Adventure Racing no image

Opublikowany 27 lutego 2009 | autor Grzegorz Łuczko

22

Zazdrośnik

Przygrywa Snow Patrol w utworze – Beginning To Get To Me.

Z wielkim trudem przychodzi mi obserwowanie zmagań zawodników na trasie tegorocznego Zimowego Wyzwania (Bergson Winter Challenge), może to i dobrze, że docierają do nas jedynie strzępy informacji? Może dzięki temu i tego żalu, że to oni a nie my męczymy się setnie wnosząc rowery na Lubań, będzie nieco mniej? Jestem wolny od zazdrości o rzeczy materialne, niespecjalnie przywiązuje uwagę do tego czy sąsiad ma lepszy samochód, większy telewizor czy szybszy internet, naprawdę mało mnie to obchodzi. Nie potrafię jednak ukryć zazdrości o doświadczenie, tej zazdrości o dziesiątki godzin spędzone w śniegu zmagając się z samym sobą i przeciwnikami, nie potrafię ukryć tej zazdrości o przeżycie, o te niepowtarzalne chwile, o tą jedną minutę i 6 sekund, które oddzieliły wielkich wygranych i wielkich przegranych.

Nie chcę lepszego samochodu ani większego telewizora z tysiącem beznadziejnych programów, zresztą co to za problem zdobyć to wszystko? To takie łatwe i takie cholernie niesatysfakcjonujące. Radość? Jaka radość?! Kolejne materialne zabawki nudzą się w zastraszającym tempie, ani się obejrzymy a znów pojawi się nuda i apatia. Nowa zabawka? No pewnie, bo niby co innego, wydaje się, że nie potrafimy inaczej, gonimy za świecidełkami i gdzieś w tej pogoni zatracamy resztki nas samych. Czy to ma w ogóle jakąkolwiek wartość? Szczerze wątpie.

Chciałbym być na ich miejscu i naprawdę nic na to nie poradzę. Cholernie im tego zmęczenia teraz zazdroszczę. Tych chwil zwątpienia, bólu, frustracji i wreszcie ulgi, radości na mecie… To jest prawdziwe, to musi być prawdziwe! Tak, przeżycie… Tego nie da się kupić, nie da się zrównać kimś w doświadczeniu, nigdy nie będziemy tacy sami. Zastanawiam się co musieli czuć nasi zawodnicy z teamu 360 dowiadując się o tym, że po ponad 80 godzinach, które spędzili na trasie BWC okazało się, że zabrakło im 66 sekund? Zastanawiam się i nic nie przychodzi mi do głowy. Mogli pomyśleć absolutnie wszystko, a my tak naprawdę nigdy nie dowiemy się jak to jest przegrać złoto o 66 sekund.

Pasja to zazdrość. Oczywiście tysiąc innych rzeczy ale i zazdrość i pożądanie. Pasja to wewnętrzny ogień. Pamiętam jak rok i dwa lata temu obserwowałem zwycięskie zespoły przyjeżdzające na metę Adventure Trophy. Oni się cieszyli a ja im szczerze gratulowałem, jednocześnie chciałem uciec stamtąd czym prędzej, to było miejsce mojej porażki. Nie chciałem oglądać ani jego ani tych wszystkich zwycięzców, których tak ogromnie podziwiałem ale i tak im cholernie zazdrościłem. Spoglądałem na ich brudne i spocone twarze oblane uśmiechami nie potrafiąc poradzić sobie ze swoją własną porażką. Nikt nie lubi przegrywać, zwłaszcza gdy kilka metrów od Ciebie tryumfują najlepsi.

Nie sądzę aby tak rozumiana zazdrość była czymś złym. To mój wewnętrzny motor. Nie zazdroszczę nikomu ani jego talentu ani tych setek godzin pracy i tysięcy litrów potu, który musiał wylać, żeby zapracować sobie na swój sukces. Widzę tylko końcowy wynik i chcę, żeby on stał się również i moim udziałem. Przerażające jest to, że droga do niego jest tak długa i wyboista. Tej drogi im nie zazdroszczę gdyż wiem jak ona wygląda na co dzień, zwłaszcza wtedy gdy plan nie idzie po naszej myśli.

