB3 bo WB2 wprowadza sie juz w styczniu (zakladamy, ze grudzien to poczatek nowego sezonu).
Wszytsko robione z glowa na pomiarze tetna a najlepiej pulsometrze + np test Conconiego
http://bieganie.pl/?cat=43&id=92&show=1
Wynika z tego, ze o formie na maj czerwiec i dalej na wakacje myslimy juz w grudniu.
Co w przypadku, kiedy przespalismy zime?
Niestety nie da sie skrocic tego procesu. O ile trenowalismy solidnie w poprzednie sezony to ten jeden uda nam sie pociagnac na akumulatorach. Uda nam sie raz dwa wstrzelic z forma ale o stabilnej formie przez sezon mozna zapomniec.
Treningi tempowki, interwaly, trening powtorzeniowy to bardzo silny bodziec treningowy i bardzo skuteczny ale tez strasznie niebezpieczny szczegolnie dla 20 kilkuletniego organizmu.
(Podobnie jak duza ilosc zawodow robionych na maksa) Skoro biegacze zawodowi biegaja 2 maratony rocznie to…?
Podsumowujac albo robimy powazny trening wtedy stosujemy cykle, makrocykle poszczegolne zakresy biegowe itd. Wtedy tez mozemy stosowac interwaly i silne bodzce. W innym razie zawsze bedzie to trening oparty na szczesciu i wyczuciu. Wtedy IMHO nalezy oprzec go w wiekszosci podstawowych srodkach jak wybiegania na 60 – 70% max tetna + ogolnorozwojowka + drobne elementy interwalow itp. raczej jako urozmaicenie, poprawienie techniki, sily.
A wiec co zrobic kiedy teraz zaczynamy a zime przespalismy?
Sam jestem w takiej sytuacji, kiedy wracam po latach do trenowania.
Musimy sie pogodzic ze wiosna nasza juz nie bedzie ale jesien juz 🙂
Trzeba po prostu przesunac caly kalendarz – skrocic ale nie do minimum faze pracy ciaglej o malej intensywnosci. Mniej stosowac zaawansowane formy treningu.
Ma to tez swoje zalety bo kiedy jesienia inni beda juz wyeksplatowani sezonem my bedziemy w optymalnej formie 🙂
Adam,
Pamiętam na Włóczykiju jednego z niewielu biegaczy (a przynajmniej ludzi ubranych na biegowo : ), mijaliśmy się na trasie chyba nawet, to byłeś Ty?
Dzięki za komentarz, przypomnieliście mi o ważnych zasadach (Ty i Jasiek), o takich rzeczach, o których niby się wie, ale często zapomina.
Niestety ja przespałem prawie całą zimę, miałem jeszcze nadzieje, że szybciej wrócę do formy, ale ten proces mocno rozciąga się w czasie. W grudniu gdy planowałem sobie starty na ten rok zakładałem optymistyczniejszy wariant, a teraz okazuje się, że niestety muszę zrobić korektę.
Pocieszyłeś mnie z tą formą na jesień 🙂 . Oczywiście nie odpuszczam startów na wiosnę, ale nie robię sobie wielkich nadziei, liczę przede wszystkim na zbieranie doświadczeń.
Kuerti,
Niestety w tej chwili moge sluzyc tylko teoria poparta doswiadczeniem z przeszlosci 🙂 zamiast obecna praktyka.
Na Wloczykiju spotkalismy sie na blednie postawionym PK przy Orzechu (dzieki za podpowiedz)
i na mecie. Wlasnie Wloczykij ktorego robilem jako pierwszy RnO „turystycznie” z kumplem nakrecil mnie na inne imprezy stad postanowilem zaczac przygotowania.
Doswiadczenie treningowe posiadam z kilkuletnich stratow juz prawie nascie lat temu w triathlonie i duathlonie.
Wtedy na osiagniecie czasow na dystansie olimpijskim 1500m/40km/10km:
-25 minut 1500m plywania
-1h 04′ 40 km na szosie -lekko polaldowana trasa – jazda indywidualna na czas
-39 mimut 10 km bieg asfalt
stosowalem nastepujace maksymalne srodki.
1)Treningi 7 razy w tyg
2)Maksymalne rozjezdzenia to 90 km szosa i odpowiednio las gdy zimno bardzo bylo a bieg to 24 km (ok 5.00-5.20/km
3)Drugi zakres maks 12 km na 75% HR (ogolnie od 4.20 do 4.00/km) + 4 rozgrzewka do petli kilometrowej + 4 powrot.
3a)Zakres drugi rowerowy na podobnym tetnie a nawet nizszym do 60 km caly trening w tym 40 km drugiego zakresu.
4)Trzeci zakres maks 10 km do 85% HR (3.30 – 3.50) + 4 rozgrzewka do petli kilometrowej + 4 powrot.
5) Interwaly jako trening bodzcowy na 1-2 tyg przed zawodami np
5-6X 1000 m na 90% HR
6)lub interwaly rowerowe – kilu minutowe
7)Sila w terenie – podjazdy (ok 1.5km na twardym przelozeniu i podbiegi ok 800m ale i krotsze dla techniki robione skipami itp.
Wplatane w to WB1 12 km i 30 km (1 godzina) 1ego zakresu na rowerze
W ferie bylo to 10 – 12 treningow/tydzien
W przypadku triathlonu w sezonie nastawionym triathlon dwa treningi byly plywackie (trudnosc z basenem) i zastepowaly np jedne ze z treningow sily i drugiego zakres.
Podkreslam ze byly to maksymalne srodki!!! I zawsze intensywnosc * ilosc = constans z tym ze im blizej zawodow to i ta suma spadala!!!
Zauwaz, ze interwalow bylo tak naprawde gora 10% calych treningow.
W ostatnim moim sezonie uzyskalem rownie dobre wyniki trenujac o 40% mniej ale forma byla krotsza a ja mialem naladowane akumulatory.
Z ciekawosci przejrzalem tez Twoje treningi na bieganie.pl.
Wydaje mi sie, ze chyba nie przepadasz za rowerem bo bardzo malo jezdzisz.
Trening godzinny na rowerze to za malo!!!
Podstawowa jednostka powinno byc 2 godziny zas analogia do wybiegania musza byc 3 – 4 godziny wyjezdzenia.
Wlasnie rower jest idealny do budowania ogolnej wytrzymalosci. Rower powoduje glebokie zmeczenie wlasnie takie jak na dlugich zawodach.
Ale jest on tez niebezpieczny bo (jest tak w moim przypadku) powoduje skrocenie miesni z ktorym teraz walcze zaczynajac bieganie.
Mysle tez ze warto sie jednak zastanowic nad iloscia startow. Sporo z Was ma 20 kilka lat. W tym wieku nie zaleca sie w ogole biegac maratonow!!!
Pozdrawiam!!!
Adam,
Możesz jeszcze coś do tego dodać uwzględniając trening pływacki.Ja w optymalnej wersji pływam 4-5 razy w tygodniu po 40min.
Marek,
Sezon scisle triathlonowy mialem tylko jeden czy tez dwa a to wtedy kiedy 2 razy w tyg mialem dostep do basenu na uczelnianiej sekcji plywackiej 🙂
W moim miescie basenu nie bylo a cala sekcja glownie byla nastawiona na duathlon.
Od maja/czerwca plywanie w piance w jeziorze (czym sobie troche zapatwilem stawy :()
Nigdy nie trenowalem plywania ale w wieku 9 lat mialem karte plywacka. Jestem samoukiem – uczylem sie stylu z ksiazek i telewizji 🙂
Niestety jak sie nie plywa od dziecka mozna zapomiec o super wynikach. 30 letni plywak to emeryt 🙂
Idealem jest jak piszesz przynajmniej 3 – 5 razy basen rano a do tego bieg i rower popoludniami. Z tym ze uwazam iz wylacznie 40 minutowy trening jest za krotki.
Ja robilem rozgrzewke po 50m kazdym stylem pozniej nogi i rece po 100- 200m a jak nastawialem sie wylacznie na sile to wiecej pozniej wlasciwy trening.
W trakcje niego odpowiednik wybiegania na pierwszym zakresie ale co wazne do momentu kiedy dalo sie utrzymac technike. W plywaniu bardzo wazne jest aby nie naginac dystansu kiedy technika siada. Pozniej wprowadzalem 2 zakres i plywanie interwalow z predkoscia bliskiej zaplanowanej na zawody.
Wracajac do czasu treningu. Zauwaz, ze dopiero po 15 a wlasciwie po 30 minutach organizm zaczyna porzadnie pracowac.
Zawsze powinno byc tak, ze koncowka treningu powinna byc „latwiejsza” niz poczatek.
