Relacje z zawodów

Opublikowany 11 października 2012 | autor Grzegorz Łuczko

4

Ultra biega się głową! Czyli relacja z Chudego Wawrzyńca 2012

Włącz muzykę!

Wpół do trzeciej nad ranem meldujemy się w hotelu Elektron, gdzieś na obrzeżach Bielsko Białej. Próby – dość rozpaczliwe, przyznać trzeba – znalezienia noclegu, gdzieś w okolicach Żywca, podczas jazdy samochodem spełzły na niczym. Ani ja, ani Marcin nie przygotowaliśmy się do tego wyjazdu, zupełnie! Marcin to jeszcze, ale ja? Następnego dnia miałem przebiec ponad – jak się później okaże – 80 kilometrów po Beskidzie Żywieckim. Wypadałoby się przygotować więc, prawda?

To miał być mój powrót do biegania ultra. Może nie wielki, nie spektakularny, ale po prostu powrót. Na kilka godzin przed startem zacząłem mieć wątpliwości – czy w ogóle dam radę ukończyć ten bieg. Jeszcze wcześniej, na kilka dni przed zawodami, czy nawet podczas jazdy samochodem, to było dla mnie oczywiste – po prostu stanę na linii startu, zacznę biec, przejdę do marszu, później znowu może uda mi się podbiec – i gdzieś tam zamajaczy ta cholerna meta.

I nagle zacząłem poważnie zastanawiać się czy dam sobie radę. Wiesz, to ten moment, w którym leżysz sam w pustym pokoju gdzieś daleko od domu, a za kilka godzin – w środku nocy – masz wstać, być może powiedzieć w duchu: „kurwa mać, to idiotyczne”, ubrać się w swoje najlepsze ciuchy (do biegania oczywiście) i ruszyć w ciemną noc i deszcz. Na 80 długich kilometrów. Po górach.

Nie ma jednak odwrotu. Start o godzinie 3 rano. Budzik dzwoni krótko po 2. Wstaję szybko, bez zbędnego ociągania się – nie pamiętam już swoich rozterek sprzed kilku godzin. Ubieram startowe bokserki, leginsy ¾, skarpety kompresyjne, ciepłą koszulkę Crafta, na stopy nakładam ukochane Cascadie. Kurtkę pakuję do plecaka i jestem gotów. Na zewnątrz o dziwo ciepło. Jednak tuż przed startem pogoda psuje się – zaczyna padać, który będzie zresztą towarzyszył mi aż do samego końca…

Zacznij wolno, nigdzie ci się nie spieszy, i tak się zmęczyć, to co będziesz się spinał – odtwarzam przedstartowy myślotok. Zaczynam wolno. Bez pośpiechu, będzie czas, by się zmęczyć. Muszę zacząć ostrożnie, to moja jedyna szansa na dotarcie do mety w dobrej formie. Jeśli skasuje się na początku, to będzie gehenna. Nie chcę powtórki z Krynicy z poprzedniego roku, kiedy po 25 kilometrach byłem ugotowany. ..

Pierwsze 7 kilometrów to asfalt. Przyjemny odcinek, w sam raz na rozruszanie nóg i zupełną pobudkę. Gdy na trasie pojawia się pierwsze podejście zaczyna świtać. Kolejne kilometry mijają mi zadziwiająco szybko i przyjemnie! 15 – 20 -25 i 30 kilometrów. Zastanawiam się kiedy przyjdzie kryzys, ale tymczasem po prostu biegnę. Jestem gdzieś w połowie stawki – oczywiście chciałbym się ścigać gdzieś tam z przodu, ale… nie ta forma, nie ten dzień, nie ten czas.

Japończycy mawiają – Shikata Ganai – nie ma na to rady. Nie ma na to rady, nie ma się więc co spinać.

Pogoda nadal bez zmian. Pada, popaduje, mży. Zero widoków, liczyłem na to, że gdzieś po drodze ujrzę Tatry . A tu nic, tylko kamienie, błoto, ziemia. I las. Pełno drzew po drodze. Gapisz się pod nogi, nie masz wyjścia. W takim terenie musisz być uważny, bo inaczej łatwo o upadek, zwłaszcza podczas szybkich nie do końca kontrolowanych zbiegów.

Obawiam się miejsca, w którym trasa będzie się dzieliła na tę krótszą – 50km oraz tę dłuższą – 80km. Boję się, że wybiorę ten krótszy wariant, że odpuszczę. Ale gdy dobiegam do 40-go kilometra i mam przed sobą to rozwidlenie, to bez zastanowienia wybieram długą trasę. Pogoda jest paskudna, ale… nic mnie nie boli, biegnie się dobrze, poza tym – w planach był start na długim dystansie. Nie lubię zmieniać planów.

Po wyborze wariantu wskakuję na 20 miejsce – chwilę wcześniej byłem około 90 pozycji. Zastanawialiśmy się z Marcinem przed startem czy taka forma podziału na 2 trasy sprawi, że więcej osób ukończy pełny dystans? Jak widać pogoda sprawiła, że dużo łatwiej było szybciej skończyć rywalizację. Ale przecież to, co najlepsze w ultra rozgrywa się w drugiej części biegu…

Nagle zrobiło się pusto. Przez następne kilkanaście kilometrów trasa prowadziła granicą. Prosty, nudny szlak. Na punkcie dowiedziałem się, że jakieś 5 osób przede mną jest całkiem blisko. Włączył mi się tryb łowczego. Miałem jakiś punkt odniesienie, miałem kogo ścigać. Nadal biegnie mi się lekko – może nie tak przyjemnie jak wcześniej, ale nadal mam siłę, by biec.

Mijam kolejnych zawodników. Jestem 15sty. Mijam 60ty kilometr. 65 i około 70tego zaczynają się schody. Noga przestaje podawać, brakuje mi sił. Zmuszam się do świńskiego truchtu. Tempo spada. A ja nie mogę zmusić się do szybszego biegu. Zastanawiam się nad startem w Krynicy. Jestem zapisany na 100km. Ale wiem, że do tego czasu nie przygotuję się na tyle, by poprawić swój wynik z poprzedniego roku. Wiem, że będę umierał na trasie. Nie chcę powtórki z poprzedniego roku. Jeśli mam startować w ultra, to tylko jeśli jestem dobrze przygotowany, przygotowany na wynik, na bieg do samego końca.

Nie interesuje mnie kończenie kolejnych biegów – a na pewno nie tych, na których już byłem. Myślę o tym wszystkim, a do mety Chudego Wawrzyńca zostaje mi jakieś 15 kilometrów. Nadal pada deszcz. Próbuję znów podbiec i czuję w ból w prawym kolanie. Tym, z którym miałem problem rok temu. Przechodzę do marszu i po paru chwilach znów próbuję.

Znów boli.

Czuję się zrezygnowany. Przechodzę do marszu. Nie dość, że nie mam sił, to jeszcze odezwało się kolano. Mijają kolejne, długie minuty. Mijają mnie kolejni zawodnicy, z którymi nie mam już sił nawiązać walki. Zastanawiam się czy może nie jestem na tyle twardy i zamiast zacisnąć zęby i biec dalej, to odpuszczam. A może jednak przemawia przeze mnie zdrowy rozsądek?

Zastanawiam się nad tym, czym jest dla mnie ultra, trening, samo bieganie. Mam na to dużo czasu. Rozładował mi się telefon, przemókł w tym deszczu. Boli mnie kolano. Marznę w ręce, jest mi coraz zimniej. Myśli wolno przelatują przez głowę, mam czas, by się im spokojnie przyjrzeć. Nawet gdyby mi się gdzieś spieszyło – a spieszy przecież na metę! – to nie mam sił, by przyspieszyć ten wolny marsz ku mecie.

Nic – oprócz zimna i zmęczenia – nie odwraca mojej uwagi.

Nie chcę sobie niczego udowadniać – myślę sobie. To jest moje bieganie, moje pieprzone ultra, nikogo innego! Nie muszę biec tej pieprzonej stówy za miesiąc. Nie mam ochoty, nie chcę, a na pewno nie dlatego, żeby komukolwiek coś pokazać. Nawet jeśli tym kimś miałbym być JA SAM! Biegam od 9 lat i cały czas uczę się biegania. I może to jest w tym wszystkim takie piękne, brak rutyny, ciągłe odkrywanie nowych elementów układanki, które tworzą co rusz nowy, większy, piękniejszy obraz całości.

Który być może kiedyś się „ułoży”, gdzieś tam za kolejnym zakrętem, za kolejnym kilometrem.

15 kilometrów. 10 kilometrów. Nadal maszeruję, nadal boli kolano, nadal marznę.

5 kilometrów i meta już całkiem blisko. W oddali widać domy w Ujsołach.

I wiesz, to ten moment, w którym leżysz sam w pustym pokoju gdzieś daleko od domu, a za kilka godzin – w środku nocy – masz wstać, być może powiedzieć w duchu: „kurwa mać, to idiotyczne”… No i wstałeś, no i pobiegłeś, przez noc i w deszczu. W górę zapierając się rękoma o śliską ziemię, i w dół po śliskich kamieniach, na wygiętych kostkach do granic możliwości. I wymarzłeś, i zmokłeś. I miałeś dość i znów doprowadziłeś się na skraj wytrzymałości.

I znów troszkę lepiej poznałeś samego siebie. I dlatego właśnie warto biegać ultra!

Meta. Czas 12 godzin z hakiem.

PS. Ultra biega się głową. Jakkolwiek idiotycznie to nie brzmi, przekonuję się o tym raz po raz.

Zdjęcie: Paweł Pakuła


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



4 Responses to Ultra biega się głową! Czyli relacja z Chudego Wawrzyńca 2012

  1. borman mówi:

    Przed startem wyłączam myślenie. Myślenie jest niebezpieczne! Myślenie to wątpliwości, wątpliwości to pewna męczarnia i większy kryzys na trasie, to walka z rosnącą chęcią odpuszczenia, skróceniem męki. Do tego te rozwidlenie dróg, o którym pisałeś. Jest rozwidlenie lub kolejna pętla. I zawsze ten dylemat, gdy dopada słabość: odpuścić, przecież nie muszę nic, nikomu udowadniać, odpuścić, skrócić ból? W takiej sytuacji zaciskam zęby i robię swoje, a kiedy gorący punkt zastaje za mną, niepewność siebie znika. Pozostaje skupienie na zadaniu i ból, który uśnieży euforia, ale to już na mecie. Ech, ultra to wspaniała przygoda!

  2. Kuba mówi:

    Ciekawie napisane. Co gorsza, od jakiegoś czasu pojawia się u mnie myśl, by spróbować ultra. Ale to chyba jeszcze sezon, dwa, trzy za wcześnie.

  3. Bartek mówi:

    Świetny tekst! Za mną pięć maratonów, dużo walki z sobą na końcówkach. Wprost nie wyobrażam sobie ultra. Zdrowia życzę!!!

  4. Borman,

    O tym samym mówił Jurek, ja zresztą też kilka razy o tym pisałem, myślenie to wróg ultra 🙂

    Kuba,

    Dzięki! Ha, musisz koniecznie spróbować!

    Bartek,

    Witaj na PK4! 🙂 A ultra nie takie straszne jak je malują! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA