Mniej ale częściej
Kilka tygodni temu w Pobiedziskach pod Poznaniem odbyła się Wielkopolska Szybka Setka. Umówiłem się z Piotrkiem, że wpadnę do bazy w sobotę rano i odwiozę go do Świnoujścia. Piotr brał udział w biegu na 100 kilometrów, start odbył się w piątek wieczorem. Rankiem zjawiłem się w Pobiedziskach. Wszedłem do bazy zawodów, przywitałem się z organizatorami i… poczułem się dziwnie.
Wejście do bazy rajdu kojarzy mi się z dwojako. Najpierw musisz po raz pierwszy przekroczyć jej próg, gdy jeszcze jesteś pełen nadziei, bądź obaw przed startem. Drugi raz jest zwykle euforycznym wejściem umęczonego człowieka po kilkunastu godzinach zmagań z samym sobą. Ten drugi raz wolę zdecydowanie bardziej.
Tym razem wcale nie wpadłem na metę i nie ukończyłem zawodów. Zwyczajnie otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Nie byłem ani zmęczony ani śpiący, butów też nie miałem ubłoconych. Szkoła powoli zaczęła zapełniać się uczestnikami trasy rowerowej. Przysłuchiwałem się ich rozmowom pełnych emocji, wiecie, te wszystkie gadki po startowe, o tym jaki punkt kontrolny sprawił najwięcej problemów, o trudnych przelotach i innych nawigacyjnych niuansach.
Pomyślałem, że to nie moja bajka. Już nie moja albo na razie nie moja. Dotknąłem bolącego kolana, które uświadomiło mi, że na razie nie mam co myśleć o powrocie do treningów, a tym bardziej o jakichkolwiek startach. Chciałem jak najszybciej wyjść stamtąd, czułem się źle w tym miejscu. Nie mogłem znieść tych rozmów, tej atmosfery zawodów. To było przygnębiające.
Na metę wpadł Maciek Więcek. Był pierwszy. Zrobił swoje, zresztą, tak samo jak tydzień wcześniej i dwa tygodnie temu. W którymś momencie zawodów przegonił Piotrka i Andrzeja. Ci dwaj przybiegli jakieś 40 minut po Maćku. Oni też zrobili swoje. Piotrek szybko poszedł pod prysznic, przebrał się i po kilkunastu minutach siedzieliśmy już w samochodzie wracając do domu.
Był drugi, ale nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia. Gdyby przybiegł pierwszy, to pewnie równie szybko przeszedłby nad tym do porządku dziennego. Poza tym śpieszył się na imieniny ojca. Przebiegł stówę, zrobił swoje i mogliśmy wracać. Ostatnio znajoma „rajdówka” (uczestniczka rajdów przygodowych… 🙂 ) przeprowadzała ze mną wywiad, potrzebowała informacji do pracy magisterskiej o rajdach przygodowych. Zapytał się mnie po co startuję?
Rozgadałem się, trochę bez ładu i składu, próbowałem doszukiwać się jakiegoś sensu w tym startowaniu w ultra. A może po jakimś czasie człowiek zwyczajnie robi swoje, nie wiedząc ani tym bardziej nie zastanawiając się po co to robi? Bo i w gruncie rzeczy po co nam taka wiedza? Start to start, robimy swoje i tyle. Tu nie ma filozofii.
Gdzieś za Skwierzyną zatrzymaliśmy się na obiad. Zajazd „Chrobry” (gdyby ktoś kiedyś coś, to polecam!). Zjedliśmy po placku po węgiersku i gadaliśmy o różnych rzeczach. W pewnym momencie na tapetę wzięliśmy temat diety (zawsze dziwne wydaje mi się to, jak dwóch facetów rozmawia o diecie, to tak na marginesie), stwierdziłem, że należy jeść często ale mało.
Piotrek odparł: więc może będziesz pisał na blogu mniej ale częściej? Pomyślałem, że ma rację.
PS. Starałem się jak mogłem i w tym piep… tekście nie padł ani jeden pier… wulgaryzm. Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać 🙂 .
PS2. Z kolanem coraz lepiej! Myślę o starcie w Izerskiej Wielkiej Wyrypie. Trasa 50km. Nie chcę sobie rodzić żadnych nadziei, ale, kurde, to naprawdę może być mój come back 🙂 .
Ależ ty ostatnio popadasz w melancholię, Grzesiek. To tak, jakbyś zapytał wczasowicza, który po raz piętnasty wyjeżdża nad morze. Myślisz, że on jedzie „robić swoje”? Rajdy to jakiś tam pomysł na życie (dla jednych epizod, dla innych większość życia) i fakt, nie warto doszukiwać się w tym ukrytego sensu. Ale tak jest z większością rzeczy, które robimy w życiu: albo robimy je bo musimy, albo robimy je, bo chcemy. Na rajdy raczej mało kto musi jeździć…
P.s. Trzymam kciuki za Izerską 😉
Cześć Klayman! 🙂
W tym wpisie nie chodziło o mnie, ja wracam do treningów, do startów, niejako z nowym, świeżym spojrzeniem na to wszystko.
Znam się z Piotrkiem 5 lat, poznaliśmy się na Zimowym Maratonie dookoła wyspy Wolin na początku 2006 roku, wygraliśmy go wspólnie. No i to było strasznie fajne, od tamtego czasu Piotrek stał się mega kilerem setkowym. Gdy już pojawia się na zawodach, to w zasadzie wygrywa.
Nie zapytałem się go o to, ale myślę, że to już nie to samo co kiedyś… taka refleksja nasunęła mi się po pobycie w Pobiedziskach.
Wiesz, nawet dla mnie rajdy nie są dzisiaj tym samym, co na początku. Po każdych „x” imprezach człowiek zmienia swoje nastawienie do nich. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że za te „10*x” rajdy będą dla mnie rodzajem rutyny. Może właśnie po to jest taki „reset”, jaki ostatnio przechodzisz – żeby znowu nauczyć się czerpać z tego frajdę (chociaż oczywiście nie życzę Piotrkowi aż tak szokowej terapii 😉 )
„Starałem się jak mogłem i w tym piep… tekście nie padł ani jeden pier… wulgaryzm. Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać :)”
Ale starałeś się, żeby k… nie padł? Czy żeby padł, ale k… nie wyszło ? 😉 Bo to zupełnie różne starania, wiesz … 😉
Grzesiu a może jak nie możesz wystartować a brakuje Ci wyraźnie atmosfery, to może coś zorganizujesz? Ja przyjadę 🙂
PS. Ja kiedyś też coś zorganizuje, na początek zawody treningowe w jakiejś ciekawej formule (rogaining rowerowo-biegowy, żeby biegacze się mogli zmierzyć z rowerzystami i z rajdowcami). To moje marzenie. Ciekawe ile ludzi się skusi. Co myślicie o takim pomyśle?
Misiek, jak dla mnie bomba. Masz już jakiś bardziej szczegółowy zamysł co do formuły?
Jakbyś „gdzieś, kiedyś, coś”, to ja proszę o info na maila 😉
Kalyman,
miejsce to będą Kozienice w województwie mazowieckim. Wkoło stara puszcza, teren płaski ale sporo ciekawych miejsc do pokazania. Mam nadzieje, że uda mi się namówić moich znajomych wtedy zacznę kombinować z mapami. Zejdzie się jeszcze ale może się uda.
nic nie jest stałe, to normalne, że podejscie do startowania jest inne na początku, inne po roku – dwoch, a inne po dziesięciu.
Mnie też złapało to, że po paru latach regularnych startów w rajdach trochę zaczeło męczyć, że jadąc wiem, kogo ogram, a kogo nie, że oglądajac listę startową z góry mogę powiedzieć ,które mniej więcej zajmę miejsce.
Rutyna.
Nuda.
ale jest na to recepta. Wystarczy trochę pomieszac i np. zmienić konkurencję. zamiast na rajd pojechać ma setkę, albo na odwrót. Albo wystartować w środowisku, gdzie nikogo nie zna się, np. w marszach na orientację albo za granicą. radocha jest niesamowita , a przyjemność ze startowania sama wraca. Popróbujcie tej metody, polecam
Jestem! 🙂 .
Klayman,
Niestety rajdy mogą stać się czymś w rodzaju rutyny – przykładem niech będzie Hubert, który ma na koncie multum startów i potwierdza tę obserwacje. Nie wydaje mi się, żeby to było coś złego, raczej naturalna kolej rzeczy. Na pewno ten „reset”, który przechodziłem przez ostatnie miesiące dużo mi dał jeśli chodzi o motywację, głód biegania, startów. Czuję się wypoczęty, głodny wysiłku – świetne uczucie. Na pewno po takiej przerwie kolejny start na 50km będzie nieco innym doświadczeniem.
Jip,
Żeby k.. nie padł 😉
Misiek,
Jasne! Chciałbym kiedyś zorganizować coś swojego. A co do Twojego pytania, myślę, że problemem jest tysiąc innych biegów – jeśli myślisz tylko o zawodach treningowych to zainteresowanych będzie garstka osób, z Twoich okolic. Bo jeśli ktoś do wyboru ma punktowaną imprezę w PMnO to wybierzę Puchar niż trening. Tak mi się wydaję. Niemniej trzymam kciuki za powodzenie! 🙂
Hubert,
Z jednej strony wydźwięk tego tekstu jest dość melancholijny – „to już nie to samo co kiedyś”, może nawet „to se ne vrati”. Z drugiej strony jednak wiem, że mamy tak potężne możliwości różnicowania sobie doznań jeśli chodzi o szeroko pojęte rajdy i ultra, że tak naprawdę monotonia w dłuższym okresie nam nie grozi. Dla mnie zupełnie odświeżającym doświadczeniem było tych kilka startów na ulicy, które zaliczyłem na przestrzeni ostatniego roku.
Maraton, połówka, kilka biegów na 5km, 10km. Do tego starty w 50tkach, rajdy przygodowe. A teraz po latach przerwy (cholera, nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz zrobiłem 100km…chyba 2 lata temu WSS) znów nabieram ochoty na starty w setkach.. Poza tym nadal pozostają rajdy przygodowe, pojawiają się pomysły na zagraniczne ultra. Czy jakieś autorskie pomysły biegania w różnych dziwnych miejscach. Jest pełno możliwości! 🙂 .
Grzesiek, grzebałem trochę w archiwum bloga i trafiłem na coś takiego:
http://pk4.pl/2010/08/22/natural-born-runners-k10-run-wyniki/
Planujesz coś takiego na ten rok?
Ostatnio przypomniałem sobie o K10.. ale nie wiem czy organizacja tego biegu w tym roku ma sens, ja w tym czasie będę na IWW, więc nie wiem czy w ogóle pomysł by wypalił. Chyba sobie odpuszczę.
Patrząc na pogodę, to może nowa odsłona K10, czyli dychę kajakiem? 😉
Kuerti a Ty wiesz konkretnie, co z Twoim kolanem się stało? Robiłeś MRI, USG? Komplet badań? Czy też ortopeda „na oko” coś wymyślił? Trochę długo ta kontuzja się za Tobą ciągnie.
Jip,
Ponoć teraz mają upały wrócić więc.. 🙂
Faalka,
Z samym kolanem nic mi nie jest, miałem i nadal trochę mam ponaciągane mięśnie, które były przyczyną bólu w kolanie. Robię – wreszcie! – ćwiczenia, które przepisał mi lekarz i jest zdecydowanie lepiej. Teraz już normalnie trenuję, nawet planuję start w zawodach za tydzień 🙂 . Niedługo wpis na ten temat na PK4 🙂 .
„PS2. Z kolanem coraz lepiej! Myślę o starcie w Izerskiej Wielkiej Wyrypie. Trasa 50km. Nie chcę sobie rodzić żadnych nadziei, ale, kurde, to naprawdę może być mój come back”
Grzesiek nie bylo mnie 2 tygodnie w kraju i dzis przejrzalem ostatnie wpisy.
Piszesz w jednym z nich o uczeniu sie na bledach ale ja widze, ze znowu je popelniasz.
Uwazam, ze ten start jest za wczesnie.
Nie chce sie wymadrzac ale w ostatnim roku z grubsza przewidzialem/wykrakalem Twoj scenariusz kontuzji.
Rozwaga i dziadowanie o ktorym bylo pisane w ostatnich tygodniach oznacza nie mniej wiecej jak rozsadny trening i starty na miare mozliwosci organizmu. geny dostajemy po rodzicach…
Rozsadny trening nie oznacza starczego i dziadowskiego biegania.
Tylko nieliczni sa „cyborgami”. (A jak sie blizej przyjrzec to oprocz mocnego organizmu ich treningi sa poparte duza wiedza, rozsadkiem albo przynajmniej intuicja) Wiekszosc z nas zamiast brutalnej sily musi uzyc wiedzy i sprytu.
Kazdy sam decyduje na ile mozna sie szarpnac i czy warto. W wieku 20 kilku lat bledy nie kosztuja duzo.
Kazdy z nas podejmuje tez ryzyko. Mocniej oznacza lepszy wynik, wiele startow ale i podejecie pod krawedz przetrenowania.
Pamietasz moje pierwsze wpisy na PK4 i ostrzezenia przed zbytnia ekplotacja organizmu? Troche po mnie wtedy wszyscy pojechali ze liczy sie fun itp. itd.
A teraz z portalu o startach i rajdach zrobil sie portal o kontuzjach 😉
Ostatnie 2 tyg. spedzilem na trekkingu w gorach z plecakiem i moge powiedziec, ze Kledzikowe cwiczenia i sprawnosc robiona przez 2 miesiace pozwolily wzmocnic i oszczedzic kolana.
Kusila mnie WSS i z zalem ja odpuscilem ale teraz wiem, ze znowu popelnilbym blad. Zepsul bym sobie wypracowane zdrowie i wakacje.
Mysle wiec, ze madrosc i spokoj poplaca.
Oby było tak, jak piszesz. Wiem niestety, źe są ogromne problemy z diagnozowaniem kontuzji kolan i okolic. Oszczędza się na badaniach a bez tego wnioski są podobne to tego, co można uzyskać u wróżki.
A ćwiczyć trzeba. Sama właśnie wróciłam do ćwiczeń, choć już miałam ich serdecznie dość 😉
Adam,
Gdyby problem dotyczył stricte kolana, to w ogóle nie byłoby tematu IWW, ale sam Sławek Marszałek powiedział mi, że nie widzi żadnych przeciwskazań co do startu. Ja sam decyzję o starcie podjąłem po 2 tygodniach treningów, wszystko idzie ku dobremu. To trochę jak z kraksą na rowerze (którą nomen omen zaliczyłem właśnie dziś), nie można nabawić się traumy, po wywrotce trzeba dociskać mocno w pedały, jednocześnie mając świadomość, że można sobie zrobić krzywdę.
Zastanawiam się właśnie nad tekstem pt. „czego nauczyła mnie przerwa w treningach”, chciałem napisać o tej nauce na błędach, ale to chyba nie prawda. Stałem się nieco ostrożniejszy, to na pewno, ale czy potrafię uczyć się na błędach? Zobaczymy po IWW 🙂 .
No skoro Marszalek dal zielone swiatlo 🙂
Napisales dwa tygodnie temu:
„Ale zamiast tego dziś z trudem przebiegłem 40 minut, pokonałem w tym czasie 7 kilometrów.”
Zapewne dzis znacznie zwiekszyles kilometraz i czujesz, ze jestes w coraz lepszej formie. Wrecz forma eksplodowala.
Z tym, ze juz za tydzien, kiedy jest IWW wypada akurat czas w mikrocyklu treningowym, kiedy trzeba bedzie wyluzowac.
Domyslam sie jak wielki masz glod startowy.
Jak bardzo chcesz sobie pokazac, ze wszytsko jest OK. Bardzo mozliwe, ze 4 miesieczna bariere wlasnie masz juz wlasnie tuz za soba.
Mimo wszystko start na lekko zaciagnietym hamulcu jest wskazany.
Adam,
Ja cały czas się oszczędzam, biegam jakieś 3 razy na tydzień, jeżdżę ze 2 razy na rowerze. Bez szaleństw, cały czas z zaciągniętym hamulcem. Na IWW będzie tak samo.
Na razie udaje mi się nie popełniać błędu, który robiłem już ze sto razy, czyli zbyt szybkie zwiększanie obciążenia. Bez ciśnienia, wiem, że na IWW nie będę w życiowej formie.
Pingback: Czas na wpis: Reaktywacja | borman.pl