Piotrek Kłosowicz: W Andy na rowerze!
Piotrek znów planuje zrobić szaloną rzecz, tym razem leci aż za wielką wodę aby zdobyć najwyższe andyjskie szczyty, zabiera ze sobą rower i właśnie na nim będzie przemieszczał się pomiędzy kolejnymi górskimi akcjami. Jak sam mówi, to będzie coś w stylu baardzo długiego, bo trwającego aż 3 miesiące, rajdu przygodowego. Jednym słowem Piotrek na pewno nie będzie się tam nudził! Część z Was pewnie pamięta, że jakiś czas temu przepytywałem już Petro na łamach PK4, uznałem, że obecny projekt zasługuje na to, żeby on sam o nim opowiedział, a poza tym chciałem nieco zareklamować jego wyprawę. Bo to naprawdę duża rzecz! Więcej informacji na stronie wyprawy – andy.raidteam.pl. Jako podkład naszej rozmowy posłuży utwór „Niebójka” polskiej grupy Orkiestra na zdrowie. Nie przepadam za poezją śpiewaną, ale ten utwór ma w sobie jakąś magię, słucham go naokrągło i nie mogę przestać. A teraz już rozmowa!
PK4: Ostatnim razem nazwałem Cię wariatem. Od tamtego czasu wiele się jednak zmieniło. Nie, nie, nie znormalniałeś ani trochę! To mi zaczęło odbijać! 😉 . Na cholerę Ci te Andy? Znowu robisz jakieś szaleństwo! Nie lepiej posiedzieć w domu i od czasu do czasu wyskoczyć w nasze kochane polskie góry a nie tłuc się gdzieś nie wiadomo gdzie?
Nie zastanawiałem się nad tym. Po prostu miałem pomysł i on jakoś sam z siebie zaczął się realizować. Małymi kroczkami. Z tego punktu teraz widzę, że to spore przedsięwzięcie, ale zaczęło się od przeglądania Summitpost i sprawdzania cen biletów lotniczych w różne miejsca na świecie. A potem już samo poszło.
PK4: Wyżej, dalej, szybciej, mocniej… Nie ma innej drogi? Widzę sam po sobie, że niebezpiecznie wpadam w taką koleinę. 100 kilometrów to za mało? No to startuje na 145! W Tatrach już się nachodziłem to chcę wejść gdzieś wyżej…
Nie, no może nie tak, jest jeszcze dużo do zrobienia na swoim podwórku – tych rzeczy w mniejszej skali. Dużo fajnych tras do przebiegnięcia – niekoniecznie ultra długich, dużo fajnych dróg do zrobienia w Tatrach. Po prostu nie da się tego robić jednocześnie wszystkiego, więc zwykle człowiek koncentruje się na jednej rzeczy – jakimś wyzwaniu. To naturalne, że bardziej motywują nas rzeczy nieznane, nowe terytoria, bo spodziewamy się, że biegnąc te pięć kilometrów dalej odkryjemy coś nowego, jakąś tajemnicę. Nie czujesz takich emocji wchodząc na znajomy teren. Coś jak syndrom Casanovy.
PK4: Może zanim na dobre zagłębimy się w temacie strachów i emocji przedwyjazdowych opowiedz nieco o samej wyprawie, skąd w ogóle pomysł na Andy?
Jakoś tak wyszło, że chciałbym jeździć w coraz wyższe góry i te Andy są mi po prostu „po drodze”. Po górach europejskich wyżej można jechać albo w któreś z wysokich pasm azjatyckich, albo w Andy. Wiadomo, że propozycje typu Alaska raczej odpadają, bo to już trochę inna zabawa, w Azji góry też są raczej trudniejsze i niebezpieczniejsze, a w Andach można się spróbować z wysokością przy stosunkowo małej ilości niebezpieczeństw obiektywnych – trudnych lodowców, jakichś zerw strasznych, lawin itp.
PK4: Jaki przebieg będzie miała Twoja wyprawa?
Przylatuję najpierw do Santiago de Chile, gdzie mam nadzieję będzie na mnie czekało już moje cargo z rowerem i częścią sprzętu. Zjadę nad ocean, żeby startować z poziomu morza, potem pojadę przez przełęcz Cristo Redentor do Argentyny, zostawię gdzieś tam rower, kupię w Mendozie permit na Aconcaguę i będę próbował wejść od doliny Vacas przez lodowiec Polaków drogą wprost. To fajna linia, taka jakby diretissima, zobaczymy jakie będą warunki i czy da się to przejść solo. Jak nie, to wtrawersuję w drogę normalną. Dalej w planie jest Mercedario przez południową ścianę, czyli drogą japońską, z tym samym zastrzeżeniem, co poprzednio. No i długi rowerowy przelot na północ w rejon Puna de Atacama, gdzie mam zamiar wjechać na rowerze w totalne pustynne bezdroża, załomotać wszystkie wysokie góry z Pissis i Ojos del Salado na czele a na końcu wyjechać stamtąd żywy 😉
PK4: Jakich warunków spodziewasz się na miejscu? Czego obawiasz się najbardziej?
Problemem jest, że w dolinach będzie gorąco a na górze dość rześko. W tym rejonie wieją dość mocne regularne wiatry – jak mi się trafi wmordęwind na rowerze z całym tym bagażem, to może być upierdliwie. Nie wiem też czy część tych bezdroży Puny, o których wcześniej mówiłem jest w ogóle przejezdna, być może będę musiał pchać rower przez parę dni. Tam też, jak to na pustyni, jest problem z wodą, będę musiał robić zapasy i wieźć je ze sobą. Do tego dochodzi moja znajomość hiszpańskiego na poziomie refrenów kilku przebojów. Ale jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. 😉
PK4: Skąd pomysł, żeby zabrać ze sobą rower?
Wyprawy górskie zwykle korzystają w Andach z usług miejscowych agencji, które dowożą ludzi i sprzęt w góry samochodami terenowymi. Mnie nie bardzo na to stać, bo jadę sam, więc rozwiązaniem jest rower, na który można załadować sporo bagażu. Mam mocne i proste sakwy, które przysponsorowało mi Crosso, mam nadzieję, że dotrze do mnie wkrótce przyczepka od Extrawheel – to daje razem całkiem sporą ładowność. Zresztą podobny zestaw – sakwy plus nowy model Extrawheela – miał ze sobą Piotrek Milaniak i Duszak Team, którzy działali w tym sezonie w podobnej okolicy.
PK4: Przyznam się, że dopiero szukam tego, co w podróżowaniu pociąga mnie najbardziej, czuję, że jestem już blisko, ale 100% pewności jeszcze nie mam. Jak wygląda Twój sposób na „drogę”? Oczywiście Twoja wyprawa w Andy to przede wszystkim cele górskie, ale przecież zabierasz rower, nie unikniesz więc spotkań z miejscowymi ludźmi i zobaczysz sporo miejsc. Czy ten walor tursytyczny ma dla Ciebie jakieś znaczenie, czy interesują Cię tylko góry, a cała reszta jest ledwie dodatkiem?
Sam zauważyłeś podczas wyjazdu do Maroka, że samo zwiedzanie i podróżowanie bez celu jest na dłuższą metę nużące. Trzeba podjąć jakąś decyzję, co jest celem wyjazdu. Dla mnie celem są góry, ale wiadomo, że jest przy tym cała ta otoczka kulturowa i to jest fascynujące. Gdyby nie inna kultura, to Tatry nie różniłyby się tak bardzo od Gór Skalistych, czy Gór Czerskiego. Po drodze w góry jest okazja coś pozwiedzać i wydaje mi się, że daje to możliwość zachowania odpowiednich proporcji pomiędzy odhaczaniem atrakcji turystycznych i jednocześnie dotarciem w miejsca totalnie poza turystycznymi trasami.
PK4: Jakie masz plany na pozagórską część wyprawy? Odpoczynek i dojazd pod kolejne masywy czy chcesz zobaczyć coś interesującego?
Raczej nie będzie za wiele wolnego czasu. Z takich luźnych przeliczeń wynika, że cały czas będę w ruchu – taki trzymiesięczny rajd z trekiem i rowerem na zmianę ;-). Muszę się wyrobić na samolot powrotny a ostatni górski cel wyjazdu jest około 1000 km od Santiago, więc musze też zachować rezerwę na powrót. Może na końcu zostanie mi parę luźnych dni w stolicy Chile.
PK4: Zadanie, które sobie postawiłeś to duża rzecz. A tam, gdzie wielkie wyzwanie, tam i strach. Mniejszy bądź większy, ale zawsze jest, stoi i czeka, żeby nam przywalić. Krótko: boisz się? Wiem, że masz teraz głowę zajętą przygotowaniami i być może nie masz czasu na strach, ale przecież muszą być takie momenty, w których mówisz sobie – „Kurwa mać, Piotrek, może to za duża rzecz, może nie dasz rady…”.
Nie napinam się. Mam jakiś plan, ale jak się okaże, że rzeczywistość do niego nie dorasta, to go zmienię. Boję się o to, czy cargo dotrze na czas, czy warunki śniegowe będą dobre itp. Strachu, jako takiego, raczej nie ma. Bardziej martwią się najbliżsi. Wiadomo, że najbardziej to przeżywają rodzice. To jest taka strona szeroko pojętej ekstremy, o której się rzadko mówi, a jest dość istotna. Społeczne koszty podejmowania dużych wyzwań są niestety spore. Jak czytasz „Dotknięcie pustki”, to się pewnie średnio zastanawiasz nad tym, że ktoś tam przez tych gości właśnie siwieje. To jest niestety egoistyczne – niby to twoje życie i zdrowie, ale mimo wszystko sprawa dotyka nie tylko ciebie. Poza tym jak mam kryzys mentalny, to sobie włączam Niebójkę i pomaga. Swoją drogą możesz wrzucić ten kawałek, jako ilustrację dźwiękową do tej rozmowy.
PK4: Dlaczego to robisz? Czy ten cel, który obrałeś sobie wart jest tych wszystkich poświęceń? Wiem, że większość 2008 roku poświęciłeś na przygotowania do wyjazdu, co jest takiego w tym wyzwaniu, że warto się tak starać? Interesuje mnie ten moment, w którym podjąłeś decyzje o wyjeździe, cholera, spójrz na tych wszystkich ludzi dookoła. Są ich tysiące. Większość żyje bez marzeń, żyją jakby już dawno umarli. To jest cholernie wygodne, żyć nie podejmując wyzwań, nie próbując sięgnąć wyżej. A Ty próbujesz. Po co?! Po co!? Szalenie mnie to interesuje, może dlatego, że sam nie potrafię opisać moich własnych motywacji…
To chyba nie tak. Znam paru mocnych gości, którzy mogliby zdziałać w górach czy w sporcie sporo, ale mają rodziny, małe dzieci itp. Nie tylko ktoś się o nich martwi, ale bezpośrednio od nich zależy. To, że pozornie wielu ludzi nie wykazuje żadnej aktywności, to nie znaczy, że nie mają marzeń. Po prostu tak się złożyło, że nie udało im się pogodzić pewnych rzeczy. Nie widzę nic wygodnego w niemożności realizacji swojej pasji. To fakt, że wielu z tych ludzi po prostu brakuje siły, żeby podjąć jakąś decyzję, ale z drugiej strony rozumiem, że wybór często nie jest taki łatwy. Ja na razie takich ograniczeń nie mam, mogę sobie pozwolić na rzucenie pracy i wyjazd na trzy miesiące, bo wiem, że będę miał dokąd wrócić. Nie każdy ma ten komfort. Sporo nad tym ostatnio myślałem i jestem coraz mniej radykalny w swoich sądach.
PK4: Przygotowania do tak dużej wyprawy to szereg długich miesięcy. Wiem, że czekanie jest najgorsze. Pojawiają się różne, nie zawsze przyjemne myśli. Pomysł, który na początku jest malutkim ziarenkiem z tygodnia na tydzień wzrasta, wkrótce staje się wielgachnym drzewem, które żyje własnym życiem. Tracisz nad nim kontrolę, już nie trzymasz ziarenka w garści a stoisz obok olbrzyma, który czasem Cię przytłacza. Masz to wrażenie, że to już nie jest Twój pomysł, tylko stałeś się jego niewolnikiem? Teoretycznie wiemy, że nadal możesz zrezygnować, ale… To chyba już za daleko zaszło, żeby tak po prostu powiedzieć nie…
Jest tak jak mówisz, ale to jest też fajne. Normalnie byłoby na zasadzie dziewicy: „Chciałabym, ale się boję.” A tak po prostu robisz pewne rzeczy i już – bo musisz. Gdybyś kontrolował wszystko, to nie byłoby miejsca na przygodę. Ale poza tym, że już się nie mogę wycofać, jest druga strona tego problemu, mianowicie taka, że o ile na początku mój pomysł na wyprawę wydawał mi się zupełnie niezwykły – po prostu wyzwanie, o którym powinni pisać w National Geographic – to teraz mam wrażenie, że jadę po prostu na zwykłą wycieczkę. Ilość osób, które obchodzi co ja tam zdziałam jest tak znikoma, że nie czuję pod tym względem żadnego obciążenia psychicznego. Zrezygnować nie mogę tylko dlatego, że mam już bilety i nie mógłbym ich zwrócić.
PK4: Jedziesz sam. Nie zapytam się, czy to powoduje jeszcze większy strach, bo wiem, że tak 🙂 . Interesuje mnie Twoje zdanie na temat samotnych wypraw. Ja jestem gorącym zwolennikiem tego sposobu podróżowania, ciekaw jestem Twoich doświadczeń po 3 miesiącach samotnej tułaczki. Fajnie byłoby skonfrontować je z tym, co obecnie sądzisz na ten temat. Więc?
Szczerze mówiąc w moim przypadku to nie jest jakiś ideowy wybór. Po prostu brakuje ludzi, którzy by na taki wyjazd mogli, chcieli i umieli pojechać. Podróżowanie samemu poza zaletą w postaci pełnej wolności w podejmowaniu decyzji niesie ze sobą same obciążenia – musisz cały czas wszystkiego pilnować, mieć oczy z tyłu głowy, nie możesz zostawić bagażu pod czyjąś opieką, jak masz akurat doła, to nikt cię nie wesprze itd. Jest też kwestia bezpieczeństwa czysto zdrowotnego, której akurat bym tak nie demonizował, bo w skrajnych przypadkach możliwość realnej pomocy np. w zespole dwuosobowym i tak jest niewielka.
Konsekwencją tego z drugiej strony jest konieczność ściślejszego kontaktu ze spotykanymi ludźmi, co jest akurat fajne – nie można się zamknąć w swojej grupie, więc lepiej poznaje się miejscową kulturę. Co z kolei może mieć dobre i złe skutki, bo nie wszyscy spotkani ludzie są mili i pomocni.
PK4: Jak wiele jesteś w stanie zaryzykować, żeby dopiąć swego? Nie oszukujmy się to będzie niebezpieczna wyprawa, zastanawiasz się nad ryzykiem, jakie podejmujesz wybierając się tam samotnie?
Jak już mówiłem, największy obciążeniem jest to chyba dla najbliższych. Dzięki uprzejmości europejskiego dystrybutora biorę Spota, dzięki któremu z kolei będę mógł regularnie podawać swoją pozycję i potwierdzać, że wszystko w porządku. Na pewno wiadomości te będą docierały też do Ciebie i pewnie na stronę internetową wyprawy, więc będzie można śledzić moje postępy. Poza tym Spot da mi też możliwość wezwania pomocy w sytuacji ewentualnego zagrożenia życia. Wydaje mi się, że jestem dobrze przygotowany do samotnego wyjazdu i szczerze mówiąc w tym kontekście boję się tylko utraty sprzętu – że np. na chwilę wejdę do sklepu w jakimś zadupiastym miasteczku i ktoś mi podprowadzi rower.
PK4: Ponoć nie lubisz czytać literatury górskiej, dlaczego? Sam dla siebie jesteś idolem? Sam wyznaczasz sobie kierunki, którymi podążasz?
Nie wiem, czy nie lubię, bo czytałem mało, ale uważam, że tzw. literatura górska jest nieuchronnie skażona grafomanią. Jak ktoś latami sobie odmrażał dupę w górach i nagle nieoczekiwanie poczuł w sobie potrzebę podzielenia się swoimi doświadczeniami z czytelnikiem, to może to mieć dobre skutki w 5% przypadków. Z tego wszystkiego najbardziej podobają mi się jajcarskie środowiskowe anegdotki, humorystyczne opisy poważnych akcji górskich. Im bardziej ktoś psychologizuje i uwzniośla, tym gorzej to zwykle wychodzi. Lubię ten styl przedstawiania gór z filmu Paszcza „Walking on the moon”. Nie mam też idoli jako takich, są raczej jakieś autorytety. Podczas przygotowań do tego wyjazdu odkryłem dla siebie np. postać Janne Coraxa. To jest GOŚĆ. Ale też nie chodzi o to, że mam zamiar teraz zostać pasjonatem wypraw rowerowych i go naśladować, raczej o podziw dla pewnego wizjonerstwa i odwagi w znajdowaniu nowych wyzwań.
PK4: A może samotne podróżowanie to forma buntu? Patrzcie! Jadę sam i nie boję się, jestem twardzielem! We mnie jest gdzieś taki element walki z samym sobą, przełamania, takie właśnie szukanie w sobie twardziela. Są na codzień takie sytuacje kiedy patrzę w lustro i myślę sobie: „O Boże, Grzesiek, jesteś do dupy”. A później pojawia się ta myśl, żeby nie dać się, żeby nie odpuścić i jednak coś sobie udowodnić. Może to zwykły brak wiary w siebie? Czasem sam nie wiem jak to jest…
Kuerti, sorry, ale nie potrafię Cię zdiagnozować, musisz pójść do specjalisty 😉 (Zrobić z siebie idiotę – bezcenne! 😀 – dop. Kuerti)
PK4: Czytam nieco literatury górskiej i jedna rzecz rzuca mi się w oczy, goście tacy jak Glowacz czy Twight to absolutni pasjonaci gór, ludzie owładnięci obsesją na ich punkcie. Czasem rzucę gdzieś na blogu tekst w stylu „kocham góry”, ale wobec tych przykładów żarliwej miłości wspinaczy czuję, że to ściema, że za tym stwierdzeniem tak naprawdę nic się nie kryje. Czym dla Ciebie są góry?
No dobra, przyznaję się bez bicia, że nie czytałem nic żadnego z tych Panów, więc nie mam się do czego odnieść, ale mogę powiedzieć, że góry są dla mnie na pierwszym miejscu. Może nie w fanatycznym sensie, nie przeprowadzę się do namiotu w górach i nie będę jadł mchu, byle tylko tam siedzieć, ale staram się budować sobie wszystko dookoła nich – tak, żeby móc często jeździć w góry i spędzać w nich dużo czasu. Jakimś tam wyjściem jest przeprowadzka w góry i związanie się z nimi zawodowo, ale nie mam w sobie tyle odwagi, żeby rzucić wszystko to, co znam i zmieniać całkiem styl i miejsce życia.
Taka pasja weryfikuje się dopiero w wieku dojrzałym, kiedy patrzysz wstecz i widzisz czemu poświęciłeś swoje życie.
PK4: Andy i co dalej? Każda droga ma swój kres, dokąd zaprowadzi Cię ta górska ścieżka?
Mam nadzieję, że wysoko. Chciałbym zdążyć zostać starym alpinistą i nie spieprzyć sobie przy tym całkiem życia. W sensie, żeby się nie okazało, że nie mam żadnej emerytury i nikogo bliskiego, bo całe życie przesiedziałem gdzieś w namiocie 😉
PK4: Dzięki wielkie za wywiad! Powodzenia w Andach i wracaj do nas cały i zdrowy! Wiesz, że musimy trochę zamieszać na polskiej scenie rajdowej, no nie? Wracaj więc cały albo masz wpierdziel! 😉
PS. Piotrek wylatuje z kraju 5 lutego.
Inne wywiady:
- Michał Glinka – o maratonach pieszych w sezonie 2006 ze zdobywcą Pucharu Polski
- Radek Rój – jak to jest przejść 145km?
- Artur Kurek – o ściganiu w Meksyku podczas Extreme Adventure Hidalgo 2007
- Świętoszów Stars – o maratonach pieszych w sezonie 2008 ze zdobywcami Pucharu Polski
- Piotr Kłosowicz – o jego szaleństwach małych i dużych 🙂
Bardzo fajny wywiad. Szczególnie podoba mi się refleksja nad pozasportowymi aspektami wyprawy, jak to wszystko się ma do życia zawodowego, rodzinnego. Piotrek dojrzale stwierdził, że nie jest to wszystko takie proste i oczywiste.
Pozdrawiam i życzę powodzenia.
p.s. Bardzo lube wywiady z wyjątkowymi ludźmi bo przeczytaniu takich tekstów nabieram wielkiej chęci ruszenia gdzieś, zrobienia czegoś. Myślę: „Ludzie robią wspaniałe, wielkie rzeczy a ty siedzisz przed kompem na jakiejś wsi jak pierdoła. Rusz się gdzieś!” Wywiad z Piotrkiem motywuje do podjęcia wyczynów (na swoją miarę oczywiście) podobnie jak cytaty motywujące do treningów które pojawiły się kilka wpisów wcześniej. Fajny motywacyjny kop, oby działał jak najdłużej. Może krótka euforia i pozytywne myślenie („Ja też tak chcę!!!”) przekuje się w końcu w jakiś pomysł i czyn. Oby.
Powodzenia Chłopie!
Paweł,
Zdecydowanie, Piotrek bardzo mądrze wypowiada się na tematy życiowe, bardzo podoba mi się ta jego chęć do zachowania równowagi.
Mnie też już nosi, po powrocie z Maroka, a od któego minęły już 2 miesiące nie byłem na żadnych zawodach, w górach czy gdziekolwiek. Na szczęście w ten weekend wybieram się do Bytowa na rajd 360.
Idealną sytuacją byłoby gdybyśmy sami w sobie znaleźli motywację do robienia tych wszystkich dziwnych rzeczy, ale czasem potrzeba takich tekstów, przykładów innych ludzi, że można. Wystarczy tylko chcieć.
W końcu rok temu byłeś w Rumunii, bardzo mi się podobał ten spontaniczny wyjazd 🙂 . Dlaczego w tym roku nie ruszyć gdzieś dalej? Trzeba tylko postawić sobie cel, znaleźć wymarzone miejsce i pozwolić, żeby pomysł zaczął realizować się w rzeczywistość.
PS. Pamiętacie tą fajną czwóreczkę w pasku adresu albo na belce z otwartą stroną? Po zmianie domeny zupełnie zapomniałem podmienić adresu i ikonka znikła, dopiero po roku czasu zauważyłem brak obrazka 🙂 .
Właśnie widziałem, że raidteam do Bytowa jedzie. Nie znam za bardzo ludzi z innych drużyn ale wydaje się, że możecie być tam groźni (kolegów masz mocnych) i napędzić strachu innym zespołom. Ciekawe jak niewiasta się spisze. W każdym razie trzymam kciuki.
Ach te wyjazdy…, mam nadzieję że gdzieś tam znowu pojadę, niech no cieplej się zrobi:)
p.s. tę czwóreczkę dziś zauważyłem i myślałem że to w mojej przeglądarce coś się przestawiło:)
Bytów to będzie fajna zabawa, ale nie nastawiamy się na ściganie, więcej o starcie napiszę za kilka dni. Bardzo się cieszę, że wreszcie wystartuję w czwórce, to na pewno będzie coś zupełnie innego niż wszystkie starty do tej pory.
O tak, ta pogoda nie nastraja zbyt optymistycznie… Trudno zmobilizować się do czegokolwiek.
powodzenia!
hej:) coz piotrek po jutrze wylatuje, a ja 5 dni temu wszedlem na ta Acocnague i jutro wychodze samotnie na Ojos del Salado. na szczycie moze bede za 4 dni, a potem Pissis:) jak widac cele nam sie pokrywaja, podroz moja tez samotna i bez wsparcia z duzo roznica. nie przemieszczam sie na rowerze i cala wyprawa to tylko miesiac dlatego podziwam piotrka za duzo bardziej ambitny plan. mam tez SPOTa jakby ktos chcial mnie sledzic:) Podrawiam z Fiambali, miateczka na koncu swiata gdzie zanadarmeria boi sie puszczac samotnego turysty w gory:) zapraszam na bloga:uamargentina2009.blogspot.com i pozdrawiam
Pozdrawiam i powodzenia!!!
Tomek,
Gratuluje i życzę powodzenia! Fajnie macie 🙂
Pozdrawiam i od razu powiem że jeszcze nie czytałem wywiadu gdyż dopiero wróciłem …….. z Argentyny i Chile. Pozdrawiam i jedno co dodam to zabranie jednak większej ilości gotówki !!!! Bardzo teraz jednak jest drogo !!!!!!! Kraj dla roweru po prostu stworzony i super. Więcej info potem lub na tel.
Sorry ale czas goni a pracy na pół roku po 14 godzin. Taka cena ! ALe Warto !!!
Bart
Bart,
Cieszę się, że wróciłeś cały i zdrowy! Mam nadzieje, że podzielisz się z nami zdjęciami z wyprawy? 🙂
Powodzenia, fizycznie sobie poprzeczke zawiesiles wysoko 🙂 Respecto za plan, jesli zrealizujesz 75% bedzie wielka sprawa
No no, jak tak dalej pójdzie, to Towarzystwo National Geographic będzie miało godną konkurencję w postaci PK4. 🙂 Aleśta się ludziska rozjeździły po tym Świecie! Rewelacja! Petro, pełen szacun i przyjemności życzę! 🙂
Kuerti, mam nadzieję, że nie dasz spokoju Bartowi, dopóki nie napisze jakiejś relacji ze swojego wyjazdu choćby i po 14 godzinach pracy… 😀
PS Grzegorz, a co się stało z teamem, że się przenieśliście na krótką trasę? Jakieś kontuzje, czy jak? Przecież od tak dawna mówiłeś, jak ważny to dla Ciebie krok w rozwoju ARowym będzie- start w czwórce.
Pozdrawiam
Adam,
Nie mam serca zamęczać Barta prośbami o relację, ale jeśli sam chciałby, to nie ma najmniejszego problemu. Chętnie opublikuje je na PK4 i sobie wspólnie wszyscy razem pozazdrościmy 🙂 .
Co do czwórki na 360. Kolega znalazł się w trudnej sytuacji rodzinnej + kilka innych problemów, w efekcie czego zostaliśmy tylko we dwójkę. Najważniejsze jednak, że raidteam wzbogacił się o dwie nowe osoby, to duży krok naprżód. Okazało się jednak, że nawet 5 osób w teamie to za mało…
Gratuluję odwagi i powodzenia !
Samo hasło „W Andy na rowerze” przekracza moją wyobraźnię…
Petro, jak będziesz montował ekipę na „Hulajnogą w Beskid Niski” to nie zapomnij o mnie 😉
A tak jako ciekawostka to Towarzystwo National Geographic luty 2009 obszerny artykuł ” DZIKIE OBLICZE BOLIWIJSKICH ANDÓW ” To ci trafili w temat.
Bardzo mi przykro, ale relacji raczej nie będzie w najbliższym czasie. Niestety ma to związek z moim wyjazdem i powrotem, z czym wiąże się przygotowanie mojej firmy na nadciągającą recesję. Nie lubię robić czegoś po łepkach, tak, więc powiem tyle NAPRAWDĘ WARTO !!! Zdjęcia po uzgodnieniu z Grzegorzem oczywiście opublikujemy! Sorry, ale takie jest życie. Dzięki za trzymanie kciuków i jeszcze raz pozdrawiam całe grono PK 4.
Bart
Bart,
Czekam więc na zdjęcia, mnie nasza polska aura zwyczajnie dobija, a wiosna tak daleko…
Brawo Chlopaki za wejscie na A!!!! Ja ja tylk oogladlam z 4300 i pelen szacunek dla kazdego, kto wlazl na gore!! Wyszlam spod A 3 dni temu i caly czas pogoda jest swietna, swiecilo slonce, 2 dni nie bylo chmur nawet na szczycie. Ale zimno, jacys Polacy sie wycofali przy -20 i wietrze 60 km/h. Ale to sie chyba czesto zmienia 🙂 Powodzenia !!! i pozdrowienia z chile, znad zimnego pacyfiku
Monia,
Kurde, również gratuluje Tomkowi, no i cholernie, cholernie zazdroszczę. Przeczytajcie sobie jego relację ze zdobycia drugiego co do wysokości szczytu Ameryki Południowej, to jest PRZYGODA! Niesamowite. Tak po prostu.
http://uamargentina2009.blogspot.com/2009/02/najwyzszy-wulkn-swiata-zdobyty.html