Maratony piesze no image

Opublikowany 28 lipca 2009 | autor Grzegorz Łuczko

12

Łatwe setki?

Czy pokonanie 100 kilometrów na własnych nogach jest łatwe? Czy pokonanie 100 kilometrowej trasy, na której znaleźć trzeba kolejne punkty kontrolne jest łatwe? Co to w ogóle znaczy, że coś jest łatwe? To coś – jak głosi Wikipedia – nie wymagające wysiłku, trudu, nie stawiające przeszkód. Jeśli tak, to czy w świetle tej definicji pokonanie setki można uznać za łatwe? Po starcie w Wielkopolskiej Szybkiej Setce pytanie to nieustannie mnie nurtuje. Podświadomie czuję pewną obawę przed stosowaniem tego określenia w stosunku do ekstremalnego (w rozumieniu, które przyjeliśmy używać w odniesieniu do imprez wytrzymałościowych) rajdu na orientację. Po prostu nie wypada powiedzieć, że zrobienie setki może być łatwe, bo nie jest – odpowie natychmiast wiele głosów. Ale czy aby na pewno?

Wpadłem na metę WSS po 13 godzinach i kilkunastu minutach. To zbyt krótki czas, żeby wejść w stan skrajnego zmęczenia – do końca byłem w stanie podbiegać, jak również to za krótki czas, żeby uszkodzenia mechaniczne zaczęły nieznośnie mi dokuczać – odciski, których nabawiłem się po drodze co prawda dawały mi się we znaki, ale nie w tak intensywny sposób bym musiał się nimi jakoś szczególnie przejmować. Na mecie nie pojawiło się we mnie uczucie jakobym dokonał czegoś wielkiego, niestety dystans 100 kilometrów już dawno stracił swoją magiczną aurę…

Nie chciałbym żeby ten tekst został odczytany jako próba chełpienia się moim wytrenowaniem czy osiągniętym wynikiem. Chcę skupić się na faktach, fakt jest natomiast taki, że WSS była dla mnie setką względnie łatwą (ten dodatek „względnie” zostaje, bo o ile powiedzieć, że przebiegnięcie 10 kilometrów jest rzeczywiście łatwe i może komuś nie sprawiać żadnych problemów, tak z dystansem 100 kilometrów sprawa się komplikuje – myślę, że określenie „względnie łatwo” jest nomen omen łatwiejsze „do przełknięcia”) . Nawet nie w sensie tej konkretnej trasy, co dystansu generalnie (bo cały czas mowa w tym tekście jest o dystansie a nie o dodatkach nawigacyjnych, które w znacznej mierze utrudniają pokonanie 100 kilometrów, tak samo jak nie dywaguje nad dystansem pokonanym w górach, czy w niesprzyjających warunkach pogodowych). Nie chcę się dalej łudzić – to już nie jest to samo co na początku przygody z rajdami!

Nie ma już tej nerwowej niepewności, nutki strachu i garści respektu przed mitycznym dystansem 100 kilometrów. Czy chcemy tego czy nie nasze podejście do setek ulega stopniowej zmianie. Na początku zawsze jest niepewność, może i obawa. Dystans onieśmiela, nie wiemy czego się spodziewać na trasie. Meta wydaje się czymś nieosiągalnym, nawet nie majaczy na horyzoncie – to coś o czym się marzy. Później jest wielka radość – udało się! Po kilkudziesięciu godzinach, umęczeni, brudni, głodni, spragnieni ale i radośni przekraczamy linię mety. Rozpiera nas duma, bo oto dokonaliśmy czegoś niemożliwego – rodzina i znajomi kręcą z niedowierzaniem głowami. 100 kilometrów?! Na nogach?! Oszalałeś?!

