Adventure Racing no image

Opublikowany 17 sierpnia 2009 | autor Grzegorz Łuczko

21

Rajd Wisły: Refleksje

Zdarza się. Zdarza się, że czasem coś nie wychodzi. Takie są reguły gry, życie takie już jest, nic nie zrobisz. Tak po prostu. Sobotni wycof gdzieś w okolicach Jaworzynki podczas rajdu Wisła jest właśnie czymś takim co się czasem zdarza. To część gry zwanej życiem. Można w pełni akceptować ten fakt i nie złościć się na rzeczywistość, ale przegrywaniu towarzyszy jeszcze coś – kurewskie (na tą chwilę owy przymiotnik wydał mi się najwłaściwszym określeniem, bo to naprawdę podły stan!) uczucie rozczarowania. Dość lekko przyszło podjąć mi decyzję o rezygnacji, nawet teraz jeśli żałuję tej decyzji to jedynie w niewielkim stopniu, ale rozczarowania „pokonać” nie jestem w stanie. Wypełniało ono te krótkie chwile ciszy na hałaśliwym rynku w Wiśle w niedzielne, porajdowe popołudnie, czekało ze mną na pociąg do Katowic i przyglądało mi się w pustym przedziale nocnego pociągu, którym wracałem do domu…

A więc wracamy do równowagi, co? Porażki zawsze traktowałem jako część drogi. Nie chciałem na siłę usuwać ich ze swojego doświadczenia, bo zawsze wierzyłem, że uczą mnie więcej o mnie samym niż sukcesy, które często usypiają czujność. Niemniej trudno pozbyć się tego niemiłego uczucia rozczarowania, samym sobą przede wszystkim. Bo ten start nie tak miał przecież wyglądać! Nie liczyłem na jakieś sukcesy (widać nie uwierzyłem w tą afirmację, o której wspominałem w tekście przedwyjazdowym – gugiel mnie oszukał, wcale nie poszło nam rewelacyjnie, mówiąc oględnie), ale nie zakładałem również, że wracał będę na tarczy.

Zupełnie nie mam ochoty na tłumaczenie powodów wycofu: to jedna z tych chwil, w których blogowanie staje się kulą u nogi (zwłaszcza w porajdowe poniedziałki gdy ludzie najliczniej odwiedzają PK4). Nawet nie chodzi o to, że nie chcę przyznać się do własnej słabości. Ale jak to sensownie opisać? Odpowiedź na pytanie: dlaczego nie poszło? dlaczego się wycofałeś? to jedna z tych cholernie nieprzyjemnych rzeczy przez, które przejść musi każdy przegrany. Nie cierpię kręcić się po bazie z grymasem porażki wypisanym na twarzy i odpowiadać po raz któryś na to samo pytanie. No bo co można odpowiedzieć jeśli powód nie był oczywisty? Skoro ja sam przed sobą nie jestem w stanie wytłumaczyć sobie tej decyzji, którą podjąłem kilkadziesiąt godzin temu? Siłą rzeczy każda odpowiedź będzie elementem pewnej gry, próbą wyjścia z twarzą z beznadziejnej sytuacji. Nie chcę też napisać, że okazałem się po prostu zbyt słaby – myślę, że taka lekkość w negatywnym ocenianiu samego siebie również nie świadczy zbyt dobrze o człowieku tak samo jak i przesadne próby obrony swojej osoby. Spróbuję za kilka dni napisać relację z tego, co wydarzyło się w Wiśle i może wtedy do głowy przyjdzie mi coś sensownego.

Piotrek choć narzekał na swoją formę zgodnie z przewidywaniami okazał się nie do zajechania. Zawsze powtarzam, że gdyby tylko miał więcej motywacji do treningów i ścigania się w rajdach to szybko wskoczyłby na zupełnie inny poziom (a przynajmniej w tych zawodach górskich), dla mnie jak się okazuje chyba na razie nie osiągalny. Co tu dużo mówić, góry to są góry. To lakoniczne stwierdzenie zawiera w sobie wszystko, to cała esencja rajdowania, bycia mocnym i takie tam. Dobrze sobie radzisz na płaskim? To fajnie, ale póki nie potwierdzisz swojej formy w górach to napieranie po płaskim nie ma znaczenia. W górach, na podejściach czy podjazdach wyciskających z Ciebie siódme poty wychodzi wszystko. Tyle w tym temacie. Dawno nie byłem na wysokościach i pamięć o tej prawdzie zdążyła już nieco zajść kurzem…

Żeby nie było jednak tak pesymistycznie, czuję się rozczarowany, to prawda, ale… Albo jeszcze raz – jestem cholernie rozczarowany, ale przecież to część gry. Jeśli komuś na czymś zależy, stara się i tak dalej, a mimo to nie udaje mu się tego osiągnać (cokolwiek przez to rozumieć) to uczucie zawodu jest czymś najnaturalniejszym na świecie. Jutro mi przejdzie (cały czas szukam dystansu do tego wszystkiego, bo co zrobić z klasyczną myślą sponiewieranego rajdowca, a u mnie jeszcze blogera: „pierdolę rajdy, trening, i zamykam bloga! Koniec z tym!” na podjeździe wyciskającym ze mnie wszystkie siły? 🙂 ), pozbieram zabawki i znowu wrócę do gry. Łatwiej mi przyjąć taką perspektywę mając świadomość, że przez ostatnie 3- 4 miesiące wykonałem na treningach kawał dobrej roboty. Zrobiłem sporo kilometrów, a przede wszystkim wiele wartościowych treningów, to wszystko musi procentować. Jeśli nie teraz to przyjdzie taki moment, że zaprocentuje. Wisłę traktuję jako wypadek przy pracy – materiał, który dał mi odpowiedź na pytanie co muszę jeszcze poprawić.

Problem w tym, żeby przekuć tą wiedzę w realne działania. Bo co z tego, że wiedziałem już od roku, że muszę poprawić styl jazdy na rolkach skoro przez ten czas nie zrobiłem nic w tym kierunku? W tym momencie wszystko rozbija się o wyciąganie wniosków z poniesionej porażki – jeśli poprawię te wszystkie błędy, które sobie wynotowałem to na kolejnym rajdzie będę lepiej przygotowany, jeśli nie to ta porażka będzie jedną z wielu, która mnie niczego nie nauczyła. Tak sobie myślę, że nie chodzi o to, żeby nie popełniać tych błędów w ogóle, ale żeby uczyć się na swoich pomyłkach (wiem, że powtarzam banały – ale w takich momentach to po prostu prawda i tylko prawda, bo mocno doświadczona). Wyciągać wnioski, poprawiać, wciąż udoskonalać. Treningi to jedynie próby – prawdziwy sprawdzian czeka nas na każdych kolejnych zawodach. Dopiero tam widać co jeszcze trzeba poprawić – codzienność mnie usypia, rozleniwia, nie podejmując wyzwania nie czuję się dostatecznie zmobilizowany, żeby przyjrzeć się swoim mankamentom. Na rajdzie nie mam wyjścia, to wszystko wychodzi czarno na białym…

Jeśli miałbym powiedzieć, że ten nieudany start w Wiśle czegoś mnie nauczył, albo przynajmniej może mnie czegoś nauczyć to byłyby to z pewnością dwie sprawy: po pierwsze, akceptacja faktu, że porażka jest częścią drogi, to nie koniec świata, a jedynie wypadek przy pracy. Nic się nie kończy, musimy jedynie ominąć przeszkodę i… tu przechodzimy to drugiej sprawy… mądrzejsi o nowe doświadczenia przyśpieszamy na kolejnych etapach. Krótko mówiąc, trzeba nauczyć się wyciągać wnioski z poniesionych porażek!

Teraz tylko pytanie czy uda mi się zastosować tą wiedzę w praktycę?

PS. To nie jest tak, że ja te obrazki z LEGO wybieram celowo, po prostu szukam zdjęcia pod konkretny temat, zapytanie i wybieram takie, który w jakiś sposób przedstawia to, co chcę przekazać – nie zawsze w sposób dosłowny, często z ironią dystansem do rzeczywistości 😉 . A nie wiedzieć czemu ostatnio właśnie zdjęcia z klockami w tle idealnie wpasowują się w tematykę wpisów.


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



21 Responses to Rajd Wisły: Refleksje

  1. Krolisek mówi:

    „Za moich czasów”, jak to się mówi 😉 te klocki były trochę mniej groźne: lekarz, policjant, jakiś tam hydraulik… A teraz?!

  2. Łucja mówi:

    A mi się nasunęły cytaty po przeczytaniu tego tekstu: Pain is temporary, quitting lasts forever Armstronga. Zawsze żałuje się tych decyzji po czasie, że można było jeszcze trochę, pójśc kawałek dalej, za kolejny krzak bo tam był punkt.

    A drugie to to, co Twój kolega z teamu sam napisał dlaczego lubi AR: Because I’m not really great at anything and in AR you’re good if you’re just decent at everything. Tylko, że na te rolki trzeba wsiąść od czasu do czasu, by czuć się samemu ze sobą dobrze 🙂

    No i ta ukryta dyscyplina – psycha. Tu za Jankiem z Niezłej Korby „Wszystko to kwestia psychy”.

    Z analizy wynika więc rolki i psychoterapia na przemian 😛

    PS cytaty są, bo piszę magisterkę i tak mnie wzięło na syntezę różnych źródeł 😛

  3. Łucja mówi:

    Dobra, odkryłam już dlaczego zawsze strona raidteamu otwierała mi się po angielsku – po adresie IP. Motto Piotrka jest też po polsku 🙂

  4. Kuerti mówi:

    Krolisku,

    No sama widzisz, jak miałem oprzeć się takiej bandzie sił ciemności! 😉 .

    Łucja,

    W tej chwili powiedzenie Armstronga nie przemawia do mnie jakoś specjalnie. Napisałem kiedyś, że trzeba walczyć do końca i nie poddawać się. Chyba dalej tak uważam, bo to jakiś ideał, do którego chciałbym dążyć, jednak nie zawsze potrafię odnaleźć sens, wartość w takim napieraniu do końca. W Wiśle wizja udowadniania sobie czegokolwiek jakoś mnie nie porwała. Może czas zrewidować poglądy?

    Może to kwestia kalibru zawodów, oczekiwań przedstartowych, założn itp.

  5. Kg mówi:

    Kuerti

    co mam Ci napisać..
    że nie potrafisz odnaleźć sensu..

    Najważniejsze, jeśli już się przygotowałeś choć byle jak, jeśli już przyjechałeś, jeśli już wystartowałeś.. to zwycięzcy są tylko na mecie.
    I obojętnie jak.. na czworakach, rakiem do tyłu, na rzęsach, na oparach po wystrzeleniu pistoletu startera wszystko przestaje mieć znaczenie, liczy się tylko postawić stopę na mecie w jak najkrótszym czasie. Oczywiście dbając przy tym o fair play, nie przeklinanie ;), nie śmiecienie, pomaganie innym czasem za dwa dobre słowa na rajdzie ktoś będzie Ci dziękował po latach

    A tak.. wymęczyłeś się w pociągu, na trasie, wydałeś kasę, może zawiodłeś partnera, siebie

    będą Ci opowiadali o błądzeniu w nocy, gdzie nie dotarłeś, o super zjedzie z soszowa gdzie nie byłeś, będziesz się musiał ze wszystkiego tłumaczyć, a tak nie musiałbyś się tłumaczyć z niczego. Same minusy

    Zapamiętaj – zwycięzcy są tylko na mecie

  6. Adam mówi:

    Gory maja to do siebie, ze albo jest sie w nich bardzo dobrym albo kiepskim. Szczegolnie wychodzi to w takich dyscyplinach jak kolarstwo.
    Nie wiem gdzie tkwila glowna przyczyna porazki Kuertiego ale pozwole sobie podejrzewac, ze wlasnie w slabym rowerze.

  7. Petro mówi:

    Kg:
    Tako rzecze Zaratustra 😉
    Adam:
    W ogóle byliśmy ciency, nie ma co za bardzo rozbierać tego na części pierwsze. Nie mieliśmy mocy, więc nie mieliśmy motywacji. I tyle.

    A, jeszcze do Kg:
    Ja wiem, że mamy różne podejścia na pewno, ale dla mnie to wcale nie był zmarnowany weekend. Ja wcale nie muszę kończyć rajdów, żeby się dobrze bawić. Pojeździłem, połaziłem, spędziłem chwilę w górach – fajnie było. Pewnie, że fajniej byłoby skończyć, ale jak nie żre, to co zrobisz. Rajdy to nie misja ani obowiązek.

  8. krystyna mówi:

    nie udalo sie i ok, zamknij ten rozdzial i przygotuj sie do nastepnego. Najgorsze co mozna zrobic to sie poddac. A Ty nie nalezysz do tych co sie poddaja. Na pewno warto za kilka dni przeanalizowac na zimno dlaczego sie nie udalo i wyciagnac wnioski (chocby fakt, ze trening nizinny to zbyt malo, by ruszyc ostro w gory). Ale porazki maja motywowac. Mozesz sie ugiac, ale nie wolno ci sie zlamac. Trzymam kciuki. Nastepnym razem bedzie lepiej.

  9. jip mówi:

    A ja ciągle nie wiem co pokonało Kuertiego na trasie. Więc c.d.n. ? 😉 Mnie to bardzo ciekawi to pytanie: dlaczego? Tak konkretnie.

    Podoba mi się podejście Piotra i mam podobnie. Liczy się fun 🙂 Ale Kuerti ma chyba inaczej? I dobrze. Może nam pojęczeć teraz 😉

  10. Petro mówi:

    No właśnie nic się konkretnie nie stało. Muliliśmy, muliliśmy, zrobiło się ciemno, do końca było jeszcze od cholery i trochę, i stwierdziliśmy, że dalej nam się nie chce tak mulić. No to zeszliśmy.

  11. Adam mówi:

    Fajnie to zestawic z Setka latwa jak bulka z maslem 🙂
    Tak to jest ze niezauwazalnie przechodzi sie od „przygody do wyczynu”. Wtedy kiedy nie ma szansy na dobry wynik a w perspektywie sa kolejne zawody po prostu odpuszcza sie. Czlowiek nie naraza sie na kontuzje i wyeksploatowanie.
    A dlaczego tak to juz trzeba by przeanalizowac dzienniczki treningowe.
    Slabsza forma wiaze sie zawsze z:
    -slaba podbudowa w zime
    -wypstrykaniem sie na wczesniejszych zawodach (patrz-brak podbudowy w zimie)
    -zbyt malym odpuszczeniem przed zawodami (co by bylo najlepszym prognostykiem na zawody w Niemczech)
    Jezeli w ciagu kilku dni pojawi sie glod trenowania i swietne samopoczucie na treningach oznacza to to trzecie 🙂

  12. Paweł mówi:

    A ja uważam, że trzeba pogodzić się ze swoją słabością psychiczną która czasem nas pokona, z zawodami które przekroczyły nasze możliwości. Nie ma co rwać włosów z głowy, trenować i wierzyć, że umiejętny trening przyniesie w końcu skutki. jak nie prędzej to później ale przyniesie.

    P.s. Grzesiek, nie nudziłbyś się jak by Ci się tak wszystko udawało? Co start to krótki wpis w blogu w stylu „veni, vidi, vici”. Być może jak po WSS narzekałbyś, że rajdy w Polsce są za krótkie, za łatwe. Oczywiście nie życzę Ci źle ale trochę nudno by było 🙂 A tak masz naukę pokory i motywacyjnego kopa by następnym razem wypaść lepiej. I pewnie tak będzie, że za parę miesięcy zrobisz dobry wynik, potem jakiś słabszy. „Raz na wozie raz w nawozie”. Między innymi dlatego lubię Twojego bloga, że pokazuje bardzo życiową stronę znaną chyba każdemu z nas. Kogoś kto raz zwycięża raz przegrywa. Nie jakiegoś superhero (wiem, że chciałbyś takim być 🙂 ) któremu wszystko się udaje.

  13. Kuerti mówi:

    Kg,

    Moje podejście do rajdowania oscyluje gdzieś pomiędzy Twoim spojrzeniem stalowego mocarza a Petro, który traktuje rajdy jak dobrą zabawę (wrócę jeszcze do tego czym ta dobra zabawa jest). Ja również nie wiem co Ci powiedzieć, bo co? Przecież znasz moją historię rajdowania już trochę i wiesz, że bywały w niej lepsze i gorsze momenty – start w Wiśle będzie jednym z tych drugich. Z drugiej jednak strony zgadzam się w pełni z Piotrkiem – to nie był zmarnowany czas! Owszem, tuż przed wyjazdem zastanawiałem się czy warto się tłuc taki kawał drogi na tak krótki rajd, już po wiem, że tak i jeszcze raz tak! Każdy start, udany czy nieudany niesie za sobą nowe doświadczenia – a tych po Wiśle jest pełno. Kolejne „wglądy” w porażkę, poddawanie się i tak dalej.

    Adam,

    Dzięki za „treningowe” spojrzenie na temat.

    Przyczyna porażki tkwi w rowerze? Nie. Nie tym razem. W ostatnich 2 miesiącach zrobiłem więcej kilometrów niż w ostatnim roku… Ja naprawdę nie mam do siebie pretensji o to jak przygotowywałem się do startu, o te wszystkie przebiegnięte i przejechane kilometry na treningach, wręcz przeciwnie jestem bardzo zadowolony i wiem, że to w przyszłości zaprocentuje. Tak samo jak ta porażka w Wiśle. Jest mi natomiast bardzo przykro, że cała historia nie miała happy endu.

    W kwestii porównania z setką. To absolutnie fantastyczne jak nieporównywalne są poszczególne zawody! I to ile zależy od warunków. Te 100km w Mosinie nie zmęczyło mnie nawet w połowie tak jak rajd w Wiśle. Do dziś w zasadzie tylko jem i piję uzupełniając straty, cały czas jestem głodny i spragniony. Tak mnie wydrenował ten start. Po WSS tego nie było.

    Piszesz o budowie bazy zimą. Listopad, grudzień i styczeń miałem wyjęte z trenowania – choroba. W reżim treningowy wbiłem się tak na poważnie dopiero od początku kwietnia. Nie mam bazy, nie mam tych wszystkich wolnych kilometrów wybieganych zimą – nie mam solidnych fundamentów, zdaję sobie z tego sprawę. Czy za mało odpoczywałem przed Wisłą? Nie wiem, odpuściłem w ostatnim tygodniu znacznie, ale tydzień wcześniej zrobiłem 2 bardzo mocne treningi, może rzeczywiście problem leży tutaj? Muszę to przemyśleć.

    Ps. Z tego, co pamiętam kilka miesięcy napisałeś, że wracasz do trenowania, mamy środek sezonu, jakieś starty masz już za sobą czy dalej robisz podbudowę?

    Krystyna,

    Dzięki za dobre słowo. Z tym poddawaniem się to jest jak widzisz 🙂 . Prawdą jest natomiast to, że nie potrafię odpuścić – będę przegrywał, nie będzie mi się udawało, ale i tak będę wracał i próbował na nowo, tak już mam.

    Jip,

    Napiszę relację za jakiś czas, ale nie wiem czy będę potrafił czarno na białym przedstawić powody, fajnie ujął to Piotrek.

    Liczy się fun? Ale czym jest ta dobra zabawa? I dlaczego dla mnie niby jest inaczej? Gdyby nie było funu to nie byłoby niczego, bo i po co? Ja nie trenuję z przymusu, nie startuję tylko dla wyniku. Poza tym, powiedzmy sobie szczerze w tym co robimy – rajdy, góry, podróże – nie ma miejsca li tylko na fun. Nie wyobrażam sobie jak samotny wyjazd na 3 miechy w Andy i wejście na 5 najwyższych szczytów może być po prostu funem, to nie objazdowa wycieczka w autokarze gdzie wszystko jest podane na tacy. Musi pojawić się zmęczenie, strach, zniechęcenie, samotność, tęsknota, pytanie o sens tego, co się robi, czyli cała ta gama emocji, które wcale nie są fajne, ale są częścią gry.

    Ktoś startuje tylko dla funu na zawodach? Nawet wtedy gdy skasuje sobie stopy i każdy krok przyprawa go o straszliwy ból? Albo wtedy gdy z nieba leje się żar, jest druga doba rajdu a do pokonania podjazd, który wyciska łzy? Nie, to nie jest fun. To mordęga, to coś okropnego. Ale to część gry. Fun jest gdzieś tam, ale czasem tylko na chwilę pokaże się wieczorem tuż przed zachodem słońca przy podejściu zboczem na jakiś bezimienny szczyt, albo nad ranem gdy wstaje słońce. No i na mecie jest fun…

    Dzielenie ludzi ze względu na podejście do czegoś, niech to będzie rajdowanie, jest strasznie umowne. Każdy po części pragnie dobrego wyniku i każdy chce się dobrze bawić. Problem w tym, że w tej całej zabawie zawsze obceny będzie pierwiastek cierpienia, bólu – tego wszystkiego, co unikamy na co dzień…

    Paweł,

    Podejście godne mistrza zen 🙂 .Dzięki za myśl! Jeśli udało Ci się je w pełni urzeczywistnić to gratuluję, bo mi jeszcze sporo brakuje w tym temacie. Aczkolwiek doświadczenie „wiślańskie” skłoniło mnie do przemyśleń na ten temat. Myślę, że to co napisałeś o pogodzeniu się ze swoją własną słabością jest cholernie ważne i trzeba sobie to bardzo dobrze zapamiętać. Chcemy być wyjątkowi i wspaniali, robić wielkie rzeczy, ale czasem przecież tak jest, że czegoś nam brakuje. Talentu, determinacji, uporu… Myślę, że cały problem polega na tym, że nie potrafimy tego po prostu zaakceptować, zamiast tego „rwiemy” sobie włosy z głowy. Chyba właśnie w ten sposób postępowałem w poprzednich latach, i to się nie sprawdza.. A gdyby tak rzeczywiście zaakceptować fakt, że jest się takim a takim i jednocześnie pracować nad zmianą?

    Ciekawa myśl z tym wpływem coraz lepszych wyników na prowadzenie bloga 🙂 . Pewnie, że chciałbym być takim superhirołem z okładki Men’s Healtha, kto by nie chciał 😉 . Z drugiej strony coraz częściej zdarza mi się przyjmować do wiadomości fakt, że po prostu czasem jest tak, że coś nie wychodzi, bo tak po prostu jest! Takie podejście sprawia, że jakoś tak mniej się stresuję tym wszystkim. Poza tym rzeczywiście, jest o czym pisać 😀 . Spójrz zresztą na kulturę, czy nie jest tak, że to te negatywne doświadczenia każą stawiać pytania? Szukać odpowiedzi, zastanawiać się nad sobą, światem? Gdyby wszystkim się wszystko udawało to na jaki temat pisarze pisaliby swoje książki a muzycy śpiewali piosenki?

  14. jip mówi:

    Hahaha, zupełnie inaczej tłumaczymy sobie „fun” 😉 To co tak ładnie napisałeś w tych paru akapitach to wszystko jest dla mnie właśnie part of the fun 🙂

    Wszystkie bóle, rozterki i skasowania. Fun, to raczej zadowolenie, a nie czysta przyjemna zabawa. Pisząc wcześniej miałem na myśli, że masz nastawienie na wynik. A ja bardziej na „bycie w trasie”, to daje mi fun. To chyba podobne do twojego „bycia w drodze” w czasie podróżowania.

    Zabawne na co się wszyscy piszemy i jak lubimy to cierpienie 😉 Btw mordęga nie jest okropna, ona jest tylko bolesna i powoduje cierpienie 😉 ale to przecież part of this fun.

  15. Kuerti mówi:

    Ok, teraz lepiej się rozumiemy.

    Rzeczywiście w tym kontekście samo „bycie w trasie” jest dla mnie w pewien sposób wtórne wobec tego w jakim tempie się poruszam, ale na fun składa się i sam fakt uczestnictwa i owa prędkość poruszania się, możliwość rywalizacji itd.

  16. Adamo mówi:

    ->Kuerti
    „Ps. Z tego, co pamiętam kilka miesięcy napisałeś, że wracasz do trenowania, mamy środek sezonu, jakieś starty masz już za sobą czy dalej robisz podbudowę?”

    Podjalem probe ale pomimo sporego doswiadczenia z triathlonu nie uniknalem bledow. Jakich? Za szybko zaczalem biegac i za duzo i nabawilem sie dziwnych kontuzji stop i stawow skokowych.
    Ponad 10 lat nie biegania i 6-7 kg wiecej przy nadal szczuplej sylwetce 180cm/70kg!!! jednak zaszkodzily moim wiazadla, sciegna itd.
    Z tego powodu postawilem na rower i dla frajdy machnalem Pierscien Wokol Poznania (z dojazdami ponad 190km ze srednia okolo 20km/h)) (tutaj trasa http://www.rowertour.pl/?page=artykul&id=1). Pozniej wakacje – 3 tygodnie w podrozy po Czechach i Wegrzech (wtedy niestety byla WSS- pod nosem) i mamy terazniejszosc. Aha przedtem jeszcze rowerem 120 km po Sowich Gorach stad doskonale Was rozumiem 🙂
    We wrzesniu niestety sprawy zawodowe wiec pozostaje jesien?
    Dla mnie skoro temat ten jest tak roztrząsany liczylo sie zawsze sie albo fun albo walka o wynik. Uwazam, ze nawet dlugie zawody powinno sie konczyc w dobrej formie. Stad na razie zostaje fun 🙂

    Wracajac do “treningowego spojrzenia” kiedys pisalem i zostalem przez wielu zrugany ze nie wolno duzo startowac i robic wszystkich zawodow na maxa. Ze liczy sie fun itd itp.
    Moze forma w kratke wynika ze zbyt malego odpoczynku?
    Tydzien luzowania to IMHO za malo przed tak dlugimi zawodami.
    To ze masz teraz apetyt swiadczy o tym ze chyba byles zbyt naladowany treningami. Wszystko wskazuje na to ze prawdziwa forma dopiero przyjdzie za kilka tygodni 🙂 czego zycze!!!

  17. Kuerti mówi:

    Adam,

    Jak widać błędów nie da się uniknąć, choćbyśmy nie wiem jak się starali.. Odpoczynek, hmm.. Teraz zrobiłem sobie więcej wolnego po starcie, wczoraj krótkie bieganie, dziś dalej nic. Poodpoczywam tak do niedzieli i K10, zobaczymy co z tego wyjdzie 🙂 .

    PS. Fajne wakacje miałeś. 🙂 .

  18. Zenon mówi:

    Chyba startujesz w rajdach zbyt łatwych jak na swoje możliwości a więc przyzwyczaiłeś się do ich kończenia jak do stałej pensji. Ja tam z reguły rajdów nie kończę i nie jest to dla mnie wielka załamka ale za to jak już ukończę to mam mordę roześmianą przez 3 miesiące 🙂
    Startuj w trudniejszych rajdach 🙂

  19. Petro mówi:

    Grzesiu, nie pierdol, tak się przecież nie ujechałeś. Ale jak już odpoczywasz, to idź na rolki chociaż i się pokręć w miejscu.

  20. Kuerti mówi:

    Zenon,

    Witaj na PK4!

    Gdyby to startowanie w trudniejszych rajdach było takie proste… Oprócz rajdu Wisły w tym roku nie było rajdów naprawdę wymagających. Zresztą co to znaczy trudny? Obiektywnie ciężki to może być start w Adventure Trophy na długiej trasie…

    Petro,

    Miałem iść dziś na trening, poprzebierać nieco nogami, powbiegać na schody, ale lipa, leje jak z cebra… 🙂 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA