Wielka próba
Muzyczna rekomendacja na dziś to Inni mer syngur vitleysingur Sigur Ros. Islandczycy znani byli raczej z dołujących klimatów, nowa płyta to powiew optymizmu. Ten kawałek to czysta energia. Zobaczcie zresztą jak działa na ludzi. Miłego słuchania!
Nie wiem czy mu się uda. Prawdę powiedzawszy nie wierzę w jego sukces. Głupio mi, bo przecież to mój kolega, ale nic na to nie poradzę. To, na co się porywa wydaję się być nieosiągalne. Gdy myślę o tym wyzwaniu z niedowierzaniem kręcę głową – przecież to niemożlwe! Trzeba być cyborgiem, mechanicznym człowiekiem, kimś nie z tego świata, żeby mysleć o czymś takim! No i chyba Piotrek Kłosowicz jest kimś takim – w chwili gdy czytacie te słowa on własnie zmaga się z wyzwaniem, które sam sobie ustanowił. Główny Szlak Sudecki chce pokonać w 3 doby… Przypominam, że chodzi o 350 kilometrów po górach, to czyste szaleństwo, inne określenie nie przychodzi mi do głowy.
Rozmawiałem z nim przed startem, nie chciał robić z tego jakiegoś wielkiego medialnego przedwsięwzięcia, tworzyć sztucznego szumu. Sam dobrze wie na co się porywa, wie, że szanse na sukces są minimalne ale jednak próbuje i to jest piękne. Miałem nic nie pisać, no ale nie mogę… Muszę, po prostu muszę podzielić się z Wami tą informacją. I wcale nie chodzi o to, że rzeczywiście Piotrek porwał się na wielką rzecz, nie chodzi o to czy mu się uda. Myślę, że tak naprawdę to sprawa drugorzędna. Udowodnił już jak mocnym gościem jest pokonując Główny Szlak Beskidzki w tydzień czy kończąc bieg wokół Mont Blanc poniżej 30 godzin (dystans 160km). Chodzi o szukanie granic, napinanie struny do granic możliwości i czekanie na chwilę kiedy pęknie.
Piotrek sam o tym mówi, ta próba nie ma prawa się udać, a przecież próbuje! Nie ma tutaj żadnej kalkulacji, zdrowy rozsądek został w domu, na trasę rusza wolny niczym nieskrępowany duch spróbować się w największej próbie. Nie uda się? I co z tego! Liczy się próba, odwaga. Piotrek miał odwagę zrobić coś o czym inni, choćby ja, boją się nawet pomyśleć! Petro jest dla mnie ciągłą inspiracją do podejmowania wciąż nowych wyzwań, uwielbiam tę jego spontaniczność, może dlatego, że samemu mi jej brakuje? Gdy ja mówię „niemożliwe”, Piotrek odpowiada „a dlaczego by nie?”.
No własnie, dlaczego by nie? Dlaczego kurwa by nie?! Przecież o to nam chodzi no nie? O to napinanie struny i zastanawianie się ile jeszcze potrafię, gdzie leży moja granica, za którą już nic nie ma. Bo nie może być, jaki jest sens pokonania 350 kilometrów w 72 godziny? No powiedzcie mi jaki? Może taki jak wstawanie każdego ranka i ciułanie pieniędzy, których nigdy za wiele i tak w kółko. Może własnie to ma taki sam sens – czyli żaden. Jest jednak zasadnicza różnica, która dzieli codzienność od porwania się na coś co nie mieści się w głowie, myśl o Wielkiej Próbie (sam sobie znalazłem na to nazwę, Piotrek pewnie określiłby to przebieżką po górach, no może nieco dłuższą przebieżką) sprawia, że nie mogę usiedzieć w miejscu, serce bije mi mocniej i pocą mi się ręcę. Tak, to jest to o czym marzę.
I nie chodzi tu wcale o ten szlak, o te 350 kilometrów i o te 72 godziny, ta Wielka Rzecz to może być start w Rajdowych Mistrzostwach Świata, to może być wielka podróż przez Stany Zjednoczone czy porwanie się na K2 zimą. Chodzi o wyzwanie, o wyzwanie przez duże W. Chodzi o niezadawalanie się małymi rzeczami. Nie pytajcie mnie o sens podejmowania takich prób. To po prostu siedzi we mnie, może w Tobie i w Tobie też, jeśli tak, to nie muszę nic tłumaczyć. A jeśli nie? To i tak tego nie zrozumiesz…
Podejście Piotrka do tematu adventure jest dla mnie ciągłą inspiracją. Powyższa erupcja entuzjazmu to jego zasługa. Nie zmieni jej nawet fakt, że po 160 kilometrach Petro zrezygnował i GSS pozostał niezdobyty. O przyczynach niepowodzenia za jakiś czas napisze sam zainteresowany, mam nadzieje, że nie będzie miał mi za złe, że opisałem ten fakt. Gdy człowiek porywa się na wielkie rzeczy często przegrywa, grunt w tym jednak, żeby nie poddawać się i ciągle próbować. A Petro to właśnie taki gość, który się nie poddaje.
