Padłeś? Powstań!
Zanim zaczniesz czytać – włącz muzykę i poczekaj aż zacznie grać! Koniecznie!
Padłeś? Powstań? Padłeś? No to kurwa powstań! Choćbyś upadał tysiąc razy. Albo odpuść i wróć skąd przyszedłeś. Nie ma innej drogi.
„…nikt nie jest wielki bez pracy. Miło sądzić, że gdy tylko znajdziesz dziedzinę, w której masz wrodzone zdolności, będziesz wielki od samego początku. Ale coś takiego się nie zdarza. Nie ma żadnych dowodów na to, że można osiągnąć doskonałe wyniki bez doświadczania czy ćwiczeń… Wielkość nikomu nie jest podana na tacy, ale wymaga długotrwałych i mozolnych starań.”
Geoffrey Colvin
„Pracuję jako Engineering/Account Manager przy BMW w Monachium. Przemysł samochodowy to moja pasja zawodowa. Cieszę się, że zarabiam na chleb (i na rajdowanie) robiąc to co lubię. Po za pracą zajmuję się głownie Adventure Racing. To niestety taka dyscyplina, że albo wszystko albo nic – albo ostro trenujesz, zdobywasz medale i masz co zaoferować sponsorom albo startujesz sporadycznie i ciężko ci skompletować zespół i kasę na ciekawe zawody. Starty w zawodach na orientację, na nartach, triatlonowych czy rowerowych traktuję jako uzupełnienie treningu AR”
Piotr Kosmala, zawodnik AR
„Mój umysł koncentrował się tylko na jednym zadaniu: zdobyć tytuł Mr. Universe. We własnym mniemaniu już byłem Mr. Universe. Miałem wyrytą w myślach krystalicznie czystą wizję siebie na podium, z trofeum w ręku. Nie obchodziło mnie, ile wyrzeczeń będzie mnie kosztować droga do celu.”
Arnold Schwarzenneger, kulturysta
„Byłem silny. Mogłem zrobić wszystko. Wrzałem z pragnienia. Wierząc, że jestem ważny pielęgnowałem i błogosławiłem swoje ego. Ambicja była tak drogocenna. Czciłem ją i dla niej byłem gotowy popełnić każde przestępstwo. Racjonalizowałem każde zło, jakie kiedykolwiek popełniłem, równoważąc je ambicją. Chciałem być Bogiem i nie musieć znosić nudy świętości.
Trenowałem. Karałem się. Myślałem, że cierpienie uczynione chlebem powszednim przygotuje mnie do trudnej wspinaczki na dużej wysokości. Spałem na podłodze. Nosiłem lód gołymi rękami. Waliłem nimi o beton tylko po to, żeby sprawdzić, czy to zniosę. Nigdy nie przepuściłem okazji, żeby trenować. Biegałem po schodach do momentu, aż zaczynałem wymiotować, a potem biegałem dalej.
Zrujnowałem swoje związki, żeby przyzwyczaić się do uczucia przegranej i poświęcenia (tak naprawdę było to o wiele łatwiejsze, niż ich utrzymywanie). Ćwiczyłem na siłowni o pustym żołądku, żeby przekonać się, jak długo wytrzymam bez jedzenia i picia. Brałem za wzór i naśladowałem bohaterów, którzy żyli i umarli przede mną. Używałem tylko mocnych słów i ignorowałem słabość. Tłumiłem lęki. Byłem zacietrzewiony i mówiłem wprost, co myślę. Stałem się człowiekiem albo szczerze kochanym, albo szczerze znienawidzonym. Byłem gotowy na wszystko.”
Mark Twight, wspinacz ekstremalny
„Decydująca różnica pomiędzy wytrawnymi muzykami różniącymi się poziomem gry podczas występu solowego, dotyczyła liczby godzin, jakie poświęcili na samodzielne ćwiczenia. W przypadku najlepszych, dwudziestoletnich muzyków, było to około 10 000 godzin, w przypadku słabszych było to około 5000 godzin, w przypadku poziomu amatorów jedynie 2000 godzin.”
K. Anders Ericsson
„Biegam rano, jeżdżę rowerem rano i pływam też rano. Zaczynam w przedziale od 4:00 do 4:45 zależnie od dyscypliny i objętości. Pływanie oczywiście od 6:00 – wcześniej basenów nie otwierają…”
Anonimowy biegacz amator
Zabrałem się do nauki. Kupiłem drążek do podciągania i ćwiczyłem jak szalony. Przyszedł mi do głowy pomysł innego „suchego ćwiczenia”, pomysł głupi, który natychmiast wprowadziłem w życie. Starałem się przemieszczać po mieszkaniu bez dotykania stopami podłogi. Na stole, na którym stała maszyna do szycia mojej matki, ćwiczyłem zakładanie stanowiska, a komoda na korytarzu stała się bulderem. Idąc do szkoły, trzymałem rączkę tornistra tylko czubkami palców. Podczas lekcji stale ściskałem gumowe kółko. Starałem się robić to jak najdłużej. (…)
Każdego dnia po lekcjach jechałem rowerem do Oberau, do ogródka skalnego, i godzinami ćwiczyłem trawersy – zawsze tam i z powrotem, w plastikowych butach, ale z żelazną siłą woli. Gdy po wielu dniach wreszcie przetrawersowałem jednym ciągiem ścianę, próbowałem dokonać tego po raz drugi, tym razem z zawiązanymi oczami. Nie była to mania, lecz raczej rodzaj gry. W ten sposób zdobywałem umiejętności i jeszcze dziś jestem przekonany, że intuicyjnie stosowałem właściwe metody treningowe, jednocześnie nie traktując tego jak systematycznego treningu.
Stefan Glowacz, wspinacz
Zbankrutował w wieku 31 lat, przegrał wybory do lokalnej izby prawniczej w wieku 32 lat, ponownie zbankrutował w wieku 34 lat, przeżył załamanie psychiczne majac 36 lat, przegrał kolejne wybory w wieku 45 lat, przeżył śmierć narzeczonej rok później, w tym samym roku przegrał wybory do Kongresu, w wieku 48 lat ponowna próba dostania się do Kongresu skończyła się niepowodzeniem, mając 55 lat przegrał wybory do Senatu, rok później przegrał w wyborach na wiceprezydenta, w wieku 58 lat po raz kolejny przegrywa wybory do Senatu…
W wieku 60 lat Abraham Lincoln zostaje wybrany na prezydenta USA.
W tekście o Lincolnie jak się okazuje jest wiele przekłamań (dzięki Grzesiek za zwrócenie uwagi!) – co nie zmienia faktu, że jego historia nadal może być inspiracją. Tutaj prawdziwa wersja wydarzeń. Przepraszam za błędy!
Realizacja marzeń boli. Jesteś pewien, że tego chcesz?
Bardzo fajny tekst.Motywuje mnie.
Marek Michalczyk
Trzy lata temu przestał brać narkotyki.Ujawniając sie i podejmując leczenie, stracił prace, mało co nie stracił narzeczonej.Początek był cholernie trudny.W tym samym czasie zaczął uprawiać sport.Teraz trenuje niemal codziennie.Taj jak to powiedział G.łuczko „Bez codziennej dawki endorfin nie potrafię normalnie funkcjonować.”Można powiedzieć że zamienił jeden nałóg na drugi, powoli wszystko podporządkowuje treningom ukierunkowanym AR
Super cytaty, dają kopa. Muzyka też dobra. U mnie za oknem szaro, buro i mokro. Zastanawiałem się czy nie odpuścić sobie dzisiaj treningu. Już się nie zastanawiam, zaraz biegnę.
Marek,
Dziękuje za komentarz. Stanąłeś do walki sam ze sobą, myślę że to najpiękniejsze z możliwych starć. Gratuluje odwagi i życzę powodzenia na rajdowej ścieżce!
Przeraża mnie czasem widok tych wszystkich szarych ludzi bez tego, czegoś co potrafi rozpalić ich do reszty, tego czegoś, co wywołuje nieprzyjemny skurcz w żołądku i jakże przyjemne uczucie oczekiwania na ten wielki zuchwały cel, który sobie postawiliśmy. Mam nadzieje, że rajdy staną się dla Ciebie właśnie takim zapalnikiem.
