Opublikowany 11 lutego 2014 | autor Grzegorz Łuczko
4Chwile ulotne
Włącz muzykę.. To je dobre!
Z Tatr wracałem naładowany pozytywną energią. Wymęczony nieprzespaną nocą przez problemy z żołądkiem, całym dniem spędzonym w łóżku (i cholera nawet okno z widokiem miałem za plecami…) i połową dnia z głową wlepioną w szybę pociągu, ale jednak mimo wszystko naładowany pozytywną energią. Ta myśl gdy pędzisz pociągiem i myślisz sobie: „Aaa jest jeszcze tyle fajnych rzeczy do zrobienia w życiu!”. Obietnic „wzięcia się za siebie” nie było końca.
Jak to się skończyło? Jak zwykle! „Od poniedziałku”! Bo najpierw było zimno.
Są takie momenty, w których nie chce Ci się nic. Absolutnie nic. Nawet, jeśli jeszcze tuż przed wejściem do mieszkania miałeś ambitne plany, to zamykasz drzwi i pochłania Cię Ciepło. Zerkasz za okno i widzisz drobinki śniegu unoszące się w powietrzu. A jeśli masz nieszczęście i nieszczelne okna to lepiej nie zbliżaj się zbyt blisko. Siadasz na moment na zbyt wygodnej kanapie i zaczynasz racjonalizować tę jedyną słuszną, w tym momencie, decyzję o niepójściu na trening.
Oczywiście masz później wyrzuty sumienia. Przecież w końcu każdy zaplanowany, a niezrealizowany trening boli. Boli podwójnie, a czasem potrójnie. Ratuję się myślą: ale przecież jutro mogę wyjść, dziś odpocznę. Odpoczywam więc.
Później przyszło ciepło.
Był pomysł, żeby wystartować w Śnieżnych Konwaliach. Chciałem to połączyć z wystawieniem się jako Natural Born Runners. Tutaj mała dygresja. Część z Was może nie wie czym zajmuje się na co dzień. Od kilku lat prowadzę i rozwijam internetowy sklep biegowy (biuro mieści się w Poznaniu, zapraszam do odwiedzin!). W gruncie rzeczy od momentu kiedy zająłem się biznesem przestałem pisać. Wiecie jak jest, przychodzi taki moment, że tak zwane życie pochłania nas po całości.
No i mnie właśnie tak pochłonęło. Na jakieś trzy lata. Teraz się odgrzebuję i zaczynam wracam do normalności – jakkolwiek to nie brzmi. Ale tak to właśnie wygląda, własny biznes pochłania zupełnie. Na szczęście lubię to, co robię, więc nie marudzę. Za bardzo.
Jeszcze w piątek organizowałem ostatnie potrzebne rzeczy na wyjazd, oczywiście wszystko na ostatnią chwilę (dopiero co wróciłem z Tatr) i w końcu podjąłem racjonalną decyzję: jadę wystawić się ze sprzętem, start odpuszczam. Zapakowałem auto w sprzęt – a ten swój osobisty biegowy zostawiłem w domu, żeby później przez pół drogi nie zastanawiać się czy może jednak nie wystartować…
Przyznać się Wam muszę, że samotny wyjazd do Zielonej Góry to był beznadziejny pomysł. I w tym miejscu muszę napisać o jednej z moich największych bolączek jako początkującego byznesmena: chciałbym wszystko zrobić sam. Sam jeden. To oczywiście idiotyczny pomysł, ale tak silnie zakorzeniony w mojej głowie, że potrzebowałem jakichś dwóch lat, żeby dojść do wniosku, że pewnego poziomu w pojedynkę nie przekroczę.
Wyjazd do Zielonej ostatecznie oceniam pozytywnie (pomimo tego, co napisałem wyżej): nowe doświadczenia zawsze w cenie! Szkoda tylko tego startu: chłopaki z Konwalii spisali się na medal i przygotowali wyjątkowo trudne trasy pod względem trudności nawigacyjnych. Mapa była syta!
A więc tak to wyglądało. Pisząc te słowa siedzę w pociągu relacji Warszawa – Poznań. Dzisiejszy trening zrobiłem wczoraj. 17 kilometrów w tym 3 razy podbieg na Górę Morasko. Dziś czułem w nogach te podbiegi. Nie ma jednak opierdzielania: w czerwcu startuję w Biegu Rzeźnika. Wspólnie z Bartkiem Mikołajczakiem mamy cholernie ambitny plan. W Bieszczady wracam po 3 latach i chciałbym zrobić to w dobrym stylu.
Wyszedł mi z tego wpisu okrutny misz masz. Stwierdziłem jednak, że jeśli nie wyrobię nawyku regularnego pisania to z prowadzenia bloga nici! Piszę więc, trochę chaotycznie i nieskładnie. Nie regulujcie odbiorników, będzie lepiej. Będzie bo cały czas dzieje się wiele fajnych rzeczy – jest materiał do pisania, no i są zacne plany. Jak choćby ten wakacyjny projekt, który mam na oku.
Powiem Wam, że zeszłoroczny projekt rekordowego pokonania Korony Gór Polski to była fenomenalna wyrypa. Jedna z fajniejszych rzeczy, które zrobiłem w życiu. Chciałbym raz do roku porywać się na podobne pomysły. Te wakacje mam już obstawione, powoli też krystalizuje mi się pomysł na przyszłą zimę.
Będę kończył, pochwalcie się co u Was słychać!
Powiem tak Grzegorz. Ja też mam w stosunku do siebie plany, więc nie jesteś sam :). W tym roku porywam się z motyką na Słońce, bo chcę wystartować w biegu 7 szczytów, ale plan jest jeden – ukończyć i tyle i nie ma że boli. Będzie dobrze! Jak dobrze się zaplanuje wszystko to będzie ok.
Najważniejsze jest posiadać silną wolę, dzięki której odważymy się na wszystko i będziemy dążyć do tego, co sobie zaplanujemy. Pozdrawiam!
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10152195004017675&set=a.10152194995377675.1073741851.319725932674&type=1&theater
Wielki podziw i uznanie.
Pzdr! 🙂
Cześć Ola,
Dziękuje!