Opublikowany 6 listopada 2011 | autor Grzegorz Łuczko
16Biegowa hipochondria
Essay – Morning Mountain. Chillout na niedzielny poranek. Miał być tekst o tym jak mnie zaskoczył własny organizm podczas ostatniego wyjazdu do Czeskiej Szwajcarii, krótka relacja z tego wypadu i trochę ładnych zdjęć. Będzie jedno zdjęcie i dzień z życia biegowego świra. Smacznego!
Budzę się rano zupełnie niewyraźny. „Coś się słabo czuję”, myślę sobie. Nie, to nie przeziębienie, a na pewno nie żadna tam grypa. Musiało mnie gdzieś przewiać podczas wczorajszego treningu. Za dnia jest jeszcze całkiem ciepło, ale wieczorami? Wieczorami czuć już tę prawdziwą jesień – mnie to się podoba, lubię biegać, gdy jest chłodno. Ale wtedy buff na głowie działa jak zimny kompres, a że robiłem szybki trening to coś mnie musiało przewiać..
Włączam komputer i nastawiam wodę na kawę. „Hmm… iść dziś biegać? Mam w planach krótkie wybieganie, rozgrzewka przed sobotnim długim treningiem. A może odpuścić?”. Zaczynam prowadzić ze sobą wewnętrzny dialog, który nie będzie miał końca aż do samego wieczora. Do momentu, w którym będę musiał podjąć ostateczną decyzję, iść czy nie iść na ten cholerny trening?!
Głupie 8 kilometrów, które w gruncie rzeczy nie ma absolutnie żadnego, nawet najmniejszego znaczenia. Bo przecież jeśli odpuszczę, dam sobie spokój w tym jednym dniu, to świat się nie zawali, a moja forma nie wyparuje. Próbuję sobie zracjonalizować całą sytuację: słuchaj Grześ, mówię sam do siebie. Czujesz się ostatnio przemęczony, tak? Masz dużo pracy, potrzebujesz odpoczynku, tak? Zacząłeś więcej trenować, bolą Cię nogi, tak? Przyda Ci się ten jeden dzień wolny, tak czy nie?!
Tak, odpowiadam. Po chwili dodając: ale… No jakie kurwa ale?! Sam doskonale zdaję sobie sprawę z własnego szaleństwa, toteż nie przebieram w słowach próbując przemówić sobie do rozsądku. Słuchaj, wyjdzie Ci to na zdrowie, odpoczniesz, nabierzesz sił. Zobaczysz jak lekko będzie Ci się biegało, podładuj akumulatory. Dobra, masz rację, odpuszczam!
Hmm.. a może wcale nie czuję się tak słabo? Może mi się tylko tak wydaję? Ubieram pasek od pulsometru i sprawdzam puls. No, nieco wyższy, ale przecież może to przez to, że biegam od 3 dni pod rząd? Jakbym się lepiej poczuł. W końcu jak przebiegnę te 8 kilometrów to nic się nie stanie, to krótka przebieżka, w nocy się wyśpię i jutro będę jak nowy!
Wychodzę wysłać paczki na pocztę, oczywiście bacznie obserwując reakcje organizmu. Po kilku latach regularnych (mniej lub bardziej) treningów swoją dyspozycję można określić samopoczuciem po szybkim podniesieniu się z kanapy czy też wejściem na 3-4 schody. Poważnie! To niuanse, ale jeśli wiesz na co zwracać uwagę, to łatwo możesz określić czy w danym dniu jesteś w stanie wykonać mocniejszy trening, czy lepiej sobie odpuścić. Chyba, że trafisz na dzień taki jak ten, gdy jesteś w kropce…
Co za dzień, jak ciepło! A może to mi gorąco bo mam gorączkę? Moich rozważań nie ma końca. Nie no, czuję się słabo. Tak? Słabo przez duże S. A jeśli czuję się słabo to nie mogę iść na trening.. I nie, wcale nie chodzi o to, że jak nie przebiegnę tych głupich 8 kilometrów to świat się zawali, nie, ale o to, że mam to na dziś zaplanowane. ZAPLANOWANE! Nie znoszę zmieniać planów – jest plan i już!
