Surf, surf, surf
Kuerti: Zapraszam do lektury kolejnego świetnego tekstu Wojtka Wysockiego a zarazem małej zabawy. Uwaga! Zabawa wymaga sporych zapasów kreatywności! Czy jesteście gotowi podjąć wyzwanie? Wojtek wpadł na znakomity pomysł, żeby swoje teksty ilustrowować.. muzycznie! I tak dla tego tekstu przygrywa Vangelis w utworze „Dreams of Surf”. A z czym Wam się kojarzy ten tekst? Jakie emocje w Was wywołuje? Po emocjach dotrzecie do kłębka – czyli w tym przypadku muzyki. Propozycje wpisujcie w komentarzach.
Czy przypatrywaliście się kiedyś grupie surferów, którzy czekają na wielką falę?
Czy wiecie, że jest to dość zamknięta społeczność, mająca swoje zwyczaje, sposób ubierania się, swoje „lingo”? Ludzie ci zdają się żyć tylko dla jednego – dla wielkiej fali, która kiedyś nadejdzie i poniesie ich ku brzegowi z niesamowitą prędkością, a ich samych zrówna z bogami na Olimpie.
Surferzy wypływają na swoich deskach i leniwymi ruchami rąk opychają się w kierunku swojego przeznaczenia. Kiedy nadchodzi odpowiednia fala, jedni z nich dosiadają jej grzbietu, a inni ignorują jej wielkość, czekając na „the real one”. Kiedy upojeni ekstazą uniesienia mkną tak z wiatrem w zawody – wtedy świat nie zna granic. Każda z fal ma swoją własną moc, specyficzny zasięg i jeśli nie doniesie ich do samego brzegu to cierpliwie czekają na następną.
Do surferów można porównać biegaczy – pławiących się w bezkresie pokonywanego dystansu. Kiedyś dotarło do mnie, że choć mieszkam daleko od oceanu, ba – od morza, to z powodzeniem mógłbym spróbować surfingu na powierzchni puszczańskich ścieżek.
Powodem takiego podejścia stał się fakt występowania u każdego z nas fazy superkompensacji. Jak wiadomo, po każdym wysiłku fizycznym i prawidłowym odpoczynku, organizm regeneruje swoje zasoby energetyczne i dodaje do nich dodatkową cegiełkę. Czasem jest to trochę mniej, innym razem ździebko więcej.
Na drugim biegunie znajduje się teoria tzw. mikro- i makrocykli. W moim wypadku jej stosowanie wyglądało tak, że ładowałem jak opętany kilometry i intensywność, będąc coraz bardziej „przymulony” i niezdolny do odkrywania w sobie poetyki ruchu. Brnięcie w taki rodzaj biegowej nicości podtrzymywane było teoriami naukowymi. Jednak tak naprawdę to nikt nie wie jakie są optymalne obciążenia. Na dowód tego mogę podać mnóstwo przypadków zawodników kierowanych przez wybitnych trenerów.
Niejednokrotnie zdarzało się, że zawodnicy w pełnym reżimie wykonywanych po aptekarsku założeń treningowych musieli przerwać misternie zaplanowany cykl przygotowań. Powody były różne – od zwykłej choroby czy kontuzji aż do kłopotów osobistych czy sesji egzaminacyjnej. Jednak kiedy powracali z powrotem do treningów to okazywało się, że przerwa miała pozytywne skutki – forma była nadzwyczaj dobra, a osiągane wyniki lepsze od założeń. To spostrzeżenie oraz bunt przed długotrwałym „zamulaniem” się spowodowały, że opracowałem na własne potrzeby teorię surfingu w treningu biegowym.
W uproszczeniu wyglądało to tak: po każdym wykonanym akcencie biegowym, dajmy na to długim wybieganiu, sile biegowej, odcinkach tempowych, starcie kontrolnym, odpoczywałem przez kilka następnych dni, wybiegając jedynie na kilkukilometrowe truchty. W momencie poczucia chęci aby pójść mocniej, dokonywałem logicznego wyboru środka treningowego. Ten stan wzmożonej chęci do wysiłku nazwałem falą surfingu.
Po akcencie biegowym czekałem na następną falę, potem na kolejną i tak dalej. Postępując w ten sposób nie popadałem w otępienie psychosomatyczne tak typowe dla zawodowych biegaczy, a nazywane przez nich stanem „zadziabania” lub „przymulenia”. Innymi słowy: precz z ogłupiającymi cyklami, które są w zasadzie nakładającą się warstwą wyczerpania na wyczerpanie!
Może na wykresach progresja wytrenowania pnie się w górę, ale nikt nie zmierzy stanu wolicjonalnego zawodnika i gotowości do pokonania piętrzących się przed nim obciążeń treningowych. Czyż nie lepiej być szczęśliwym surferem niźli wyrobnikiem, cierpiętniczo pokonującym liczbę kolejnych kilometrów bez cienia radości na twarzy?
Autorem tekstu jest Wojtek Wysocki.
Tekst ukazał się wcześniej na łamach bieganie.pl
Ja nie do końca konkurs-owo, ale podzielę sie spostrzeżeniem czego ja słucham biegając – właśnie ilustracyjnej muzyki filmowej [tylko nie takiej spokojnej] lub „klasycznej” muzyki klasycznej… technicznie RMF Classic. Zapewniam, wrażenia są niesamowite i o nudzie nie ma mowy, wyobraźnia działa. Najlepiej wieczorem w parku, jak pogoda nie jest klarowna … a jak już zagrają „Rydwany ognia” … no to chyba nie muszę opisywać – wszystko w myślach wygrywam i wiem po co biegam
fajny tekst, fajna idea (muzyczna)
Marek, mi osobiście jakoś nie podeszło słuchanie muzyki podczas biegu. Jeśli mp3 player to tylko na rowerze, słucham raczej spokojnych,stonowanych kawałków (w końcu trenuje na tętno, ostra muza niepotrzebnie tylko by mnie pobudzała do szybszej jazdy = wyższego tętna 😉 ), albo podcastów (czyli takich amatorskich audycji radiowych nagranych w mp3).
Ale z drugiej strony jeśli faktycznie można sobie tak fajnie spotęgować wrażenia z biegania (pogoda + odpowiednia muzyka) to chyba spróbuje znowu.
Sebas, a Twoja propozycja? 🙂
Po dzisiejszym treningu muszę przeprosić się z mp3playerem. Zabrałem go ze sobą i było kapitalnie. 2 godzinne wybieganie to sporo czasu, muzyka nadzwyczaj mi go umiliła.
Przy okazji mam swój typ do tekstu Wojtka:
Mogwai w utworze „Small Children in the Background”. Ten filmik to nie jest teledysk do tego utworu 😉 .
Kuerti, b. trudno mi sie zdefiniowac muzycznie, zalezy od nastroju, naturalne dzwieki to ciezsze brzmienia (solo dzien na trasie zjazdowej bez Vadera i najszybszego perkusisty w naszej czesci Eurolandu, Docenta? 😉 ), ale „dlugodystansowo” wchodza mi najlepiej zupelnie inne rzeczy, idealnie reggae (dzisiejsze kawalki, zupelnie nie podchodza te z lat 70tych) , na nocne bieganie w deszczu, lekki gothic z pieknym kobiecym wokalem (np. nightwish, i mniej pieknym nowej pani wokal ), ale rownie dobrze mi sie biega z rytmicznie walacym… dicho, np. z panią Magda Modra(to, albo to) 😉
Kuerti: Pozwoliłem sobie nieco zedytować Twój komentarz, co by ukryć linki 😉 .
cos nie chce wkleic komentu, byc moze przez kilka linkow..?
Sebas, tak, jeśli komentarz ma linki to muszę go najpierw zaakceptować – ochrona przed spamem.
Do metalu jakoś się nie mogę przekonać. Z cięższych brzmień podchodzi mi np. System of a Down, Sepultura czy Soulfly. Reggae za to już jak najbardziej, stary dobry Marley, a z rytmów około ‚regowych’ to Manu Chao, na żywo miazga 🙂 .