Mam nadzieje udało mi się przelać na Was choć część pozytywnej energii, która mi się udzieliła w ostatnich dniach. Bo naprawdę warto mierzyć wysoko, bo jak spadać to tylko z wysokiego konia!
PS. Autorem fotki jest palestrina55.
Zobacz również:
- Obudź w sobie zew przygody! – krótki przegląd tekstów, które mają wpływ wielce inspirujący i stanowczo zachęcający do ruszenia się z domu.
Przeczytałem gdzieś, że „wielkie porażki zmieniają ludzi” i zgodzę się z tym, mam nadzieję, że są to zmiany na lepsze, a to wyzwanie to poważna sprawa! Samo podjęcie wyzwania jest deklaracją, że jest się w stanie to coś zrobić, 3mam zatem za dobry koniec!
Sam wyznaję zasadę, że przez doskonałość w rzeczach małych, z czasem dojdzie się do wielkich, ale to chyba błąd, chyba trzeba sobie pomóc, bo z czasem to samo nic nie przyjdzie jak się nie zaryzykuje.
Powodzenia!
Camaxtli,
Staram się wprowadzać w życie zasady „nie ma problemów, są tylko wyzwania”, nigdy nie traktowałem porażek bardzo serio, nie mówię tutaj o rozczarowaniu, złości zaraz po fakcie, ale o mentalnym stanie, który zakłada ciągłe poprawianie się. W końcu gdy coś się nie udaje to dostajemy do ręki piękny materiał z rzeczami do poprawy. Problem tylko w tym, żeby mieć motywację i siły do eliminacji tych wad.
Doskonałość rzeczy małych -> doskonałośc rzeczy wielkich. Fajny punkt widzenia, na pewno coś w tym jest. A ryzykowanie? Kurde, chyba nie udało mi się dobrze opisać tego czym dla mnie jest wyzwanie, a raczej pewien stan. Podejście do życia z rozmachem, ciągłe zadawanie sobie pytania „a dlaczego by nie?” i w konsekwencji rzucanie się na jakieś kosmiczne rzeczy, na które inni pukają się w głowę.
Nie wydaje mi się, żeby to podejście było dla wszystkich. Większość ludzi jednak wierzy w stabilizacje, a tu potrzeba dynamiki i spontaniczności.
Tak sobie myślę, że z tą zasadą: „nie ma problemów, są tylko wyzwania” to jest po części takie życie na ciągłym głodzie prób, taki tasiemiec (nie)spełnienia i (nie)dosytu, bo w efekcie mamy chwilę próby, kiedy albo wychodzimy z podrażnioną ambicją, albo na energii sukcesu, na gorąco konsumujemy kolejny plan i oczekiwanie, wtedy ciągle czekamy, ciągle zbliżamy się do wielkiej próby. Są punkty, kiedy się testujemy, a reszta to taka droga przez mękę codzienności. Masz rację, że to zadanie dla osób z jakąś żyłką szaleństwa, gdzie instynkt podpowie co trzeba zrobić, a rozum zawsze przeszkodzi i zatrzyma proces.
No właśnie, tak się zastanawiam czy wielką próbę można zaplanować(?)… czy wyczynu nie mierzy się nieosiągalnością celu(?), chyba tak jest w tym, jedno jest pewne, po raz kolejny poruszyłeś trudny i cholernie ciekawy temat.
Hmm.. Trochę w innym kontekście pisałem o tej zasadzie wyzwań zamiast problemów. Chodziło mi o przezwyciężenie myślenia „nie udało mi się, jestem więc do dupy i już więcej się nie wychylam/nie tykam się tego”, bo tak bardzo często właśnie sobie myślimy. Mi akurat często zdarzało się rezygnować na rajdach, podejrzewam, że około połowy, no może trochę mniej, startów to właśnie wycofy.
Takie podejście to sposób na radzenie sobie ze zniechęceniem. Nigdy porażki mnie nie dobijały, zawsze trzymałem się myśli „no, następnym razem będzie lepiej!”. Nie zawsze było, ale ta myśl ze stanu ogromnego rozczarowania i złości na samego siebie, że się poddałem, wprawiała mnie w stan niecierpliwego oczekiwania na kolejne zawody, szansę na odkucie się.
Zgodzę się natomiast z tym, że sprawa Wielkiej Próby i ciągłego podejmowania wyzwań może nas wpędzić w stan permamentnego niedosytu. Problem w tym, że ja się tak czuję od początku gdy zainteresowałem się rajdami. Ciągle chce więcej, szybciej i dalej. Setka to już mało, chcę więcej, we wrześniu wystartuję na dystansie 145 kilometrów, wiem, że to tylko kolejna bariera (Piotrek K. napisał o tym bardzo fajny tekst, który za jakiś czas ukaże się na PK4), za którą czai się kolejne wyzwanie. Nie wiem gdzie znajduje się koniec? Miejsce, w którym kończy się to co możliwe a zaczyna to, co realne.
