Przed Grassorem
W sobotę czeka mnie niezła traska do zrobienia na rowerze. Bagatela 300 kilometrów, których nigdy w życiu na raz jeszcze nie zrobiłem, ba! nawet 200 nie miałem okazji przejechać, a ledwie ze 2-3 razy udało mi się przekroczyć 150 kilometrów, no to się wpakowałem! Z drugiej strony mimo braków w długodystansowej jeździe jakoś nie straszny mi ten Grassor ze swoimi 300 kilometrami i perspektywą 24 godzin spędzonych na siodle. Nawet jeśli nigdy nie pokonałem takiego dystansu to nie znaczy, że padnę jak mucha po 150 kilometrze. Na treningach też nigdy nie zrobiłem 100km pieszo, a już kilka setek mam pokonanych, co nie zmienia faktu, że przygotowuję się na męczarnie – przede wszystkim obawiam się bólu w okolicach pleców, i tam niżej i tam wyżej.
Od czasów On Sighta cyklicznie gnębi mnie ów ból – jeśli pojawi się na zawodach w Białym Borze to może być kiepsko. Treningi jednak swoje a starty swoje, weźmy na przykład jazdę w Dobsomach, Dobsomy jakie są każdy widzi – cieniutkie szmatki. W ramach taktyki szybkich przepaków na ostatnim rajdzie Góra Ślęża założyłem właśnie te spodnie, na treningach po godzinie czasu odczuwałem brak „pampersa” – mówiąc oględnie, a na zawodach po prostu zapomniałem o tych wszystkich niedogodnościach, nic mnie nie bolało, a sama jazda była bardzo komfortowa. Wygląda na to, że na rajdzie przy tak dużej ilości odciągaczy uwagi (mapa, kolejne PK itd.) nie ma czasu koncentrować się na doznaniach ciała – o ile te nie są zbyt intensywne – trudno „olać” bąbla na pół stopy 😉 . Trening to inna sprawa, 3-4 godziny jednostajnej jazdy w dobrze znanym terenie nie obfitują w jakieś nadzwyczajne atrakcje no i jak tu się nie koncentrować na palącym bólu..
Zostawmy jednak te bóle, mam nadzieje, że jakoś sobie z nimi poradzę. Zajmijmy się tym na co zapewne czekacie – kwestią oczekiwań 😉 . Przerabiając to pytanie na serialową modłę – czy Kuerti i tym razem wyznaczy sobie jakiś kosmiczny cel? Czy uda mu się go zrealizować? A jeśli nie to jak będzie tłumaczył się ze swojej porażki? O tym wszystkim już w następnym odcinku serialu PK4! Na przestrzeni ostatnich miesięcy testowałem moc publicznych deklaracji – okazało się, że w tej kwestii niestety działają na mnie deprymująco. Wygodniej jest mi zostawić je dla siebie i tak też właśnie zrobię tym razem. W przypadku Grassora jest to o tyle łatwiejsze, że nie mam prawie żadnych oczekiwań 🙂 . Poważnie!
Nie zależy mi na miejscu, nie traktuję Grassora w kontekście rywalizacji sportowej, bardziej jako trening nawigacji i wytrzymałości. Jeśli w czymś upatruję sobie celu to jedynie w kilometrach, które pokonam i czasie jaki spędze na trasie. I jednych i drugich chciałbym natrzaskać jak najwięcej. Co tu dużo mówić, czuję głód zmęczenia, długiego rajdu. W tym roku mam na koncie 4 starty, odpowiednio spędzałem na trasie: 12h, 10h, 22h, 13h (dane przybliżone). Chcę więcej! Marzy mi się rajd na co najmniej 30 godzin. Tęsknię za tym zmęczeniem materiału z końcowych kilometrów na setkach, nawet jeśli na ostatnim Harpaganie byłem tym stanem wyraźnie znudzonym, to teraz z rozrzewnieniem wspominam te wszystkie wymęczone końcówki .
Według ostatniej ankiety na PK4 wynika, że chcecie więcej porad praktycznych. Mam dla Was jedną taką cenną poradę, która być może nie zaspokoi Waszego głodu na praktyczną wiedzę, bo w gruncie rzeczy jest bardzo teoretyczna, ale w moim podejściu do treningów zmieniła bardzo wiele. Chodzi o konsekwencje płynące z tej ładnej sentencji: „jeśli cały czas będziesz robił to samo, pozostaniesz taki sam jak byłeś”. Eureka! To, co robię na treninach po powrocie z ponad 2 miesięcznej przerwy na przłomie roku to jest właśnie robienie czegoś innego niż do tej pory. Bynajmniej nie postawiłem na głowie swoich założeń treningowych, ale wprowadziłem kilka istotnych zmian. Przede wszystkim mniej trenuję. Staram się kłaść nacisk na jakość treningów i na odpoczynek. Okazuje się, że nagle skończyły się moje kłopoty z nieustannymi przeziębieniami i od feralnej choroby na On Sight (pojechałem na rajd lekko zaprawiony i doprawiłem się na miejscu) trenuję bez większych przeszkód (ok, zimą spijałem również nalewkę czosnkową i podejrzewam, że ona również ma w tej kwestii sporą zasługę – polecam!).
To nie ma jednak związku z Grassorem, ale druga rzecz już najbardziej tak! Po Ślęży trafiło mi się 9 dni przerwy z powodu pobytu w szpitalu. Zakładałem, że szybciej wrócę do treningów, ale wyszło tak, że dopiero na 9 dzień po starcie wyszedłem pobiegać. Gdybym robił to, co zawsze to po pierwsze stwierdziłbym, że taka przerwa musiała wpłynąć na moją wydolność i wypadałoby teraz znów cofnąć się ze 2 kroczki w tył i zacząć powolutku przesuwać się do przodu, pewnie po 2-3 tygodniach doszedłbym do dyspozycji z przed startu w Ślęży. Druga rzecz, którą bym zrobił to zrezygnował z Grassora – a bo przecież formy nie ma, tak się tłumacząc. To była ostrożna taktyka, teraz obróciłem ją o 180 stopni.
Pierwszego dnia zrobiłem lekkie rozbiegania i kilka przebieżek, ale następnego już nie było zmiłuj – 55km na rowerze, później godzinny kros, który zostawił mnie wyplutego i bez sił, a trzeba Wam wiedzieć, że dawnooo nie robiłem tak długiego biegu po górkach. W weekend dołożyłem 75km na rowerze i na deser 20km biegu. Bez litości dla siebie i organizmu. Nie chcę przez to powiedzieć, że trzeba się zarzynać na treningach, nie o to mi chodzi. Chciałem popracować nad swoim podejściem, bardzo ostrożnym, prawdpodobnie zbyt ostrożnym. Wiem, że to jest delikatna sprawa i trzeba mieć spore doświadczenie, żeby wiedzieć kiedy docisnąć a kiedy odpuścić. Teraz czułem, że właśnie przyszedł taki moment, że muszę zmusić się do większego wysiłku.
Musiałem naciągnąć psychę i zmusić ją do poddania się – nawet mimo przedłużającej się przerwy wiedziałem, że tym razem wystartuję w kolejnym rajdzie, że tym razem nie będzie szukania wymówek, krycia się słabą formą. Takie myślenie nic nie daje – nigdy, nigdy nie będziemy w 100% zadowoleni z naszej formy przed startem (jeden z czołowych „setkowiczów” w Polsce ostatnio napisał mi podobną rzecz, co tylko pogłębiło moje przekonanie, że idę w dobrym kierunku). Byłem więc pewny swego, nawet jeśli trening miałby się nie układać i miałbym pojechać w beznadziejnej dyspozycji to i tak bym pojechał, żeby skończyć wreszcie z tym dążeniem do bycia idealnie przygotowanym, stanu którego zresztą nigdy nie osiągnę, a tylko zmarnuję swój czas i wysiłek, który wkładam w trening.
W gruncie rzeczy osiągnąłem już więc swój cel, który zrealizować miałem przy okazji startu w Grassorze 🙂 . Tak, takie podejście to mi się podoba! Teraz zostaje tylko doświadczenie czegoś nowego, bo w czystym maratonie rowerowym na orientację nie miałem przyjemności jeszcze startować. Zdarzało mi się brać udział w mieszanym Harpaganie i oczywiście pokonywać etapy rowerowe na rajdach przygodowych, ale tylko i wyłącznie na rowerze w ten sposób jeszcze nie startowałem. Wiem, że wśród czytelników PK4 są zaprawieni w bojach maratończycy, może więc ktoś podzieli się jakimiś złotymi poradami? Chętnie posłucham i postaram się wykorzystać w praktyce!
PS. No tak, zapomniałem napisać, że kasetę mam do wymiany, łańcuch rzęzi i przeskakuje, nie mogę mocniej depnąć w pedały bo zaraz z napędu wydobywa się charakterystyczny chrzęst… Mam nadzieje, że uda mi się do piątku wymienić i kasetę i łańcuch, co jednak nie będzie takie proste, fuck! A wszystko oczywiście na kilka dni przed zawodami, jak miło!
Grzesiek nie czekaj z wymianą kasety i łańcucha, jeżeli jest już z nimi tak źle jak piszesz to może (mało prawdopodobne ale zdarza się) czekać Cię wymiana korby a wtedy możesz nie zdążyć i po Grassorze. Pozdrawiam
Podpisuję się obiema rękami pod przedmówcą – nie ma co jechać na niesprawnym rowerze! Łańcuch masz pewnie rozciągnięty, być może wyrobił się nierównomiernie w stosunku do kasety i będzie z nimi tylko gorzej. Taki przepracowany łańcuch nie tylko wkurza, wiecznie skacząc, ale też łatwiej go zerwać (weź skuwacz tak czy inaczej, nawet jak kupisz nowy łańcuch).
Będzie okazja się spotkać, ja z towarzysko-zabawowym nastawieniem ruszam pieszo (a to między innymi z powodu mało sprawnego chwilowo roweru oraz dla urozmaicenia – ile można jeździć 😀 ). Nie nastawiam się kompletnie na nic, zdarzało mi się przejść 50 km jednego dnia, ale więcej chyba nie. Natomiast formuła Grassora jest na tyle ciekawa, że pojadę zobaczyć „z czym to się je” i może uda mi się znaleźć kilka punktów?
ps. fajna fotka 🙂
Kup 3 łańcuchy srama PG-850 lub PC-48 i kasetę Alivio „z dziurkami”
Dziś wieczorem będę miał nowy osprzęt, z ciężkim sercem wydałem prawie 200 na 2 łancuchy PG 850 i taką samą kasetę – Kg, dlaczego alivio a nie 850tka? Zły jestem bo tych zakupów nie planowałem, po Ślęźy jestem ‚lżejszy’ o prawie 5 stów 🙁 .
Krolisek,
Zdziwiłem się widząc Cie tam a nie indziej ;-). Ja tym razem dla odmiany na TR, mam zamiar częściej startować na rowerze. Zobaczymy jak wyjdzie..
Na kasetach srama nie jeździłem to po pierwsze.
Opinie są takie, że kasety sramoskie są miękkie. Np. czytałem, że można ułamać zęby. Lub, że zęby mają jakieś ślady użytkowania po kilkuset km. W moim alivio, a jestem jego wierny od lat, nic takiego nigdy nie miało miejsca. Więc mimo, iż jest troszeczkę cięższe pozostaje mu wierny.
Ale spoko, 850 to jest dobra kaseta do treningu, na nizinach i jak będziesz zmieniał łańcuchy pohula długo
Zdziwiłem się gdy cie zobaczyłem na liście startowej, ale fajnie przynajmniej się spotkamy. W sumie to ja zapalony rowerzysta też ostatnio startuję w Manewrach i Darżlubie. Fajna jest taka odmiana, choć ty przyznam uderzasz z grubej rury. 🙂
Co do sprzętu to albo już wymieniłeś napęd i masz czas go przetestować albo nie wymieniaj wcale! Takie zmiany tuż przed zawodami mogą źle się skończyć.
Jeśli chodzi o ciuchy to pod Dobsomy założył bym jednak krótkie gacie z pampersem. Przy 24h na rowerze na pewno odczujesz dyskomfort.
Złotych rad ci nie udzielę, ale pamiętaj żeby równomiernie rozłożyć siły i nie zajechać się na początku. Równe tempo, krótkie odpoczynki, przemyślane warianty 🙂
Już chyba to pisałem, ale uważam, że 300km rower to będzie niezła przeprawa!! Nigdy nie siedziałem 24h na rowerze… w życiu najwięcej zaliczyłem 200km. Moim zdaniem tyłek i plecy mogą być poważnym problemem w takich długodystansowaych wyścigach. Pampers wydaje mi się oczywistością, a rozważył bym jeszcze sudokrem… W trakcie wyścigu można sobie zmieniać ustawienie siodełka, sztycy i kierownicy – może taka zmiana pozycji pomoże znieść 300km w jednej pozycji. No i rogi się pewnie przydają, bo dają więcej możliwości uchwytu kierownicy… Zwróciłbym też uwagę, by zdjąć daszek w kasku lub w ogóle przesunać go do tyłu, by nie zadzierać tak głowy – mnie po maratonie w Ełku (95km – 4h) bolały mieśnie karku.
Co do sprzętu… 300km obnaży każde niedpracowanie. Najważniejszy jest napęd – musisz się podlić, że nowy łańcuch i kaseta będą działały na starych korbach… ja nigdy nie miałem problemu, ale znam takie przypadki. Weź choć trochę smaru na tak długiej trasie się przyda.
Życzę powodznia i gratuluję odwagi – 300km na orientację to naprawdę poważne wyzwanie. Trzymam kciki! Mnie kusi niedzielny supermaraton 200km (5000m przewyższeń)… Sam nie chcę jechać – może ktoś chętny na wspólną wyprawę (jutro!)? Moje przygotowanie siłowe jest marne, ale z limitem >16h to mógłbym na spokojnie powalczyć z tymi kilkoma „górkami”… Trasa jest tu: http://www.kellys-team.pl/pliki/grafika/events/13-mapa-200_bufetym.jpg
Dzięki za rady!
Panowie, ja nie zwariowałem 😉 . Pampersa oczywiście biorę! Fragment o Dobsomach dotyczył różnicy pomiędzy treningiem a startem – w tym rozróżnieniu właśnie upatruję swojej szansy, bo jeśli nie to te 300km naprawdę przerażają! Czy uderzam z grubej rury? Jeśli startowałbym tylko w biegach to na pewno, ale przecież coś tam jeżdzę na tym rowerze (z akcentem na COŚ), sam dystans więc może i jest do zrobienia, ale dochodzi jeszcze nawigacja, teren, no i te bóle, które przyjść niechybnie muszą..
Co do roweru, skończyło się tak, że jadę na rowerze Piotrka Szaciłowskiego (niech Bóg ma w opiece jego rower 😉 ). Jego maszyna jest sprawna i gotowa do boju, mój rumak leży w garażu w kilku częściach. Ostatecznie stwierdziłem, że na spokojnie poskładam sobie go już po Grassorze, a tymczasem nie będę ryzkował. Jednoczęśnie biję się w pierś, bo przecież te problemy z rowerem wynikły z mojego zaniedbania, gdybym dbał o napęd nie byłoby problemu… Zostaje mi tylko wrócić z Grassora i przeprosić się z moim rowerem 🙂 .
Tak jak Mickey napisał, zamierzam zacząć spokojnie, wgryźć się w mapę i spokojnie kręcić kilometry. Najgorsze jest to, że nie wiem czy próbować robić wszystko czy założyć, że i tak wszystkich PK nie nazbieram i skoncentrować się na zaliczeniu określonej ich ilości, jaką taktykę masz Mickey? 🙂 .
ale co się stało, co z tą kasetą?
Kg,
Dopiero dziś wieczorem mogłem się za to zabrać, ale stwierdziłem, że jeśli mam to sam składać za pięć dwunasta to lepiej nie ryzykować, a że Piotrek sam zaproponował mi swój rower to doszedłem do wniosku, że to rozwiązanie będzie bezpieczniejsze.
Nie chciałbym się wkurzać na trasie na swoją niekompetencje :> . Po powrocie z rajdu zajmę się rowerem przynajmniej w takim stopniu w jakim zacząłem wreszcie trenować jazdę..
Analizowałem sobie przed momentem mapkę z poprzedniej edycji, nawigacja łatwa, ale ciekawe te puzzle 🙂 . W zasadzie dość oczywisty wariant, no ale tak było rok temu, ciekawe co teraz przygotował Daniel?
http://grassor.pl/archiwum/2008/mapy/mapy.htm
Kuerti,
Jestes juz na trasie i szczerzy zycze Ci powodzenia.
Ale jak czytam Twoje wpisy w stylu:
” (…)Co do roweru, skończyło się tak, że jadę na rowerze Piotrka Szaciłowskiego (niech Bóg ma w opiece jego rower 😉 )(…)”
to lapie sie za glowe!!!
mam nadzieje ze rozmiar ramy jest identyczny jak w Twoim rowerze.
Ale jesli nawet to jest to juz zupelnie INNY rower. A za tym idzie tez inna pozycja, inne niz na treningach obciazenie grup miesniowych itd itd.
Na swoim rowerze NIE POWINNO zmieniac sie pozycji raz ustalonej chyba ze cos nie gra i robi sie to nieznacznie i stopniowo i wylacznie przed sezonem.
A Ty zmieniles na dzien przed startem caly rower???
Gdzies mi jeszcze chodzi po glowie ze moze jest to ten sam identyczny model o tym samych rozmiarze ramy i z tym samym siodelkiem…
No wlasnie ciekawy jestem czy siodlo zmieniles na Twoje 🙂
Nie obraz sie bo cenie to robisz i kibicuje ale czasami polaczenie w pelni profesjonalnych wpisow zalecen i uwag z takimi kwiatkami jak zmiana roweru na chwile przed startem jest juz nawet nie smieszna ale zatrwazajaca!!!
Szkoda kiedy w glupi sposob tracisz to co zyskales na ciezkich treningach.
A mozna bylo wziac od kumpla tylne kolo i lancuch i przelozyc do Twojego roweru.
Pol godziny roboty i masz swoj sprawny rower.
Niestety teraz moge przekazac jedynie wsparcie duchowe i modlic sie ze nie odpadna Ci tylek, rece, plecy itp o co nie trudno na pozyczonym rowerze 🙂
p.s. czy w ogole znasz sie na naprawianiu roweru.
jesli nie to polecam sie nauczyc i kupic odpowiednie klucze. Na przyszlosc wyjdzie taniej szybciej i bez nerwow
Wpełni podzielam obawy przedmówcy… Pozostaje mi mieć nadzieję, że jeszcze się trzymasz!
No i już po..
Adam,
Oczywiście zdaje sobie sprawę ze swoich błędów, winę za aktualny stan rzeczy biorę na siebie – wiem już co poprawić i w najbliższym czasie się za to zabiorę.
Nie do końca jednak zgodzę się z Twoją tyradą, nie tylko dlatego, że nikt nie lubi być krytykowany 😉 ale przede wszystkim dlatego, że wydaje mi się, że nie uwzględniłeś w swoim komentarzu specyfiki rajdowej. Rajdy to naprawdę inna para kaloszy niż starty w biegach ulicznych czy maratonach szosowych!
Zgadzam się z Tobą, że wymiana roweru na dzień przed startem na 300km trasie w trudnym terenie nie jest wskazana, ale tak właśnie czasem się w rajdach dzieje! Jest tutaj tak wiele zmiennych, że łatwo o różne przykre niespodzianki, na które trzeba elastycznie reagować. Nie ma innego sposobu. W tym wypadku wybrałem to a nie inne rozwiązanie i nie uważałem tego za szczególnie szalone 🙂 . Co nie znaczy również, że było to rozsądne.
Grassora traktowałem przede wszystkim jako trening, nie martwiłem się ewentualnym niepowodzeniem, miałem inne założenia niż walkę o wynik. Rower Piotrka spisał się na medal, a ja co prawda nie zebrałem wszystkich punktów, bo ledwie 10 (myślę, że conajmniej 15 było do urwania, ale jak zawsze rajdowałem z przygodami 😉 ) jednak zrobiłem to na czym zależało mi najbardziej – przejechałem 300km 🙂 .
W dodatku na nieswoim rowerze, i to też był trening! Potrafiłem odnaleźć się w zupełnie nowych warunkach. Rozumiem Twoje podejście, bo jeśli startujesz w biegu na 10km to wszystko musi grać, to samo na maratonie szosowym, ale na rajdach zawsze obecny jest dyskomfort (wydaje mi się, że w powyższym przypadkach można nad nim zapanować i sprowadzić do minimum). W ten czy inny sposób. Choćbyś nie wiem jak się przygtowywał to i tak się pojawi – przyzwyczaiłem się już do tego i traktuję to jako coś oczywistego, jeśli więc nawet nowy rower nie podpasowałby mi idealnie to nie robiłbym z tego wielkiego problemu (zastanawia mnie cały czas mój brak respektu przed tym zabójczym 300km dystansem, nie mam pojęcia skąd to się bierze..), chyba dlatego mamy nieco inne spojrzenia na ten przypadek.
Kuerti,
Gratuluje przejechania 300 km !!!
Nie traktuj mojego wpisu jako tyrady. Ale rady czlowieka ktory 18 lat temu zaczynal od szosy przez triathlon i kolarstwo zawsze bylo moim konikiem.
W konkurencjach ktore trwaja do 2-3 godzin gdzie o wyniku decyduja sekundy, minuty widac wyraznie gdzie popelnilo sie blad i jakie elementy maja wplyw na urwanie kilku minut, co wiaze sie z byciem na pudle/w dziesiatce itp.
W rajdzie IMHO to sie rozmywa bo przy 24 h strata kilkudzisieciu minut wydaje sie nieznaczna i nie zawsze z racji malej ilosci uczestnikow decyduje o zajetym miejscu. Ale nie oszukujmy sie. Ona ISTNIEJE.
W przygotowaniach do zawodow dokonujemy pewnej optymalizacji. Planujemy nasza prace treningowa podlog celu jaki mamy osiagnac.
A Ty z wlasnej woli zapakowales sobie przed startem kilkanascie(dziesiat) minut w plecy.
Tak sie sklada (co kiedys zauwazylem) ze wolisz biegac niz jezdzic i to widac.
Tobie nie przyszlo by do glowy biegac w pozyczonych butach? 😉
Adam,
Dzięki!
Chciałem Ci tylko zwrócić uwagę na inny aspekt tej sytuacji, oczywiście, że masz rację należy dążyć do optymalizacji i zawsze próbować eliminować błędy i małe straty czasowe powstające w ich wyniku. Tak też staram się robić, ok, nie zawsze wychodzi ale do tego dąże. Niemniej chcę pozostać elastyczny i jeśli będę musiał jechać na rowerze kolegi, albo biec w jego butach (taka sytuacja może mieć miejsce podczas rajdu, nie będę wtedy marudził, tylko założe buty kolegi i po prostu zrobię swoje). To, że wpakowałem się w taką sytuację na własne życzenie to prawda, jednak wynika to z wcześniejszych zaniedbań, zawirowania przedgrassorowe to po prostu finał wszystkich błędów. Nie planuję powtórki 🙂 .
Wolę biegać niż jeździć jak słusznie zauważyłeś, ale w ostatnim roku coraz mocniej zwracam się ku tej drugiej czynności. Grassor mimo wszystko potwierdził, że idę w dobrym kierunku, przynajmniej jeśli chodzi o przygotowanie kondycyjne, do którego nie mam większych zastrzeżeń.
jejku pod wrażeniem jestem tych twoich 300km, wydaje mi się to ogromnym wysiłkiem, ja w życiu zrobilam ok 4 razy po 150 km i kilka krótszych dystansów, jak sprawię sobie lepszy rower to na jakieś zawody tak ze 150-200km to bym się wybrała, ale to dopiero na wiosnę.
Jak ci poszedł PK20 po rozstaniu na 6? Które punkty potem zaliczałeś? Byłeś na PK1? Znalazłeś go? Ja tam poległem.
Poza tym jak zwykle gdy jadę tak długo sam mam pod koniec problemy z psychą co kończy się czasem rezygnacją. Myślę, że gdybym jechał z kimś to bym powalczył do końca.
Miętus,
Ogromny wysiłek to pojęcie względne, nie odczułem startu w Grassorze jako czegoś bardzo ciężkiego pod tym względem. Jednak połączenie ogromnego dystansu, czasu jaki spędza się na trasie oraz trudności nawigacyjnych sprawiają, że jest to cholernie ciężka impreza, a zebranie wszystkich PK to naprawdę wielki wyczyn, ciekaw jestem czy komuś się to udało w tym roku, jeśli tak to ogromne gratulacje!
Fakt, rower musi być dobry, może być pożyczony 😉 ale dobry. Masz jakieś doświadczenia z nawigacją? Jeśli nie to lepiej zacznij trening, bo to raczej trudne rajdy są pod tym względem i szkoda byłoby tracić czas szukając punktów (i to pisze ten, który nie mógł znaleźć 2 PK na Grassorze 😉 ) zamiast zbliżać się do mety.
Mickey,
Poszła względnie gładko, punkt stał w oczywistym miejscu, ale straciłem tam dużo czasu, sam dojazd tyle zabrał. Później jeszcze musiałem już po ciemku wyjechać z tej gęstwiny. Jednym słowem chyba popełniłem błąd. Mogłem zabrać się z Tobą, może we dwójkę lepiej by nam poszło.. Później byłem na PK19 i PK18 i tutaj skończyło się moje rajdowanie, nie znalazłem ani 11 ani 5, no i wróciłem do bazy.
PK1 od razu odpuściłem, trudno byłoby znaleźć ten punkt za dnia, a co dopiero w nocy, wiedziałem, że mógłbym tam stracić mnóstwo czasu, dlatego wolałem nie ryzykować i szukać innych PK.
Jak teraz patrzę na wyniki to widzę, że miałem szanse na dużo lepsze miejsce. Gdybym znalazł te 2PK to pewnie zebrałbym jeszcze z jeden czy dwa. Będzie co poprawiać za rok 🙂 .
z nawigacją doświadczenie zerowe, z orientacją w terenie wyniesione z harcerstwa, ale wczoraj, robiąc rekonesans do Przejścia, przekonałam się, że wcale nie jest ono takie dobre – błądzenie wokół Góry Gapy.
Brawo, Kuerti!
Zrobiłeś dobowy rekord na rowerze, gratuluję. Podejście sprzętowe – nieco lekkomyślne, ale dryfuje w stronę podejścia Johna Howarda*, a to dobrze wróży na przyszłość 😉 Rower sam nie jedzie, buty same nie biegają. Jeśli teraz na pożyczonym rowerze zrobiłeś 300 km, to na pewno w przyszłości z innej perspektywy będziesz patrzył na każdą konieczną zmianę sprzętu lub jego niedostatek (brak). Oczywiście nie życzę Ci latania w skarpetkach lub pożyczania roweru od lokalsów ;), ale jak już się zdarzy, to kombinuj, zaciskaj zęby i do przodu. Pozdrawiam!
* podejrzewam, że on jednak dba o rower, chodzi o nieprzewidziane niespodzianki.
Grats Kuerti:)
Mi wypadl Supermaraton Podhalanski. Organizacja fatalna, ale zabawa mimo to swietna. Ukonczylem dystans 100k (3355m przew.) w limicie czasu, ale… nie zostalem sklasyfikowany (paradoks :). Byloby 6. miejsce, pozostaje satysfakcja z jazdy, warunki 5C w Gorcach i pelnych 12h deszczu. To bylo to 😉
Skoro z 20 wyjeżdżałeś po ciemku to faktycznie sporo czasu straciłeś. Ja byłem na 19 i dojechałem na 1 na krótko przed zmrokiem, niestety zbyt krótko. Zrobiło się ciemno więc jeszcze trudniej niż było, ale zachód słońca widziałem pierwsza klasa. Myślę że jakbyśmy połączyli siły na noc to obu by nam to wyszło na dobre.
Potem zebrałem 18 a 11 też nie znalazłem a właściwie to nie dojechałem w jej pobliże. Miałem jakieś zaćmienie umysłu, nie sprawdziłem odległości i przestało mi się cokolwiek zgadzać z mapą. Zebrałem jeszcze 5 i tam mi się odechciało. Po drodze do bazy wziąłem jeszcze 16.
