WSS 2008: Postartowe confusao
15 godzin i 20 minut zajęło pokonanie mi 100 kilometrów podczas Wielkopolskiej Szybkiej Setki, ten czas dał mi 7 miejsce w 47 osobowej stawce uczestników. Jak myślicie, to dobry wynik? Bo ja się cały czas zastanawiam.
Nie wydaję mi się żeby to zastanawianie miało racjonalne podstawy, ale jednak męczy mnie to. Z jednej strony oczywiście jestem zadowolony, w końcu po serii raczej kiepskich albo co najwyżej przeciętnych startów uzyskałem przyzwoity wynik. Na trasie udało mi się wykorzystać całe to doświadczenie, które gromadziłem przy okazji poprzednich rajdów. Czujnie reagowałem na zachowania organizmu, tym razem nie dałem ponieść się ułańskiej fantazji i gdy poczułem na 27 kilometrze, że bieg powoli zaczyna mi sprawiać trudność bez wahania odłączyłem się od Michała Jędroszkowiaka (zwycięzca trasy pieszej – 13:30) i resztę trasy pokonałem w większości samotnie. Z tego mogę być naprawdę zadowolony.
A z czego zadowolony być nie mogę? W zasadzie z niczego, powinienem się cieszyć i już, naprawdę nie ma podstaw, żeby myśleć inaczej. Niemniej czuję lekkie rozczarowanie. Nie, nie. Nie chodzi o założenia przedstartowe, te raczej były mgliste, po prostu czułem się dobrze i chciałem powalczyć. Problem w tym, że nie bardzo jak miałem określić swoją dyspozycję na tle innych zawodników. Rozczarowanie więc(takie malutkie, ale nie dające spokoju) bierze się raczej z tego jak sytuacja wyglądała na trasie, przez długi czas byłem eq-equo pierwszy z Michałem, później kręciłem się w okolicach 4 miejsca, żeby wreszcie spaść na 7 lokatę.
Wiem, że mogło być lepiej. Dlatego nie potrafię w pełni cieszyć się z dobrego wyniku. Może powinienem sobie to głośno powiedzieć przed lustrem? Tak, odwaliłeś kawał dobrej roboty, możesz się cieszyć! No i tak będę starał się patrzeć na wynik z WSS, to był naprawdę dobry start w moim wykonaniu. A że były szanse na coś więcej? Tym lepiej, przyszłość rysuję się w kolorowych barwach 🙂 .
Tak sobie rozmyślając po zawodach stwierdziłem, że ten niedosyt to może być taki obosieczny miecz. To kapitalna zaleta, takie dążenie do jak nalepszych rezultatów, nie zadawalanie się przeciętnością, myślę, że chcąc robić naprawdę duże wyniki bez takiej postawy nie ma co o tym marzyć, ale… Ale jeśli nie mam takich możliwości, żeby robić super wyniki, albo tak jak teraz – niedostatecznie przykładam się do treningu, poprawiania własnych słabości itd. To jest „szansa”, że pozostanę wiecznie niezadowolony. Co robić? Chyba, a nawet na pewno trzeba znaleźć równowagę pomiędzy jednym podejściem a drugim. Kazig napisałby, że trzeba wiedzieć czego się oczekuje od danego startu, jasno określić cel i w oparciu o jego realizację stwierdzić czy są powody do radości czy następnym razem trzeba coś poprawić. Na pewno tak by napisał, a ja z pewnością bym się zgodził z nim (zresztą już to zrobiłem).
Na pewno to jest jakieś wyjście z problemu, w tym przypadku nie mogłem tego zastosować bo nie miałem pojęcia jak zachowam się na trasie setki po prawie rocznej przerwie. Nie mogłem więc jasno postawić sobie celu np. połamać 15 godzin (gdzieś po głowie krążyła mi myśl o powtórzeniu wyniku z Zimowego Wolina 2006 i zakręcenia się w okolicach 14 godzin) bo nie miałem danych, w oparciu o które mógłbym sobie taki cel postawić.
Teraz pytanie co dalej w kwestii setek? Osiągnałem już taki poziom, że nie muszę martwić się o samo ukończenie, nie interesuje mnie kończenie imprez w przeciętnym czasie, czyli tak zwane zaliczanie kolejnych startów. Nie jestem natomiast w tak dobrej dyspozycji, żeby już teraz walczyć z najlepszymi. Śmiało jednak mogę stwierdzić, że to kwestia 2-3 miesięcy porządnych treningów – albo inaczej w kolejnym sezonie mógłbym zawalczyć w
Pucharze o miejsce co najmniej na podium. Ale czy jest sens się za to zabierać?
Może to temat na inny wpis, o obecnej sytuacji i przyszłości PMnO, więc tylko napiszę kilka słów w kontekście moich zapatrywań. Nie, nie chciałbym koncentrować się na setkach, od początku moich startów w tej dyscyplinie traktowałem ją jako przygotowawczą do rajdów przygodowych i chciałbym, żeby tak zostało. W przyszłym sezonie chciałbym – MUSZĘ wreszcie skoncentrować się na adventure racing. Nie rezygnuję ze startów w setkach, ale będą one tylko dodatkiem.
Tak się rozpisałem o tym pseudorozczarowaniu (naprawdę ciężko mi się pozbyć tego uczucia, na poziomie świadomym mówię sobie – chłopie, ekstra wynik, dobra robota! Problem w tym, że podświadomośc szepcze – no niby nieźle, ale wiesz sam, że mogło być lepiej!), że nic nie napisałem o organizacji i terenie w jakim rozgrywana była WSS. Bardzo podoba mi się to co robią chłopaki z Hadesu, WSS to mój 3 start (2 poprzednie to Wertepy) w zawodach organizowanych przez harcerzy z Poznania i naprawdę nie mogę powiedzieć złego słowa. A teren? Płasko, prosto nawigacyjnie i nudno ale.. te zawody miały coś w sobie. Może bardziej chodziło o moje wewnętrzne przeżycia niż okoliczności przyrody? Bo przecież tak naprawdę wszystko rozgrywa się w głowie…
Tyle moich wrażeń na gorąco. Więcej o przebiegu rajdu w relacji, która ukaże się już wkrótce. Za jakiś czas powinienem wrzucić również zaległy tekst o 2 dniówce w Tatrach. Kolejne dni na PK4 stać więc będą pod znakiem czytania wyjazdowych wspominek.
Wiem, że kilka osób, które były na WSS czyta bloga, ale nie komentuje wpisów, może więc to jest dobry moment na ujawnienie się 😉 ? Jak Wam poszło na WSS, no i ciekawi mnie jedna rzecz, jak Wam się podoba formuła WSS? Wolicie proste setki w stylu Rajdu Dolnego Sanu czy coś trudniejszego jak Harpagan czy Skorpion?
PS. Wytłumaczenie terminu Confusao na Marszoblogu.
PS2. Olejcie to, co napisałem. Cieszę się z wyniku!. Bo przecież wykończę się, jak jest źle to marudzę, jak jest dobrze to też marudzę. A jest dobrze! No!
Wrażenia postartowe z:
- Wertepy 2008 – „Tempo tych zawodów natomiast było wręcz zabójcze. No i co tu dużo mówić, czuję się po prostu zajechany.”
- BWC 2008 – „Może zacznę od tego, że wreszcie udało mi się ukończyć jakieś zawody (…), postawiłem sobie za cel przede wszystkim przekroczyć linie mety (…). “Misja” zakończyła się sukcesem i z tego jestem szczęśliwy niezmiernie.”
- Harpagan 34 – „Znowu rozczarowany jestem moją psychą (TNFAT się kłania), za łatwo odpuszczam, stanowczo za łatwo.”
- TNFAT 2007 – „Wszystko mnie boli, chcę mi się ciągle spać a przede wszystkim wypełnia mnie przeogromne wręcz rozczarowanie. Przecież miało być tak pięknie..”
- Wertepy 2007 – „Zawody miały być krótkie i szybkie, okazało się jednak, że w rzeczywistości jest trochę więcej kilometrów do pokonania, a my sami z ochotą dokładaliśmy sobie kolejnych.”
E ta marudzisz. To naprawdę niesamowity wyczyn.
Cześć
Wybiegam właśnie na rolki, gratuluje Kuerti. Zaplanowałeś imprezę, wystartowałeś, ukończyłeś
Teraz zastanawiasz się co czujesz? Powinieneś otworzyć szufladę, wyjąć kartkę i porównać wynik z tym co napisałeś? Ale pewnie jej nie masz
Mam taki skryp z netu ściągnięty, nie wiem, skąd nie mogę znaleźć, ale tu jest tak:
1 Goals should be realistic. If you have been having trouble finishing rides or racers with the group, setting a goal to place in top five of a race you have never finished with the group would probably be too aggressive at this point of time.
2 Goals should be measurable. Goals are clear an quantifiable. When you set goals, there should be some way you will be able to measure you success. You should be able to say: „I did X, so I achieved my goal”
3 Goals should be challenging. Your goals should stretch you and push you greater heights. Goal setting is intended to help you improve. If your goals arent challenging, you wont see many gains.
4 Your goals should be YOURS. One of the most common mistakes I see a lot of riders make is that of acquiring some elses goals. If you start working towards someone elses goals, youre setting yourself up for failure.
4 ważne moim zdaniem, punkty, założenia. Może Ci pomoże w przemyśleniach, ja z tego korzystam. Mam nadzieje, że nie przekręciłem
Pozdrawiam
Lavinka,
Dzięki za komentarz. Witaj na blogu! Na pewno nieco marudzę, bo przecież nie może być tak cukierkowo, no nie? 😉 . Mamy trochę inne spojrzenie na wyczyn, ten wynik w Skokach nie klasyfikuje mianem wyczynu, owszem musiałem włożyć w to sporo wysiłku, ale nie na tyle, żeby nazwać to wyczynem.
Kazig,
Nigdy nie podchodziłem do startów i moich oczekiwań w tak metodyczny sposób – teraz zacznę. Na pewno wyjaśni i wyklaruje pewne sprawy. Szkoda, że nie zrobiłem tego przed WSS. Miałem jakieś ogólne pojęcie tego co chciałbym osiągnąć. Hasło wykorzystanie maksimum możliwości jest fajne, ale nie niesie nic konkretnego.
Te 4 zasady to coś jak zasada SMART zaadaptowana do rajdów,no nie? Tak sobie teraz pomyślałem, że może mógłbyś napisać coś o zarządzaniu czasem, planowaniem itp. zagadnieniami z zakresu rozwoju osobistego zaadaptowanymi pod rajdy, trening itd.?
Pewnie będziesz się wykręcał brakiem czasu (skąd te rolki o tej porze? 🙂 ), ale może jednak?
PS. Tak sobie czytam polecane wpisy, wszędzie ból i rozczarowanie, co my z tych rajdów mamy? 🙂
Ja jestem za wiarygodną mapą i dobrym usytuowaniem punktów, reszta rzeźby nie ma znaczenia. Kiedy tracę na Harpie dwie godziny przez czesanie lasów, to dalsza walka mnie wnerwia, ale przecież to specyficzne zawody, na które jeździ 500 osób, także może dobrze, że jest tam taka poprzeczka.
Opowiem się za prostymi setkami, jako słaby nawigator wybór dokonał się jakby za mnie. Choć na WSSie problemów z mapą nie było. To dobrze, że po pierwsze jest kalendarz setek, że się ze sobą nie nakładają i co więcej są zróżnicowane pod względem trudności, to już naprawdę dużo.
Co do WSSa, przebiegi były długie, dla idących za długie, przez to trochę monotonne, wtedy czuje się jak ważny jest albo dobry kompan, który trzyma tempo i rozmowę, żeby nuda nie zdominowała, albo na ile mamy motywacji, żeby w tym wytrwać. (Co do pierwszej kwestii już wiadomo;) Mnie ta setka mocno wnerwiła, bo była do przejścia, także tylko ponowić próbę za rok.
Dziwnie się składa, ale czuję się podobnie. Niby 2 miejsce (nie licząc rozdzielenia się prowadzących tuż przed metą) ze stratą 17 minut do zwycięzców, ale czuję że mogło być lepiej. Na 5 punkcie straciłem kupę czasu na czesanie krzaczorów, szukając punktu prawdopodobnie za wcześnie. Niby nawigacyjnie jestem coraz lepszy, ale zawsze coś zchrzanię! Straciłem tam sporo więcej niż te 17 minut, więc była szansa. Z drugiej strony nie jechał bym końcówki z Wikim i kolegą z Wrocławia dzięki czemu poruszałem się dużo szybciej. Bez sensu jest takie gdybanie, masz rację trzeba się cieszyć z tego co jest, ale takie błędy wkurzają.
Patrzac z boku, bardzo dobry wynik. A to, ze analizujesz z roznych perspektyw zawody to normalne, nawet wskazane. Progres w kazdej dziedzinie zaczyna sie od okreslenia tego co mogloby byc lepiej. Obok miejsca w „top ten”(zawsze tam ciezko wskoczyc niezaleznie od dyscypliny) dobre jest to, ze taktycznie kontrolowales „akcje”, a to byl element na ktory u siebie narzekales jeszcze w ub.sezonie.
Gratulacje !
Cóż, apetyt rośnie w miarę jedzenia. „Wymarszobiegałeś” kosmiczny czas, dla mnie zupełnie nieosiągalny. Po prostu gram na razie w innej lidze. Ale, jak powiedziała swego czasu nasza olimpijka Sylwia Gruchała : „jestem zawodniczkom młodom i niedoświadczonom”, dopiero 43-letnią, więc wszystko przede mną :-).
Szacunek i gratulacje także dla M.Horbaczewskiego za upór. Prawdziwy Harpagan !
Camaxtli,
No i fajnie jest, dla każdego coś miłego. Tylko nie można za bardzo koncentrować się na tych łatwych setkach, nawigacja to podstawa w naszym fachu, trzeba w końcu wejść na wyższy poziom. Ja cały czas wchodzę i coś mi nie wychodzi 😉 .
Mickey,
Uff! A myślałem, że tylko ja mam w zwyczaju takie narzekanie 🙂 . Można zawsze sobie jasno wyznaczać cele, walczyć o jak najlepszy wynik na trasie itd. ale jeśli na koniec okaże się, że cel został spełniony a mogłobyć lepiej to nie ma szans uniknąć małego rozczarowania. Myślę, że to jest dobre, bo wyzwala w nas jeszcze większą motywację, żeby następnym razem było lepiej. Z racji tego, że resztę sezonu mam raczej ARowo straconą to może jeszcze przygotuję się do jednego startu?
Sebas,
Dzięki. Utrafiłeś w sedno z tym kontrolowaniem „akcji”. Z tego cieszę się najbardziej. Ale.. Trafił się kryzys, nad którym było mi bardzo ciężko zapanować. Wydawało mi się, że sytuacja wymyka mi się z rąk. No ale na szczęścię się udało. Więcej napiszę w relacji.
Yanek,
Dzięki, dzięki! Tadeusz Ruta zaczął biegać o kilka lat później niż Twój obecny wiek – teraz robi rzeczy absolutnie kosmiczne. Wszystko przed Tobą! Jestem pewien, że w przeciągu roku czy dwóch byłbyś w stanie przygotować się do walki o czołowe lokaty w jakiejkolwiek setce.
A Mirek to rzeczywiście niesamowoty gość!
„Jak Wam poszło na WSS, no i ciekawi mnie jedna rzecz, jak Wam się podoba formuła WSS?”
Poszło nie za dobrze – między 5 a 6 stopy odmówiły dalszej współpracy, dowlekliśmy się jeszcze w dwójkę do szóstki napędzani przez wizję zwiezienia do bazy 😉
To był mój pierwszy start na tego typu imprezie. Rzecz, która była dla mnie głównym zaskoczeniem i powodem odpadnięcia: nie podejrzewałem, że szybkie chodzenie po twardych asfaltowych czy piaskowych drogach aż tak niszczy stopy – po 45 kilometrach czułem się gorzej niż po około 80 km trasy DInO Trophy, gdzie idzie się wolniej, więcej kombinuje na punktach (PSy + przekształcona dla utrudnienia uczestnikom życia mapa), a przede wszystkim chodzi głównie na przełaj przez las 🙂 Na WSS najprzyjemniejszym odcinkiem było dla mnie przejście kilkuset metrów na azymut, gdy wychodząc z 3 weszliśmy w złą ścieżkę i ta po jakimś czasie się skończyła 🙂
Formuła – tzn. długi przebiegi między nietrudnymi PK – niezbyt mi się podobała, bo nie trzeba było za dużo myśleć. Jeśli będzie następna próba (a pewnie kiedyś będzie, warto by kiedyś jakąś setkę ukończyć 🙂 ), to prawdopodobnie na jakiejś trasie z większą ilością punktów, nad którymi będzie trzeba trochę pomyśleć 🙂
„nawigacja to podstawa w naszym fachu, trzeba w końcu wejść na wyższy poziom”
W wyćwiczeniu nawigacji może bardzo pomóc parę startów w turystycznych InO 🙂 Punkt co kilkaset metrów, PSy, dziwna mapa, tempo dające czas na pomyślenie 🙂 Szczególnie fajne może być, jako impreza „z pogranicza” (przekształcone mapy, a trwa półtorej doby prawie bez przerwy) DInO Trophy (za miesiąc pod Toruniem), tym bardziej że zawsze była tam zasada, że komplet punktów znaleźć ciężko, ale w razie kłopotów są na mapach warianty ewakuacyjne więc z trafieniem ze startu na metę z częścią PK po drodze nie ma dużych problemów 🙂
Nie kombinuj gościu, przyznaj że przynajmniej jedną noc spałeś spokojnie po wykonanym zadaniu. Teraz tylko złamać w kolejnej setce 13 godzin 😉 jakiś start AR (mam nadzieje że Navigator) i będziesz mógł przez rok spac spokojnie.
Jacek,
Witaj! 🙂
Szybko zmogły Cię te odciski, może problem leży w butach? W jakich napierałeś? W moich adidasach problem pojawił się dopiero po rannym prysznicu i spacerze w trawach nad Wartą.
O DInO słyszałem i nawet kiedyś się wybierałem, ale informacja o przekształcanych mapach mnie zniechęciła. Wolę trenować nawigację na imprezach w stylu Darżlub czy Manewry, na których poprzeczka wisi kilka stopni wyżej niż na przeciętnych zawodach rajdowych. Za bardzo nie widzę sensu (dla mnie) bawienia się w układanki itd. Poza oczywiście dobrą zabawą jaką zapewne niesie nawigowanie na czymś takim.
Ja polecę Ci Harpagana jako kolejny start w setce, trudniejsza nawigacja, więcej punktów, dobry orientalista może się wykazać, na WSS jednak liczyli się tylko mocni biegacze. I chyba taką przyszłość czeka ta impreza – target już się ustalił, chcesz robić mocny wynik? Przyjedż do Skoków, klasyczni piechurzy poczują się znudzeni tymi przelotówkami.
Jasiekpol,
Szczerze? Nie byłem zadowolony, byłem po prostu rozczarowany, dlaczego 7 miejsce a nie 4, do którego zabrakło naprawdę niewiele – na przedostatnim punkcie traciłem do Bartka Woźniaka tylko 6 minut. To mnie kłuło, bardzo. Ale teraz już mi przeszło, pozostało tylko zadowolenie, że zrobiłem naprawdę dobry czas i może być tylko lepiej.
A Ty jak czułeś się po Kieracie? Zaraz po pewnie ulga, że już koniec, ale później? Nie byłeś na siebie zły? W końcu nie przyjechałeś tam, żeby tylko ukończyć go, no nie?
Podejrzewam jednak, że jak już wróciłeś do domu to byłeś cholernie zadowolony z siebie, że udało Ci się pokonać kryzys. Jeśli dobrze Cię rozszyfrowałem 😉 to u mnie zadowolenie również przyszło z opóźnionym zapłonem.
Też miałem adidasy, chodziłem w nich przedtem trochę po górach i wtedy nie było problemu 🙂 Odcisków nawet nie miałem dużo, tylko jeden, a zauważyłem go i tak dopiero po zdjęciu butów. Problemem było u mnie takie dziwne „ogólne poobijanie stóp” – wszędzie bolało tak samo mocno, dlatego podejrzewam winę twardej nawierzchni, do której słabo jestem przyzwyczajony 🙂
Na Darżlub czy Manewry pewnie też bym się chętnie wybrał kiedyś, gdyby nie to że to jest drugi koniec Polski 🙂 Mapy oglądałem, po górkach TPK też mi się już parę razy zdarzyło łazić, jest tam gdzie zabłądzić 🙂 Z setek najbardziej kusi mnie Skorpion – dużo PK, PSy i inne atrakcje 🙂 ale tam póki co szanse ukończenia mam pewnie jeszcze mniejsze niż WSS.
Dzizas pamietam pierwsze reakcje na kalafiory i parzystość stóp, o 6 rano juz chciałem wracac, potem coraz bliżej mety to juz było szkoda 😉 Stopokryzys był zajebisty.
Jacek,
A jakie adidasy? Może jakieś trekingowe z twardą podeszwą i stąd to obicie na asfalcie. Podejrzewam, że przy marszu gdzie stopa częściej i na dłużej styka się z powierzchnią to większy problem niż przy biegu.
Skorpion obrósł już niemalże legendą 🙂 . Szkoda, że jest tak blisko Bergsona, nie wiem czy 2 tygodnie to nie za mało, żeby solidnie odpocząć, a nie chciałbym się skasować przed zwykle najważniejszą imprezą w sezonie, no prawie. Stąd chyba ja nie wystartuję sobie w Skorpionie, chyba, że na krótkiej trasie.
Jasiekpol,
Po czasie może i jest zajebisty, ja teraz też go miło wspominam i stwierdzam, że nie było tak źle, bo nie było.
Witam,
ja podobnie jak jacek odpadłem na 6 PK o 7 rano. nie chodziło o wytrzymałość ale o lewą stopę. miedzy 4 a 5 PK (który o dziwo znalazłem z łatwością) brzebieżka po asfalcie sprawiła że każdy krok stawał się koszmarem. Co innego bieg kiedy biegłem nie mogłem przestać myśleć że nic mnie nie boli… Ale niestety startowałem z kolegą który biec nie mógł ze względu na ….. ocierające się pachwiny. I tak koniec końców moja noga odmówiła posłuszeństwa. Do tego wszystkiego kiedy zrobiło się jasno akurat wyszedłem na otwarte przestrzenie i widok zbliżających się powoli punktów charakterystycznych na horyzoncie odbierał skutecznie chęci do dalszego biegania. A kiedy jeszcze zerknąłem na mape i zobaczyłem że do PK7 trzeba iść wzdłuż torów kolejowych… echh.
Poddałem się – pewnie ze względu na to że to mój pierwszy udział w setce. (wcześniej MiniBWC, i pare tras 30-50 km).
A jeśli chodzi o trasę to zgodze się z jackiem: wolę trasy trudniejsze nawigacyjnie: tam gdzie większe znaczenie ma znalezienie punktu niż szybki i monotonny bieg. Ta trasa bardzo podobała mi się do 4 PK, było ciekawie, gęsta siatka ścieżek możliwość ugrania 200 metrów tu, 300 tam, a potem tylko praktycznie jedna droga aż do 6pk. pozatym odległość 10 KM miedzy punktami to za dużo. 3-4 KM to idealna odległość na takie zawody. (zawsze znalezienie punktu powoduje przybycie dodatkowych sił które biorą się niewiadomo skąd:))
Nie mówię że nie wrócę. zbuduję formę i za rok ukończę trasę.
pozdrawiam wszystkich
do zobaczenia na trasie
Gratulacje! Myślę że powinieneś się cieszyć z wyniku ale jednocześnie zdawać sobie sprawę, że jeszcze wiele przed tobą. Tak powinno być bo to nakręca do dalszych starań, podnoszenia poprzeczki i własnych możliwości.
Ja kiedy ukończyłem swoją pierwszą stówę (tegoroczny Kierat) pomyślałem: ale super! jestem wielki! Ale chwilę później, spojrzałem na rezultat Flekmusa i uświadomiłem sobie, że to dopiero początek drogi. Jeszcze tyle można osiągnąć.
Rozumiem, że masz wątpliwości co do wyniku bo twoja pozycja w rankingu stopniowo spadała zamiast się podnosić. Może po prostu za ostro przycisnąłeś na początku? Ja miałem inaczej, biegłem koło 12tego miejsca by ostatecznie skończyć na 10tym. Wcale nie narzuciłem na początku ostrego tempa. Może to lepsza opcja? Zacząć spokojniej by zachować więcej sił na później?
Jeśli chodzi o moje wrażenia to napisałem już o rajdzie dosyć wylewnie na napierajowym forum. Mówiąc krótko podobało mi się.
Pozdrawiam.
Witajcie na PK4! 🙂
Kornel,
Gorzej jak biec już nie można, a stopy palą w starciu z asfaltem 🙂 . Ale setki takie są, to mordercze wyzwanie dla ciała i umysłu. AR na krótkim dystansie (powiedzmy do tych 30 godzin) jeszcze nigdy mnie tak nie skasowało jak niejedna setka.
Zależy co rozumiemy przez pojęcie „idealna”. Na rajdach z trudniejszą nawigacją te 3-4 km pomiędzy punktami są faktycznie dobrą odległością, ale już przy szybkiej setce myślę, że te 10km przeloty powinny zostać, tak żeby WSS była tym co głosi nazwa.
Na ocierające pachwiny mam idealne lekarstwo – nacieram je sudocremem i posypuje alantanem, problemy jak ręką odjął! No i oczywiście obowiązkowo bokserki.
PS. Głowa umiera ostatnia!
Paweł,
Dziękuje i również gratuluje! 17 godzin to naprawdę niezły czas. Wiesz, zastanawiałem się nad tym czy nie zacząłem za mocno, ale problem leżał w stopach, które zniszczyłem sobie nie bieganiem a warunkami na trasie. W końcówce czułem, że mam jeszcze siły na podbieganie. Mięśnie w czasie marszu nieco odpoczęły.
To oczywiście nie zmienia faktu, że może lepiej było zamiast przebiec ok. 30 kilometrów jednym ciągiem zacząć marszobieg od samego początku? Będę musiał spróbować tak na kolejnej setce.
A bałem się tego z tego powodu, że zwykle w końcówkach nie miałem sił na bieg, niezależnie od tego czy zaczynałem wolno czy szybko. Kiedyś o tym samym mówił Hubert Puka, w czasach kiedy robił naprawdę dobre czasy zawsze ostro zaczynał, bo wiedział, że w końcówce i tak będzie z nim kiepsko. Ja miałem to samo. Teraz 100 kilometrów nie przeraża mnie, finisz na końcówce nie wydaje się czymś z zupełnie innej bajki, to jest dystans, który można zrobić będąc cały czas w niezłej formie fizycznej i nawet przycisnąć na końcówce.
Byle tylko nie uszkodzić się mechanicznie, odciski, pachwiny itp.
PS. Witam kolejnego blogowicza w gronie rajdowców! 🙂