Obawiam się, że nie ma takiego miejsca…
Czy Wielką Próbę można zaplanować? Ja myślę, że i tak i nie. Musisz mieć podstawy, żeby porywać się na wielkie rzeczy, trening, logistyka itd. Ale wydaję mi się, że wszystko zaczyna się od spontanicznej myśli „a dlaczego by nie?”. Specyficznego, otwartego na możliwości podejścia do życia. Nie zamykania się w świecie tego, co realne dla innych. Takie trochę szukanie dziury w całym, łamanie systemu.
A czym jest wyczyn? Kurde, poruszyliśmy tu masę wątków 🙂 . Chyba masz rację, że mierzy się go nieosiągalnością, bo co to za wyczyn, który da się osiągnąć bez większych problemów?
Ciekaw jestem opinii na ten temat innych czytelników, może ktoś się włączy do dyskusji. Bo to naprawdę ciekawy temat.
Zgadzam się że trzeba się porywać na rzeczy trudne i – wydawałoby się – nieosiągalne. Ale jednak Twój przykład z K2 akurat w tej chwili, gdy zginęło tam tylu ludzi, jakoś do mnie nie przemawia.
Powiem że temat bardzo ciekawy i wart dyskusji.
Z mojej strony mogę powiedzieć że pokonanie GSS w 72 godziny jest wyczynem ale osiągalnym dla wielu osób.
Prawie każdy kto będzie się starał i dawał z siebie wszystko może osiągnąć taki wynik. tu doskonałym przykładem jest Mirek. Bardzo chciał, starał się i udało mu się, za to go bardzo podziwiam. A co do rozważań na temat niedosytu po zawodach hmmm…
Czułem za każdym razem. Startowałem baaaardzo dużo w różnych dyscyplinach i po każdych zawodach czułem niedosyt. Ale myślę ze to nic złego. Jeżeli niedosyt powoduje w nas mobilizacje do stawania się lepszym to lepiej niż tylko uczucie szczęścia z osiągniętego wyniku. Tego uczucia nie da się zwalczyć ani tez nic z nim zrobić.
Pozdrawiam Kuba.
Krzysztof,
Co dokładnie masz na myśli pisząc, że przykład ten nie przemawia do Ciebie?
No właśnie, a dlaczego by nie? Dlaczego nie K2? Być może dla Ciebie to nie będzie magnes, który nie da Ci normalnie funkcjonować (co jest w porządku, każdy ma swoje marzenia), ale są ludzie, dla których mimo tego, co tam teraz się dzieje to będzie marzenie ich życia. Dla mnie na razie K2 to tylko jakaś abstrakcja, nie byłem wyżej niż 2,5tyś. m. n.p.m., czyli wiem o górach wysokich tyle co nic, mogę posiłkować się tym, co przeczytam, co usłyszę od innych.
Być może okaże się, że tam wysoko jest zbyt niebezpiecznie dla mnie i nie będę się tam już pchał, na razie jednak wiem, że chciałbym kiedyś spróbować wejść gdzieś wyżej, ale na tym kończą się moje górskie marzenia. To będzie taki punkt, z którego spojrzę przed siebie i zastanowię się co dalej?
Ale widzisz, są ludzie, którzy mierzą właśnie tam najwyżej. Czytałeś „Zew Ciszy”? To piękna książka Joe Simpsona, która porusza właśnie ten ciężki temat wspinania w górach mimo, że giną przyjaciele. Co się okazuje? Okazuje się, że oczywiście śmierć kogoś bliskiego to rzecz straszna, ale nie na tyle, żeby zaprzestać wspinaczki…
Może my jako ludzie mamy w sobie pokłady wielkiej wiary w siebie, myślimy sobie w duchu „mi się uda, ja będę ostrożniejszy” itd. Mogę się nad tym tylko zastanawiać, bo nigdy nie byłem i nie chciałbym znaleźć się w takiej sytuacji, ale wydaje mi się, że to właśnie tak funkcjonuje.
Dlatego wiem, że śmierć dużej liczby osób w tym roku na K2 nie zmieni niczego. Ludzie dalej będą tam wchodzić i dalej marzyć, bo przecież im musi się udać…
Pankins,
Być może masz rację twierdząc, że pokonanie GSS w 72h to coś, co dla wielu jest osiągalne, wystarczy spojrzeć na amerykańskich ultrasów, tam biegi na dystansie 160 kilometrów (100mil) są normą. Pewnie niejeden z nich byłby w stanie pokonać więc 350km w 72 godziny.
Jesteśmy jednak ściśle związani z naszym rodzimym podwórkiem. A tutaj to jest jakaś bariera, do której nikt nawet się nie zbliżył (mówimy o bieganiu po górach a nie asfaltowych ultra). Dopiero Piotrek miał odwagę spojrzeć co jest po drugiej stronie i raźno ruszyć przed siebie.
Bo o to chyba właśnie chodzi o odwagę. Podejmowanie wielkich wyzwań to dla mnie mniej kwestia przygotowania fizycznego a bardziej psychiki.
Może jestem w tym odosobniony, ale ja osobiście biegam, jeżdżę na rowerze, na rolkach, nartach, chodzę po górach, startuję w AR itp. po to, żeby sobie wydłużyć życie, a nie skrócić. A także po to żeby to życie było przyjemniejsze – teraz i (oby) na starość. Kiedyś gdzieś czytałem dyskusję o tym, kto co by poświęcił dla wejścia na K2. Jeden poświęciłby „zwykły” palec, inny kciuk, ktoś tam jeszcze coś innego dałby sobie obciąć… Dla mnie robienie czegoś, co wiąże się z dużym ryzykiem śmierci lub kalectwa, to nie jest realizacja marzeń. Czy można marzyć o tym, by do końca życia kuśtykać, wiązać sznurówki zębami albo jeździć na wózku? Czy można marzyć o śmierci przyjaciela? Jasne, każdy liczy na to że go to ominie. Ale jest jeszcze bezlitosny rachunek prawdopodobieństwa. Jeśli idę w góry przy I stopniu zagrożenia lawinowego, to również mogę zginąć. Ale jednak są na to znacznie mniejsze szanse niż przy stopniu III. Nie znam dokładnych statystyk dotyczących wejść na K2, ale nie ulega wątpliwości że odsetek wypadków jest tam bardzo wysoki.
Krzysztof,
Może rzeczywiście tam gdzie pchamy się mimo ryzyka śmierci to nie jest marzenie, a obsesja? Bo czymże jest poświęcenie własnego zdrowia w imię zdobycia jakiejś góry?
Nie jesteś odosobniony w poglądzie „na wydłużenie sobie życia”, ja myślę tak samo. Jednak zdaję sobie sprawę, że są ludzie, dla których skrajności, w które się pakują nie są sprawą, która ich powstrzyma. Powtórzę to, co wcześniej napisałem, każdy zakłada, że to nie jemu przytrafi się nieszczęście. Nikt nie marzy o tym, żeby stracić palec, ani żeby zaginąć gdzieś pod K2, ale są tacy, którzy marzą o wejściu na K2 (czy obsesja, bo to w tym przypadku chyba trafniejsze określenie).
Piszesz o rachunku prawdopodobieństwa, jeśli ktoś tkwi w szponach obsesji to chyba nie zwraca na niego należytej uwagi – w końcu jest przekonany, że jemu się powiedzie.
O zaczyna się robić bardziej gorąco.
Myślę że teraz kilka moich zdań może wam w czymś pomogą. Góry to moje hobby i sposób w jaki spędzam wolny czas żeby trochę odetchnąć od monotonii życia.
Wychodząc na jakąś górę czuje radość ale i także niedosyt. To właśnie sprawia że mnie to wciąga tak jak Was rajdy itp. Startowałem narazie w Kieracie i chyba tylko dlatego bo to rajd extremalny w górach.
AR narazie mnie tak strasznie nie kręcą chociaż nie wykluczam że w przyszłości nie będę startował. Lubię podejmować trudne wyzwania szczególnie jeżeli są to marsze lub biegi.
Krzysztof
Bez urazy ale nie możesz nikomu wytykać tego że zdobywa jakiś szczyt ryzykując życie. Każdy ma prawo do marzeń oraz ich realizacji pod warunkiem że tymi marzeniami nie szkodzi innym ludziom. Dlatego też nie rozumiem twojej wypowiedzi. Ty stawiasz sobie cel jest on twoim marzeniem więc nikt nikt Ci nie wytyka że go realizujesz.
Nie będę ukrywał że moim marzeniem jest zdobycie Everestu. Jest to dla mnie taki punkt na którym opieram swoje myślenie. Teraz staram się żyć tak aby moje marzenie się spełniło i nie wykluczam że to może być obsesja ale ja nie widzę w tym nic złego. W życiu ważne jest aby mieć cele ale ważniejsze jest to aby dożyć do ich osiągnięcia. Teraz zastanawiam się tylko czy napiszesz że nie warto czy też że jest to bez sęsu. Tego nie da się wytłumaczyć po prostu to jest marzenie i chce żeby się zrealizowało.
Kuerti
Napisałeś o odwadze. To nie jest aż taki straszny problem. Wystarczy żeby znaleźć sens w tym co ma się zrobić i postawić sobie cel. Jeżeli potrafisz to zrobić i się zmobilizować to osiągniesz cel. I nie rozumiem co ma do tego odwaga. Osobiście wierzę że Piotrkowi się powiedzie bo napewno znalazł sobie w tym jakiś cel i go zrealizuje.
ps. Ja teraz walczę z rodzicami żeby mnie puścili na GSB. Chcę go zrobić w 10 dni no ale cóż nie wiem czy się uda.
Pankins,
Tam gdzie w grę wchodzą różne poglądy na emocjonujące kwestie zawsze będzie gorąco…
Nie odniosłem wrażenia, żeby Krzysiek wytykał komukolwiek takie a nie inne podejście do gór. Jasno za to dał do zrozumienia, że sam nie poświęciłby zdrowia dla zdobycia jakiejś góry.
Ty jasno określiłeś swój cel – Everest – czy to jest marzenie czy obsesja, nie wiem, sam musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie. Docieramy tutaj do cholernie ciężkich spraw – czasami wydaje mi się, że całe to moje zainteresowanie rajdami, ultra, górami to coś w stylu obsesji na punkcie przekraczania granic. Wciąż na horyzoncie czai się kolejne wyzwanie. Czy to obsesja? Może jakieś stadium, jeszcze nie groźne. Potrafię myśleć o czymś innym, planować inne rzeczy. Generalnie staram się zachowywać równowagę.
Taka obsesja, która nie pozwala Ci normalnie funkcjonować, sprawia, że tracisz równowagę w życiu jako takim, jest moim zdaniem czymś złym. Nie wiem czy właśnie czymś takim jest dla Ciebie Everest? Warto nad tym się zastanowić, żeby później nie znaleźć się w sytuacji gdy już uda Ci się zrealizować marzenie i nie będziesz wiedział co robić dalej…
Broń Boże nie uważam, że to coś złego, że chcesz wejść na Everest, to kapitalny cel, który na pewno Cię pozytywnie napędza. Rozpisałem się tak o tej obsesji bo mnie ten temat mocno zastanawia.
Jak jechałem do Rumunii pomyślałem, że warto byłoby kiedyś napisać coś o odwadze (nie uważam się za osobę bardzo odważną, to tak na marginesie) bo ostatecznie musiałem nią się wykazać przełamując swój strach. Czy to była wielka odwaga? W skali od 1-6 dałbym jej czwóreczkę. Dla kogoś kto nie ma, jak to mawia Bart „takiego genu” być może byłby to akt ogromnej odwagi. Dla Ciebie być może to byłaby dwójeczka, a dla kogoś innego „bułka z masłem”.
Każdy ma swoją strefę komfortu, dla jednych to rozległe pole i im nie potrzeba wiele odwagi, bo te czyny, które dla innych są cholernie odważne to dla nich niewinna zabawa. Podsumowując, czasem potrzeba cholernie wielkiej odwagi aby realizować swe marzenia!
PS. Sam wybierasz się na GSB? Mam nadzieje, że Ci się uda przekonać rodziców, może pokaż im PK4, pokaż, że są równie szaleni ludzie na tym świecie 😉 . Daj znać jak poszło i z rodzicami i z samym szlakiem jak już się na niego wybierzesz.
Kuerti
Tak dla zrozumienia. Everest jest dla mnie celem i marzeniem i tak jak już wczesniej pisałem mam nadzieję że się spełni. Wydaje mi się że to jeszcze nie jest obsesja. Mogę normalnie żyć i realizuje swoje inne cele i wyzwania międzyinnymi przejście GSB. Narazie jestem jeszcze w liceum poźniej studia i co ze wszystkimi celami i marzeniami okaże sie później aczkolwiek nie ukrywam że mam pewien plan i mam nadzieje że się powiedzie.
Krzysiek
Jeżeli uraziłem Cię poprzednią wypowiedzią to przepraszam. Kuerti napisał że nie odniósł wrażenia żebyś komukolwiek coś wytykał ja jednak odnioslem wrażenie że masz własnie takie podejscie do tego tematu.
ps. Na GSB wybieram się sam i własnie dlatego cieżko wynegocjować z rodzicami zgodę.
Dlugo sie zastanawialem czy przylacza sie do dyskusji, ale znow zwyciezyla moja proznosc…
Pewnie za moment bede zalowal. 😀
Tak czy inaczej, ja chcialem krotko- moim zdaniem wielka probe nalezy planowac tak samo, a raczej zdecydowanie dokladniej, niz cokolwiek innego. Wydaje mi sie to dosc oczywiste… A wyczyn? Wyczyny moim zdaniem sa obiektywne i subiektywne, dokladnie tak jak z tym, co „ekstremalne”. Jednak obiektywne staja sie z czasem subiektywne, gdyz przesuwa sie granica. Przyklad: dla mnie subiektywnym „wyczynem” i „ekstremum” na 100m niech bedzie 12sekund (strzelam), obiektywnym jest dzis 9,72, bo jest to w tej chwili najlepsyz mozliwy wynik, a obiektywnym, zmienionym w subiektywne, bedzie byly rekord swiata z np 1987 roku. Kazdy ma w zyciu swoje wyczyny do „wyczynienia”, kwestia tego czy sa mniej lub bardziej obiektywne, spektakularne, naglosnione itd. Ktos bojacy sie wysokosci moze wejsc na drabine, ktos moze wspinac sie na wiezowiec bez asekuracji. Mozna wejsc na Mt. Everest jak Wojciechowska, a mozna jak tysiace anonimowych ludzi. 🙂
Pozdrawiam!
Pozdrawiam!
Faktycznie nie wytykałem nikomu, a pisałem jedynie o własnym podejściu. Zwroty typu „ja osobiście”, „dla mnie” itp. wyraźnie o tym świadczą.
Daleki jestem od krytykowania kogokolwiek za to że wchodzi na K2. Podziwiam każdego kto się na to porywa. W przeciwieństwie do Adama nie mam też nic przeciwko nagłaśnianiu medialnemu w stylu Martyny W. W końcu trzeba jakoś pozyskać sponsorów, więc jak ktoś może i potrafi to robić, to dlaczego nie. I wcale nie ironizuję. Może jedynie warto żeby każdy, kto decyduje się wchodzić na Everest, K2, Blanka, Orlą Perć czy nawet Giewont dokładnie wiedział, co go tam może spotkać i jak to się ma do jego aktualnych umiejętności i wyposażenia.
Krzysztof, nie mam absolutnie nic przeciwko „lansowaniu” sie, pod warunkiem, ze robi sie to wszystko „ze smakiem”. Ale to co jest „ze smakiem” a co bez, to bardzo indywidualna sprawa kazdego oceniajacego. Uwazam, ze Wojciechowska balansuje na bardzo cienkiej linii pomiedzy.
Pankins,
Dokładnie, czas pokaże co z tymi wszystkimi naszymi marzeniami..
Adam,
Gdyby wyczyn postrzegać można było tylko obiektywnie, to dla takich szaraczków jak my, nie było by miejsca na robienie wielkich rzeczy. A tak jak to się mówi, każdy ma swój Everest.
Kuerti
Apropo marzeń. Udało mi się wynegocjować z rodzicami wyjscie na GSB. Najprawdopodobniej wyruszam 17 sierpnia. W planach miałem Mont Blanc ale niestety nie mamy z kim się zabrać. Ale liczę jeszcze że uda się znaleśc jakiegoś chętnego z samochodem na taki wypad we wrześniu. Powiem tylko że te małe marzenia kosztowały mnie ponad miesiąc ciężkiej pracy. Dzień w dzień od 7 rano czasami nawet do 21, zwykle do 20. Mam nadzieje że się opłaci.
Pankins, wiem o Tobie tyle ile tu o sobie napisales, dlatego dopytam, bo mnie zaintrygowal Twoj pomysl na Blanca…
Ile razy byles zima w wysokich gorach, z rakami i czekanem?
Ja za swoje marzenia płacę w tym miesiącu, ten zapas ma starczyć do Nocnej Masakry;) choć nie powiem, że nie przesiadłbym się na lustrzankę, czy może laptoka, te marzenia o Wielkiej Próbie to także darcie portfela, osoby z boku zawsze się dziwią: „tyle to kosztuje? i po co to?” i przypomina mi się post o kosztach rajdów przygodowych. Jednak każdy grosz poświęcony na rajdy uważam za dobrą inwestycję.
Lansowanie „ze smakiem” chyba nie istnieje, lans to lans, jest czymś negatywnym, bo świadomym, np. kupię Mammuta, bo to najlepsza firma, która może zaimponować, a nie dlatego, że jest piekielnie dopracowana. Poza tym lans tworzą osoby oceniające, kupujący tylko daje pożywkę. Ciekawe jest też to, że można się lansować brakiem inwestycji, jak wszyscy na biwaku rozkładają namioty, a jedna osoba śpi pod rozwieszonym między drzewami kawałkiem starego, wodoodpornego materiału, to kto się lansuje?:) Z drugiej strony nie byłoby lansu, gdyby nie byłoby zróżnicowania, musielibyśmy wszyscy mieć takie same drelichy i cześć, ale to jest złe zjawisko akurat, więc może jednak lans nie jest taki zły.
Lans wg mnie jest dobry, jesli idzie w parze z realna wartoscia lansujacego. 😉
To znaczy fajnie jesli nie jest to na wspinaczkowej zasadzie „wiecej sprzetu niz talentu”. W koncu zajebisty sprzet, marketing itd jest dla ludzi, tylko czasem wykorzystuja go ci, ktorzy chca tylko poprawic sobie image. Potem siedza takie nowobogackie buraki w kombinezonie spydera i z najdrozszymi salomonami pod wyciagiem, a jak w dol, to tylko plugiem jezdza.
Przypomnialy mi sie od razu dwie sceny:
Pierwsza jak w salonie salomona dwa drechy staly i jeden przymierzal XA-PRO 3D GTX pytajac czy spoko kolor. I druga, jak w GO-SPORT koles z zona kupowal rower MTB z wystawy za 4500 i jak mu go juz koles do kasy prowadzil, to ten mowi(patrzac na SPD) -a te pedaly, to co takie?! Chyba sa polamane! Prosze mi je wymienic! 🙂 Lans to zagadnienie na prace magisterska, wiec juz sie dalej nie rozpisuje.
Adam
Jeżeli jestes bardziej zainteresowany to pisz na pankins(at)tlen.pl. Nie bedziemy zasmiecac PK4.
Pankins,
Daj znać jak Ci idzie na GSB! A jeśli chodzi o Blanca, może za rok bym się wybrał? Mam samochód, sprzęt pewnie do tego czasu również skompletuje, tylko muszę nieco doświadczenia nabrać zimą w górach 😉 .
