Opublikowany 9 września 2009 | autor Grzegorz Łuczko
29Jedziemy poharzować!
W piątek, wczesnym porankiem wsiąde w spakowany wcześniej już samochód z całym sprzętem i ruszę w kierunku Szczecina – tam odbiorę Drewniackiego i popędzimy na zachód. Wieczorem, kilka minut przed godziną 22 staniemy na linii startu rajdu The hARz, a później? A później nic już nie jest pewne, kolejne kilkadziesiąt godzin spędzimy eksplorując nieznane nam tereny ścigając się z nieznanymi nam teamami z Europy Zachodniej. W niedzielny ranek – gdy powoli będziecie budzić się ze snu – wszystko powinno być już jasne. Będzie po wszystkim, jak zawsze. To, na co tak długo się czeka mija w mgnieniu oka – przechodzi z przyszłości, w teraźniejszość, a później odchodzi w przeszłość, wcale nie oglądając się za siebie.
Po Wiśle długo nie mogłem się pozbierać. Nie, nie chodzi o ten nieszczęsny wycof, o porażkę. Jeden z brytyjskich wspinaczy, który w latach 70-tych wspiął się na Everest ścianą południowo-zachodnią o porażce napisał tak (słowa są inne, ale sens został zachowany): „porażkę trzeba oczywiście zaakceptować, ale nie czyni to wcale jej mniej gorzką do przełknięcia”. Tak, Wisła smakowała na gorzko, jak cytryna. Wygięła moją twarz w geście grymasu. No, ale przecież shit happens, tak właśnie sobie pomyślałem – popiłem ten gorzki owoc wodą i szybko mi przeszło. Pomyślałem nawet, że zadziwiająco szybko – udało mi się spojrzeć na ten start jako informację zwrotną, dostałem materiał do analizy – znowu – i jasną odpowiedź na pytanie co zrobić, żeby nieudane starty nie zdarzały się w przyszłości. Po prostu muszę wyeliminować błędy. Tylko tyle, albo aż tyle.
Później jednak przyszedł moment, w którym rajdy zeszły na dalszy plan. Tak czasem bywa. Coś układa się wreszcie w jedną całość, elementy zaczynają wzajemnie pasować, przynajmniej do momentu gdy układanka wzbogaca się o kolejny element, którego ułożenie zajmuje sporo czasu. Wyszło więc tak, że przez ostatnie 2 tygodnie trenowałem nie wiele – nie robię jednak z tego tragedii. Pamiętam zeszłoroczny udział w Przejściu dookoła Kotliny Jeleniogórskiej, podobnie jak i teraz to był mój start sezonu. Ostatnie miesiące przed zawodami spędziłem z myślą, że te wszystkie przygotowania to jedynie przedbiegi przed decydującym starciem. Wszystko szło świetnie do momentu, w którym rozchorowałem się na 2 tygodnie przed godziną zero. Oczywiście, że widziałem, że to całe wytrenowanie nie minie w mgnieniu oka, ale co z tego!
Znacie to prawda? To uczucie gdy wszystko idzie zgodnie z planem, wszystko działa jak w zegarku, jest polot i energia. Jest jednak i druga strona medalu, ta która zawsze gdzieś tam jest, czai się tylko w cieniu. Zawsze gotowa usunąć się z niego i stanąć w świetle jupiterów – tak, w świetle jupiterów, bo to ona wtedy rządzi. Gdy jest źle, gdy nic nie idzie, to kryzys przez duże K jest w centrum uwagi. Trudno znaleźć wtedy w sobie spokój ducha i być optymistą. Może to przez brak perspektywy? Może za bardzo koncentrujemy się na zbyt małych wycinkach rzeczywistości, a brak nam spojrzenia z dystansu?
No i jeszcze ten cel. Chciałem połamać 24h. 145km po górach z buta i 24 godziny, w których muszę się zmieścić. To może wydawało się względnie łatwe gdy siedziałem rozparty w fotelu w domowych zaciszu, ale przecież już po 3 godzinach od startu wiedziałem, że nic z tego nie będzie… Mimo wszystko gdy 27 godzin później wbiegłem na amfiteatr w Szklarskiej Porębie byłem cholernie dumny z siebie. Nie udało mi się co prawda zrealizować celu, ale przecież znów pokonałem siebie. I to było najważniejsze.
Teraz, prawie rok temu od tego doświadczenia wcale nie jestem mądrzejszy. No może trochę i może czasem. Nadal mam wątpliwości – ale kim byłbym bez nich? Oprócz tego jest jednak doświadczenie zdobyte w poprzednich miesiącach – świadomość tego, że w życiu nie ma prostych recept na sukces. Mimo wszystko więc jadę do Niemiec ufny w swoje siły. Rajd w Wiśle dookreślił moje podejście do rajdowania, do tego jak zachowywać się na trasie w czasie kryzysu, kazał na nowo zdefininować to, czego oczekuję od startów.Nie chcę się rozczarować dlatego niczego nie zakładam, nie obchodzi mnie żadne miejsce, ani czas, w którym pokonamy całą trasę. Jeśli jednak pojawi się możliwość powalczenia, pościgania się, nie mam zamiaru składać broni. Byle się nie podpalić na początku. Będzie dobrze 🙂 .
Trzymajcie kciuki! W końcu reprezentujemy nasz kraj na arenie międzynarodowej, cholera nie dość, że człowiek ma dość własnych stresów to jeszcze musi pokazać się z dobrej strony jako reprezentant Polski 😉 .
Grzesiek, powodzenia !
Wiem, wiem jaki to cięzar reprezentować prawie czterdziestomilionowy kraj 😉 . Miliony par oczu wpatrzone w ciebie… W piątek poczuję to samo startując w White Cliffs Challenge jako reprezentant pk4.pl team i Polski.
Żarty żartami, ale jednak coś w tym jest.
Będziemy więc równolegle napierać! Tobie Yanku również życzę powodzenia!
To, na co się długo czeka, mija w mgnieniu oka – święte słowa 😉 Zastanawiam się, jak długi musiałby być rajd, żeby tak nie minął.
ps. Grzesiek, naprawdę macie tam na Wolinie gorzkie cytryny???
Nie ma takiego rajdu… Tak mi się wydaję..
Gorzka cytryna, o ja, ale wtopa 🙂 . Coś mi od razu nie pasowało 😀 .
Postarajcie się dobrze bawić. Powodzenia.
A jak już mi posta nie wywaliło to doedytuję.
Nawet jeśli nie zrobicie wrażenia poziomem sportowym, to przynajmniej nie śmiećcie po lasach, zalatwiajcie się w wyznaczonych miejscach nie hałasujcie i przeprowadzajcie staruszki przez autostrady. Wylansujcie się trochę, co?
kamery telewizyjne, mikrofony radiowe, piękne hostessy, gruppies…
o, jak wam zadroszczę…
tylko przypilnuj Drewniackiego, żeby do wywiadów telewizyjnych założył odpowiednie spodnie;)
powodzenia!
Rocha, Hiubi,
Dzięki!
Będę pamiętał i o staruszkach i o spodniach Drewniackiego 😀 .
POWODZENIA! a jak w tirowym swiatku mowia – szerokosci i gumowych drzew 😉
Dzięki Monia!
Widzę, że masz nowego bloga 🙂 . Pisz częściej, chętnie poczytam!
Powodzenia, dziś już daj sobie spokój z ROLKAMI;))
😀 😀
Jak wrócę z Niemiec to wrzucę info o kolejnych odsłonach Pucharu Fitmana: plan jest taki, żeby kolejnymi konkurencjami były: Dzień Fitmana (zestaw konkurencji siłowych), K3 – bieg na 3km (bez przeszkód 😉 ), Rower – do oporu, w ramach mega długiej wycieczki biegowej, no i te nieszczęsne rolki, podbnie jak z rowerem, do oporu 🙂 .
Punkty naliczane będą chyba tak jak w PMnO czyli w oparciu o wynik najlepszego.
Go, go Poland! 🙂
Rolki do oporu… Kuerti chce nas zabić. 🙂
NASI NA PODIUM! TRZECIE MIEJSCE W HARZU! GRATULACJE!
