Rajdy? A to dla mnie w ogóle?
Pierdolę TO. Jak tylko TO się skończy zajmę się czymś innym, mniej zajmującym. Nie wiem jeszcze co to będzie ale na pewno nie będzie wymagać jakiegokolwiek wysiłku. Walić całe te rajdy przygodowe, po co ja się tak męczę?!
Stara śpiewka co? Tak stara pewnie jak historia zawodów wytrzymałościowych. Ta myśl o porzuceniu mojego ukochanego hobby towarzyszy mi od samego początku, zmienia się tylko jej intensywność. Im dłużej „rajduję” tym coraz mniej na serio traktuję te myśli podczas ciężkich chwil podczas zawodów. Dziś, uzyskałem ostateczny dowód na to, że rezygnacja jest niemożliwa. Zaszedłem zbyt daleko.
Jak wiecie, tego weekendu miałem wyruszyć gdzieś w Polskę, skończyło się jednak na tym, że zostałem w domu powalony przez podstępne przeziębienie (Kazig uknuł spisową teorię dziejów, według której podświadomie mój organizm zmęczony niepewnością wybrał chorobę jako najłatwiejsze wyjście – przyznaję, że może coś w tym być) i w konsekwencji od tygodnia nie byłem na żadnym treningu. A więc wreszcie! Wreszcie wolność i swoboda (oczywiście ból głowy, katar i bolące gardło, no i przede wszystkim praca skutecznie haowały mą radość życia wolnego od wysiłku), życie wolne od wysiłku! Czyli to, o czym marzyłem tak bardzo często podczas rajdów, no nie?
Zawsze męczyło mnie to pytanie: a może rzeczywiście odpuścić sobie i zająć się czymś innym? No bo jeśli tak często zdarza mi się myśleć, że najchętniej to ja te rajdy rzuciłbym w cholerę, to może faktycznie coś w tym jest? Pierwsze takie myśli były bardzo intensywne – najczęściej podczas kryzysów na trasie – zwalały wręcz z nóg. Wszelkie wycofy i rezygnacje to kolejne punkty zapalne. Te drugie atakowały z podwójną siłą. Im dłużej startuje, im większe doświadczenie mam tym te myśli tracą na sile. Jednak nadal udaje im się mnie zwieść i naprawdę zastanawiam się nad ewentualną rezygnacją z rajdów.
Ale to tylko myśli, zwyczajna myśl, niezwykle płocha, która rodzi się w jednej chwili a w drugiej zamiera. Więcej wiary daje doświadczeniu, a te przekonuje mnie, że rajdowanie to jest właśnie TO. Wróćmy jednak do tej mojej absencji. Oczywiście nie cieszyłem się, że mam wolne od treningów, zwłaszcza, że wszystko tak fajnie się układało. Nie zaprzeczam, że podświadomie mogłem się ucieszyć z „wolnego”, jednak to „wolne” wcale nie sprawiało mi przyjemności. Może na początku, przez 2-3 dni czułem, że odpoczywam i, że mam więcej wolnego czasu, to było fajne. Z wolna jednak wzbierała we mnie potrzeba ruchu. Mięśnie nóg zaczęły słabnąć, zacząłem tracić siły. Może trawiony chorobą, ale przede wszystkim dlatego, że od jakiegoś czasu nie zaaplikowałem sobie wysiłku. Wreszcie po 7 dniach nie wytrzymałem, co prawda nadal nie czułem się najlepiej, ale nie mogłem dłużej znieść tej bezczynności. To była straszna, straszna męczarnia.
Wybiegłem więc w ten przyjemny wtorkowy wieczór… no i właśnie tego mi trzeba było! Wysiłku, tego specyficznego „czucia”, że poruszam się o własnych i tylko własnych siłach. Rower nie dostarcza mi takich doznań. Tylko bieg, jako ta naturalna i niczym nieskażona przez technikę (czasem lubię pobiegać sobie na boso – cudowne uczucie) aktywność sprawia, że czuję ten rytm, rytm świata. Jestem w biegu. Ciężko opisać ten stan. To trochę jakbym płynął z rzeczywistością. Nawet ból, który po kilkunastu minutach pojawił się w zastanych mięśniach sprawiał mi radość. Rajdy nie są dla mnie jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało – sensem życia, ale trening nadaje mu swoisty rytm.
Być może dla części z Was ten problem wyda się śmieszny. Ale jednak, dla mnie to była jakaś mentalna przeszkoda. Bo nawet jeśli zawsze wiedziałem, że te wszystkie myśli są nietrwałe i nie można im wierzyć, to jednak podświadomie wahałem się. Tylko czy było nad czym się wahać? No właśnie… Wybór mógł być tylko jeden, bo inaczej dawno zbierałbym te przysłowiowe znaczki. Nie zastanawiam się więc już czy całe te trenowanie to jest coś dla mnie. Nie muszę, ja to wiem. Ja już po prostu inaczej nie potrafię… Może rzeczywiście jestem uzależniony od wysiłku? Może to endrofiny, albo jeszcze coś innego. Ale to COŚ sprawia, że nie potrafię wytrzymać tygodnia bez treningu.
Macie tak?
PS. Fotka autorstwa eternaltedium.
W moim przypadku jest confusao. Czytając książkę Ryszarda Kapuścińskiego Jeszcze Dzień Życia – trafiłem na taki fragment:
“Confusao to słowo-klucz, słowo-synteza, słowo-wszystko. (…) Upraszczając – conusao oznacza zamieszanie, bałagan, stan anarchii i nieładu. Confusao to taka sytuacja, którą wywołali ludzie, ale w jej przebiegu utracili nad nią kontrolę i panowanie, sami stając się ofiarami confusao. Człowiek chce coś zrobić, a wszystko rozłazi mu się w rękach, chce coś zdziałać, a jakaś siła paraliżuje go, chce coś stworzyć, a produkuje confusao. (…) Confusao to stan zupełnej dezorientacji. Ludzie, którzy znaleźli się wewnątrz confusao, nie potrafią też dokładnie wytłumaczyć, co spowodowało ten konkretny wypadek confusao. (…) Przez confusao rozumiemy też stan naszego zakłopotania i bezradności. Oto widzimy wokół siebie szalejące confusao, a nie możemy nic uczynić, żeby położyć mu kres. (…) Ze stanu confusao wychodzimy wyczerpani, ale też w pewien sposób zadowoleni, że udało nam się przetrwać. Od nowa gromadzimy siły na następne confusao.”
Myślę, że można rozszerzyć stan confusao do etapu przygotowań do zawodów, startów i momentów próby. (prawie przekopiowałem Ci post;)
Jak pogodzić AR i zbieranie znaczków: http://www.napieraj.pl/xoops/modules/news/article.php?storyid=695
Camaxtli,
Kapuściński to miał głowę 🙂 . Koniecznie muszę nadrobić braki, bo czytałem tylko dwie jego książki.
Kapitalna myśl. Problem w tym, że ja chciałbym owo confusao zminimalizować do czegoś co prawie w pełni kontroluję, nie chcę żeby confusao panowało nade mną. W tym elemencie, o którym piszę w tekście wydaje mi się, że właśnie osiągnąłem ten stan kontroli.
Wpis na Twoim blogu oczywiście czytałem, rozszerzenie tego na całe życie jak najbardziej uzasadnione, ja obecnie jestem w takim małym życiowym confusao 😉 .
Strasznie spodobało mi się to słowo – confusao – chyba wpiszę je sobie na moją magiczną listę magicznych słówek 😉
Krzysztof,
Z tymi znaczkami to był żart prima aprilisowy 😉 . Generalnie wiele rzeczy da się pogodzić, trzeba tylko wypracować swój sposób na to wszystko.
Kuerti,
A dużą masz tą listę magicznych słówek?? – Może byś opublikował na stronce ;))
POZDROWIENIA Z SŁONECZNEJ PROWANSJI – DLA CAŁEJ BRACI PK.4 PRZESYŁA BART
ps. tak krótko bo żona szuka młota na rozwalenie mojego laptopa. Więc uciekam. Pierwszy trening i noga skręcona. Odczekam i wkrótce napieram.
Bart
Mały,
To była tylko taka przenośnia, zapisałem sobie po prsotu to słowo w główce, choć nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taką listę utworzyć.
Bart,
Czyli jednak wziąłeś laptopa ze sobą? 🙂 . A gdzie sobie tą nogę wykręciłeś?
OFFTOP
Mam pytanie techniczne. Jedno z tych banalnie glupich ale jakze irytujacych kiedy nie zna sie odpowiedzi.
Kto mi powie krok po kroku, jak debilowi(bo debilowi ;)), co mam zrobic, gdzie wkleic zeby subskrybowac wpisy i komentarze by RSS. Sciagnalem sobie czytnik RSS pt BREinfo.
Panowie MAYDAY MAYDAY!
Z gory dzieki!
Pozdrawiam!
Ok, juz nie trzeba, pokumalem sie o co chodzi…
Troche techniki i czlowiek sie gubi.
Sorry za zamieszanie.
OVER & OUT
Adam,
Czyli wreszcie przekonałeś się do rssów? 😉
W moim kajeciku mam listę kilkudziesięciu zmian i nowinek technicznych, które chciałbym wprowadzić na blogu, jeśli kiedyś uda mi się to wszystko zrealizować to znajdzie się tam również instrukcja korzystania z rssów 😉 .
Ps. Ja używam czytnika w Operze (polecam), a ostatnio testuje Google Readera i chyba się przerzucę na tego drugiego! Wygodny, szybki no i mobilny, gdziekolwiek jestem, tam i są moje subskrybcje. Google to w ogóle fajna firma 🙂 .
Wiesz Kuerti, obserwuje na biezaco ok 8 serwisow i w koncu zaczelo mnie denerwowac sprawdzanie kilka razy dziennie wszystkich stron po kolei.. 😉 A ja zmienilem BREinfo na cafenews.
Pzdr!
Kuerti witam z kolejnej małej ucieczki. Noga poszła na wzgórzach Liberon ( chyba tak to się pisze ). Dzisiaj pierwsze roztruchtanie, 7 km w upale 32 stopnie.Ale ból nogi nie przechodzi. Może niedziela wolne ale za to od poniedziałku napieram jak zdrowie da. Wkrótce pierwsze fotki podeślę. Niestety panowie z RaidLaight zamknęli sklep w czasie w którym tam byłem. NIc to. Będę szukał dalej. A teraz siedzą naprzeciw fontanny piękno dookoła i się odpoczya Panie.
PZDR
BArt
Bart,
A nad morzem leje.. Prześlij fotki mi na mejla! I udanych treningów!