Camaxtli,
Na pytanie mieć czy być odpowiadasz więc być? Co Ci po lustrzance gdy nie możesz pojechać w żadne ciekawe miejsce (oczywiście w naszych okolicach można odkryć wiele interesujących miejsc, ale nie o to chodzi), przeżyć czegoś ekscytującego? Ja wychodzę z tego samego założenia, jeśli nie mogę pogodzić mieć i być to wybieram być.
Adam,
Znów się pojawia temat lanserki 🙂 . Ja chyba nie powinienem zabierać głosu, firmuje bloga swoim nazwiskiem i chcąc nie chcąc wszystko to, co robię na blogu to w jakimś stopniu lans. Nie wiem tylko czy inaczej się da, owszem mógłbym nie podpisywać się i zachowywać anonimowość, ale przecież to bezsensu, jeżdzę na zawody, część z Was mnie zna itd.
Racja, w momentach kiedy nie można obu elementów połączyć, to chyba lepiej być, lepiej przeżyć i doświadczyć, lepiej zbierać opowieści, nawet kiedy nie można ich uwiecznić, a to już problem obecnych czasów, kiedy w trakcie biwaków na 8 osób jest 5 cyfrówek, albo problem ustrzelenia dobrego zdjęcia w Tatrach, gdzie każdy kadr jest przeżarty maksymalnie. Ale to nowy problem, stricte fotograficzny, który boli wielu fachowców…
Tak, wybór: karta xD, a wyjazd na Jesienne Trudy jest dla mnie piekielnie łatwy, wolę start.
Poza tym inwestycja w sprzęt jest inwestycją w specjalizację swojej pasji, w traktowanie jej poważnie, to jest ta realna wartość lansującego, o której pisał Adam. Dlatego skóra zawodnika InO jest dla mnie cenniejsza niż łatka fotoamatora, hierarchia się wyjaśniła, ale to chyba nie nowość wśród czytelników PK4:)
Camaxtli,
A na jaki dystans się wybierasz na Jesienne Trudy?
Podoba mi się to zdanie: „Poza tym inwestycja w sprzęt jest inwestycją w specjalizację swojej pasji, w traktowanie jej poważnie, to jest ta realna wartość lansującego”. Gdyby jeszcze nie było tego lansującego się to byłoby wspaniale, bo jeśli ktoś lansuje się dla samego lansu to na nie wiele da mu inwestowanie w sprzęt, bo za tym nie pójdzie specjalizacja, wiedza itd.
Zastanawiam się, T25 to w całości bieg, T50 pół na pół, setka raczej odpada, ale nie mówię nie, nawigacyjnie nie będzie łatwo, to zniechęca na długich trasach, chyba będę rywalizował z Bartkiem, oczywiście piszę to z puszczonym okiem, bo wiadomo, że to różnica klasy:) mam nadzieję, że obroni tytuł.
Spojrzałem na stronę Jesiennych Trudów – http://www.trudy.pl – i okazuje się, że termin jest przesunięty o tydzień czasu względem pierwotnego. To tydzień po Przejściu, jeśli będę na siłach to stawię się na najkrótszej trasie 😉 .
Witam
Takie pytanko czy gdzieś jest podany inny termin Jesiennych Trudów.Z tego co wiem to wszystkie miejsca gdzie jest umieszczone info o Rajdzie widnieje 26-28 września.
I zapraszam serdecznie wszystkich chętnych czy to do podjęcia rywalizacji tudzież ……….
Wojo,
Byłem przekonany, że JT odbędą się tydzień wcześniej, może po prostu źle coś przeczytałem.
Ten wielokropek na końcu zabrzmiał strasznie tajemniczo, tudzież do czego więc? 😉
Szykujecie jakieś niespodzianki?
Szczerze mówiąc to syn (moje oczko w głowie) wybił mnie z toku myślowego, więc tak urwałem w połowie zdania. Ale wracając do tematu to celem Rajdu było ukazanie, a nawet zachęcenie nowej rzeszy osób do udziału w tego typu imprezach. Pamiętam jak jedna z uczestniczek pierwszej edycji powiedziała, że przyjechała sprawdzić swoje możliwości na trasie 25 km (co wówczas dla niej było dystansem idealnym) i oto między innymi chodzi. Cieszy mnie kiedy zaszczepiam innym swoje pasje. Nie będę ukrywał, że w przyszłym roku będziemy starali o ujęcie J.Trudów w Pucharze Polski PMnO. Czy cele zostaną osiągnięte? Czas pokaże. Czy szykujemy niespodzianki ??? Nic co nie byłoby ujęte w regulaminie. Może jakieś ciekawe nagrody ??? Sam jestem ciekawy jak zostaną przyjęte przygotowane przez nas trasy .
No to zagadka się rozwiązała 🙂 .
Bez obecności w PMnO ciężko będzie o dużą frekwencje na trasie 100km. O ostatnich nowych setkach widać, że wchodzenie do cyklu PMnO sporo daje. Ale tak jak piszesz – zawsze można starać się o uczestnictwo za rok. Swoją drogą to będzie trzeba sobie to nieźle przemyśleć, bo powoli robi się już tłok w kalendarzu…
Ale generalnie trzymam kciuki za JT, zwłaszcza, że koncepcja wydaje się ciekawa (to przechodzenie od większej do mniejszej skali w miarę zbliżania się do mety). Grassor miał również coś czego jeszcze nie było w innych setkach, mimo obaw okazało się, że zawodnicy byli zadowoleni.
Organizuję Imprezy na Orientacje od 2001 r. i zgadzam się że jeśli Impreza wchodzi w skład jakiegoś Pucharu frekwencja zawsze jest większa. Kilka lat zajęło mi zaszczepienie mojej pasji (inomaniactwa) wśród mieszkańców mojej miejscowości. Cieszy mnie to jak widzę uczestników moich imprez którzy startują w Ogólnopolskich Marszach na Orientację osiągając świetne wyniki.
Jednakże zdaję sobie z tego sprawę , że jeśli będzie to dobra impreza to i nawet nie będąc w jakimś cyklu uczestnicy z chęcią przyjadą. Tak więc jeśli nawet będzie dwóch uczestników JT to impreza się odbędzie i odbywać się będzie.
Uwielbiam kiedy jest czas na Imprezie pogadać z uczestnikami – nie są wtedy dla mnie anonimowi -. W taki oto sposób poznałem B. Woźniaka (niesamowity gość). Nie ukrywana że jego postępy ba nawet osiągnięcia kilka osób zmobilizował do podjęcia podobnych wyzwań.
A jakieś takie masło maślane mi wyszło(efekt pisania w pracy)
Ja w tym roku wybierałem się na GSB z zamiarem spokojnego przejścia go w 14 dni. Przyczyny obiektywne spowodowały, że odłożyłem ten plan na kiedyś indziej, kiedy nie wiem ale nie odpuszcze.
Nawiązując do próby pokonania GSS w 72h, skomentuje to jednym słowem – SZALEŃSTWO!
Nie widzę tego, to jest raczej nie do zrobienia. Piotek jednak udowodnił podczas pokonywania GSB w 7 dni, że jest mocny, że nie ważne zapalenie ścięgna, że cel jaki sobie postawił jest absolutnie nadrzędny więc jest jako jeden z niewielu upoważniony wogóle do podjęcia Wielkiej Próby.
Jak już Kuerti zdradził nie udało się, ciekaw jestem przyczyny, mam nadzieje, że nie spowodowała tego kontuzja.
Opinie, że wielu może przebyć GSS w 72h są dla mnie śmieszne, przypomne, że nie jest napisane, że używamy do tego np. roweru. Mając w wspomnieniach to co z moim dobrze wytrenowanym organizmem zrobił Kierat (a to bylo tylko jakies 115 km w górach w 26h) boje się co może zrobić GSS w 72h, to grozi trwałym kalectwem. Nie wierzę, że wielu może sobie ten szlak tak po prostu przebiec, zaryzykuje; w Polsce stawiam tylko na Tadeusza Rutę (przychodzi mi także na myśl Paweł Dybek) ale on lubi przede wszystkim asfalt więc góry mogłyby pokonać nawet jego.
Podsumowując Piotrek wielki szacun za próbę, to jednak chyba mocno nierealne pokonać GSS w 72h. Sorry za brak entuzjazmu do tego wyczynu.
Ciekaw jestem obliczeń przed podjęciem tej wielkiej próby.
Wojo,
Myślę, że właśnie tak powinno być, jeśli robisz to, co lubisz a są ludzie, którym to się podoba (nawet jeśli nie będzie ich wielu) to jest super sprawa. Mógłbym to nieco przyrównać do prowadzenia bloga, owszem robię to dla innych, ale również i dla siebie, piszę o tym co mnie interesuję itd. Nie chciałbym nigdy stać się zakładnikiem czyichś oczekiwań, gdybym czuł, że się zmuszam do pisania to przestałoby mieć sens. Myślę, że podobnie jest z organizacją imprez, nie można stać się zakładnikiem oczekiwań zawodników – nie ma Pucharu? Mówi się trudno, robię fajne zawody i jeśli ktoś chce to przyjeżdza, jeśli nie, to jego strata!
Misiek,
Uważam, że znalazło by się kilka może nawet kilkanaście osób, które byłyby w stanie porwać się na ten GSS w 72h. Jednak tutaj wracamy do problemu, który przedyskutowaliśmy we wpisie Piotrka o tym czym jest ultra.
Może i jest kilka osób zdolnych na poziomie fizycznym porwać się na taką próbę, ale na palcach jednej ręki można policzyć ludzi, którzy mają do tego przygotowanie mentalne.
Ja tak jak napisałem we wpisie, nie wierzyłem w Piotrka, imponowało mi samo podjęcie próby, ale brakowało mi wiary w jej sukces. Wierzę jednak, że w końcu mu się uda! Może za rok?
Ps. Jutro rano relacja Petro z GSS 🙂 .