Po 29,5 h Grzesiek z Damianem skończyli rajd, mając 5 h straty do zwycięzców – Francuzów. Drugie miejsce – Duńczycy (3 h straty).
WOW! Chłopaki dali czadu ! 🙂
Teraz już tyko wywiady w zachodniej prasie, zdjęcia, autografy … nie zapomnijcie kupić pomarańczy, gumisiów i czekolady bo w kraju puste półki. Kazig może darujesz Kuertiemu rolki na tydzień? 😉
Niniejszym odszczekuję, wszystkie złośliwe porady, których udzieliłem. 🙂
Gratulacje
Jip, euforia sukcesu to najlepszy moment, by zabrać się za niezbyt lubiane rolki 😉
BRAWO. Piękna sprawa.
Chłopaki! Gratulacje! Piękny wynik, Czekam na relację 🙂
p.s. Czyli ten świat to nie jest taki super mega poziom który może nas onieśmielać. Da się z nimi powalczyć:)
Świetnie, gratulacje!
Kuerti, niniejszym wybaczam, wiesz co 😉
Pzdr!
Gratulacje
Wersja lizus:
Gratulacje! Jesteście niesamowici! Pokazaliście wielką moc.
Wersja złośliwiec:
Czyli co, łatwo było a Olędrzy to cieniasy? 😉
Respekt 🙂 brawo
Dzięki wszystkim! 🙂 .
Dopiero co wróciłem z niemieckiej eskapady, jutro postaram się coś więcej napisać, a tak w skrócie:
Było fajnie 🙂 . Niesamowicie przyjemny rajd, urozmaicony teren (trochę płasko, trochę górek, trochę bardzo mocno pod górę 🙂 ), ładna pogoda, świetna organizacja, no i pościgać się było można w międzynarodowym towarzystwie 🙂 .
Petro,
Tak po środku. Do połowy rajdu trzymaliśmy się blisko Francuzów, później jednak stopniowo zaczęliśmy tracić czas, tu trochę, tam trochę i się nazbierało. A Francuzi czy ten zespół z Danii – adventureracers.dk, który był drugi to mocne ekipy. Nie wiem jak reszta, ale akurat tym się w tym momencie nie przejmuję 😉 .
brawo :)))
SUPER 🙂 GRATULACJE 🙂
Przy okazji pochwalę się moim małym sukcesem: ukończyłem drugą w ciągu dwóch tygodni setkę liniową:
Setka po Łódzku – czas 23 h 50 min w limicie 24 h.
(w ostatni weekend sierpnia na Koneckiej Setce – 25 h 52 min w limicie 27 h).
Wiem, wiem… to tylko zwykle przejścia po zaznaczonej na mapie trasie…
…ale:
1.Przeszedłem 100 km w ciągu 1 doby po 7 miesiącach od dnia, w którym to sobie zaplanowałem (wcześniej max dobowy dystans jaki pokonałem to 50 km).
2.Od marca, czyli w ciągu 6 ostatnich miesięcy wziąłem udział w 5 setkach, z których czwartą i piątą ukończyłem.
3.Na tyle mnie wciągnęło, że… pochodzę jeszcze trochę 🙂 A jak już będę regularnie kończył setki (te na orientację też), to może wsiądę na rower? I taki HARZ też kiedyś ukończę 🙂
BRAWO GRZESIEK 🙂
TWÓJ SUKCES, JAK WIDAĆ BARDZO MNIE ZMOBILIZOWAŁ 🙂
DRŻYJCIE NARODY !
„KRZYDRO” NADCHODZI 🙂
Konrad, Krzydro,
Dzięki!
A Tobie Krzyśku również gratuluję! Fajnie, że mogę Cię w jakiś sposób poprzez swoje starty zachęcić do rajdowania, a na Harz jak najbardziej zapraszam! To zupełnie inne doświadczenia niż te setkowe, ale na to masz jeszcze czas – z drugiej strony rower jako trening uzupełniający dla startującego w setkach to akurat jest dobry pomysł 🙂 .
BRaWO PANOWIE!!!!