Kolejne starty, w raz którymi przybywa nam doświadczenia. Dystans wciąż budzi respekt, ale już nie przeraża. Niepokoi ale przecież znamy jego podstępne sztuczki, jeszcze czasem nabieramy się, ale coraz częściej to my jesteśmy górą. Zaczyna się kolekcjonowanie kolejnych rajdów, zbieramy kolejne dyplomy i certyfikaty ukończenia. Środki na koncie z doświadczeniem rosną – dystans przestaje panować nad nami i to my zaczynamy rządzić. Powoli odchodzą w niepamięć niepewności, teraz pytaniem nie jest czy ukończę, ale w jakim czasie uda mi się to zrobić? Pojawia się rutyna. Startujemy i kończymy kolejne rajdy naturalnie, jest trasa i trzeba ją pokonać. Czasem zejdzie nam nieco dłużej, czasem krócej, czasem umęczymy się bardziej, czasem mniej.

I gdzieś w tym momencie znika cały czar setek. Odzieramy je z tajemnicy, czegoś nieosiągalnego, czegoś co budzi respekt. Znajomi znudzeni kiwają głowami na wieść o kolejnym starcie, nie robi na nich już wrażenia dystans – bo dlaczego miałby? Wszystko się kiedyś nudzi, powszednieje, wielkie wyzwania przestają być wielkimi wyzwaniami a stają się codziennością. Codzienność biegacza to 5 i 10 kilometrów przebiegnięte na zawodach. To półmaraton i maraton. Dystanse, które kiedyś stanowiły dla nas same w sobie wyzwanie nagle stają się areną bicia rekordów. Samo pokonanie trasy to za mało, to zbyt łatwe, to już nie przynosi satysfakcji.

Tekst ten jest poniekąd wyrazem mojej tęsknoty za tym co było – za pierwszymi startami. Za mgiełką tajemnicy… Z przykrością odkrywam, że postęp sportowy nie idzie w parze z czymś co nazwać można magią dystansu, wielką przygodą. Samo pokonanie 100 kilometrów nie jest w stanie zapewnić mi tych doznań, które były moim doświadczeniem na początku przygody z rajdami. Nie ma już tego wielkiego poświęcenia, nabożnego lęku przed dystansem – tej radości na mecie, która płynęła ze świadomośći, że właśnie dokonaliśmy czegoś niesamowitego. To wszystko spowszedniało… Z mojego punktu widzenia coraz lepsze wytrenowanie zabija magiczną część rajdowania. Doświadczam innych doznań, lecz pozbawiłem się tym samym pewnych wrażeń, które sprawiały mi taką przyjemność w początkach rajdowania. Wydaje się, że jest to proces niestety nieunikniony…

Pokonanie 100 kilometrów może więc być łatwe! A przynajmniej nie trudne. Wymaga pewnego wysiłku, lecz nie jest to wysiłek ekstremalny. Wyznacznikiem „łatwości” pokonania danego dystansu będzie dla mnie fakt czy jestem w stanie śrubować na tym dystansie swój najlepszy czas. Jeśli gra toczy się tylko o jak najszybsze pokonanie drogi pomiędzy kolejnymi punktami (zawsze tak jest! Ale łapiecie chyba różnicę pomiędzy biegiem, który docelowo ma przynieść super wynik, a startem gdzie trudności trasy sprawiają, że celem jest jak najszybsze jej ukończenie bez nadziei na rekord) bez zawracania sobie głowy nawigacją i w gruncie rzeczy chodzi tylko o pokonanie kolejnych kilometrów to sam dystans 100 kilometrów jest względnie łatwy.

Wydaje mi się, że na polu setek jest jeszcze wiele do zrobienia jeśli chodzi o bicie rekordów. Tak naprawdę jedynie niewielki odsetek startujących rzeczywiście poważnie (cokolwiek miałoby to znaczyć) trenuje – spójrzmy na maratończyków amatorów, większość z nich ma wydolność zdecydowanie na wyższym poziomie niż przeciętny przedstawiciel naszego środowiska rajdowego. Pytanie tylko czy rzeczywiście setki koniecznie pójść muszą w stronę coraz bardziej sportową? W końcu rajdowanie (i te setkowe i ARowe) zawsze było nieco magiczne, bardziej przygodowe niż samo bieganie czy mtb. Dla mnie właśnie ten klimat przygody był i jest nadal magnesem, który sprawia, że trening i starty nie nudzą mnie ani trochę.

Myślę, że w pewnym sensie zatoczyłem koło – na początku drogi pokonanie setki było czymś wyjątkowym, teraz natomiast stało się czymś zwyczajnym. Nie podoba mi się ta zwyczajność, zwyczajność niegdyś spontanicznej radości na mecie każe rozglądać się za tym co utracone. Rozglądać się i szukać nowych wyzwań, które sprawią, że metę znów zasłonią mgły niepewności. A więc co dalej? 150 czy 200 kilometrów? A może wyzwania w stylu tych podejmowanych przez Piotrka Kłosowicza? Przebiec Główny Szlak Beskidzki w 7 dni? Sudety w trzy doby? Jeśli oczekuję, że „setki” dostarczać będą mi tych pierwotnych doznań początkującego rajdowca to muszę pójść w stronę dystansu. Wyższa intensywność zbliży moje przeżycia do tych znanych ze stricte biegowych zawodów – a to mnie nie interesuje.

Tymczasem więc kieruje swe wysiłki w stronę rajdów przygodowych, ale kolejne wyzwania piesze na pewno nie pozwolą na długo o sobie zapomnieć… A czy dla Was pokonanie 100 kilometrów jest „łatwe”? Czy nadal stanowi to dla Was wyzwanie, czy w pogoni za przygodą czujecie, że potrzebne są już nam zawody dłuższe i trudniejsze?


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



12 Responses to Łatwe setki?

  1. Drewniacki mówi:

    Będę z Tobą szczery – nie do końca „łapię” Twoje dylematy i zupełnie ich nie podzielam, ale zdecydowanie cieszę się, że forma Ci sprzyja 🙂 hARz nie kusi magicznym dystansem, ale zdecydowanie przygodą i możliwością poprężenia łydy w dobrym towarzystwie. Tak nam dopomóż Bóg! 🙂

  2. Kuerti mówi:

    Drewniacki,

    Chyba zaczynaliśmy jakoś podobnie, no nie? 2003 czy 2004? Tylko, że Twoje doświadczenia mocniej związane są z AR, u mnie jednak wszystko zaczęło się od setek, długo trwało zanim na dobre sobie je odpuściłem (w sensie regularnych startów kilka razy do roku) i chyba tutaj leży odpowiedź na pytanie dlaczego się nie rozumiemy. Rajd przygodowy ma zdecydowanie formułę różną niż setka, w tej drugie dystans zawsze jest jeden – owe 100 kilometrów. Mityczne wręcz, przynajmniej na początku.. Rajdy są szybkie i zmienne, trudno się tak ujechać jak na setce – przynajmniej nie w ten sposób. To o czym piszę ma właśnie związek ze specyfiką setek. 100 km powszedniało, mi przynajmniej, stopniowo – niby zawsze do pokonania była podobna liczba kilometrów, ale jednak z czasem perspektywa się zmieniała.

    W rajdach niby też możesz podnosić swój poziom wytrenowania i wszystko z czasem będzie łatwiejsz, ale tam nie ma takiej stałej, do której zawsze można się porównywać. W setkach jest nią po prostu sam dystans. I tu nie chodzi nawet o mocną łydkę, a przyzwyczajenie, rutynę, doświadczenie zbierane z biegiem lat.

    Jak widać po wynikach sondy jest kilka osób, dla których trudność setek nieco się zdewaluowała, ciekaw jestem czy również u nich wiąże się to z pewnym uczuciem tęsknoty za tymi pierwszymi startami?

    PS. O hARz jeszcze się pewno napiszę, a może i nie, może lepiej skrycie trenować i szykować super formę 😉 .

  3. Drewniacki mówi:

    No ale patrz np. na Szwecję. Ostatnio od jednego rajdowca usłyszałem, że taki rajd to jego marzenie. I chyba nie jest (w naszym gronie) w takich marzeniach odosobniony. Mnie takie mordowanie się przez tyle godzin jakoś nie zwliża.

    Myślę sobie, że w rajdach też są dwie drogi – albo więcej albo szybciej. Ja bez wahania wybieram to drugie i nie bardzo rozumiem fascynacje porażającym dystansem, twardzielstwem i elitarnością. Ty piszesz, że kręci Cie „dłużej” a nie „szybciej”. Nie podzielam tego, ale gorąco trzymam kciuki, by w Niemczech jednak było to drugie 🙂

  4. Kuerti mówi:

    Nie wiem czy Szwecja ze swoimi 250km przelotami z jednego PK na drugi to moje marzenie, Monster porażał dystansem, ale gdyby tak się bliżej mu przyjrzeć to ja chyba wolę jednak jakieś zawody w bardziej egzotycznych miejscach, no i bardziej przygodowe (tak mi się wydaje, że napieranie w Alpach czy gdzieś w Australii jest bardziej przygodowe, ale oczywiście mogę się mylić..).

    Nie to, że mnie kręci bardziej „dłużej” niż „szybciej”, kręci mnie „szybciej” na „dłuższych” odcinkach – a przynamniej do tego dąże, to nie ma nic wspólnego z tą powiedzmy fascynacją początkami rajdowania, to oczywiste, że to tego już nie da się wrócić, bo nawet teraz na dystans 200km z buta będę patrzył przez pryzmat wyniku, czasu jaki mogę osiągnąć na mecie niż na samo tylko przetrwania.

    Dla mnie ideałem jest start na ciekawej trasie, pod względem trudności orientacyjnych i atrakcyjnej pod względem krajobrazu. Oczywiście takie starty jak ten w WSS czy choćby rajdowy On-Sight też są potrzebne, to nie jest to, co lubię najbardziej, ale w pewnym stopniu przybliża mnie do tego co chciałbym robić.

    Jeszcze słówko o samym teksćie. To nie jest tak, że jeśli napiszę, że podobało mi się na początku rajdowania to chciałbym, żeby tak było – nie o to chodzi, po prostu zastanawiam się nad różnymi sprawami, ubieram je w słowa i umieszczam na blogu. Mam już gotowy tekst nt. tego czy trening i generalnie rajdowanie nadal są naszym hobby czy może już stały się obowiązkiem, drugą „pracą”? A ostatnio mimo dużych trudności czasowych i naprawdę cieżkich treningów trenuje mi się wprost cudownie! Chcę też napisać o tym tekst, o przyjemnośći, która płynie z ciężkiej pracy na treningach. Na pierwszy rzut oka 2 wykluczające się sprawy. Ale przecież tak wygląda ta nasza codzienność! Raz wydaje nam się, że jest tak, a drugim razem, że inaczej.

    Zmierzam do tego, że nie chciałbym być zaszufladkowany ze swoimi poglądami – tzn. że myślę tak i tak i nie ma od tego odwrotu. Nie! Czasem widzę jedną stronę – trening to druga „praca” a czasem ukazuje mi się druga – trening jest cholernie przyjemny!. Dwie strony tego samego medalu..

    No 🙂 . Jakoś tak mi to na sercu leżało 😉 .

    Ps. O Niemcy się nie martw – jestem spaczony już myśleniem wynikowym, szukam przygody, ale zawsze w parze z wynikiem, na pewno nie będę odpuszczał.

  5. KarolK mówi:

    Cześć

    Z uwagi na fakt, iż po raz pierwszy zabieram głos na twoim blogu, chciałbym w pierwszej kolejności podziękować Ci za twój wkład w tematykę napierania oraz doskonałe artykułu i wywiady, które publikujesz.
    Co do kwestii „łatwości setek” to w mojej ocenie nie ma łatwych setek tylko są dobrze przygotowani zawodnicy. Nie mam takiego doświadczenia jak Ty, ale wydaje mi się, że jeśli chcesz przeżyć jeszcze raz tą „magię” to najlepszą metodą są starty bez przygotowania ………, które oczywiście nie pozostaną obojętne dla stanu twojego organizmu, ale tym samym pozwolą ci jeszcze raz przeżyć tą atmosferę niepewności. Piszę to a propos komentarzy dotyczących łatwości WSS, której nie ukończyłem i po 5 PK z objawami odwodnienia i dreszczami zimna doczołgałem się do mety. Zaznaczę tylko, że w tym roku startowałem po raz pierwszy w setce, którą był Kierat. Zająłem 24 pozycję a później był bieg rzeźnika gdzie zrobiłem hard cora – a więc jak na początkującego to byłem zadowolony. Do imprez tych byłem jednak lepiej lub gorzej przygotowany i również na mecie przebyte dystanse jakoś specjalnie mnie nie powalały. Po rzeźniku w ogóle nie trenowałem tzn. raz pobiegałem ok. godziny. Pomimo zaliczenia kieratu i rzeźnika „najłatwiejszej” setki (WSS) jednak nie ukończyłem. „Łatwość setek” jest więc w mojej ocenie określeniem bardzo subiektywnym, a na miano „łatwości” pracuje przede wszystkim sam zawodnik. Same setki łatwe nie są ……
    Pozdrawiam i do zobaczenia na kolejnych setkach (mam nadzieję łatwych)

  6. Kuerti mówi:

    Witaj Karol na blogu! Zapraszam do częstszego komentowania 🙂

    Dzięki! 🙂

    Dokładnie tak! Nie ma łatwych setek są tylko dobrze przygotowani uczestnicy, bardzo podoba mi się to zdanie. Sam dystans po prostu jest, ani trudny, ani łatwy, to dopiero nasze wytrenowanie nadaje mu jedną bądź drugą wartość.

    Nie podoba mi się natomiast Twój pomysł na powrót do „pierwotnych” doznań 🙂 . Jest zbyt ekstremalny i dla mnie przynajmniej niemożliwy (już) do wcielenia w życie. Nie potrafiłbym sobie odmówić treningu, przy założeniu, że jestem zdrowy i w pełni sił. To już część mnie, nie wyobrażam sobie jak mógłbym inaczej funkcjonować. Poza tym co to znaczy start bez przygotowania? W lutym po 3 czy 4 tygodniach lekkich treningów po prawie 3 miesięcznej przerwie w dobrej formie pobiegłem Włóczykija, bieg na 60-70km. To głupie, ale podczas WSS wcale nie czułem się o wiele mocniejszy niż wtedy! A teraz w zasadzie od początku kwietnia trenuję regularnie i bez przerw, robię bardziej wartościowe treningi niż kiedykolwiek. A jednak nie miało to aż takiego wielkiego wpływu na moją formę.

    Myślę, że po pewnym czasie organizm adaptuje, przyzwyczaja się do pewnych obciążeń – nawet nie trenując więc zakładam, że byłbym w stanie zrobić 100km we względnie dobrej formie. Ewentualnie przerwa musiałaby potrwać dużo dłużej – może pół roku, może rok? Nie wiem.

    Ciekawi mnie dlaczego zarzuciłeś trening? Brak motywacji? U mnie tak właśnie było na początku – zrobiłem niezły wynik na Masakrze 2004, a później przez miesiąc nie robiłem nic, na ZMP 2005 poległem więc z kretesem, ledwo „doczołgiwując” się do półmetka..

  7. Paweł mówi:

    Jestem świeżo po setce czyli w jak najbardziej w temacie 🙂 Też myślę że, trudno określić setki łatwymi bądź trudnymi. Wszystko zależy od wytrenowania. Mocny zawodnik zrobi setkę, trochę się zmęczy, ale dwa dni później pobiegnie jak codzień do pracy. Inny, słabszy przejdzie 50 km i przez następny tydzień będzie umierał. Po co szukać setek? Spójrzmy na 10 km. Jeden pobiegnie to tak, że ledwo się spoci, inny, który nie trenuje będzie w międzyczasie umierał na serce. Wszystko zależy od wytrenowania.

    Grzesiek, to po cholerę się pchałeś na WSSa skoro za mało Cię dorżnął? Rozumiem, że chciałeś wykręcić jak najlepszy czas a WSS jest do tego bardzo dobry. Myślę, że przy Twoim wytrenowaniu, szukając ostrej walki z samym sobą powinieneś jeździć na najtrudniejsze setki (skorpion, jeśli pogoda z tego roku się powtórzy to coś dla Ciebie), lub dłuższe dystanse. UTMB, Przejście byłoby w sam raz.

    Myślenie wynikowe też mnie spaczyło. Pamiętam jak nie cały rok temu pisałem w komentarzu jak to cieszy mnie każdy start, wynik jest drugorzędny. Teraz mi się odmienia. Nie rajcuje mnie start dla samego startu, wybranie się na zawody bez przygotowania, czyli będąc z góry skazanym na słaby wynik. Dla mnie jest to wręcz denerwujące. Właśnie jadąc na Nawigatora byłem poirytowany tym, że jestem słabiej przygotowany, niż bym chciał. Pewnie większość uczestników podobnych imprez pociąga najpierw przygoda a z czasem coraz bardziej strona sportowa zawodów.

    Ale chyba takie dziewicze myślenie, niewiadoma, ostra walka jak za pierwszym razem już nie wróci. Chyba nie ma się co łudzić. Wiemy więcej, mamy doświadczenia, trenujemy. Raczej z chłodną kalkulacją niż na gorąco podchodzimy do startów.

  8. Kuerti mówi:

    Paweł,

    Nie przesadzajmy z tym moim wytrenowaniem, do poziomu Maćka czy Michała mi jeszcze wiele brakuje, tak samo i do tego, żeby takie setki jak Kierat czy Skorpion robić z łatwością.

    Dlaczego WSS? Miałem z nim rachunki do wyrównania za zeszły rok, poza tym chciałem gdzieś zrobić mocną setkę, no i ostatnie i chyba najważniejsze, tak mi się ułożył kalendarz startów i wolny czas, że WSS był idealnym wyborem. Startu na pewno nie żałuję, niech Cię nie zmyli taki a nie inny ton tego tekstu 🙂 .

    Na pewno w następnym roku chciałbym spróbować sił na trudnej imprezie, celował będę albo w Skorpiona, Kierat albo powrócę na Kotlinę żeby połamać 24h (obawiam się, że to nie będzie już zbyt wielki wyczyn – Rocha w tym roku powinien tryumfalnie wbiec do Szklarskiej właśnie w czasie poniżej 24h, czego mu życzę i będę za niego trzymał kciuki!).

    Piszesz o zdenerwowaniu (nie wiem czy to najlepsze słowo, może lepiej pasowałaby frustracja?) gdy wiesz, że ciężko będzie Ci zrobić dobry wynik, no i chyba o to chodzi w tym całym rozwoju, posuwaniu się ciągle naprzód. Jak już się znajdzie raz wysoko to już później człowiek nie chce oglądać czołówki z dalszych pozycji…

  9. Mickey mówi:

    „Myślę, że po pewnym czasie organizm adaptuje, przyzwyczaja się do pewnych obciążeń – nawet nie trenując więc zakładam, że byłbym w stanie zrobić 100km we względnie dobrej formie.”
    I kto to pisze? Ten który nie mógł uwierzyć, że ja nie trenuję 🙂

  10. Kuerti mówi:

    Mickey,

    No cóż, muszę przyznać Ci częściowo rację 🙂 . Tylko względna forma to nie to samo co miejsce w czołówce, a Ty raczej kręcisz się zwykle bliżej podium niż dalej. 🙂

  11. kaz mówi:

    Właśnie po raz pierwszy w życiu udało mi się wygrać setkę. Kuerti zakwalifikuje ją do łatwych. Ja cały dziki, szykuję się do następnej. W październiku na Harpaganie wskażą mi moje miejsce w szeregu (Kuerti z całą pewnością też). Ale moja radość z miejsca w którejś tam dzisiątce Harpagana będzie równie wielka jak wygrana w „łatwej” setce. Mnie to po prostu strasznie rajcuje. Samo chodzenie i atmosfera rajdów.

  12. Kuerti mówi:

    Kaz,

    Po pierwsze witaj na PK4 a po drugie gratuluję wygranej! Ta zawsze cieszy 🙂 . Napisz trochę więcej szczegółów!

    Pewnie chodzi Ci o Konecką Setkę? Oczywiście – to jest „łatwa” setka 😉 . Ale co z tego? Nie chodziło mi o wartościowanie, nie dzieliłem setek na lepsze i gorsze. Zrobiłeś swoje, możesz być zadowolony z siebie!

    Dzięki za miłe słowo – wypalnie chyba mi na razie nie grozi, startuję stosunkowo rzadko, cały czas mam głód dobrych wyników, startów. Muszę jeszcze tylko nieco ograniczyć blogowanie i będzie ok 🙂 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA