Opublikowany 25 stycznia 2010 | autor Grzegorz Łuczko
10Podsumowanie sezonu 2009
Co prawda nowy rok trwa już w najlepsze, ale przydałoby się podsumować jakoś minione 365 dni… Zaczęło się nieciekawie, ale to jeszcze w 2008 – po powrocie z Maroka rozchorowałem się na dobre i przez kilka tygodni walczyłem z zatokami. Styczeń zaczynałem więc kompletnie bez formy, po 2 miesiącach bez treningów nie mogło być inaczej. Biegać zacząłem jakoś pod koniec stycznia, na 2 czy 3 tygodnie przed pierwszym startem – rajdem zimowym 360. W planach był start w czwórce, ale jak to z planami bywa, wszystko posypało się na krótko przed zawodami.
Ostatecznie wystartowałem na krótkiej trasie, razem z Patrycją. Dla Patrycji to były pierwsze doświadczenia w rajdach, a dla mnie dobre wprowadzenie do treningów po bardzo długiej przerwie. Wynik osiągnęliśmy przeciętny, ale oboje byliśmy zadowoleni, Patrycja zasmakowała rajdowania, a ja zrobiłem mocny trening, który zaprocentował podczas kolejnego startu. Dwa tygodnie później pojechałem do Gryfina na Włóczykija, rajd pieszy na dystansie 60km. Oglądając listę startową spodziewałem się, że mogę tam wygrać – i faktycznie tak się stało. To był cholernie dobry znak – trenowałem raptem miesiąc, a byłem w stanie, nawet nie tyle wygrać, ale nabiegać dobry czas w trudnych, zimowych warunkach.
Trochę żałowałem, że ominął mnie Bergson Winter Challenge rozgrywany kilka dni później – ale kompletnie nie czułem się na siłach, aby ścigać się zimą po górach. Na wiosnę plan był prosty – startować jak najwięcej w AR. Stąd w kalendarzu miałem zapisane: On-Sight, Wertepy i Górę Ślężę. Na tym pierwszym udało się wreszcie złożyć czwórkę – oczywiście nie bez problemów. Sam start wspominam bardzo miło, strasznie fajnie startuje się w zespole czteroosobowym, to zupełnie inne napieranie niż solo czy w dwójkach. Wynik znów dość przeciętny, ale nie liczyliśmy na zbyt wiele, chcieliśmy po prostu zebrać trochę doświadczenia.
Na On-Sight przyjechałem chory i po zawodach rozłożyło mnie na cały tydzień – dość długo później dochodziłem do siebie, dlatego zrezygnowałem z Wertepów i postanowiłem przygotować się na Ślężę. I faktycznie przez tych kilka tygodni udało mi się zbudować całkiem niezłą formę, krótko mówiąc czułem, że noga podaje. Sam start okazał się rozczarowaniem – nie szło nam zupełnie od samego początku, a gwoździem do trumny była przerzutka urwana w moim rowerze. Na długo zapamiętam sobie ten moment, w którym czekaliśmy aż ktoś podejmie decyzję o wycofie…
Pierwsza połowa roku była średnio udana. Przeznaczyłem ją na zbieranie doświadczeń na czwórkowych trasach i budowę teamu, co, jak potwierdziło moje wcześniejsze doświadczenia, nie było sprawą łatwą! Ani trochę! Latem skoncentrowałem się na imprezach indywidualnych – trochę z konieczności, w kalendarzu, oprócz rajdu Wisły w sierpniu nie było żadnych rajdów przygodowych. Na pierwszy ogień poszedł Grassor i 300km na rowerze, na pożyczonym rowerze – i nie wiem co było większym wyczynem, przejechanie tych 300 kilometrów czy jazda przez 20 godzin na nieswoim sprzęcie… Nie pamiętam już nawet, które miejsce zająłem – gdzieś w środku stawki, ale gdyby nie fatalna druga część zawodów, podczas której nie mogłem znaleźć kilku PK, to na pewno miałbym zdecydowanie lepsze miejsce…
W lipcu, podobnie jak rok temu, pojechałem na Wielkopolską Szybką Setkę. Miałem ambitny zamiar poprawić zeszłoroczne 15:20 i 7 miejsce. W duchu liczyłem na miejsce na pudle. No i udało się! Z czasem 13:20 zająłem 3 miejsce. Po tym sukcesie nabrałem wiary w siebie i z nowymi siłami przystąpiłem do przygotowań do rajdu Wisły oraz wrześniowego startu sezonu – czyli wyjazdu do Niemiec na The Harz. Trening układał się świetnie, robiłem coraz mocniejsze akcenty – byłem coraz mocniejszy.. aż do czasu, jak się później okaże, musiałem w którymś momencie przesadzić, docisnąć za mocno. W efekcie w Wiśle jestem cieniem samego siebie. Od początku rajd mi się nie układa, nie mam sił, jestem zmęczony.
