Wewnętrzny kompas
To była ciężka decyzja, być może jedna z najcięższych w moim życiu… Rzuciłem… Cholera, nie wiem jak to powiedzieć… Wyrzucę w końcu to z siebie – rzuciłem słodycze! Zupełnie, nieodwołalnie i do końca.
Gdyby przypadkiem (ale takim zupełnym) na Waszych twarzach w tym momencie pojawił się szeroki uśmiech to śpieszę donieść, że sprawa jest wbew pozorom całkiem poważna. Nie zrozumcie mnie opacznie, to że rezygnuje ze spożywania słodkości (będąc świadom na umyśle) nie oznacza, że zamierzam wprowadzać niewiadomo jak restrykcyjną dietę, treningi i w ogóle rzucam wszystko, jadę w góry i siedzę tam dopóty dopóki nie zostanę Mistrzem Świata w rajdach przygodowych (to tak apropo ostatnich dyskusji). Nigdy nie byłem zwolennikiem diet i zawsze śmieszyły mnie te wszystkie „diety cud”. Ograniczać sobie taką przyjemność jaką jest jedzenie? A skąd!
Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, na cholerę mi dieta? Przy regularnym treningu 6 razy na tydzień („palę” w tym czasie ok. 6000-7000kg, czyli kilogram tłuszczyku) i rozsądnym odżywianiu (kategoryczny zakaz objadania się!) nadwaga mi nie grozi. Zawodowcem też nie jestem, więc co mi odbiło z tymi słodyczami? To wszystko przez święta, wpływ wagi na „lekkość” biegu i brak umiaru w sięganiu po słodycze.
Święta to czas gdy na stołach zalegają ogromne ilości ciast, ciasteczek, czekolad i innych łakoci, człek słabej woli ulega nie odpartej pokusie skosztowania kawałka a to sernika, a to wpiszcie_sobie_tutaj_dowolne_ciasto. Człek podwójnie słabej woli, taki jak ja, nie poprzestanie na jednym kawałku, sięgnie po drugi, trzeci… A że święta są długie, to tych kawałeczków trochę się nazbiera. Bardzo łatwo wtedy poznać różnicę między wartościowym odżywianiem a tym śmieciem, który ładujemy w siebie podczas takich okazji jak chociażby te nieszczęsne święta. „Zdolności bojowe” automatycznie ulegają drastycznej redukcji, a wyjście na trening jawi się jako potworny wysiłek (żeby nie było żem aż taki słaby, niedziela – 11km, poniedziałek – 14km).
Stwierdziłem, że jeśli stoję przed alternatywą w postaci cyklicznego i nadmiernego przejadania się a całkowitą rezygnacją ze słodyczy to wybieram to drugie, dla dobra własnego organizmu i spokoju ducha. To jest też część tej ścieżki, którą chciałbym podążać, a której chyba nie jestem w stanie jasno opisać. Chciałbym odżywiać się naturalnie, wedle tego, co dyktuje mi mój organizm. Być może również to zauważyliście, gdy odżywiam się racjonalnie (owoce, warzywa, pełnowartościowe produkty, ograniczone ilości alkoholu, słodyczy itd.) organizm sam mi „mówi” na co ma ochotę. Objawia się to tym, że sam wiem, kiedy potrzebuje odrobiny tłuszczu, a kiedy prostych cukrów (np. w postaci coca-coli). Gdy jem co popadnie, a tak czasem się zdarza, to ta samoregulacja ulega otępieniu, nie słyszę „wewnętrznego” głosu.
To trochę jak z treningiem i tą falą, o której pisał Wojtek. Chodzi o świadomość, która płynie z wewnątrz, tego co dla nas dobre. Nie wiem, czy podążacie za moim tokiem rozumowania, być może piszę strasznie dziwne rzeczy, kurde, jak to opisać? Może wewnętrzny instynkt? Płynąć z prądem, bez bezsensownej szamotaniny. Ostatnio czytam „Drogę Zen” Alana W. Wattsa (w linku wybrane fragmenty), i tam jest taki wiersz:
„Gdy jest zimno gromadzimy się dookoła paleniska z szalejącym ogniem.
Gdy jest gorąco, siadamy na brzegu górskiego strumienia w gaju bambusowym.”
To właśnie jest ta naturalność (Watts również nieźle się napocił próbując wyjaśnić o co mu i buddystom zen chodzi). Gdy jest zimno – ubieramy polar, gdy jesteśmy głodni – jemy, gdy jesteśmy zmęczeni – odpoczywamy, a gdy mamy siły – robimy mocny trening. Zauważcie tylko, że tak jak w przypadku tego zimna sprawa jest banalna, tak już w przypadku odżywiania czy przeprowadzania treningu proces mocno się komplikuje. Przy tej ilości pokarmów, które mamy na wyciągnięcie ręki bardzo trudno jest kierować się wewnętrznym kompasem (o to jest to słowo! Wewnętrzny kompas, który wskazuje nam kierunek naszej drogi, chyba mi się udało! ), bardzo łatwo przegapić jego wskazania. Jeszcze większa uwaga wskazana jest przy treningach. Organizmu się nie oszuka, jego wytrzymałość ma swoje granice. Jeśli miałbym cały ten tekst podsumować jednym słowem to napisałbym tylko – świadomość, ładniej jednak zabrzmi jeśli ujmę to tak – świadomym trzeba być!
Zacząłem od słodyczy, a kończę na jakichś patetyzmach, potrafię komplikować całkiem proste rzeczy! No i znowu w miarę pisania zmienia mi się zupełnie temat tekstu, może za bardzo filozofuję? To takie jakby odkrywanie prawdy przez pisanie, heh, prawda to za duże słowo. Raczej odkrywanie innych poziomów doświadczenia, nie wiem, znowu za bardzo kombinuje. Odnoszę wrażenie, że to, co chcę przekazać jest bardzo proste do zrozumienia, ale bardzo trudne do opisania.
Co o tym myślicie? Zwracacie uwagę na Wasze wewnętrzne kompasy?
PS. Święta, jak słusznie zauważył Adam, spędziłem na rozmyślaniach 😉 .
PS2. Jest taka fajna książka, która zmieniła moje podejście w sprawach odżywiania – „Jak opanować wilczy apetyt?” – wiem, że tytuł brzmi groźnie, ale naprawdę warto ją przeczytać (nawet jeśli jest trochę lania wody i powtarzania po kilka razy tych samych stwierdzeń)!
Zobacz również:
- Surf,surf,surf – tekst Wojtka Wysockiego o treningu na wyczucie.
- Odżywanie: Trochę teorii – tekst Konrada Koseckiego, odżywianie w teorii.
Yo
Piękna decyzja, popieram na 100%. Też bym tak chciał, zwłaszcza, że jak sam mówisz po dłuższym okresie „rozsądnego” odżywania bezbłędnie czuje się jak słodycze i inne puste/śmieciowe kalorie rozwalają samopoczucie i formę (tak fizyczną jak duchową).
Życzę dużej wytrwałości w postanowieniu;-)
p.s. I jak z tym półmaratonem? Na niedzielę zapowiadają pikną pogodę w Wawie…
Skoro też byś chciał i wiesz jakie pozytywne konsekwencje niesie za sobą ta decyzja to dlaczego jej nie podejmiesz? Prawdopodobnie znam odpowiedź, ale chciałbym usłyszeć (a raczej przeczytać) Twoją odpowiedź.
Oczywiście to nie jest tak, że kompletnie rezygnuje ze „śmieci”, jest wiele sytuacji gdy ciężko, albo nawet w ogóle nie da się uniknąć nieokiełznanej konsumpcji 😉 . Jeśli jesteśmy przy rajdach, to chociażby „życie w drodze”, w czasie wyjazdów na zawody. Pewnie sami nie raz spotkaliście się z problemem pt. „co by tu sobie dobrego do jedzenia kupić na drogę?”. To w ogóle temat na osobny post.
Poza tym trening wytrzymałościowy wymaga jednak przyjmowania cukrów prostych, dlatego dziś nie żałowałem sobie kanapki z nutellą 😉 . Ale w przyszłości chciałbym zamienić ją na dżemik 🙂 .
PS. Miałem odezwać się na mejla w sprawie półmaratonu, niestety nie jadę, nadal szukam formy (choć dzisiejsze bc2 poszło gładko). Wolę nie ryzykować przed ważniejszymi dla mnie Wertepami, tydzień później. Szkoda, bo fajnie byłoby się poznać, no i pobiec w końcu coś na ulicy :>
Wewnętrzny kompas -ok, fajnie jak czasem czuję ze dziala. Ale umarwianie się dla zasady? szkoda życia, moglbym się na to zgodzic tylko ze względow etyczno- moralnych. Ponieważ jednak od paru lat jestem etycznym nihilistą nie grozi mi to.
Widzę też pewną niekonsekwencje- nutella to aby nie śmiecie? Możesz przecież popić trochę wody z glukozą i cukry proste bedą ok. A jak wewnętrzny kompas krzyknie: czekolada albo piwo?
Kuerti
Bądź sprytny, ja naprzykład jak wiesz od stycznia postanowiłem zbijać ogromną wagę – do teraz 12 kg. Ale nie jest łatwo, więc jako człowiek zapracowany jestem pod kontrolą jednej z firm zajmujących się dietetyką. Tak więc aby się nie rozpisywać, gdyż o odzywianiu mogę godzinami, podobnie jak o górach, to tylko kilka przykładów wskazanych do stosowania dla napieraczy a mające w udziale słodkości. Przyjemne i pożyteczne. 1. Galaretki – jak leci szklaneczka prawie dziennie. 2. Gorzka czekolada – z L……. jest super i bardzo smaczna 2 kostki dziennie jak najbardziej 3. Sałatki owocowe z ananasem w roli głównej – podobno odchudzają – ale podobno stanowi zagadkę. 4. Batony energetyczne !!! – no na rower super sprawa.
A teraz druga strona medalu – tego nie łączymy jeden punkcik dziennie.
A tak na marginesie czym bardziej czegoś pragniemy, a jest to dostępne, lecz z własnej woli ograniczone, tym więcej energi nam to zjada. Rachunek przeprowadź sam. Naucz się z tym żyć w zgodzie i ładzie.
Z kulinarnymi pozdrowieniami – odchudzający się właśnie Bart ( po świętach bardzo odchudzający – ale świętować znaczy zapomnieć o troskach i ograniczeniach – ludu bawmy sie !!! )
nie widze sęsu egzystencji bez dobrej czekoladki 😉
Mała dygresja niezwiązana z tematem:
http://www.wd.wroc.pl/index.php?id=144
Pozdrawiam 🙂
Hiubi,
Wstęp był kategoryczny, ale później nieco złagodziłem swoje stanowisko. Umartwianie się dla zasady to nie w moim stylu. Częściowe (jak słusznie zauważyłeś) odrzucenie słodyczy jest moją świadomą decyzją, nie jest to dla mnie tak straszne, żeby cierpiał z tego powodu 😉 .
Jeśli wewnętrzny kompas krzyknie czekolada bądź piwo i będzie to silna potrzeba to z miłą chęcią wyjdę na przeciw moim zachciankom 🙂 . Nie mam zamiaru się umartwiać.
Bart,
Gratuluję! 12 kilo naprawdę robi wrażenie!
Akurat te słodkości, o których piszesz albo mi nie smakują (gorzka czekolada) albo mnie na nie zwyczajnie nie stać (batony energetyczne). Na razie będę się trzymał tej nutelli, jako mojego plastra niquitin (czy jak to tam się pisze) 😉 .
Bilans sobie przeprowadziłem i wyszło mi, że lepiej będę się czuł jeśli zrezygnuje z pewnych produktów, a może przede wszystkim ze spożywania ich w określonych sytuacjach, co chyba będzie precyzyjniejszym określeniem.
Sebas,
A jabłuszko tyż jest dobre 😉 . Żartuje. Milka z nadzieniem truskawkowym lekiem na całe zło 😉 .
Parvata,
Witaj na PK4 i pozwól, że wytłumaczę Cię przed czytelnikami, bo gotowi pomyśleć, że coś niecnie reklamujesz. Parvata ma bardzo ciekawy blog (przede wszystkim o tematyce górskiej), na którym zadałem jej pytanie na temat serii książek z Wydawnictwa Dolnośląskiego, tutaj dostałem odpowiedź. Dzięki za linka.
Zapraszam na bloga Parvaty i jednocześnie zastanawiam się czy nie zwariowałem, bo po co w ogóle ja się tłumaczę 😉 .
Bronisz mnie przed tłumem, który ani chybi chce mnie zlinczować za post absolutnie nie na temat i pozornie bez sensu 🙂 Dzięki 😉
W temacie może dorzucę jedynie, że osobiście preferuję wedlowską czekoladę z nadzieniem truskawkowym i milkę mleczną. Ponieważ jestem kobietą i regularnie cierpię na niedobory magnezu dla dobrej formy i lepszego samopoczucia wolę zrezygnować z pieczywa niż z czekolady 🙂
A najbliższym mi rajdem jest Press Challenge, o!
Pozdrawiam!
Parvata spoko Kuerti łagodzi obyczaje. Co do książek rozumiem przez Ciebie polecanych to tak pół na pół ale muszę przyznać że jakość pisana idzie nieśmiało w górę. No i tak trzymać. Jako że jestem naturalnie związany z górami cieszę się że jest teraz tyle fajnych książek do czytania. Lecz niestety na taborze w tatrach w dupówie już nie siedzę tylko zwiajm sie jak deszcz do firmy, a w domu dzieci, żona, praca no i jeszcze Kuerti podpuszcza do treningu. I jak tu zrobić by to wszystko ogarnąć. Ale nic trza walczyć i napierać.
Pozdrawiam
Bart
Parvata,
Haha, no łagodzę obyczaję, ale przede wszystkim lubię jasne sytuację, musiałem więc jakoś Cię usprawiedliwić .
Startowałaś już w Press Challenge w tamtym roku? Barwy jakiej redakcji reprezentujesz, o ile to nie tajemnica?
PS. Czekolada z nadzieniem truskawkowym tak, ale Wedel? Milka rządzi 😉 .
Bart,
Oj, ja widzę, że Ty musisz strasznie się męczyć. Wyobrażam sobie Ciebie trochę jak osobę, która stoi nad przepaścią, jedna noga po jednej stronie, druga na drugiej, no i co tu teraz zrobić? Ja na razie nie mam żadnych zobowiązań (rodzina, dzieci itp.), teoretycznie mogę więc realizować to, co mi w duszy gra. Okazuje się, że nawet w tak komfortowej sytuacji pojawiają się problemy.
Jestem nieco rozdarty, świat taki piękny i oferuje tyle możliwości, ale trzeba dokonywać wyborów, albo rajdy, albo góry, albo turystyka (taka w wydaniu trampigowo-autosopowo-rowerowym, bo tam mnie też ciągnie), no i co tu wybrać? Chciałbym być dobry we wszystkim, wszystkiego spróbować. Dlatego na razie staram się iść drogą środka, w kwietniu – Wertepy i Harpagan a początek maja tydzień w Rumunii – Fogarasze (może coś jeszcze jak starczy czasu, a jak będą możliwości to może jakaś relacja live, ale nie mam pojęcia czy będę miał tam zasięg i ile będzie kosztował dostęp do internetu z telefonu). Tak mi podpowiada mój „kompas”, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Trochę na wyrost nazywam to „problemem” bo to jest „pikuś” przy Twojej sytuacji, gdzie pogodzić musisz wiele, różnych spraw.
W PC nie startowałam, usilnie mnie zapraszano, ale wymiękłam. Chyba wolę bardziej wspin niż rajdy, ale kolega z redakcji, Piotr B. [7. miejsce] namawia do wzięcia udziału w kolejnej edycji. Więc kto wie, kto wie 😉
ja jestem absolutnym nałogowcem czekolady (żadko kiedy nie zjem jednej tabliczki dziennie )i absolutnie nie widze szans na rzucenie tego nałogu, poza tym wcale nie mam na to ochoty:)
1.czekolada z okienkiem (Nusweiser czy jakos tak) 2.alpenGold Orzechowa 3.Milka orzechowa.
podrowienia dla czekoaldofilow:)
TK
p.s. piszac te slowa, koncze wlasnie jedna orzechowa czekoladke;)
Kuerti męczyć to może nie aż tak ale od podejmowania decyzji i wyborów to niestety czasem aż boli. Dlaczego ? Jako ( ok ujawnię ) 35 latni facet, ojciec, szef – mam aż nadmiar obowiązków, czego niestety nie jestem w stanie zmienić. I jak to w życiu bywa od czasów młodości z mojej ekipy po ożenku nie ostał się nikt. Gdy ja w bardzo młodym wieku walczyłem o każdy wyjazd, koledzy namawiali na jeszcze. Lecz gdy pozostała brać krzykaczy dostała się w pielesze domowe, posprzedawali liny, rowery, kajaki. Niestety ale taka jest szara prawda. Dlatego aby nie dać się prozie życia, cały czas jestem czujny, poszukuję nowych haryzontów, i tak staram się być cały czas czujny, aby starość duchowa nie złapała mnie w łożu. Co mi pomaga, pytam sam siebie. Napewno druga połowa mego domostwa tzw. żona. Jest trudno, bo jest, ale zawsze szukam kompromisu. Na K2 musiałem złożyć przysięgę że nigdy nie pojadę ( i tak jestem za cienki !) Ale rozsądny kompromis jest do załatwienia. Wyprawa górska – miesięczna – co dwa lata – to w moim przypadku szczyt negocjacji. Napewno – przyjaciele – tak to nastepny element moich fortyfikacji. Książki – no to absolutna pasja ( Remarque – na okrągło, Marek Kamiński – wszystko – łącznie z wywiadami, Kapuściński, jagielski, Kłodkowski, no i cała literatura górska). Wywiady, gazety, blogi !!! – sic Kuerti. Ludzie świata – uwielbiam czytać o takich różnych zapaleńcach, o ich prywatnym życiu, problemach, pasjach – nie wiem dlaczego tak wiele piszą w stylu – 21 km upadam i biegnę i upadam, górka, piasek. A tak mało o moje serce podpowiada mi uciekaj, lecz ciało i umysł mówią nie. Wewnętrznie wypalony, żona w domu, dziecko płacze, brak kasy – a ja staram sie to wszystko posklejać i robić swoje – właśnie tego szukam w relacjach, blogach itp. No i na koniec muzyka. Mój ukochany jazz i world music. Tak to ukojenie wieczorne przy rwących nogach.
Tak więc Kuerti, oczywiście przepaście bywają na mojej drodze, ale moje wspomagacze pozwalają mi je jeszcze pokonywać, i niech ta chwila trwa.
Kurcze ale prywatą pojechało, ale wolna sobota, wieczór w domku, tak jakoś mnie naszło. Z góry przepraszam za ten incydent – taki troszkę megalomański ?
Sorry i pozdrawiam serdecznie.
Bart
Parvata,
Każdy ma swojego konika, mimo wszystko zachęcam spróbowania sił w rajdach przygodowych, to naprawdę fajna sprawa!
Tomek,
Nussbeiser (?, mam awersję do j. niemieckiego 😉 ) faktycznie kapitalnie smakuje. Zaraz po truskawkowej milce. Widzę, że tylko ja jestem takim „słodkim ekstremistą” :> .
Bart,
Szczerze podziwiam ludzi takich jak Ty, widzę zbyt wiele przykładów osób, które już w wieku 35-45 lat nie mają marzeń, nie żyją, a ledwie egzystują. Pojechałeś prywatą, może i tak, ale przecież sam piszesz, że lubisz czytać o problemach innych (ale w tym inspirującym sensie!), o tym co w ich duszy gra, a sam przepraszasz za swoje bardzo wartościowe przemyślenia. Być może zachęcisz kogoś do podonych wpisów? A przecież o to chodzi no nie?
Ja też nienawidzę czytać nudnych jak flaki z olejem relacji czy to z rajdów, wyjazdów w góry itd. „Poszliśmy tam, o tej i o tej byliśmy tu i było super”. Przeglądałem ostatnio sporo relacji z wypadów w Fogarasze (jak dobrze już za miesiąc jadę!) i żadna mnie nie wciągnęła. Wiało nudą…
Pisz więc śmiało! Zwłaszcza od serca.