I to jest problem, bo przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że czasem odpoczynek jest ważniejszy od treningu. Zachowuję się zupełnie irracjonalnie – mimo wszystko chcę iść biegać ryzykując, że tym razem faktycznie mnie przewieje i się rozchoruję. Na szali kładę kilka miesięcy regularnych treningów, podczas których wykazałem się wyjątkową jak na mnie regularnością, a wszystko to po co? Po cholerne 8 kilometrów!!
Zbliża się wieczór, muszę podjąć ostateczną decyzję. Sam już nie wiem co robić, nie potrafię podjąć racjonalnej decyzji, gubi mnie moje uzależnienie, potrzeba realizacji planu i lekkomyślność. W końcu… i tu zakończę swoją historię pozostawiając Was w niepewności. Czy wyszedłem na trening? Czy przebiegłem te 8 kilometrów? Czy pochorowałem się? A może tylko wydawało mi się, że się słabo czuję i cały ten dzień to były majaki hipochondryka? Jak myślicie?
PS. Łapka do góry kto był w podobnej sytuacji, czy tylko ja jestem takim świrem? 😉
Wstęp:
Znajomi mnie ciągle namawiają „zatrudnij” sobie trenera, twoje wyniki się poprawią! Ja mówię nie! Nie cierpię biegać wg planu. Bez planu nie będzie wyników! Ale ja to pieprzę!
Rozwinięcie:
Mam podobnie jak Ty. Jak mój organizm jest przemęczony to właśnie podniesionym tętnem i zamuleniem sygnalizuje – dziś nie trenujemy. Dogaduje się wtedy z nim i robimy rzeczy nie związane z bieganiem, takie jakie się robi w niespodziewanie wolny wieczór czyli szeroko pojęta kultura i towarzystwo nie biegające. Polecam Ci wykorzystanie tego niezaplanowanego wolnego na inne przyjemności co spowoduje, że nie będziesz miał rozterek, że miałeś plan.
Zakończenie:
Wczoraj o 17:00 przeczytałem w necie, że niedaleko Wawy odbywają się nocne manewry SKPB. Szybki telefon czy moge wystartować, szybkie pakowanie, szybka podróż i o 19:04 do lasu a o 03:00 z powrotem we własnym łóżeczku i grzecznie na 7:30 do pracy. A co miałem wstępnie zaplanowane w głowie: 10 km OWB1 a tak 29 km po lesie z mapą w nocy. Uwielbiam takie zmiany planów.
PS.
Grzechu nie marudź! Ciesz się, że noga podaje a kolana nie bolą. Trenuj na samopoczucie a nie wypalisz się.
Pozdrawiam
Misiek
Heh. Pewnie że mam takie dylematy i nie raz biję się ze sobą, iść czy nie iść biegać. Dziś się biję, czy w nadchodzącym tygodniu nie biegać rano. będę miał 20 minut więcej czasu niż zazwyczaj, czyli około 80min, tyle że biegając rano muszę zrezygnować z innego treningu który robiłem do tej pory rano. Za tydzień chyba wszystko wróci do normy, ale być może co tydzień będzie sie sytuacja powtarzać.
Same Świry heheh 😉
To i mnie dopiszcie do listy świrów 🙂 Ja tak miałem ostatnio przed zawodami, dwa dni przed zawodami. Dzień przed to do tej pory z czystym sumieniem trening odpuszczałem. Ale teraz dwa dni: miałem coś do zrobienia, wolne miałem dopiero po zmroku. Kurna ciemno, zimno i jeszcze coś kropi nieśmiało. Iść na trening? A może nie iść? I nie poszedłem.
Grzesiek: jak choróbsko chwyta to odpuszczaj ale jak wiesz, że masz wyjść na trening a Ci się nie chce to wyłącz w sobie Grześka-filozofa: nie zastanawiaj się „Iść na trening czy nie iść?” „Być albo nie być?” Po prostu na 3 minuty wyłącz mózg, ubierz się w biegowy strój, wyjdź jak najszybciej i zacznij truchtać. Wtedy dopiero, gdy ten moment krytyczny minie możesz z powrotem zacząć myśleć 🙂 U mnie ten trik czasem działa (a czasem nie 😉
W końcu wyszedłeś na trening? Myślę, że tak, chociaż uważam, że słabo się czując lepiej odpocząć.
Takie dylematy zawsze są. Biegasz wieczorem więc masz cały dzień na podjęcie decyzji. Ja mam tylko 30 min. od budzika do wyjścia i tylko dlatego, że trenuję rano z kimś nie mogę zmieniać planów. Wystarczy, że pomyśle jak na mnie czeka w te chłodne poranki.
Ja myślę, że to bez znaczenia, czy poszedłeś.
W końcu co kogo obchodzi jakieś głupie 8km.
🙂
Też tak mam. Szczególnie przy tych krótszych treningach. No bo to tylko np. 5km to przecież niż się stanie jak jeden opuszczę i wtedy pomaga mi sposób opisany juz przez Pawła. Niestety nie jest to sposób niezawodny
Odpuszczenie przez zbagatelizowanie? 🙂 A może to ciche usprawiedliwianie się przed sobą jest podyktowane zdroworozsądkowymi sygnałami wysyłanymi przez organizm?
JASNE, ŻE POSZEDŁEŚ, A RACZEJ POBIEGŁEŚ NA TRENING!!!! w przeciwnym wypadku cały dzień egzystencjalnych rozterek poszedłby na marne i to przeważyło szalę na TAK~!!! bu, ha, ha ;))) i oczywiście się nie rozchorowałeś, ponieważ nasze wstawiennictwo u swiętego od chorych {umysłowo też} wyrwało Cię niczym McGywera w ostatnim momencie ze szponów infekcji wirusowej … niestety wirus biegania pozostał niezneutralizowany, szczepionki brak, antidotum w Twoim wypadku chyba nie istnieje, więc co tu dużo gadac: RUN GREGORY, RUUUUUUUUUUN!!!
To ja udzielę odpowiedzi na podstawie analizy tekstu. może nie bije po oczach przesadnym optymizmem, ale nie marudzisz. Zdarzało ci się bardziej w każdym razie. Skoro więc nie marudzisz to znaczy że primo pierwsze nie rozchorowaleś się, secundo drugie poszedłeś na ten trening i rozpiera cię duma.
i tak trzymać! Jak mawiał jeden mój kolega: nie p…dol, tylko biegaj.
Rozwiązanie zagadki (przepraszam, że tak późno, dlaczego tak późno? Już się nie będę wykręcał, bo moje wymówki nawet mnie samego nudzą. Brak czasu, phi!!):
Oczywiście, że… nie poszedłem na ten trening! Ludzie, przecież biegam już tyle lat, trochę tej mądrości się przez te wszystkie lata nabrało.. no dobra, bez jaj, nie poszedłem biegać, ale „walczyłem’ sam ze sobą do samego końca. Ostatecznie odpuściłem, ale w weekend nadrobiłem, przebiegłem 40km na dwóch treningach.
Czasem tak jest, że organizm mówi dość, trzeba wtedy odpuścić. Najlepiej od razu, bo później to się przeciąga wszystko w czasie, przerwa się wydłuża, a po co? Przynajmniej ja tak mam – natychmiastowa reakcja pozwala szybko „ugasić pożar”.
I nie to, że mi się nie chce biegać, chce jak cholera. Nie pamiętam dnia, kiedy odpuściłem trening, bo… bo mi się nie chciało? Nie, naprawdę nie pamiętam. Czasem po prostu słabiej się czuję, jestem przemęczony – w tych momentach myślę sobie, cholera na co ty się tak chłopie męczysz? No właśnie. Po co? Czasem lepiej odpuścić, odpocząć dzień, czy nawet dwa i po sprawie. Później człowiek wraca mocniejszy.
Taaa… rozpisałem się, pierdyknąłem hiper mądry wybór a następnym razem będę miał dokładnie takie same rozterki! Ech, życie! 🙂
łeeeeeeeeee……….. ale rozczarowanie :(((( ……… wniosek nasuwa się jeden: starzejesz się ;)))))
Wy piszecie o treningu, o marnym samopoczuciu. Ja coś takiego mam codziennie, mimo że jedynie truchtam kilka kilometrów.
Włodek, to polecam więcej sexu w takim wypadku 🙂 w przerwach na truchtanie …
@eXtremalistka – w moim wieku byłby to prawdziwy sextremalizm 🙂
Włodek,
Witaj na PK4 🙂 .
Trening nie zawsze jest przyjemnością, taka prawda.
eXtremalistka,
Połączenie optymalne 😉 .