Rowerowy kwiecień!
Będę się streszczał. Teraz naprawdę! Dochodzi trzecia nad ranem… a jutro wyjeżdżam na Odyseję Wiosenną, dwudniowe zawody w rowerowej jeździe na orientację pod Krakowem. Jura! Nigdy nie byłem na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, tym bardziej więc cieszę się, że impreza Compassu zorganizowana jest akurat w tym terenie. Szalenie podoba mi się formuła zawodów dwudniowych – lubię to zmęczenie po pierwszym dniu i świadomość, że już za kilkanaście godzin trzeba być znów gotowym na kolejny wysiłek.
To niesamowite jak organizm w tej sytuacji potrafi zarządzać swoimi zasobami – gdy wydaje mi się, że już jestem totalnie wypruty, i że na pewno kolejnego dnia nie będę w stanie się ścigać, okazuje się, że mam gdzieś jeszcze trochę rezerw, z których mogę skorzystać. Tak właśnie było choćby na AST Trophy – nie sądziłem, że po pierwszym dniu będę miał jeszcze tyle sił, żeby biegać na drugim etapie, a tu niespodzianka, mógłbym wycisnąć z siebie jeszcze więcej.
Tego typy zawody uczą organizm jak korzystać ze swoich zasobów, uczą tego, że potrafimy się naprawdę szybko regenerować, i że jeśli działamy pod wpływem adrenaliny, to skutki zmęczenia można odsunąć na jakiś czas. Przyznam, że nie czuję się wyjeżdżony – w tym roku zrobiłem raptem 400 kilometrów. To mało. Na Odysei sobie poradzę, ale patrząc w dłuższej perspektywie, pod kątem Adventure Trophy (które już tuż, tuż!), to okropnie mało…
Na pewno te prawie 200 kilometrów, które przyjdzie mi pokonać w ten weekend w urozmaiconym terenie będzie świetnym treningiem pod AT. I tak właśnie traktuję ten start – treningowo. Znów startuję z Ulką, dalej zgrywamy się przed tym 350 kilometrowym molochem na początku maja. Myślę, że to dobre zgranie powinno zaprocentować na tak trudnej trasie. Nie wierzę w to, że moje indywidualne przygotowanie fizyczne, sprzętowe czy psychiczne będzie decydujące – startujemy jako czteroosobowy team i w takim składzie musimy przekroczyć linię mety…
Fizycznie czuję się świetnie, jak nigdy dotąd. I nawet to przeziębienie, które trochę mi namieszało w treningach (wypadł mi tydzień biegania i ze 2 treningi rolkowe) nie jest w stanie zniweczyć tego, co wypracowałem sobie w ciągu ostatnich miesięcy. Zdaję sobie jednak sprawę, że to nie ma większego znaczenia wobec trudów trasy na AT. Nigdy nie startowałem na tak długiej trasie, mam wiele wątpliwości, nie mam pojęcia jak to wszystko będzie wyglądać po 30, 40 czy 50 godzinach napierania nonstop.
Wiem natomiast jedno – współpraca w teamie będzie kluczowa! Jeśli nie będzie dobrego team spiritu, to trudno będzie nam ukończyć te zawody… A więc na Odyseję jadę treningowo, nawet nie zaglądałem na listę startową, nie wiem z kim przyjdzie nam się ścigać. To oczywiście nie znaczy, że będziemy odpuszczać! Skoro stajemy na linii startu, to walczymy na całego i do samiusieńkiego końca, ale nie ma stresu i niepotrzebnego ciśnienia. Celem jest AT. Tylko to się liczy…
Miałem się nie rozpisywać, a znów wyjdzie mi potężny elaborat! Bo nie wspomniałem jeszcze o wyprawie (wyprawce raczej) rowerowej z sakwami! Mając, póki co (od maja drastycznie zmniejszy mi się czas wolny) sporo wolnego postanowiłem wybrać się na wycieczkę po wschodniej Polsce. Jedziemy wspólnie z Ulką (Krolisek ma męża jakby co 😉 , Marcina – Sahiba 🙂 ) na kilka dni pokręcić niespiesznym tempem. Wyjazd ma charakter czysto turystyczny (ok, zabieram buty do biegania i zamierzam zrobić kilka treningów…), ale kilometrów nieco tak czy inaczej nabijemy.
Marzyła mi się taka wyprawka od dawna. Dobrych kilka lat temu namiętnie czytałem relacje z wyjazdów rowerowych w odległe zakątki świata, marząc, że ja również kiedyś dokonam czegoś podobnego. Na pewno jeszcze kiedyś uda mi się wybrać na taką wyprawę przez duże W, tymczasem postanowiłem po prostu zobaczyć jak to wygląda, nie rzucając się od razu na głęboką wodę. Druga sprawa jest taka, że po prostu lubię tę naszą Polskę, lubię nasze lasy, jeziora i góry. Przed tym wyjazdem czuję większą ekscytację niż przed wyjazdami do Rumunii czy Maroka…
Startujemy z Czarnej Białostockiej, a kończymy kilka dni później w Wisznicach, będziemy gościć u Pawła Pakuły. Nie mamy żadnego sprecyzowanego planu, nie mamy listy zabytków, ani atrakcji turystycznych, które chcemy obejrzeć, zresztą, dla mnie najważniejsza jest sam fakt bycia w drodze, przemieszczanie się, codzienne budzenie się w innym miejscu… Oby tylko pogoda dopisała, to będzie super!
Gdybym miał malutkiego netbooka z dostępem do internetu, to spróbowałbym przeprowadzić relację dzień po dniu z tego wyjazdu. Nie mam jednak takiego sprzętu i… chyba dobrze, że nie mam. Te kilka dni posłużą mi jako odpoczynek od internetu – ale nie martwcie się, PK4 nie zamiera, mam przygotowane 2 teksty (kolejne części tryptyku biegowego), które ukażą się podczas mojej nieobecności w sieci. A może i napiszę nieco wrażeń na gorąco podczas pobytu u Pawła?
To tyle. Znów się rozpisałem, a przecież jeszcze trzeba spakować się na wyjazd! Do przeczytania za jakiś czas!
PS. Zerknijcie na stronę PK4 na Facebooku – być może tam pojawiać się będą krótkie wpisy z wyjazdu na Odyseję oraz z wyprawki rowerowej.
Zdjęcie: Piotr Kłosowicz
bardzo mi sie poodoba wasz pomysl rowerowej wycieczki – 3mam kciuki za pogode 🙂 jak mówił Asterix, oby niebo nie zwaliło nam się na głowę – a będzie dobrze. wschodnia Polska jest cudowna. takich łąk i lasów to nie ma na całym świecie. aha, i powodzenia na Odyseji, szczególnie mocno kibicuję mocarnej sąsiadce 😀
Zazdroszczę 🙂 wypadu rowerowego.
To pachnie przygodą.
Z chęcią zniknąłbym na kilka dni, gdzieś w Polsce.
Pozdrawiam i powodzenia życzę.
Monia, dzięki! To kibicowanie się przydało 😉
A tutaj fotostory z naszej wycieczki: http://picasaweb.google.pl/Krolisek/PodlasieRowerowe2010#