Rezygnacja po kilkunastu godzinach wydaje się najrozsądniejszym wyjściem. Jestem zły na siebie, a po optymizmie przywiezionym z WSS oczywiście nie ma już śladu. Zastanawiam się nawet nad rezygnacją z wyjazdu do Niemiec, nieśmiało napominam o tym Drewniackiemu, ale ten zdecydowanie każe przestać mi gadać głupoty. Przestaję więc i z ociąganiem i bez przekonania biorę się za trening. Tym razem nic mi nie idzie, forma leci na łeb na szyję, mam kłopoty z motywacją. Zastanawiam się jak to będzie w tych Niemczech…
… a w Niemczech jest świetnie! Organizm wypoczął i wykorzystał to wszystko, co wypracowałem w przeciągu poprzednich miesięcy. Podczas naszego debiutu za granicą zajmujemy 3 miejsce i wracamy do Polski w szampańskich nastrojach. Z perspektywy czasu wiem, że można było uniknąć kilku błędów i zrobić jeszcze lepszy wynik – kto wie, może w tym roku wrócimy do Bad Suderode… Właściwie w tym momencie zakończył się mój sezon startowy, najważniejsze zawody miałem już za sobą, a w perspektywie brak kolejnych wyzwań. Pojechałem jeszcze na Jesienne Trudy i Harpagana, ale bardziej, żeby spotkać się ze znajomymi niż się ścigać. Harpagan był moim ostatnim startem w sezonie 2009 – Nocną Masakrę (na której udało mi się wywalczyć pierwsze miejsce na krókiej trasie ekstremalnej) zaliczam już w poczet sezonu 2010.
To był krótki sprint przez miniony rok, a teraz chwila na refleksje… Zaczynałem w 2004 i tak się dziwnie moja historia układała, że kolejne lata parzyste zaliczyć mogłem do udanych, a te nieparzyste… no nie wspominam ich miło (w kontekście rajdowym). I tak w 2004 ukończyłem prawie wszystkie setki, w których brałem udział – nie powiodło mi się tylko w debiucie. 2005 to pasmo porażek, chciałem zacząć się ścigać na setkach, ale nic z tego nie wyszło – zajeżdżałem się tylko na kolejnych startach i wracałem rozczarowany. 2006 to przełamanie – wygrany ZMP na Wolinie i wiele udanych startów. 2007 to znów czas porażek i wycofów. W 2008 odbudowałem się i ostatecznie zaliczyć ten rok mogę do bardzo udanych – nawet nie tyle w sensie rajdowym, co bardziej podróżniczym.
A co mogę powiedzieć o minionym 2009 roku? Ano to, że wreszcie chyba udało mi się zrzucić z siebie to fatum ciążące nad nieparzystymi latami! Udało mi się zrobić kilka fajnych wyników (przede wszystkim 3 miejsca na WSS i The Harz), no i wreszcie trenowałem bez niepotrzebnych przerw – to chyba cieszy mnie najbardziej. Skończyły się moje problemy z ciągłymi przeziębieniami, które tak mnie wybijały z rytmu w poprzednich latach. Żałuję natomiast dwóch rzeczy: tego, że nie dane było mi nigdzie wyjechać w podróż oraz braku naprawdę dużych, fajnych imprez w kalendarzu.
W poprzednim roku napisałem: „Przełamałem niemoc z 2007 i teraz po udanym sezonie 2008 mogę “atakować” z nowymi siłami kolejny rok. Te nowe siły biorą się chyba stąd, że dzięki zróżnicowanym doświadczeniom łatwiej jest mi teraz odpowiedzieć na pytanie co chciałbym tak naprawdę robić – odpowiedź jest jasna to rajdy przygodowe i na nich zamierzam się teraz skupić”. Dziś, pierwszą część zdania mogę powtórzyć – po tym kolejnym roku zdobywania kolejnych doświadczeń jestem znów odrobinkę mądrzejszy i te moje oczekiwania względem rajdów mocno się krystalizują. Problem w tym, że kręci mnie strasznie dużo, nieco odmiennych rzeczy – ultrabieganie, adventure racing, podróżowanie, góry i na chwilą obecną nie chcę zamykać się tylko w jednym obszarze. W tym roku chciałbym „zmiksować” wszystkiego po trochu.
Mam dwa duże cele – jeden rajdowy, drugi ultra – na ten rok. Jeśli uda mi się je zrealizować, to będzie po prostu wspaniale! Ale o tym może kiedy indziej…
Jakie cele masz te cele? AT Masters (ja mam taki sam) i…? 😉
Interesujacy wpis, który i mnie zmusza do reflekcji, którą droga dalej iść. Napieranie zespołowe, przyznaje jest ciekawe, ale jak na razie to imprezy indywidualne dają mi dużo zabawy, bo mogę w nich najmocniej cisnąć. Duet też można złożyć wyrównany, ale zgraną czwórkę na zbliżonym poziomie to niestety bardzo cieżko zebrać.
Dobra robota, Kuerti! Ja Ci niezmiennie kibicuję i trzymam kciuki przy każdym Twoim starcie 🙂 Może i w tym roku uda nam się gdzieś razem wystartować — oby z podobnym skutkiem!
Pozdrawiam!
Faktycznie, czas podsumowań. Dwa razy byliśmy razem w PRAWDZIWYM zespole, wypada Ci podziękować, że dokoptowałeś mnie do czwórki. Poza tym były jeszcze dwójkowe Wertepy, gdzie Cię zastąpiłem jako para dla Piotra Sz. no i Olsztynecki, jesienny start wrocławskiej filii raidteam.pl z Izą w składzie.
Z największym żalem myślę o Przejściu, w którym nie wziąłem udziału…
Starty indywidualne to same „osiedlowe dziesiątki”, a… i Fraszka Artemisu. Bez spektakularnych wyników. Nocną Masakrę muszę wsadzić w ubiegły sezon, bo „gruba kreska” wypadła mi na Boże Narodzenie.
Nie patrzę zbyt różowo na starty w 2010r. Nie ma jednak tego złego… Z doświadczenia wiem, że mniej startów to bardziej racjonalny i przemyślany trening, oby tak było. Jak się z pieluch i budowy domu wygrzebię to będe jak nowy (choć pewnie bardziej siwy).
Póki co, kupiłem nowe piórko 🙂 i paczkę post-it’ów
Janek,
Na ten cel potrzebuję prawie 3 tysięcy polskich złotówek 🙂 . Na razie nie chcę o tym mówić 🙂 .
Dziadek,
Dlatego nie chcę się ograniczać tylko do rajdów…
Drewniacki,
No ja myślę 🙂 . Powrót do Niemiec mnie cały czas kusi.. 🙂 .
Rocha,
Najważniejsze, że cały czas trenujesz sobie, tyle ile możesz – jak wreszcie będziesz miał więcej czasu to coś wspólnie pomieszamy 🙂 .
PS. No! A już myślałem, że Łysole umarli śmiercią naturalną 🙂 .
Grigorij, 3.000 zł? Zżera mnie ciekawość tak jak innych 🙂 Byle nie przez Syberię wiosną. Patrz jaką właśnie mamy za oknami syberyjską odwilż, jedyne -20 st.C 😉
Ponoć wczoraj na Syberii było cieplej niż u nas – jakaś taka plaża im wyszła -16C 🙂
z tą kasą to Grześkowi chyba chodziło o AT Masters?
nie, AT masters na osobę wychodzi mniej 🙂
Gratulacje Grzesiek!
Twój rok wygląda w porządku: trochę porażek trochę sukcesów. Ważne, że z nowym doświadczeniem, z wyżej podniesioną poprzeczką. Jest rozwój i co bardzo ważne brak kontuzji – można w nowym roku dalej trenować i startować mocniej starając się przesunąć próg swoich możliwości o stopień dalej.
Powodzenia 🙂
Nie, nie, to nie AT…
Coś innego, solo i za granicą 🙂 . Przyjadę z ZPCh to przemyślę temat i może rzucę info na bloga…
Paweł,
Dzięki!