No to i ja się pokajam 🙂
Zabrakło mi doświadczenia i w ogóle, rajdowej nocy mi zabrakło, dawno nie rajdowałem w nocy. Pierwsze 9 pk uśpiło moją czujność. Źle to rozegrałem tempowo, za dużo sił rzuciłem na początku, trzeba się było koncentrować na nocy. W nocy porażka pk 3, namierzałem się ze wszystkich stron i zawsze byłem bardzo blisko, tylko trzeba było wejść w gęstwinę. Brakło mocnego świata na głowie. To był punkt dużo trudniejszy niż wcześniejsze w promieniu 2 czy 3 km same lasy. Chyba pk3.pl bloga założe. Prawie 3h tam zmerdałem. Potem pk 5 również nieszczęsna, ileż ja tam nachodziłem się, na polu prąd mnie kopnąl! Nie byłem pewny formacji, czy to rów, czy skarpa, co to.. W końcu po dwóch godzinach szedłem i już prawie bym się wycofywał, ale patrze Mickey i poszedłem dalej 100m punkt, na punkcie w gęstwinie złapałem kapcia, ciekawe na czym. Nic mi nie pisało ani długopis, ani ołówek, czym zaznaczaliście to na mapie?
Potem pojechałem na 11, jednak na punkcie okazało się że nie zapisałem nr punktu!!! pełno dróg w lesie, śladów opon, a ja nie wiem czego szukam! To mnie ostatecznie złamało. Nie znałem żadnego punktu dalej..
Ciekawe doświadczenie, chyba mój ostatni raz na Grassorze, za trudna impeza
Krolisek,
Dzięki!
Dokładnie o tą perspektywę mi chodzi. Start w Grassorze wzmocnił moje poczucie „poradzeństwa” (mały potworek słowny 😉 ) w różnych warunkach.
Sebas,
To ja w takim razie gratuluję! 🙂 . Dlaczego nie zostałeś sklasyfikowany? Kiedyś tam pomyślałem sobie, że fajnie byłoby się sprawdzić w takim maratonie mtb.. W tym roku raczej nie dam rady, ale coraz bardziej przekonuję się do takiego pomysłu. Grassor zasiał we mnie nieco cyklozy 😉
Mickey,
A z 5 nie miałeś problemów? Ja tam się nieźle pogubiłem, zupełnie strony mi się nie zgadzały, już nawet nie wiedziałem w którą stronę się kierować na ten nasyp, taki byłem zakręcony…
Kazig,
Słowo noc powraca jak bumerang w Twoim komentarzu 🙂 . Ja trzymałem się tej myśli, że to tylko jakieś 6 godzin ( w rzeczywistości już po 3 zaczęło świtać), ale to i tak nie zmienia faktu, że wyszły wszystkie braki, o których wiedziałem już wcześniej, a w zasadzie jeden, tak jak u Ciebie – brak światła. XP na głowie to tyle co nic, tempo dramatycznie spadło, nie z powodu braku sił co z braku widoczności.
Ja zabrałem długopis żelowy, nie miałem problemów z pisaniem.
Serio nie chcesz za rok powalczyć? Mi się bardzo spodobało i zamierzam wrócić poprawić wynik. Wiem, że stać mnie na więcej, zarówno fizycznie jak i nawigacyjnie. Było kilka trudnych punktów, które podrażniły moją ambicję. Szkoda, że nie spędziłem więcej czasu szukając tych brakujących 2 PK..
Znaczy ja w kierunku światła zrobiłem na tej imprezie znaczący krok, bo zrobiłem sobie lampę i było dość zajebiście, natomiast brakło mi czegoś mocnego na kasku
Na pk5 jechałem od tego Mzdowa, wydawało mi się, że trzymałem kierunek, ale nagle wyrosło jakieś mega jezioro przede mną i zwątpiłem, znalazłem jakąś ścieżkę, co prowadziła mniej więcej na północ i jakieś bydło tam szło, ale zrezygnowałem po 300m. Gdybym wiedział, że i tak potem będzie chaszczowanie to pewnie dalej bym brnął, żeby dojść do mostka na kanałku
A w ogóle to wstyd się przyznać, wziąłem moje ulubione skarpety frotte :), bo miało nie padać!! I tak mi kurwa było zimno 🙂 teraz już wiem, ze mokra bawełna nie grzeje 😉