Poznań Maraton: Relacja
Błysk fleszy, kamery telewizyjne, a gdyby tego jeszcze było mało, nad głowami helikopter… Pomyślałem, cholera, co ja tu robię? Ja, człowiek lasu, biegnący za punktami kontrolnymi ukrytymi gdzieś w leśnych zakamarkach, mam zmierzyć się z 42 kilometrową trasą wyznaczoną po asfalcie? Oczywiście, że maraton kusił i nęcił, już od wielu lat, tylko że zawsze były jakieś inne pomysły, a to ultra, a to rajdy. Zawsze coś, ale nie maraton.
Start…
Tymczasem stałem tam, w tym sektorze na 3:30, i za chwilę miałem ruszyć przed siebie i nie przestawać, póki nie przebiegnę 42 kilometrów i 195 metrów. Nie czułem stresu, napięcia, tego nerwowego oczekiwania, które dopadało mnie przed krótszymi biegami. Wiedziałem, że nie będę biegł na maksimum swoich możliwości, nie miałem pojęcia na ile mnie stać, na tak długim dystansie. 5km, 10km, a może półmaraton? Tam trzeba dać z siebie wszystko – dystans jest na tyle krótki, że nie ma co kalkulować, ale na maratonie?
Błędna decyzja na starcie, za mocne tempo, może oznaczać bolesne uderzenie w słynną ścianę, która pojawia się na trasie po 30km i czeka na maratończyków, którzy przeszacowali swoje siły. Nie, nie chciałem zaliczyć „czołówki” ze ścianą. Dobrałem względnie komfortowe dla mnie tempo 5min/km. Wiedziałem, że potrafię biec przez kilka godzin, wiedziałem też, że potrafię utrzymać to tempo przynajmniej przez 20km, nie wiedziałem co będzie później…
Na starcie pojawiło się ponad 4 tysiące biegaczy, nie czułem jednak tego tłumu, owszem na początku było dość ciasno, ale stałem dość blisko startu. Cały ten tłum musiałem mieć więc za plecami. Pierwszy kilometr, może dwa to szukanie miejsca dla siebie. Uważałem, żeby nie przyśpieszać mimowolnie i żeby nie potykać się o nogi innych biegaczy. Bieg nie sprawiał mi żadnego wysiłku, niosła mnie ta fala biegaczy. W dodatku trafiliśmy na piękną pogodę, świeciło słońce, ale nie było za gorąco – to był dobry dzień na zrobienie życiówki!
Dobiegam do punktu z piciem i chwytam kubek z wodą. Biorę do ust kilka łyków i lecę dalej. Dopiero później stwierdziłem, że idealnym rozwiązaniem byłby własny support, osoba, która podawałaby napoje i jedzenie. Na punktach odżywczych traciłem sporo sił próbując dopchać się do kubków i jedzenia, rwałem tempo, przez co traciłem tylko niepotrzebnie energię. Pierwsze 10km upływa mi bardzo szybko – pokonuję je w 49:44 (czas brutto), czyli wszystko idzie zgodnie z planem. Cały czas czuję, że mógłbym przyśpieszyć, mam zapas, który zostawiam na kolejne kilometry.
Trasa poprowadzona jest bardzo ładnie, przebiegamy przez centrum miasta, jest na czym zawiesić oko, dopiero później zaczną się nudne, długie przeloty poza centrum. Marcowy półmaraton poprowadzony był tą samą trasą. Wtedy zacząłem oczywiście o wiele szybciej, zdaje się, że leciałem 4:20min/km. Po 15 kilometrze byłem już ugotowany i słabłem z każdą minutą. Teraz przebiegam przez te miejsca, w których „umierałem” pół roku temu – jest dobrze, noga podaje!
Półmetek…
Półmetek. Mijam pierwszą pętlę, no! To teraz tylko raz to samo i będzie po wszystkim. Nogi powolutku zaczynają już ciążyć, już nie biegnie się tak lekko jak wcześniej. No i zaczyna robić się ciekawie, mijam 20km i wkraczam w swoją osobistą Terra Incognitę. Nie miałem pojęcia na jak długo starczy mi sił, aby utrzymać to tempo. Biegnę cały czas w okolicach 4:53min/km. Nieświadomie na drugim okrążeniu podkręcam tempo, średnio do 4:47min/km. Nadal jednak bacznie obserwuję reakcje organizmu, patrzę na tętno i oceniam zmęczenie nóg.
