Kwestia wiary
Uwaga, uwaga! Pytanie za 100 punktów, o czym będzie dzisiejszy wpis? Kilka wskazówek: tekst ma dziwny tytuł, już ten fakt powinien Was zainteresować i kazać się zastanowić (pamiętacie ostatni dziwny tytuł i tematykę wpisu?). Idźmy dalej, kategorie do jakich przypisałem tych kilka zdań poniżej to: „Kuertiego przypadki” i „Przemyślenia”, już wszystko jasne? No i ten dziwczny wstęp, czyżbym znów miał zacząć marudzić? Że znów coś nie idzie? A figa z makiem! 🙂 . Idzie. Dobrze idzie!
Czuję nieodpartą potrzebę pozytywnie się nakręcić. Dość mam już marudzenia i pieprzenia głupot. To nie działa w ten sposób, że jeśli widzisz wszystko w czarnych barwach to ni stąd ni zowąd ktoś sprawi Ci miłą niespodziankę, nie! Raczej przyciągniesz jeszcze więcej nieszczęścia i tyle z tego będzie. Muszę i chcę więc szukać pozytywów, zbyt długo koncentrowałem się na problemach, a to przecież droga do nikąd. Przez tyle lat się nie udawało, a jeśli coś nie idzie to dlaczego nie spróbować inaczej?
No i spróbowałem. Zredukowałem liczbę treningów, przestałem się tak kurczowo trzymać tego biegania i zacząłem więcej jeździć na rowerze. Stała się tragedia? A skąd! Powoli, każdego dnia staję się odrobinę lepszy. Dziś być lepszym niż wczoraj, jutro lepszym niż dziś. To moja maksyma, której twardo się trzymam. Oczywiście, że nadal tkwi we mnie to przekonanie, że wiele jeszcze mi brakuje do tych najlepszych, a nawet tych nieco słabszych, nad tym muszę cały czas pracować. To jest ta bariera, którą trzeba sforsować jeśli myśli się o ściganiu z czołówką, bo jak znaleźć motywację do treningu jeśli człowiek żyje w przekonaniu, że brakuje mu tak wiele?
A przecież o to chodzi, żeby przełamywać swoje bariery, limity, które ponoć gdzieś tam są, a jak to uczynić bez wiary, żę można? Recepta? Przestać się porównywać, do kogokolwiek. Odpuścić. Co będzie to będzie, oczywiście mieć swoje cele, ale nie napinać się jakby od ich realizacji zależało nasze życie. Dziś być lepszym niż wczoraj, jutro lepszym niż dziś. Tak po prostu. Nie trzeba robić wielkich susów, żeby przebiec maraton, można małymi kroczkami osiągnąć metę. Powoli, powolutku zbliżać się kroczek za kroczkiem do miejsca, w których stoją granice naszych możliwości. Wierzę, że ta granica będzie przesuwać się razem z nami.
Zdaję sobię sprawę, że moja pisanina potwornie mocno zależna jest od emocji, od tego, co teraz i tutaj. Siedzę na werandzie i co jakiś czas zerkam w zachmurzone niebo. Jest wieczór, ciepły majowy wieczór i zbiera się na ożywczy deszcz. Niedawno wróciłem z treningu, wziąłem prysznic i teraz wypoczywam czekając na kolejny dzień. Tak, to jest ten moment, w którym wszystko wydaje się cholernie proste i oczywiste. Łatwo więc mi pisać, że jest dobrze. Czuję się uzależniony od tych małych sukcesików, od udanego treningu i niskiego tętna podczas przebieżek, które krzyczy: „idziesz w dobrym kierunku! Tak trzymaj!”.
Czai się więc w tym wszystkim obawa, że niedługo znów wszystko zacznie się pieprzyć. (Jeśli przypadkiem za bardzo to wszystko przypomina filozofię Zen niech ktoś mnie zdzieli bambusowym kijkiem, pozwalam! 😉 ). Tym silniejsza im lepiej idzie. Każdy dobry trening jest więc na swój sposób zapowiedzią tych dni choroby i męczarni podczas zwyczajnych wybiegań. Tak też było i u mnie. Okresy wysokiej formy przeplatały się z gorszymi chwilami, gdy zastanawiałem się po co się tak męczyć? Być może najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że przecież za jakiś czas znów znajdę się „pod wozem”! Cholera.
Być może u mnie te stany są nad wyraz widoczne, przejawiają się w ekstremalnych formach. Tak dobitnych, żebym nie miał wątpliwości. Jak jest źle, to na zabój. Euforia przemieszana z frustracją. Trochę czasu zajęło mi zanim dostrzegłem tą oczywistą prawidłowość. Zanim w ogóle zacząłem się nad nią zastanawiać gdzieś po drodze musiałem upaść wiele razy i powstawać nieustannie, żeby dojrzeć do spojrzenia pozbawionego emocji na całe to koło euforii i frustracji. Uprawianie sportu to jest ciągła praca nad samym sobą. Nad swoimi słabościami i niedostatkami. W drodze na sukces, czymkolwiek by on dla nas nie był wychodzą wszystkie ułomności.
Musi być w tym wszystkim wiara, mocna i pewna wiara w to, że kiedyś nam się uda, akceptacja naszych słabych stron, naturalnej kolei rzeczy i praca, nieustanna praca nad samym sobą. To bardzo uniwersalne stwierdzenia, ale przecież to nie moja wina, że to, co leży u podstaw szeroko pojętego szczęścia i zadowolenia z życia jest również fundamentem w rajdach przygodowych! Z optymizmem patrzę w przyszłość, bo wierzę, że szczęście (Bóg sprzedaje szczęście, nie zapomnijcie tylko zaopatrzyć się w niebiańską walutę: litry potu wylanego na treningach…) będzie ze mną, a ze słabszymi momentami jakoś sobie poradzę!
Jaskółki latają nisko. Zbiera się na deszcz…
PS. Na zdjęciu Superhiroł we własnej osobie.
PS2. Powodzenia wszystkim startującym w Kieracie! Przyda Wam się wiara we własne siły. Szkoda, że nie będę mógł relacjonować przebiegu rajdu 🙁 . Tak czasem jednak bywa…
Podobne wpisy:
- Zazdrośnik – Bywa, że zielenieje z zazdrości, jednak ta zazdrość mnie motywuje do dalszych wysiłków, myślę, że to pozytywna zazdrość jest. Lubię ją!
- Cierpliwość raz jeszcze! – Cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość!
- Znów gruba krecha i znów jadę dalej! – Moje klasyczne marudzenie, że formy nie ma, i że coś tam, nie wiem jak Wy, ale ja jestem już szczerze znudzony!
- Pamiątki rajdowe -Przywozimy je z niemalże każdego rajdu, dyplomy, medale, puchary, koszulki i co tam tylko jeszcze organizator wymyśli. Co z tym „cholerstwem” zrobić? Ja je po prostu.. ale o tym już w tekście!
- Podróżnicze być czy mieć? -Być tam na miejscu i łapczywie przeżywać to, co nam się objawia czy próbować to zachować na filmie, jeździć na własną rękę czy z biurem podróży? Być czy mieć?
Sezon doskonalenia wiary 😀
a co zrobić z wiarą w swoje możliwości nie podpartą żadnymi racjonalnymi przesłankami? właściwie biegam symbolicznie, ale ciągle wierzę, że w bieganiu wszystko przede mną, np. maraton
🙂
(właśnie wróciliśmy z Sahibem z nocnej przebieżki – spotkaliśmy 2 sarny, jeża i słychać było prawdziwe słowiki!)
Chodzi mi o wiarę generalnie w swoje możliwości, w to że poprzez wykonaną pracę na treningach jest się w stanie za jakiś czas osiągnąć zakładany poziom. U mnie jest, czy też było zupełnie odwrotniej niż u Ciebie Krolisku 🙂 . U mnie były porządne treningi a brakowało wiary w możliwości.
W tym kontekście rozpatruję ją więc jako dopełnienie pracy wykonanej na treningu a nie jako cudowny środek sam w sobie. Coś, co pozwoli przettrwać słabsze chwile.
Jip,
Właściwie tak mógłbym nazwać ten rok dla siebie, chyba 🙂 .
Obejrzyj „Finding Forrester” (Szukając siebie) 🙂 film także o sporcie, polecam. Doskonalenie wiary to też generalnie praca. Tzn. samo nagle nie przyjdzie.
zawsze mówiłem że za mało jeździsz 😉 [bo KAŻDY za mało jeździ kto ma czas jeszcze na cokolwiek innego 😉
jip,
Dzięki za rekomendację, obejrzę. Podoba mi się to, co napisałeś, że wiara w siebie to też praca. Najgorsze chyba jest to, że trudno w tym przypadku mówić o jakichś wymiernych kryteriach, po których możemy poznać, że już nam się udało ją wypracować..
Wikiyu,
Wziąłem się za rower. Na tyle ile mogłem czyli 2 razy w tygodniu. Trenuję tylko 5 a ze 3 razy muszę pobiegać, żeby wypracować jakąś formę. Przydałby się 3 trening rowerowy ale raz, że na razie nie chcę się przeciążać, a dwa coraz trudniej znaleźć mi czas na długie treningi.
Temat do przemyśleń dla mnie na kolejne dni: jak wykorzystać do maksimum czas, który ma się na trening?
Moim zdaniem najważniejsza jest wiara, że praca musi przynieść efekty. Owszem, są zdolni i zdolniejsi od nas, zawsze będą ale talent wystarcza do pewnego momentu. Jeśli nie jest poparty ciężką pracą to taka osoba przegra z tym kto ciężko pracuje. Trzeba wierzyć że ciężka i konsekwentna praca treningowa przyniesie w końcu oczekiwane efekty. Raz możemy mieć pecha, za drugim razem się noga powinie ale w końcu się uda. Oczywiście trzeba zachować tu też realizm, nie spodziewać się wyników na 5 po pracy wykonanej na 4.
Piszesz by nie porównywać się z innymi? Nie wiem, u mnie takie umiarkowane porównywanie działa chyba na korzyść. Patrzę na innych i widzę że wykręcają jakieś super czasy. czyli można, czyli jak On (Ona) dadzą radę to jeśli ja solidnie popracuję to też powinienem dać radę. Ci na samym szczycie chyba mają trudniej. Nie widzą nikogo przed sobą. Mogą pomyśleć że osiągnęli już szczyt możliwości. Kiedyś dawno czytałem wypowiedź jakiegoś żołnierza (Arkadiusz Kups chyba, ale pewien nie jestem). Twierdził on, że mniej więcej coś takiego, że niebezpiecznie jest myśleć że jest się bardzo dobrym. Ponoć człowiek który myśli że osiągnął już w jakiejś dziedzinie mistrzostwo zaczyna bardzo szybko spadać w dół.
Tak więc ja porównuję się do innych, czytam jakie wspaniałe rzeczy osiągają, widzę że można to robić i daje mi to siłę by trenować i zbliżać się do tych lepszych ode mnie. Tak sobie teraz pomyślałem, że gdybym był na bezludnej wyspie i trenował sam dla siebie bieg w koło wyspy na 42 km, nie znał bym wyników innych, ciekawe czy miałbym w tym rak dużą radochę i motywację by trenować więcej i bić swoje rekordy?
Oczywiście zgadzam się że pozytywne myślenie to ważna broń oraz że nie trzeba robić wielkich susów. Wielkie susy to ciężki trening dla nieprzygotowanego organizmu i kontuzje. Małe kroczki to chyba lepsza opcja.
Paweł
Myślę chyba podobnie. Inaczej to jednak ujmuję. Na pewno nie można przesadzić z intensywnością, ale małe kroczki to chyba nie to. Ograniczenie – tylko kroczek, poza tym presja, że tylko do przodu, a jak do tyłu (zmęczenie, choroba, okoliczności itp.) to już porażka i trzeba mocno, na siłę, albo się usprawiedliwiać, że to, że tamto.
Jeżeli zakładasz, że chcesz osiągnąć 70-80% to zrobisz tylko 50%. Gdy założysz 100% wtedy uda się 90, a jak będzie trochę szczęścia to i 95% 🙂
Myślę, że trzeba dawać 100% siebie na daną chwilę wprost. Być w tym wytrwałym. Gdy daję wszystko co mogę – jestem zadowolony, naprawdę z siebie zadowolony. Nieważne czy to będzie x, x+5, czy x+10, bo zawsze jest to 100% tego co mogę. I w ten sposób pracuję na swoje wierzę, że mogę – I belive I can. A jak nie daję 100% – to jestem niezadowolony wprost, czysto, bez żadnego ale i żadnych usprawiedliwień. Sezon doskonalenia wiary 😀
Paweł,
„Oczywiście trzeba zachować tu też realizm, nie spodziewać się wyników na 5 po pracy wykonanej na 4.”
A może mocna wiara w siebie sprawia, że z pracy na 4 uzyskujemy wynik na 5? Oczywiście wszystko może być kwestią interpretacji, ale pamiętam, że przed Przejściem w Kotlinie Jeleniogórskiej miałem trochę przerwy w treningach, wcześniej w miarę nieźle przepracowany okres, ale to i tak chyba było zbyt mało na cel jaki sobie postawiłem, owe 24 godziny na 145km. Jednak w końcówce, mimo że pierwsze 120km jedynie przemaszerowałem i powinienem być już solidnie zmęczony, zerwałem się do biegu. Nie wiem na ile to była kwestia odwagi czy wiary we własne sił, ale fakt jest faktem, zrobiłem coś czego nigdy bym po sobie nie oczekiwał.
Z tym porównywaniem się do innych to myślę, że wiele zależy od kontekstu. W przedstawionej przez Ciebie sytuacji można mówić o pozytywnej rywalizacji z innymi. Ja spojrzałem na kontekst, w którym czujesz się bardzo słaby i brakuje Ci wiary we własne możliwości. Wtedy widzisz tych wszystkich herosów i pogłębiasz tylko swoją niemoc, bo jak to tak? Mi nic nie wychodzi na treningach, prawie się nie rozwijam, co chwila jakieś kontuzje, a oni od tak sobie przyjeżdzają na każde zawody i zawsze są w czolówce? W tym przypadku chyba nie ma co się porównywać, a zatknąć klapki na oczy i po prostu robić swoje na treningach. Cieszyć się z małych sukcesów, z 5sekund bieganych szybciej na kilometr, z 10kilometrów więcej przejechanych na treningu itd.
jip,
Cofanie się jest niestety nieuniknione, sam tego doświadczyłem wiele razy – ten tekst jest efektem tych wszystkich upadków i ponownych powrotów do treningu. Dlatego bez akceptacji tego stanu rzeczy w szerszej perspektywie ciężko myśleć o rozwoju…
Z tą intensywnością i dawaniem z siebie 100% jest pewien problem. Tak mi się wydaję przynajmniej. Bo trening to strasznie skomplikowana rzecz – trzeba dobrze znać swój organizm, żeby nie przesadzić. W tym kontekście raczej powiedziałbym tak: 100% zaangażowania tak, ale w sensie mentalnego podejścia do treningu, determinacji itd. Samo wyjście na trening i realizacja założeń musi być oparta na szukaniu cienkiej granicy pomiędzy dobrym, budującym treningiem a tym, których nas w dłuższej perspektywie pogrąży. Cholernie trudne zadanie!
jip,
Właśnie chciałem napisać to samo co Grzesiek ale ten mnie uprzedził 🙂 Zgodzę się że 100 % ale biorąc pod uwagę nasze możliwości. Ja na przykład mógłbym się zaprzeć w sobie i spróbować biegać po 30 km dziennie. Wtedy to byłoby moje powiedzmy 100%. Tylko że tego nie zrobię bo wiem, że prędzej czy później bym się przetrenował lub nabawił kontuzji. Chodzi o to, że nasze psychiczne 100% jest położone o wiele dalej niż fizyczne 100%. Masz rację że małe kroczki, rozumiane w sensie zbyt nisko postawionej poprzeczki też nie są dobre. Cała sztuka polega na trenowaniu jak najbliżej punktu „optimum” (to mój wymysł 🙂 ) czyli miejsca gdzie nasz trening jest jak najcięższy ale gdzie jeszcze nie zaczynają się kontuzje i przetrenowanie. Tak jak pisał Grzesiek: cholernie trudna sprawa, balansowanie na granicy pomiędzy mocnym treningiem prowadzącym do zwycięstwa a treningiem który doprowadzi do kontuzji i wyeliminuje nas z treningów i startów na dłużej.
Grzesiek,
Myślę, że w przypadku Przejścia w dużym stopniu zaprocentowała Twoja solidna praca znacznie wcześniej przed zawodami. To super długi dystans, ważne tu jest co robiłeś 3 – 2 miesiące wcześniej, jeśli pracowałeś solidnie to zwolnienie tempa w ostatnich 3 tygodniach niewiele Ci zaszkodziło a może i pomogło. Jakiś czas temu przeglądałem plan treningowy pod ultra znaleziony w necie (tu link)
http://www.ultralegends.com/training-for-first-ultra/
Moją uwagę zwróciła różnica pomiędzy przygotowaniem do maratonu a biegu na 100 km. Maratończycy luzują z treningiem tydzień przed zawodami (około) natomiast wg planu na 100 km wyluzowanie zaczyna się już 3 tygodnie przed startem. Tak bym właśnie tłumaczył Twoją dobrą formę na Przejściu pomimo że końcówkę miałeś jak piszesz niezbyt ciężko przepracowaną.
Rzeczywiście w przedstawionej przez Ciebie sytuacji to porównywanie nie jest dobre. Wtedy trzeba rozważnie ćwiczyć i po prostu robić swoje. I wierzyć że z czasem wyniki przyjdą. Muszą przyjść.
Paweł,
Przyznam, że koncepcja taperingu (dla niewtajemniczonych: dłuższe luzowanie z treningiem przed startem) napawa mnie przerażeniem 🙂 . Myślę, że nie tylko mnie ale i wielu biegaczy, którzy powątpiewają w sens tej metody, z drugiej jednak strony jeśli ktoś to się rzeczywiście sprawdza to trzeba uzbroić się w cierpliwość, wiarę, że się uda i przeczekać jakoś te luźniejsze dni do startu 😉 .
U mnie dziś ostatni mocny akcent, a później restowanie do Góry Ślęży…
Musiałem wpisać słowo „tapering” do google by dowiedzieć się czegoś więcej 🙂
p.s. Krzysiek Dołęgowski i Wojtek Łachut najszybsi na Kieracie! Czas: o.k. 15 godzin. Ładnie 🙂
Hej.
Właśnie wróciłem z Kieratu. Krzysiek i Wojtek mieli dokładnie 15 godzin 6 minut a ja byłem 30 minut za nimi:D
Pankins,
Gratulacje! Czas poniżej 16 godzin na Kieracie, no no, zazdroszczę 🙂 Też bym tak chciał. Napisz coś więcej, jaka pogoda (ponoć trochę padało), jak z nawigacją, czy była LOPka, czy był ktoś przed Tobą oprócz zwycięzców.
Teraz idę spać. Jutro jak się odeśpię i odpocznę to coś konkretniejszego napiszę 😀
Pankins,
Dlaczego nie wpisałeś PK4 TEAM 🙂 . W końcu zgłosiłeś się do zespołu! 🙂 . A tak już poważnie: wielkie, wielkie gratulacje, pokonałeś naprawdę wielu znakomitych zawodników, należą Ci się wielkie brawa! Teraz tylko musisz coś z tym wynikiem zrobić, żebyś się nie zamienił na drobne, tak jak ja to zrobiłem po wygranym ZMP 2006 🙁 . Przemyśl sobie dokładnie kolejne starty, to co chciałbyś osiągnąć i postaw ambitne cele. Na pewno masz wielki potencjał, tylko nie zapomnij o nauce nawigacji i dalszym treningu, od tego niestety nie unikniesz.
Do wszystkich,
Kuba ma 18 lat, od jakiegoś czasu robi logo dla PK4, ale wciąż nie może znaleźć czasu, teraz już wiem dlaczego 😉 .
Do Pawła,
Teraz już wiesz dlaczego chcę za wszelką cenę uniknąć porównywania się? Pankins ma 18 lat, ja jestem 6 lat starszy, on wykręcił kapitalny czas na wymagających zawodach, pokonał wielu świetnych rajdowców (i to nic, że Kuba mieszka w Rabce Zdrój i pewnie zna okolice jak własną kieszeń, to akurat w tym wszystkim jest mało istotne), a ja wciąż nie mogę przetrenować pełnego miesiąca bez żadnych przerw i narzekań…
Porównywanie się z nim nic, oprócz rozczarowania i utraty wiary w siebie, mi nie da. Będę mu kibicował i trzymał za niego kciuki, ale porównywać się nie mam zamiaru. Wolę zawęzić krąg widzenia, spojrzeć pod nogi przebierające wciąż za wolno i cieszyć się, że zrobiłem dziś 16 kilometrów, że przebiegłem godzinę w drugim zakresie. Wolę skupić się na moich małych sukcesach niż tracić wiarę w siebie.
O to właśnie mi chodziło gdy pisałem o nieporównywaniu się do innych.
A dla Pankinsa jeszcze raz wielgachne gratulację, oczywiście, że podobnie jak Paweł zazdroszczę Ci super wyniku – i ciesz się z tego, bo w tym momencie zazdrości Ci prawie cała rajdowa Polska!
To, co zazdrośnicy? Idziemy na trening? W końcu wynik nie bierze się z niczego!
Jeszcze na samiusieńki koniec.. właśnie słucham Rolling Stonesów, zgadniecie jaka piosenka? You Can’t Always Get What You Want !! http://www.youtube.com/watch?v=tGfJ0_KMiro
😉 .
Tak przy okazji, pewnie zauważyliście link u góry do PK4 TEAM? Prosiłbym wszystkich chętnych o dopisanie się na forum – pk4.pl/forum i starty w barwach PK4 TEAM 🙂 .
Z tego, co pamiętam deklarowali chęć współpracy: Beti, Memor, Mickey oraz nasz zwycięzca (nie kłoćmy się o minuty 😉 ) Pankins. Proszę Was o dopisanie się do listy na forum.
Hej.
Dzięki za gratulacje.
Na forum wrzuciłem co nie co a reszta mam nadzieję w najbliższym czasie. Sory że nie wpisałem PK4 jako teamu ale przed Kieratem w ogóle straciłem głowę i zapomniałem.
Pozdrawiam
Kuba
ps. Mieszkam w Rabce ale to nie oznacza że znam okolice. Tak prawdę mówiąc to tamtej okolicy nie znam w ogóle 🙂
Pankins,
Skoro nie znasz okolic to tym większe gratulacje. Opowiedz może o swoim treningu? Pewnie nie tylko ja jestem ciekaw jak się trenuje, żeby 2 razy w przeciągu 3 tygodniu na setce w górach zrobić czas w okolicach 15 godzin!
Kuerti, dzięki za zaproszenie 🙂 Mam nadzieję, że nie ukończenie kieratu mnie nie dyskwalifikuje 🙂
Pankins, wielkie gratulacje tak dobrego wyniku! Mialam podobny czas … ale tylko do połóweczki 🙂
Ech gdyby nie to przeziębienie i Pcim … cóż jak się nie ma w głowie to trzbe mieć w nogach, ale za to wschód słońca na zakopiance w Pcimiu – niezpomniany widok 🙂 Szczebel straszył z tamtej odleglości … aż strach było iść dalej, zwłaszcza, że do Zakopanego było bliżej niż do mety 🙂
A co do pogody … zaczynaliśmy w słoncu, powyzej 20 stopni, delikatny wiaterek. Po 1,5h nadciągnęła burza, która niektórych zastała u stóp Łopienia (czołówka już pewnie była dawno na samej górze, bądź pędziła na dół). Noc calkiem ciepła, nawet w przemoczonych ciuchach, było całkiem, całkiem (chyba że to adrenalinka tak grzała 🙂 ). W niektórych miejscach mocno wiało, zwłaszcza na graniach, między PK5 i PK6, nad ranem koło 6tej temperatura spadła poniżej 10 stopni (a przynajmniej w Pcimiu :)) i nie ukrywam, że trzęsłam się z zimna, ale promienei porannego słońca choć odrobinę nas grzały.
W sobotę ni ewiem ile było stopni, ale tak pod 20 – słoneczko grzało, powiewał delikatny wiatr, choć dość zimny. Ale nie było upału.
Podsumowując: poza burzą moim zdaniem pogoda idelana na takie „wędrówki” 🙂
Beti,
Nieukończenie Kieratu niestety obliguje Cię (w sposób nieodwołalny i niepodlegający dyskusji) do podjęcia:
– wzmożonych treningów w kolejnych miesiącach oraz przyrzeczenia, że za rok ukończysz całość! 🙂 .
hihi już dziś idę rozbiegać zakwasy 🙂
A więc oficjalnie, wszem i wobec przyrzekam, ze za rok ukoncze Kierat w regulaminowym czasie 😀
Trzymam za słowo! 🙂 .
Gratulacje nie tylko dla Pankinsa, ale też dla Mirka Horbaczewskiego, który ukończył zawody na kilka minut przed limitem. Pierwsza setka Mirka w limicie czasu. Zasługuje na specjalną nagrodę za wytrwałość w dążeniu do celu !
O tak, Mirek jest dla mnie wzorem do naśladowania jeśli chodzi o upór w dążeniu do celu. Wielkie, wielkie gratulacje Mirku!
Kuerti, Paweł
Czytam i widzę, że dobrze się rozumiemy. Moje 100% wcale nie oznacza pójścia na maksa, tym bardziej cały czas na maksa. Raczej coś innego – 100% moich możliwości, mojego dobrego treningu. Paweł napisałeś „optimum” i chyba to jest to – 100% mojego optimum 🙂
100% tego co potrzeba w dobrym treningu (czyli wcale nie na maksa) i 100% tego na co ciało pozwala. U mnie z powodu kontuzji, to drugie cały czas ogranicza to pierwsze. Ale jestem zadowolony, bo robię 100% aktualnych możliwości. Jestem też zadowolony, że nie przesadzam z intensywnością. A przynajmniej staram się tego pilnować i mówić dość, na dzisiaj dość, spacer 😉
Pisałem w przeciwieństwie do „małych kroczków” bo tam zawsze musi być postęp – liniowo w górę. Przy optimum jest tak potrzebna elastyczność, co jest normalne. Nie ma negatywnego efektu cofania, że czegoś nie zrobiłem, czemuś nie podołałem. Zrobiłem 100% i jestem zadowolony 🙂 Więcej, na siłę to mogę tylko krzywdę sobie zrobić.
Dla mnie było też olbrzymią radością to, ze Kuba był trzeci, bo to przecież rok temu razem walczyliśmy na trasie, kiedy Kuba miał jeszcze 17 lat i potrzebował pełnoletniego opiekuna. Tylko, że rok temu byłem w bardzo słabej formie i udało nam się osiągnąć tylko 67 km. Trochę mi było wtedy żal, że przeze mnie Kuba tej setki nie mógł ukończyc. Ale widziałem jaką ma chęć i wolę walki, jaki tkwi w nim potencjał. Życzyłem mu żeby za rok sobie to odbił. No i moje życzenia się spełniły.
Teraz życzę Kubie wygrania w Limanowej za rok, a rywalizacja może być super ciekawa jeżeli na Kierat znowu zawita Paweł Dybek. Żeby tylko Kuba nie popełnił błędów treningowycych w ciągu tego roku który został do startu. No i żeby mu woda sodowa nie uderzyła do głowy, bo jest bardzo młody i ma piękną karierę przed soba. Nie zmarnuj tej szansy Kuba. Ale pamiętaj też o realizacji innych zainteresowań, o których opowiadałeś w trakcie naszej ubiegłorocznej wędrówki przez Beskid Wyspowy i Gorce. Świat nie kończy się na sporcie.