Lepiej zrobic wiecej a mniej intensywnie niz intensywnie a mniej.
Adam,
Coraz bardziej podziwiam tratlonistów, naprawdę. Ciężko mi wyobrazić sobie trening 10-12 razy w tygodniu! Nie miałeś uczucia, że tylko trenujesz i trenujesz? Rano trening, po południu trening.. Nie wiem czy wytrzymałbym takie obciążenie psychiczne, bo nawet nie chodzi o zmęczenie fizyczne…
Zdaję sobie sprawę, że godzina jazdy to mało, ale.. W poprzednim roku w zasadzie nie jeździłem! Moje treningi rowerowe zakończyłem jakoś w lipcu (wiem, wiem, wstyd się przyznać, ale druga część roku to głównie starty piesze). W dodatku doliczyć musiałem ogólną przerwę w treningach, dlatego też zaczynałem od godziny jazdy.
Powoli dokładam obciążeń, teraz jeżdzę po ok. 1,5h, w kwietniu dojdę do 2h. Ja naprawdę nie chcę popełnić tym razem tego samego błędu! Dlatego spokój i cierpliwość to 2 moje ulubione słowa ostatnio 🙂 .
Po rowerze (tak jak i po każdym treningu) rozciągam się 7-8 minut, staram się więc zapobiegać skracaniu mięśni.
Czy starty ultra w wieku 20-kilku lat to nie za duże wyzwanie dla organizmu? Adam, przede wszystkim każdy z nas (PK4 odwiedza zarówno sporo młodych jak i starszych ludzi) trenuje i startuje w rajdach bo sprawia mu to ogromną frajdę! Kochamy to, co robimy i trudno nam to wyperswadować. Nawet jeśli ryzykujemy zdrowiem. Gdyby zakazano nam rajdowania to pewnie mało kto z nas przerzuciłbym się na maratony i bieganie za sekundami, a jeśli nawet to nie byłoby to tak przyjemne…
Zmierzam do tego, że mało kto tutaj kalkuluje i się oszczędza bo za X lat gdyby teraz biegał krótsze dystanse mógłby być szybszy.. Rajdy to też a czasem przede wszystkim przygoda. Trudno z niej zrezygnować, nawet na rzecz lepszych wyników…
Nie wiem czy udało mi się przekazać istotę „problemu” startów młodych ludzi w rajdach, jeśli nie to może sami zainteresowani się wypowiedzą?
Kuerti,
Kiedy konczylem LO to poza feriami i obozem w wakacje norma bylo 7 treningow na tydz. z tym ze do lutego byla w tym silownia 2x
Z plywaniem niestety 🙂 trzeba upchnac jeszcze kilka rano.
Wlasnie dlatego 2 lata pozniej odpuscilem sobie trenowanie bo brakowalo mi normalnego zycia.
Niestety przy codziennym treningu odpada impreza, niedospanie a nawet wyjazd na wakacje-wyprawe!!!
Glowne zawody sa wlasnie kwiecien – wrzesien.
Ale wyobraz sobie ze na Slowacji w Malej Fatrze spotkalem Czecha ktory robi IronMan’y z dobrym wynikiem ok 9h
Facet jak sie okazalo wcale duzo nie trenuje. Jezdzi wieczorami po miescie a w zimie duzo plywa ale wcale nie katuje sie.
Wniosek jest tez taki ze ogolna wytrzymalosc wynika z przepracowanych lat i wieku. Tak, wlasnie wieku, bo majac 30 kilka lat mamy najlepszy wiek do dyscyplin wytrzymalosciowych.
Napisales:
„Kochamy to, co robimy i trudno nam to wyperswadować. Nawet jeśli ryzykujemy zdrowiem”
Ja to znam bo sam nawet przy racjonalnym treningu mialem kontuzje.
Wazne jest aby miec zabawe i korzysc jak najmniejszym nakladem pracy i ryzyka straty zdrowia. Ja nie pisze, ze nie wolno robic kilku setek w roku. Podkreslam ze NIE DA SIE zrobic kilku rownie mocnych imprez w sezonie. Bedzie to po prostu nieefektywne. Trzeba wybrac jedna dwie a reszte treningowo. Kazdy chyba zna w swoim miescie trenerow ktorzy zajezdzali. Kumpli ktorzy byli mistrzami juniorow a teraz siedza otyli przed TV. Tu nie chodzi tylko albo az o zdrowie ale o wyniki za rok czy tez dwa.
Z ciekawosci poczytalem jak trenowales w ostatnich latach i mialem nosa, ze rower nie jest Twoja ulubiona dyscyplina 🙂 Ja mam Ppodobnie ale rower stawiam ponad bieganiem 🙂
Np w zeszlym sezonie (po latach przerwy) bardzo latwo wkrecilem sie do tego stopnia, ze robilem kilka razy 100 km po lesie ze srednia powyzej 22 km/h.
Nigdy wczesniej nawet w latach zawodniczych nie robilem takich objetosci. Wniosek – odpowiednio mala intensywnosc i przekroczona 30tka i mozna robic duze wyrypy. A dwa to trening sprzed lat zostaje – organizm pamieta. Stad nie zdziw sie ze za rok Twoja forma moze eksplodowac skoro masz kilku letni staz.
Przed Wloczykijem wylacznie maszerowalem robiac od 10 km, 25 km i raz 40 km odcinki.
Celem bylo posmakowanie RnO. Celem bylo tez nieprzesadzic stad odpuszczenie sobie 1/3 PK.
Tydzien temu bez problemu zrobilem 40 km rowerem po 3 miesiecznej przerwie ale np moj 3 trening biegowy (po 10 latach nie biegania) to maks 9 km i duzo gimnastyki. Ale ja zawsze bylem bardziej kolarzem niz biegaczem :). I wlasnie zamiast na nastepnym treningu znowu katowac nogi bo wydolnosciowo organizm zaczyna lapac rytm pojde po prostu na rower i pocwicze inne miesnie.
Na rower jest jeden sposob. To swietny srodek do wycieczek krajoznawczych. Wymaga to oczywiscie czasu ale dzien spedzony na siodelku z plecakiem z aparatem i oczywiscie prowiantem to przyjemne z pozytecznym 🙂
Rower i inne dysypliny daja tez wspanialy srodek treningowy pozwalajacy wzmacniac ogolna wytrzymalosc nie eksplatujac narzadu ruchu.
cala madrosc tkwi wlasnie w umiejetnym przeplataniu!!!
Rower pozwoli zapomniec kontuzjach biegowych. Rower pozwoli zbudowac wytrzymalosc ogolna nie obciazajac stawow. Jezeli okres przygotowawczy bedzie wygladal np. tak:
Pn – wolne + lekki rozruch i cwiczenia
Wt – bieg WB1 , pozniej WB2
Sr – cwiczenia silowo – gibkosciowe (silownia pozniej teren – np podbiegi/podjazdy)
Czw – wolne
Pt- bieg WB2 , pozniej WB3
Sob – rower dlugi od 2 godz
Niedz – bieg dlugi
To nie mamy sie jak znudzic.
Zadziwiajace jest nawet to, ze druga dyscyplina pozwala zwiekszyc natezenie treningu co by nie bylo mozliwe tylko biegajac lub jezdzac rowerem!!! Szczegolnie w treningu amatorskim
Mam w bibloteczce stara ksiazke „Ruch to zycie” i wyobraz sobie ze 50 letni facet – biegacz radzi (i sam pisze ze trenuje) nie biegac wiecej niz maks 220 km/mies. I to tylko taki jeden miesiac w roku!!! Srednio gora 140 km/mies i 4 razy w tygodniu!!! Da to wynik 3h15′ w maratonie i 1.18 na 20 km i ok 9h na 100km !!! Ale jak sie popatrzy rozpietosc obietosci w tygodniu jest od 3 km + gimnastyka do 25 km. I znowu mamy zroznicowanie bodzcow zamiast wykrecania kilometrow.
Pozdrawiam
Noooo teraz to się robi dyskusja całkiem bogata 😉
Adam,
Ja też słyszałem takie opinie, że w wieku dwudziestu kilku lat nie zaleca się biegać maratonów (tylko ćwiczyć szybkość na średnich i krótkich dystansach). Zastanawiam się ile w tym prawdy i dochodzę do wniosku że niewiele.
Okazuje się że profesjonaliści, mający profesjonalnych trenerów biegają maratony w wieku dwudziestu kilku lat. Przejrzyj wyniki maratonów warszawskich z ostatnich kilku lat i zobacz w jakim wieku byli zwycięzcy. Najczęściej jest to kategoria M20. Owszem, rekordy świata w maratonie należą do ludzi którzy mają lat 30 i więcej (kobiety – Paula Radcliffe – rekord świata w wieku 30tu lat, Paul Tergat – rekord w wieku 34 lat). Dane podaję za J. Skarżyński, biegiem przez życie, s. 21. Cechy motoryczne człowieka są najwyższe w wieku 25 – 35 lat. Po 35 roku życia spada nie tylko szybkość i siła ale też wytrzymałość (wykres u Skarżyńskiego s. 45). biegacz mający ponad 35 lat to już weteran. Mówi się że długie biegi powinno się biegać po 30tce a ultra jeszcze później ale zwróć uwagę na rekordy świata w biegu na 100 km. Podaję za tabelką u Skarżyńskiego s. 21. Wśród kobiet rekord 6:33:11 należy do Tomoe Abe – lat 29!!. Wśród mężczyzn – Takahiro Sunada 6:13:33 wiek – 25 lat!!. Wspomnę jeszcze, że sam Skarżyński przebiegł pierwszy maraton w 1980 roku (II Maraton Pokoju) czyli mając lat 24. Pójdę jeszcze dalej w swojej wypowiedzi: czy poniżej 20 lat tylko biegi krótkie? niekoniecznie. Półmaraton warszawski 2008 wygrała etiopka Mare Dibaba, lat 19. Przy okazji poprawiła wynik trasy o 50 sekund (podaję za Bieganie, wrzesień 2008, s. 26). Znany wszystkim Haile Gebrselassie przebiegł maraton w wieku 16tu lat uzyskując wynik 2:45 (Skarżyński, s. 310). I nie zaszkodziło mu to ustanowić potem w wieku 33 lat rekordu świata w półmaratonie (miał wtedy 33 lata). Dwudziestokilkulatkowie uzyskują znakomite wyniki w półmaratonach. Choćby VIII Półmaraton Rejów w którym startowałem w zeszłym roku. Wśród pierwszych siedmiu na mecie było tylko dwóch „staruchów” w wieku powyżej 30tu lat.
Podsumowując: Po analizie wyników długodystansowych imprez sportowych można dojść do wniosku, że z tym zaleceniem niebiegania maratonów w wieku dwudziestu paru lat nie jest do końca tak.
Moim zdaniem sprawa wygląda następująco: W wieku kilkunastu lat trzeba ćwiczyć szybkość startując w biegach krótkich i średnich. Natomiast jeśli ktoś nastawia się na długi dystans to od 20 roku życia może śmiało startować w półmaratonach, maratonach a nawet ultra.
Pozdrawiam
Jeszcze dosyć wymowna ilustracja do mojego tekstu: policzyłem w jakim dokładnie wieku byli zwycięzcy ostatnich 4 maratonów warszawskich. Kategoria M20 oznacza zawodnika w wieku 16 – 29 lat.
2005 – wygrał Grzegorz Gajdus, rocznik 1967 (M35) wiek 38 lat
2006 – wygrał Vitalij Shafar, rocznik 1982 (M20) wiek 24 lata
2007 – wygrał Paweł Ochal, rocznik 1981 (M20) wiek 26 lat
2008 – wygrał Shumye Alemayehu rocznik 1988 (M20) wiek 20 (!!!) lat
Adam,
No właśnie, czy warto się tak poświęcać dla tych kilku minut? Wydaje mi się (tylko wydaje, bo nie trenuje aż tak dużo i tak często), że w pewnym momencie pasja gdzieś zanika a zostaje tylko obowiązek, a to już nie jest fajne, ani w przypadku zawodowców ani tym bardziej amatorów…
Przypadek Czecha potwierdza chyba zasadę, że w ultra można bawić się baaardzo długo, to bardzo optymistyczne 🙂 . Bo nie tylko można startować, ale i ścigać się. Pamiętam Maraton Piasków w Świnoujściu, najlepszy był Tadek Ruta, a przecież facet ma ponad 50 lat! A nikt z nas nie był w stanie dotrzymać mu kroku na 250km trasie (swoją drogą to on również zalecał mi odstawienie ultra 😉 ).
Z tym robieniem setek na maksa to jest duży problem. Setka w terenie na orientację to zupełnie inna bajka niż ultra na ulicy. Ciężko mówić nawet o podziale na lekko i mocno robione setki. Jak ktoś nie jest mocno rozbiegany to prawdopodobnie każdy start na 100km będzie dla niego podobnym wysiłkiem, bo nie będzie w stanie zrobić danej setki lżej czy mocniej. Zostaje więc kwestia częstotliwości. Ja tutaj również zalecam umiar, nie ma co się przesadnie katować.
Lubię rower, już nie mogę się doczekać właśnie takich wycieczek, o których piszesz. Obecnie przytych 20-30km trudno mówić o wielkiej przyjemności, zjeździłem już wszystko w okolicy, a nie wiem czy masz tak samo, ale mnie jazda po tych samych pętlach bardziej nudzi niż bieganie po tej samej trasie. No i przede wszystkim kwestia planu startów, w poprzednich latach nastawiałem się raczej na setki, teraz priorytetem są rajdy przygodowe, a tu nie ma zmiłuj, bez roweru nawet nie podchodź 🙂 .
Paweł,
Grzegorz Gajdus (ur. 16 stycznia 1967 w Skórczu k. Starogardu Gdańskiego), lekkoatleta – biegacz długodystansowy.
Zawodnik Oleśniczanki, zawodowy biegacz włoskiej firmy FILA. Olimpijczyk z Atlanty. Złoty medalista Światowych Igrzysk Wojskowych Zagrzeb 1999 – 2:16.40. Rekordy życiowe: 5000 m – 13.44.97 (1993), 10000 m – 28.40.01 (1992), półmaraton – 1:02:24 (1999), maraton – 2:09.23 (2003, rekord Polski). 4-krotny mistrz Polski – w biegu na 10000 m, półmaratonie i biegu przełajowym.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Haile_Gebrselassie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Paula_Radcliffe
Okazuje sie, ze zyciowki robia jednak zawodnicy starsi.
A co do mlodych to Afrykanie i ogolnie biedniejsze nacje, czesto musza zarabiac w mlodym wieku na zycie. Odnosza sukcesy na mityngach a nie maja formy na mistrzostwach.
Jeszcze raz. Ja nie pisze nie ze mozna tylko ze trzeba to robic z duza wyobraznia.
Kuerti,
Szukalem dzis pulsometru i przyszlo mi do glowy ze moze masz zbyt intensywne tempo na treningach rowerowych. Dawne pomiary z pulsometrem pokazaly, ze na rowerze ciezej osiagnac ten sam pulap tetna jak na bieganiu przy tym samym odczuciu intensywnosci wysilku.
Dotyczylo to mnie i znajomych z sekcji wiec jest to prawidlowosc.
A przy okazji moze polecicie jakies niedrogie pulsometry z pomiarem miedzyczasow – umozliwijacy trening w zaplanowanym tempie na petli – kontrole tempa poszczegolnych odcinkow ?
http://bieganie.pl/index.php?show=1&cat=22&id=131
Marek,
Jeżdzę do 75% HR Max, może nieco niżej, generalnie przyjąłem zakresy z biegania, choć gdzieś czytałem kiedyś, że powinny być nieco niższe.
Co do odczucia intensywności, zgadzam się z Tobą w zupełności.
Jasiekpol,
Dzieki, ale te informacje sa mi znajome.
Po prostu szukam wyprobowanego i niedrogiego modelu.
Kuerti pisal tutaj o swojej Sigmie ale czytalem gdzies, ze czasami mozna w niej przypadkowo wykasowac miedzyczasy w trakcie treningu a bez paska na klatke piersiowa nie jest mozliwe stosowanie pulsometru jako zegarka z miedzyczasami.
Kuerti,
Wynika z tego, ze mialem racje i treningi rowerowe powinienes robic na nizszym tetnie. Wolniej a wiecej = wiecej przyjemnosci i lepszy efekt 🙂
Adam,
W Sigmie PC15 można łapać międzyczasy ale tylko jeśli chodzi o czas, tętna niestety nie policzy. Rzeczywiście, w zasadzie bez paska funkcja międzyczasów jest niepraktyczna (po 5min zegarek sam wyłacza się z trybu pulsometru, trzeba ręcznie z powrotem go nastawić, co może być nieco uciążliwe…).
W sprawie treningów,
Moje założenie było takie – na początku i tak będzie mi się ciężko trenowało (tętno, mięśnie itd.) więc jeśli przez jakiś czas puls będzie wyższy to nic się nie stanie, po prostu po jakimś czasie organizm sam się zaadaptuje do wysiłku – nie zaadaptował się…
Włóczykij bardzo mocno mnie zmęczył i w zasadzie do teraz nie odnalazłem rytmu. Teraz byle do On Sight, później zobaczę co dalej…