Jeśli nadam sobie zbyt mocne tempo szybko mogę się „skończyć”. W głowie ustawiam sobie kolejne cele – do biegnij do 30km. Później do 32km, zostanie Ci wtedy już tylko 10km do mety, co to jest dyszka?! A później 35km, to wtedy ma zacząć się ta słynna ściana. Na 40km szykuję finisz. Taki jest plan na kolejne kilometry. Tymczasem znów przebiegam przez centrum Poznania. Tętno powoli idzie do góry, zmęczenie wzrasta, ale utrzymuję równe, i co najważniejsze, szybsze tempo niż na pierwszej połówce.
W poszukiwaniu zaginionej ściany…
Mijam 30 kilometr. Mój organizm pracuję jak sprawnie naoliwiony mechanizm. Łykam kolejne kilometry. 35km. Gdzie ta ściana?! Gdzie jesteś……………….?! 37km. Uda. Dlaczego nagle zaczęły mnie tak bardzo boleć moje uda?! Ten, doskonały do tego momentu, mechanizm zaczyna szwankować. Utrzymanie właściwego tempa nie jest już takie łatwe. Ale przecież do mety już tak niewiele! A lecę na czas znacznie lepszy niż zakładane 3:29:59! Nie mam problemów z oddechem, tętno też w normie, wysokie, ale to przecież już końcówa! Ma być wysokie!
(Chciałbym kiedyś biegać tak fantastycznie lekko jak ci triatloniści, czysta poezja zaklęta w ruchu, coś pięknego!)
Tylko te uda… Zaciskam zęby i biegnę dalej. Udaje mi się utrzymać dobre tempo, tylko na 2km zwalniam do 4:59min/km, ale wciąż trzymam się planu. Wreszcie zbliżam się powoli do 40 kilometra. Czas na finisz! Przypominam sobie genialny filmik z finiszu jakiegoś triatlonu, ilekroć go oglądam przechodzą mnie ciarki, jest kapitalny! Nakładam daszek czapki na tył głowy i przyśpieszam. To odwrócenie daszka jest moim osobistym turbodoładowaniem, jakby magicznym przyciskiem, który wyzwala ze mnie ukryte rezerwy.
Finisz!
Do mety 2km, podkręcam tempo na 4:30min/km. Jestem już bardzo zmęczony, ale po minięciu 41 kilometra jeszcze przyśpieszam, biegnę teraz po 4:15min/km! Wpadam na Maltę, świeci piękne słońce, tłumy kibiców, a ja wiem, że to już koniec. Biegałem tędy dziesiątki razy, ten jest jednak wyjątkowy. Niosą mnie endorfiny wespół z adrenaliną. Jeszcze kilkaset metrów, biegnę już poniżej 4min/km. Od 30 kilometra minąłem sporo osób, a teraz na tych ostatnich metrach mijam kolejnych kilkanaście. W głowie ustalam sobie krótkie cele, ten gość w czarnych getrach, ten w czerwonych, ten w niebieskich…
Mijam ich wszystkich, osty zbieg na metę, ostatnie 150 metrów. Biegnę na maksa, mogę dać z siebie wszystko, bo wiem, że za chwilę będzie koniec. Meta!!! Czas brutto 3:25:23 (netto: 3:24:53). Jestem maratończykiem!
Jupikajej! 🙂 .
Świetna relacja i… świetny wynik. Gratuluję!
A co do ściany… najwidoczniej biegłeś wzdłuż niej 😉
Dziękuje.
Heh, świetnie napisane. Pobiegłem wzdłuż ściany, no jasne! 🙂 . To dlatego nie musiałem walić głową w mur 🙂 .
Do zobaczenia za rok na starcie? 🙂 .
Grzechu,
kiedy następny start w maratonie?
Na pewno w przyszłym roku wystartuję w jednym, może dwóch.. Chodzi mi po głowie ta Korona Maratonów, mam już Poznań, zostały mi Dębno, Kraków, Wrocław i Warszawa.
Mam taki mglisty plan, polecieć Dębno w kwietniu na 3:09, a później Warszawę na… no właśnie, na ile? Nie wiem czy przez rok jestem w stanie przygotować się na 2:59 (zwłaszcza, że to będzie kilka tygodni po UTMB…). chyba raczej nie… Ale to 3:09 jest jak najbardziej realne.
Pamietam jak kiedys byly tutaj dyskusje na temat m.in. biegow ulicznych. Ze, to nie to, ze liczy sie „fun” a nie lamanie kolejnych cyferek itd. itp. Czlowiek sie jednak zmienia 😉
Jeszcze raz gratulacje!
Ależ się to dobrze czyta. Świetna relacja. Gratuluję dobrego wyniku
Adam,
gdyby spojrzeć na to z drugiej strony, to te łamanie cyferek jest bardzo, bardzo „fun” 😉 .
Grzesiek,
Korona powiadasz, piszę się! Do Dębna i tak się wybieram, pozostanie mi Warszawa, a w kolejnym roku Kraków. Spokojnie zmieszczę się w dwóch latach kalendarzowych. To jak, umawiamy się?
Dębno jest również za 1,5 tygodnia (przełożone z kwietnia). Trochę mnie kusi, żeby próbować się poprawić na 3:29. Mi również na 37 km zaczęły dokuczać uda, tak że nie utrzymałam tempa pacemakerów na 3:30. Wtedy się nawet nie przejęłam, bo z moim doświadczeniem biegowym powinnam dostać w kość dużo wcześniej, ale teraz mnie już denerwują te 2,5 min.
Zobaczymy się na pewno na którymś ze startów. Ale jeśli w głowie masz koronę, to Poznań dla Ciebie już nie wchodzi w grę. Ja na pewno zaliczyć chcę Poznań, bo tutaj studiowałem i często bywam. Myślę też o czymś na wiosnę: Dębno lub Kraków.
Gratulacje! Świetnie się czyta. Finisz zupełnie jak z tego filmu.
Zastanawiałem się jak będzie relacja, no bo co można napisać o nudnym maratonie. Udało ci się napisać ciekawie.
Filmik „atomowy finisz” jest moim ulubionym. Wyobrażam sobie siebie w tej sytuacji, czasem na treningach i na zawodach. Dział to na mnie bardzo skutecznie.
Ciekawa relacja, gratulacje dla kolegi!
Z relacji wynika, że byłeś przygotowany. Wydaje mi się aby zejść poniżej 3:10 trzeba biegać interwały 2 razy w tygodniu i poprawiać szybkość oraz siłę (bo wytrzymałość już masz niezłą). Nie liczyłbym też na 3:10 gdy masz w planach wyzwania na znacznie dłuższych dystansach. Moim zdaniem trzeba wybrać. Choć może się mylę.
Jeszcze raz gratuluję debiutu.
Misiek, mylisz się, nie jest tak że jesteś albo ultra albo szybki. Tu masz przykład
” Pan Jarosław Janicki – absolutny kiler jeśli chodzi o asfaltowe ultra. Życiówki Jarka: maraton: 2:18:35, 100km: 6:22:33″
Ja tak myślałem na początku że jestem za wolny na krótkie bieg więc wybieram długie, teraz wiem żeby być szybkim na długich biegach trzeba byc szybkim na krótkich.
Jesli chodzi o wyzylowane wyniki w maratonie a tym bardziej na krotszych dystansach to bez specjalistycznego treningu sie nie obejdzie. Treningu szczegolnie w zakresach progowych. Czym jest oslawiona sciana jak niemoznoscia kontynuowania wysilku w momencie kiedy zakwaszenie organizmu nagle zaczyna dramatycznie rosnac. A tego nie da sie wytrenowac bez biegow w tempie podprogowym i dlugich biegow w tempie maratonskim.
Niestety najtrudniejsze sa tez ostatnie schodki. Do tego przy takim poziomie sportowym ilosc wlozonego wysilku w trening juz nie przeklada sie liniowo na rezultat. Do tego trzeba biegac szybciej co jest bardziej obciazajace dla ukladu ruchu.
I tak jak pisze Marek Makhi jesli nie bedzie sie biegalo szybko 10km to nie bobiegnie sie szybko maratonu.
Kuerti prawidlowo zrobil ze nie biegl na maksa bo jesli by wystartowal w szybszym tempie np na 3:15 mogloby to sie skonczyc bardzo zle rozbiciem wlasnie o sciane i wynikiem o wiele gorszym niz 3:25
Ja, jako uliczny cienias (i do tego niepraktykujący) mam a propos robienia wyniku w maratonie przez ludzi takich jak my (specyficzny rodzaj ogólnej wytrzymałości – truchtacze wielogodzinni)następujące przemyślenia:
1) Trzeba się przełamać i zacząć biegać krócej i szybciej. Poprawić technikę biegu, wyciągnąć krok, biegać interwały różnej długości od 100m do 3 km itd. Prawda jest taka, że wielu setkowiczów i rajdowców nie potrafi biegać, mimo że robią całkiem dobre wyniki. Takie szybsze bieganie przekłada się na siłę biegową, co procentuje też w górach. Typowy biegacz w treningu maratońskim szybkość robi na końcu cyklu, my musimy odwrotnie, bo tego elementu nam często kompletnie brakuje – trzeba potraktować zrobienie szybkości jako podbudowę.
2) Potem trzeba zrobić mezocykl z długimi wybieganiami – on może być stosunkowo krótszy niż u innych biegaczy, bo wytrzymałość raczej już mamy niezłą (w tym psychiczną na kilkugodzinny wysiłek – to ważne). Trzeba jednak nad tym popracować, bo wytrzymałość na większych intensywnościach czy wytrzymałość siłowa to jednak trochę coś innego niż kilkunastogodzinne truchtanie. U Kuertiego moim zdaniem tego brakowało bardzo – przed maratonem powinno być kilka wybiegań 30k a dwudziestki powinno się biegać dosyć często a nie kilka razy.
Ja zresztą też staram się to teraz przerabiać, chociaż nie mam planów ulicznych – po prostu wiem, że utknąłem trochę z formą biegając prawie wyłącznie długie wybiegania i jeśli nie zmienię podstaw, to nigdy nie nastąpi żaden progres na długim dystansie w terenie – co z tego, że jestem w stanie pokonać dystans, skoro nie jestem w stanie na nim docisnąć.
A przenosząc to na bieg Kuertiego, to wniosek może być tylko taki, że jest jeszcze duża rezerwa i poprawiając parę elementów będzie mógł zrobić dużo lepszy wynik. Po tylu latach biegania tylko rewolucja w systemie treningowym może przynieść postęp.
Petro dobrze prawisz.
Celem glownym Kueriego jest za rok Francja a pod koniec roku setka. To ze po przerwie wakacyjnej mial po drodze kaprys maratonski powodowalo, ze nie mogl przesadzic z objetoscia a i za wczesnie bylo tez na mocne treningi. Wszytsko wiec zmierzalo aby wilk byl syty i owca cala 🙂
Wlasnie…poruszyles bardzo ciekawa sprawe wprowadzania poszczegolnych obciazen (akcentow treningowych) w sezonie.
Z jednej strony bylem chowany na szkole Skarzynskiego i traktowalem ja jako jedynie sluszna (chociaz raczej nalezy nazwac to „polska szkola’ ktora Skarzynski tylko opisal w popularnej, ogolnodostepnej ksiazce). Z drugiej strony po ukazaniu sie pozycji Danielsa zaczalem coraz bardziej przychylnym okiem patrzec na szkole amerykanska. A tam biega sie szybko juz w pierwszych fazach cyklu treningowego.
Jesli chodzi o okreslanie tempa treningowego to szkoly te sa bardzo podobne zas roznica tkwi w polozeniu nacisku na poszczegolne akcenty.
I tak np. u Danielsa jest mocny akcent dot. treningu TEMPO PACE (w stylu polskiego WB3). Juz po 16 tygodniach wprowadzenia do biegania (I stopien wg szkoly amerykanskiej) poczatkujacego adepta Daniels wprowadza TEMPO PACE (WB3)!!!
http://bieganie.pl/?cat=19&id=1510&show=1
http://bieganie.pl/?show=1&cat=19&id=1511
http://bieganie.pl/?cat=19&id=1454&show=1
Faktem jest, ze pewnie zaklada, iz poczatkujacy nie bedzie mierzyl sie od razu z maratonami.
Po 64 tygodniach a wiec po ponad roku wybiegania siegaja 120 minut a wiec jest to czas w ktorym zawodnik ma za soba polmaraton i biegi krotsze. Jest to wiec minimalny czas po ktorym bezpiecznie zaleca sie probe maratonska.
Do tego biegacznie jest zamulony kilometrami zas dysponuje odpowiednia predkoscia i technika ktora nalezy tylko obudowac rosnaca objetoscia.
Dla Danielsa TEMPO RUNS i interwaly sluza przedewszytskim zwiekszaniu wytrzymalosci na progu przemian beztlenowych i VO2max a wiec specjalistycznej ale i ogolnej wydolnosci.
Rownie mocno jest akcentowany wlasnie trening rytmowy poprawiajacy szybkosc i technike.
A przenosząc to na bieg-technike Kuertiego trzeba popracowac chociazby na poczatek nad lapkami 😉
Przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam na komentarze, start Natural Born Runners już w poniedziałek, no i czasu ostatnio mało… :/ .
Poza tym kolano mnie nadal boli! Fuck! Przed chwilą wróciłem z treningu, miałem zrobić parę luźnych kilometrów (jak pięknie biega się o tej porze i jak pięknie jest czuć zbliżającą się zimę! Ten chłodek, super!), po 2km musiałem zawrócić, odezwało się lewe kolano, nie będę go forsował…
Dzięki za wszystkie miłe słowa nt. wyniku i relacji, choć do tej drugiej mam zastrzeżenia, mi się nie podoba 😉 .
Adam,
Oczywiście, że się człowiek zmienia, w końcu stwierdza, że i te biegi uliczne mogą się na coś przydać 😉 . Na pewno będę biegał biegi progowe, jestem pod wrażeniem Danielsa, no i na pewno za kilka tygodni wprowadzę jego zalecenia do planu. Jeśli chcę pobiec 3:09 na wiosnę, to bez szybszego biegania się nie obejdzie. Poznań poleciałem w zasadzie z marszu, to znak, że mam spore rezerwy, ale to równocześnie znak, że trzeba sporo popracować jeszcze.
Co do objętości, ja na miesiąc przed maratonem zrobiłem potworną – jak na mnie – objętość! Przebiegłem ponad 300km. Chyba nigdy w życiu nie miałem tak dobrego miesiąca pod względem kilometrażu. No i pewnie po części stąd dobry wynik w Poznaniu. Inna sprawa, że po prostu biegałem regularnie, na pewno nie mogłem sobie pozwolić na długie wybiegania >20km, bo po prostu byłem jeszcze na to za słaby…
Słówko jeszcze o technice, te „niskie” ręce to moja zmora od dawna, może kiedyś się temu przyjrzę…
Borman,
Korona jest w dwa lata? Zapomniałem, w takim razie ja nie dam rady..
Sabina,
Odpuść! Szkoda zdrowia 🙂 . Skup się na GEZNIE 🙂 .
Kuba,
Ja wstępnie „zasadzam” się na to Dębno i 3:09…
Misiek,
„Nie liczyłbym też na 3:10 gdy masz w planach wyzwania na znacznie dłuższych dystansach. Moim zdaniem trzeba wybrać.”
Nie zgodzę się – patrząc na swoje możliwości i cele jakie mam, te 3:10 jest w zasięgu, bo jeśli myślę o ultra to i tak mój pomysł na trening jest bardzo zbliżony do treningu maratońskiego. Zresztą, na wiosnę zobaczymy czy miałem rację 🙂 .
Petro,
Na pewno w tym roku chciałbym wprowadzić i biegi progowe i interwały (za Danielsem), sam ciekaw jestem efektów po dobrze przepracowanej zimie i późniejszym szlifie prędkościowym (jednak obstaje przy tym klasycznym – z grubsza – podejściu, najpierw wytrzymałość, baza, później szybkość).
Gratulacje Grzesiek! Super wynik i fajna relacja.
A video – WOW – czy tak wyglądał Twój finisz ?
Pozdr..
M.
PS. Bardzo dowcipne jest to stwierdzenie o „bieganiu wzdłóż ściany”. Ha,ha, ha.
Maciej,
Dziękuje. Tak, dokładnie tak wyglądał mój finisz.. w mojej głowie 😉 . Chciałbym kiedyś „pływać” w powietrzu jak ci panowie z filmiku…