Paweł,
Taki właśnie efekt chciałem osiągnąć… We wtorek wznowiłem treningi, ja również potrzebowałem takiego motywacyjnego kopa. Nie dlatego, że mi się nie chciało, bo chciało i chce mi się bardzo. Ale widzę swoją słabość, a to mnie bardzo denerwuje. Z drugiej strony jednak cały czas mam tą świadomość, że nikt nie osiąga pewnego poziomu (nazwijmy go mistrzostwem w pewnej dyscyplinie) bez wysiłku. Każdemu zdarzają się upadki, kontuzje, wielkie przegrane.
Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że miarą człowieka jest to z jak wielkiej porażki był w stanie się udźwignąć, jak wiele był w stanie poświęcić dla osiągnięcie sukcesu przez duże S. Teraz zupełnie abstrahuje od mojej sytuacji, nie chciałbym wprowadzać patosu do codzienności. To raczej efekt przemyśleń na ten temat, nie tylko w rajdowym kontekście.
Abraham mnie roztrzaskal 🙂 dobre
Szkoda, że nie mamy tu wypowiedzi żadnej kobiety. Ja często powtarzam – facet musi mieć pasję, taką zdrową. Pasja pomoże uciec od świata gdy jest źle, pomoże przemyśleć i się zrestartować. Gdy jej nie masz czeka cię picie lub jeszcze gorsze. Pozytywna pasja zabierze Ci wolny czas bo gdy masz go za dużo życie staje się nudne i zaczynasz kombinować zazwyczaj w nieodpowiednią stronę. Także pielęgnujmy pasje i starajmy się także dostrzegać świat obok, to moja recepta na szczęście.
Misiek,
myślę, ze masz rację. Obecnie mieszkam w małej miejscowości. Mijam nieraz na ulicy różnych drobnych pijaczków. Tak myślę, że jak by mieli jakąś pasję (może mają?) to łatwiej by im było żyć, uniknąć topienia się wódce. Młody jeszcze jestem (stosunkowo) ale już kilka razy na sobie doświadczyłem, że w trudnych momentach twoje hobby, twój świat jest schronieniem do którego można zawsze uciec. Łatwiej wtedy przetrwać życiowe niepowodzenia (napisałem jak stary dziadek który wiele przeżył:))
Grzesiek,
Doświadczeni ludzie powiadają, że faceta poznaje się po tym, jak podnosi się z upadku. Coś w tym jest. Będę chciał o tym pamiętać , gdy będę na dnie. Twoje cytaty też sobie skopiowałem i zapisałem. Może w chwilach zwątpienia się przydadzą.
Paweł,
Jest taki cytat, że „w każdym z nas jest ryba, wystarczy posiedzieć w wodzie, żeby się o tym przekonać”. Ciekawy jestem ile osób zostawiło kielonek dla biegówek, słyszałem o facecie, który całą noc zapijał stratę partnerki, a rano obudził się przy barze, poszedł na start maratonu i go przebiegł, wtedy w 4.20, teraz już schodzi poniżej 3h.
I jeszcze jedno:
Do Twoich cytatów pozwolę sobie dołożyć jeszcze jedną cegiełkę. To słowa Jerzego Skarżyńskiego który tworząc motto do swojej książki „Biegiem przez życie” tak sparafrazował wypowiedź Lance’a Armstrong’a:
„Wszystko jest możliwe. Jeśli powiedzą ci, a może sam to ocenisz, że twoje szanse na osiągnięcie ambitnego celu sięgają dziewięćdziesięciu procent, pięćdziesięciu procent lub tylko jednego procenta, musisz w to wierzyć i musisz walczyć. Przez walkę rozumiem pozyskiwanie wszelkich informacji na tematy związane z realizacją celu i konsultowanie się ze specjalistami w tej dziedzinie. Musisz zrozumieć, na czym polega istota twoich marzeń i dowiadywać się, jak je urzeczywistniać. Gdy będziesz w pełni świadomy swoich działań i odpowiednio zdeterminowany, by je osiągnąć masz duże szanse na sukces”.
Camaxtli,
Mi utkwił w pamięci artykuł który przeczytałem kilka miesięcy temu w „Runners World” o Jerzym Górskim. Ten człowiek to dawny narkoman który wyszedł z nałogu i zabrał się za triathlon. I to tak skutecznie że został mistrzem świata na super długim dystansie. Niesamowita postać, w podnoszeniu sie z upadku i sportowej wytrwałości wzór godny naśladowania.
p.s. fajnie nam sie o tym pisze, znowu o tej walce do końca. Ja już się boje dalej pisać bo znowu coś palnę o walce do końca a rzeczywistość będzie zupełnie inna:)
Camaxtli,
Nie wiem czy pamiętam dobrze, ale czytałem wywiad w którym Dave Bedford (organizator maratonu londyńskiego) chyba powiedział, że jego pierwsza przygoda z maratonem tak właśnie wyglądała. Siedział w barze i pił, a potem rano pobiegł maraton. Nie pamiętam, żeby tam było coś o poprawianiu czasów, a wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że Bedford powiedział, że więcej maratonu nie biegł… Co prawda Dave Bedford ma na koncie rekord świata na 10km, ale nie wiem czy zrobił go wcześniej czy później. Ktoś jeszcze czytał ten wywiad?
Sebas,
A. Lincoln pojawia się zawsze przy okazji tekstów/książek o motywacji, jednak jest to tak mocarny przykład siły ludzkiej determinacji, że nie mogłem się oprzeć i musiałem przytoczyć jego osobę również w tym zestawie cytatów – w dodatku na honorowym – ostatnim wieńczącym całość miejscu. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego człowieka.
Misiek,
Chciałem napisać coś podobnego o tym dostrzeganiu świata wokoło, ale brakło mi słów. Ładnie to ująłeś.
Janek,
Bedford przebiegł maraton dwukrotnie, życiówka 3:03. Tutaj źródło – http://findarticles.com/p/articles/mi_qn4158/is_20000319/ai_n14283144 .
Paweł,
Dzięki za cytat. Mam dokładnie to samo uczucie – fajnie o walce do końca i na maksa pisze się z perspektywy „ciepłego fotela”, po powrocie z treningu, albo po obejrzeniu motywującego filmiku, przeczytaniu motywujących cytatów.. Ale jest też druga strona medalu, codzienność, a tu już nie ma zmiłuj… Myślę, że każdego dnia tak naprawdę dowiadujemy się kim jesteśmy.
Przerażają mnie te słowa Armstronga, które przytoczyłeś. Bo wiem, że nie stać mnie na takie poświęcenie, nie tylko w rajdach, ale i w ogóle. Owszem, mogę próbować i będę to robił, ale chyba nie jestem gotów na to maksymalne poświęcenie, które oddziela przeciętniaków od ludzi wybitnych (w różnych dziedzinach życia). Ciekaw jestem jak to jest z Wami?
Wiem, że trudno się przyznać, do tego, że jest się najzwyklejszym przeciętniakiem, a jeszcze trudniej przyznać się do tego, że nigdy nie będziemy nikim więcej – bo nie stać nas na wyrzeczenia jakich wymaga wielki cel. To byłoby zbyt brutalne dla naszych marzeń i śnienia na jawie, nie uważacie?
Abstrahuję tutaj od tego czy bycie przeciętnym to dobrze czy źle, moja intuicja podpowiada mi, że każdy z nas nosi w sobie pokłady – jak to bardzo ładnie opisał Piotrek Kłosowicz – przyczajonej megalomanii i gdzieś tam w środku przeciętność traktujemy jak nieprzyjemny cierń, który nie daje nam spokoju… Przynajmniej ja tak mam, więc mogę się mylić dokonując uogólnienia.
Dla przypomnienia wywiad z Piotrkiem – http://pk4.pl/2007/12/27/wywiad-z-piotrkiem-klosowiczem/
Tylko co to znaczy tak na prawdę być przeciętnym ?
To nie jest tak, że tylko ludzie, których stać na maksymalne wyrzeczenia stają się kimś nadzwyczajnym/wybitnym. Na pewno ich to w jakimś stopniu wynosi ponad przeciętność, ponad zwykłych ludzi, ale …
Sam fakt, że ma się pasję i cel do którego się dąży też jest chyba coś warte? Oraz determinację, która pozwala ten cel osiągnąć. Fakt, że osiągnięcie celu w większości przypadków wiąże się z różnego rodzaju wyrzeczeniami i poświeceniem, ale jeżeli tylko próbuje się ten cel osiągnąć i nie siedzi się bezczynnie z założonymi rękoma, podejmuje walkę z własnymi słabościami … i tym samym przestajemy być przeciętni 🙂
Dla mnie osobiście przeciętność kojarzy się bardziej z ludźmi, których mijam codziennie na ulicy. Bez energii, szarzy, zawsze gdzieś się śpieszą … uśmiechu na ich twarzy nie uświadczysz, może poza ironicznym, gdy widzą jak walczysz z własnymi słabościami bez względu na pogodę.
Mnie to daje największego kopa … bo nie chcę być taka jak oni …
A cytaty super – mocno motywują, zwlaszcza przy takim ponurym dniu jak dzisiaj 🙂
Beti, witaj na PK4!
(Cały czas zastanawia mnie to dlaczego stosunkowo tak mało osób zostawia komentarze? (liczba komentujących a liczba odwiedzających) Nie chce im się? Uważają, że nie mają nic ciekawego do powiedzenia? A może boją się wyrazić swoją opinię na forum publicznym? Zawsze chętnie czytam komentarze nowych uczestników dyskusji. Zapraszam więc do komentowania, albo chociaż przesyłania swoich uwag na maila!) A teraz już właściwa odpowiedź na komentarz Beti…
Dla mnie przeciętność czy próby wyjścia poza nią to takie słowa wytrychy. Nie wiem jeszcze co dokładnie chcę dzięki nimi wyważyć, ale czuję, że to coś ważnego. Myślę, że możemy mówić o przeciętności procesu i przeciętności wyniku. Ta pierwsza to dla mnie codzienna szarość, to ci ludzie, o których piszesz (widzę, że nie tylko mnie denerwują te ironiczne uśmieszki, nigdy nie potrafiłem zrozumieć tej, nie wiem czy to dobre słowo – pogardy, którą widzę w oczach takich ludzi, a może to zwyczajna zazdrość zamaskowana śmiechem?), myślę że jak ktoś nawet nie próbuje to jest naprawdę kiepsko. Nie wymagam, żeby każdy człowiek nieustannie się przełamywał i dążył tylko do wielkich rzeczy, ale jeśli nie próbuje to.. to szkoda, wielka szkoda.
No i ta druga przeciętność, przeciętność wyniku. Próbujesz a mimo to nie wychodzi. Po drodze przestaje wystarczać samo próbowanie (przynajmniej mi). Owszem, kilka lat temu mogłem być z siebie dumny, że pomimo beznadziejnej pogody wychodzę na trening, mogłem być z siebie dumny, że kończę takie a takie zawody, ale teraz? Pytanie co rozumiemy przez fakt bycia kimś nadzwyczajnym czy kimś wybitnym? Zgodzę się z Tobą, że codzienne próbowanie, to przełamywanie (jak ja lubię to słowo i lubię się przełamywać, a najchętniej w domu w ciepłym fotelu, gdy nikt nie patrzy.. bo jak już trzeba się ruszyć to nie jest tak łatwo…) jest czymś ponadprzeciętnym, ale czy to jest wybitne?
Wiesz, chodziło mi o te rzeczywiście duże rzeczy, Mistrzostwa Świata i takie tam. Bynajmniej nie w moim kontekście, tak jak już o tym pisałem. Tak na marginesie w dyskusji o poświęceniu.. Polecam mowę Martina Luthera King (zastanawiałem się czy nie włączyć tej wypowiedzi do tekstu, mocne słowa…) – zerknij tutaj http://zajaczkowski.org/2008/10/19/trudne-decyzje/ . To właśnie jest dla mnie sfera (hiper)nadzwyczajności.
Generalnie zmierzam do tego, że wychodzenie ponad przeciętnośc ciągnie się za nami jak rzep na psim ogonie, albo to jest tak jak bieg po mechanicznej bieżni. Możesz biec coraz szybciej ale cały czas ona będzie pod Twoimi stopami. Przełamanie przeciętności wkrótce staje się kolejną przeciętnością i znów trzeba spoglądać wyżej…
Tak się teraz zastanawiam czy nie za bardzo wikłam się w jakieś teoretyczne rozważania? Bo może w istocie chodzi o dobrą zabawę, ruch na świeżym powietrzu, obcowanie z przyrodą, spotkania z przyjaciółmi i przyjemność płynącą z rywalizacji?
Jerzyk to taki nieprzeciętny ptak.
„Większą część życia jerzyk spędza w locie. W powietrzu zbiera pożywienie i materiał na gniazdo, pije krople deszczu, kopuluje i śpi, szybując z wiatrem na dużej wysokości (do 2,5 km). Może pozostawać w locie bez przerwy przez 2 do 3 lat. Ląduje przede wszystkim podczas okresu lęgowego, budując gniazdo i karmiąc pisklęta. Ponadto czasami odpoczywa, chwytając się pazurkami pionowej ściany skały lub budynku. Jest jednym z najszybszych ptaków spotykanych w Europie, największe szybkości osiąga w locie grupowym. W pogoni za zdobyczą osiąga prędkość 200 km/h[2].
Wędrowny, przeloty w IV – V i VIII – IX. Wędruje głównie nocą.
Najdłuższa odnotowana długość życia u zaobrączkowanego jerzyka to 21 lat.”
Myślę że tak naprawdę to przeciętność czy też nie, tkwi w naszych głowach.To że biegam w deszcz sprawia że czuje sie nieprzeciętny w swojej społeczności ale jeśli by wszyscy tak robili, to co wtedy?
Jestem przekonany że każdy człowiek chce być kimś wyjątkowym.Aby być kimś takim trzeba włożyć w to sporo wysiłku.Jest też łatwiejsza droga, by czuć sie wyjątkowym.Niestety ta łatwiejsza droga jest ułudą na dodatek niszcząca wszystkie dziedziny życia osobistego, rodzinnego, zawodowego, …
Ta łatwiejsza droga to wszelkie używki.
Podoba mi się ten Jerzyk, taki mały a jaki wielki potencjał nosi w sobie! Myślę, że to może być doskonała inspiracja dla każdego z nas.
A więc przeciętność jest stanem umysłu? W gruncie rzeczy prawie wszystko sprowadza się do psychiki więc… Podoba mi się taki stan rzeczy, bo jeśli tak w istocie jest to wszystko (prawie) zależy tylko od nas samych.
Grzesiek – wyjąłeś mi to z ust – uprzedziłeś mnie!
Jerzyk jest dobrym przykładem na to, że nie liczy się to, czy się jest wielkim, ale to co drzemie w nas w środku, ale jednocześnie, czy potrafimy to z siebie wydobyć. W większości bariery stwarzamy sobie sami, z tych czy innych powodów znajdujemy pretekst, że tego nie mogę, bo nie potrafię, albo nie jestem zbyt dobry, bądź właśnie, co na to inni powiedzą. Kiedyś się przejmowałam opinią innych ludzi, teraz … robię to co chcę, czego pragnę, a przynajmniej staram się, bo nie zawsze jest to łatwe. Ale wiem, że jeśli nie spróbuję przełamać własnych barier, pokonać własnych słabości będę tego żałować, może nie dziś, może nie jutro, ale kiedyś na pewno.
A jeżeli chodzi o te wielkie rzeczy typu Mistrzostwa Świata, o wybitne/ponadprzeciętne jednostki … wydaje mi się, że to nie jest tak, że ktoś się z tym urodził (może czasami się zdarza) to zawsze jednak jest kwestia cięzkiej pracy, ale równocześnie silnej woli, a co za tym idzie – psychiki. Przy słabej psychice szybko pojawia się kryzys (po co ja to robię, jaki w tym sens) i zaczyna brakować sił do dalszej walki z własnym ja. Tak mi się przynajmniej wydaje – nie mam takiego doświadczenia jak Wy, ale …
Pozostaje też inna kwestia – satysfakcja. Wiem, że jeśli nie będę miała satysfakcji z biegania czy też innej dyscypliny – nie będę miała motywacji do tego by przełamywać własne bariery. Grzesku wspomniałeś o rywalizacji … ja nie lubię tego słowa, może dlatego, że ponad wszystko wole współpracę, wzjamene wspieranie się podczas kryzysów, a może dlatego, że jak byłam na sekcji pływackiej, zmuszano mnie na chodzenie na zawody. Nie wiem. Dla mnie zawody były sprawdzeniem samej siebie, własnych możliwości i efektów po miesiącach treningów. Jak nie miałam ochoty współzawodniczyć – gorszy dzień np., to nie szłam. Ale okazało się że niestety – chcę czy nie chcę muszę iść i nie wystarcz,że pobiję własny wynik .. muszę pobić też inne.
I zrezygnowałam. Bo wyznaję zasadę, że nic na siłe! Jakiekolwiek wyzwanie bym nie podjęła, powinno mi to sprawiać radość, radość, którą będę mogła czerpać pełną piersią. A jak jeszcze uda mi się kogoś do tego zarazić …. 😉
Ach rozpisałam się …
Pierwszą część Twojego komentarza doskonale podsumowuja słowa Marka Twaina: „za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj. „. Gość miał „łeb”, strasznie motywująca myśl!
Rywalizacja. Mamy chyba podobne podejście do tego tematu, dla mnie również na pierwszym miejscu jest rywalizacja z samym sobą – zawsze walczę o jak najlepszy czas, o wykrzesanie z siebie maksimum – przeciwnicy są w dalszej kolejności. Podoba mi się takie postawienie sprawy. Co do satysfakcji i niczego na siłę… Czasem niestety trzeba robić coś wbrew sobie, może obecnie wychodzenie na trening w paskudną pogodę nie jest dla mnie wielkim wyczynem, ale już kilka zimowych miesięcy treningu w takich warunkach może nim być. To nie zawsze jest przyjemne. Ale chyba wiem o co Ci chodzi, o satysfakcję z kierunku, w którym zmierzamy, nawet jeśli czasem kosztuje nas to trochę poświęcenia i nieprzyjemności…
Kuerti,
dzięki za ten artykuł. Nie czuję się na siłach, żeby dodać coś wzniosłego, ale bardzo potrzebny był mi taki tekst.
Robert,
Cieszę się, że mogłem pomóc! Przyjemnych treningów! Ja właśnie jestem po poranno-niedzielnym rowerze 🙂 .
W ramach róznych typu przemyśleń polecam obejrzeć film „Into the wild”. Obejrzałem go już 2 razy i naprawde jestem pod wrażeniem. Polecam wszystkim.
ps. Sory za lekkie odejście od tematu ale nie było tego gdzie spelcjalnie napisać:)
A ja już wiem, że będę tu częściej zaglądać, czasami dodam coś od siebie, jak będę miała coś do powiedzenia ciekawego …
Po wczorajszym kryzysie formy dzisiaj spędziłam 1,5h w lesie – wróciłam przemoczona, ubłocona, ale szczęśliwa 🙂
Pankins,
Ech, Into the Wild chcę opisać już mniej więcej od początku maja zeszłego roku, czyli od momentu, w którym po raz pierwszy obejrzałem ten film. Masakra, krótko mówiąc. Już w trakcie seansu wiedziałem, że to będzie dzieło kultowe. Również POLECAM! A za jakiś czas postaram się opisać go na pk4, przy okazji jakiegoś spontaniczego wypadu (choć trudno mówiąc o planowaniu spontaniczego wypadu 😉 ).
Beti,
Miło mi i zapraszam jak najczęściej! Uważaj na te endorfiny, uzależniają jak cholera 🙂 .
Into the Wild rządzi, świetne sylwetki postaci i ich relacji 😉
„Chodzimy na treningi przyszłych mistrzów olimpijskich. Oto oni, 15-letni bokserzy, 5-letni akrobaci, 3-letni pływacy. Spójrzcie na ich wyraz twarzy. Poczekajcie do końca treningu, do ostatniej chwili, kiedy na malutkiej dziecinnej twarzyczce pojawi się wściekła determinacja, pragnienie pobicia wczorajszego wyniku. Patrzcie na nich! To właśnie oni przyniosą kiedyś olimpijskie złoto pod wielką czerwoną flagę z sierpem i młotem. Spójrzcie na tę twarz! Ile w niej napięcia. Jakaż męka! To droga ku sławie. To droga do sukcesu! Championem może być tylko człowiek, który wie, że za moment sztanga zwali mu się na głowę i wyciska ją dalej. W tym życiu wygrywa tylko ten, kto pokonał samego siebie. Kto pokonał swój strach, swoje lenistwo, swoją nieśmiałość. ”
„Człowiek może dosięgnąć w swoim życiu najwyższego pułapu w dowolnej sferze aktywności. Lecz aby pokonać przeszkody i przeciwnika, człowiek musi pokonać najpierw siebie, musi zwalczyć swój strach, brak pewności i lenistwo. Ścieżka prowadząca do góry jest nieustanną walką z samym sobą.”
Cytaty z ‚Akwarium’ Wiktora Suworowa
Kuba,
Witaj na PK4! 🙂
Świetne cytaty! Podoba mi się zwłaszcza ten drugi, bardzo prawdziwy.
PS. Suworowa jeszcze nie czytałem, a jest on gdzieś tam na mojej liście książek do przeczytania, krótko więc, warto? 🙂
Dzieki za powitanie! 🙂
Mi bardziej podoba sie Twoje podsumowanie…
„Realizacja marzeń boli. Jesteś pewien, że tego chcesz?”
W ogóle cała ta notka zainspirowała mnie do intensywniejszego treningu. Mimo zimowych ferii wstaję skoro świt i biegam w pobliskim lesie szybciej, dłuzej i dalej niż dotychczas… Mam tylko nadzieję, że ten zapał nie minie po tygodniu i rzeczywiście dojdę do jakiejs konkretnej formy, dzięki czemu na kolejnych imprezach pójdzie mi lepiej niż na ostatniej Nocnej Masakrze, gdzie się poznaliśmy (to ja jestem tym kolesiem od rodzynek, który zrezygnował przy Twoim stanowisku :))
A co do Suworowa… WARTO, jeśli interesuje Cię tego typu tematyka (GRU, KGB, Specnaz itd.), ten autor jest chyba najwiarygodniejszym źródłem wiedzy (w końcu sam służył w GRU, a władze ZSRR wydały na niego wyrok śmierci). Książka jest napisana w sposób na tyle ciekawy, że czasem ciężko sie od niej oderwać. Polecam! 🙂
Pozdrawiam!
Pamiętam Cię, jak to się mówi, pierwsze koty za płoty, następnym razem na pewno będzie lepiej.
Ten nienaturalny zapał jest bardzo niebezpieczny, jeśli masz ferie, czas wolny to tymbardziej. Nie biegaj dalej ani szybciej, ani tymbardziej codziennie. Z tego, co napisałeś wynika, że masz problem z systematycznością. Niestety, dopóki nie wyrobisz nawyku, czy też bardzo mocno nie wsiąkniesz w dany temat (starty w rajdach, czytanie fachowej literatury, przeglądanie stron o tematyce rajdowej, chęć bycia coraz lepszym) to odpuszczanie kolejnych treningów będzie Ci przychodziło z łatwością, wiem coś o tym bo sam to przerabiałem.
Biegaj 3-4x w tygodniu, wyznacz sobie jakiś start i ustaw konkretny cel (może ukończyć jakąś setkę?). No i trenuj, tu już więcej nie wymyślisz, będzie bolało, nie będzie się chciało.. Ale sam przecież chciałeś, no nie? Głupio chwalić to, co napisało się samemu, ale rzeczywiście podsumowanie na końcu tekstu jest bardzo celne i cholernie życiowe.
Również pozdrawiam!
Wszytko świetnie, z jednym wyjątkiem …
Z Abrahamem Lincolnem kicha – wywal to. Zmarł w wieku 56 lat, więc nie mógł później zostać prezydentem. Kika wcześniejszych faktów też kompletnie zmyślonych.
Witam imiennika! 🙂 .
Dzięki za zwrócenie uwagi! Już poprawiłem.
Opierałem się na opracowaniu z jakiejś polskiej strony – mój błąd, że nie sprawdziłem czy ten ktoś miał rację… (pewnie on też opierał się na kimś innym, a ten ktoś… i tak rodzą się przekłamania 😉 ).