Nie mam obsesji na punkcie wygrywania, wygrywanie to samoistne pragnienie, które noszę w sobie, to po prostu część mnie. Trenuję i startuję w zawodach bo chcę wygrywać. Jest w tym pewna naturalność. Widzę w sobie pewien potencjał, który zrealizowany jest w stanie spełnić moje marzenia, a przynajmniej mam taką cichą nadzieje. Jeśli w głębi ducha wierzę w to, to jednocześnie nie mogę nie myśleć o wygrywaniu, w tym momencie inna myśl nie wchodzi w grę. Niegodziwością byłoby odmawiać sobie marzeń…

Powiedzcie mi tak szczerze, ilu z Was, śledząc rywalizację mastersów przed komputerem zapragnęło – choćby przez króciótką chwilę – być jednym z nich? Znaleźć się tam tej czwartkowej nocy i na pół kilometra przed końcem rzucić się wszystkimi siłami w kierunku mety? Poczuliście tą zazdrość? A teraz powiedzcie mi jeszcze bardziej szczerze, tak aż do bólu, tak że aż kurwa mać, dlaczego nikt z nas (90-95% czytelników PK4 w tym ja) nigdy nie znajdzie się na ich miejscu?

    Podobne wpisy:

  • Rajdy? A to dla mnie w ogóle? – Znacie to uczucie gdy w czasie rajdu obeciujecie sobie, że nigdy więcej? No właśnie, ja znam i zastanawiam się ile w nim prawdy…
  • Wielka Próba – Trzeba mierzyć wysoko, trzeba mierzyć wysoko, trzeba mierzyć wysoko, no!
  • Doświadczanie bólu – Startując w rajdach czy to przygodowych czy pieszych świadomie pchamy się w najgorsze, wiecie te wszystki odciski, odparzenia, obtarcia i inne przeklęte rzeczy, które tak utrudniają nam rajdowe życie. Słów kilka o bólu w rajdach.
  • Przełamać się! – Przygotowujesz się kilka miesięcy do ważnych dla Ciebie zawodów, wylewasz litry potu na treningach i nagle tuż przed godziną zero przytrafia Ci się przerwa – co robić? Nie wiem. Ja próbowałem popracować nad nastawieniem psychicznym, chyba mi się udało…
  • Pan Syzyf i jego kamień – Poświąteczna depresja i marudzenia niespełnionego rajdowca. Stała pozycja na koniec każdego roku. Edycja 2008.
  • Padłeś? Powstań! – Jeśli nie chce Ci się wyjść na trening to koniecznie przeczytaj ten tekst. Powinno pomóc!


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



22 Responses to Zazdrośnik

  1. jasiekpol mówi:

    To ja jestem w tych 5-10% PRZYNAJMNIEJ TAKOM MAM NADZIEJE, nie dziś nie jutro ale kiedyś.

  2. rocha mówi:

    Eeeetam, roku nie wytrzymasz?
    Ci młodzi są strasznie niecierpliwi…

  3. Kuerti mówi:

    Jasiek,

    Tak naprawdę to siebie również widzę w tej grupie – o ile patrzę przez różowe okulary, gdy je zdejmuje nie mam jednak żadnych złudzeń..

    Rocha,

    W ciągu roku z pewnością nie zostanę mastersem po przejściach 😉 . Niestety taki poziom, o którym myślę to conajmniej kilka lat ciężkiej pracy na treningach, zbierania doświadczenia i tego, nad czym teraz pracujemy – budowy fajnego teamu, to chyba najtrudniejsze, bo o ile mam kontrolę nad tym ile i jak trenuje to nie mam wpływu (albo ten wpływ jest mocno ograniczony) na to, co powstanie z mieszaniny kilku różnych charakterów…

  4. Adam mówi:

    Kuerti,
    mnie tu zazdrość (powiem brzydko, przepraszam) wpierdalała. 😀
    I robi to za każdym razem, kiedy widzę, że ktoś robi coś zajebistego. Może to niezdrowe, ale to dobra zazdrość o tyle, że od razu motywuje do działania, wyznaczania celów, do osiągania co raz bardziej satysfakcjonujących wyników. Czasem mam wrażenie, że to taki trochę wyścig szczurów, ale dopóki wiem po co to robię
    (i nie jest to wyłącznie dla lansu), to uznaję, że nie jest to groźne zjawisko. 😉
    Ale w sumie, to chyba wszyscy, którzy
    uprawiają jakiś sport chcieliby być takim,
    jak czołówka danej dyscypliny, czy to będzie Małysz, czy Kubica, czy Speleo, czy Kowalczyk.
    Moim zdaniem tu motywacją wszystkiego jest podziw i zazdrość, taka pozytywna, bo przecież nie chcemy, a jakież to polskie, żeby Kubica złapał gumę, Małysz miał kontuzję, chcemy być w tym samym miejscu, robić to samo, tak samo dobrze.

    I uważam, że te 90-95% o których piszesz właśnie MA szansę na to, by znaleźć się na miejscu Igora, Irka, a może nawet Ushera? Wszystko to kwestia tylko i aż pracy ze sobą-nad sobą. 🙂

    PS Zazdrość była tym większa, że aktualnie leczę kolano i nawet wyjść pobiegać nie mogę, na narty pojechać, albo w góry pochodzić…ehh. Grunt to pokora… 😉

  5. Kuerti mówi:

    Adam,

    Jestem przekonany, że taka postawa jest jak najbardziej ok, szczególnie podoba mi się to wpier.. 😉 . Mocno podkreśla o jakie emocje chodzi. To uczucie zazdrości budzi w nas podziw i chęć dorównania tym, którzy odnoszą sukces i to jest absolutnie kapitalne. Problem byłby wtedy gdyby ten stan zżerał nas od środka i zamiast motywacji pojawiłaby się zawiść…

    Wiesz, nie za bardzo wierzę w całą tą potencjalność. Napisałem wyżej, że zakładając różowe okulary również sytuuję siebie w grupie „wybrańców”, ale tak naprawdę mam świadomość, że istnieje cholernie mała szansa, że mi się to uda. Może to intuicja, wewnętrzny głos? Nie wiem. Nie kupuję więc tego pozytywnego nastawienia, że wszystko jest możliwe, może i jest, ale w rzeczywistości dobrze wiemy na co nas stać. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że bez jakiegoś wielkiego przełomu w myśleniu, nastawieniu – mocno wierzę właśnie w to, że ogromnie wiele zależy od naszej psychiki – do końca naszych dni zostaniemy tym kim jesteśmy obecnie. Na nic się tutaj zda to, że zmiana jest możliwa, co z tego skoro rzeczywistość swoje…

    Nie wiem czy jestem w stanie dokładnie ubrać w słowa to, o czym myślę. Prawdopodobnie nie. 🙂 .

  6. Adam mówi:

    Dobrze rozumiem co masz na myśli. 🙂
    Mam szczęście świetnie rozumieć i jeden tok myślenia i drugi. Właściwie, to na co dzień toczę walkę między nimi. 😀 Ale zdecydowanie nie zamienię na nic stanu świadomości, wg którego wszystkie założone cele, wykute z marzeń, są możliwe do realizacji. 🙂 Czytałem dziś ponownie Twój wpis pt.”Padłeś? Powstań!”. Jak dla mnie historia Abrahama Lincolna i setek innych ludzi sukcesu pokazuje, że nie mają znaczenia predyspozycje, obiektywne szanse, wobec ogromnej determinacji. Ta zaś chyba musi się wziąć w poczucia realności celu, bo gdyby Lincoln nie wierzył, że może zostać prezydentem, to by mimo 5 porażek nie kandydował. Taka spirala, coś jak błędne koło, tylko w dobrą stronę- „koło sukcesu”, bym to nazwał. 😀 Jeśli sami sobie nie „napędzimy” sukcesu, to sam się nam raczej nie napędzi. Nie wierząc w coś, tracimy motywacje do kroczenia w tego czegoś stronę. Ja tam wierzę, że jeżeli największym celem kogoś z nas, któremu nada najwyższy priorytet i poprze to działaniem, stanie się przykładowo zostać Mistrzem Świata AR, to ma wielką szansę znaleźć się w światowej czołówce. Mówisz o wielkiej zmianie w myśleniu. No własnie, bo czymże różnią się ludzie sukcesu od ludzi przeciętnych, jeśli nie sposobem myślenia? Pozdrawiam!

  7. sebas mówi:

    Pewnie troche sie powtarzam ostatnio, ale takie cele jak staniecie na starcie Masters BWC osiaga sie kilka lat. Musi zgrac sie troche czynnikow i to nie tylko zespol 4 osob gotowy sie tam zajechac. Dla ciebie naturalnym krokiem po Masters AT powinna byc dluga trasa BWC 😉 ps. pewnie, ze zazdroszcze

  8. Kuerti mówi:

    Adam,

    Nie odmawiam nikomu szans, po prostu wiem, że w 95% nic z tych szans nie wyjdzie 🙂 . Mimo wszystko trzeba jednak próbować. Nakręcać się, tak jak napisałeś, na sukces.

    Sebas,

    Oczywiście, że masz rację! Dograć te wszystkie czynniki to cholernie ciężkie zadanie, pisałem kilka miesięcy temu o dużym ZAT.. no i w tym momencie nie wiem co z tego wyjdzie, sporo zostało zrobione, ale do celu pozostała strasznie długa droga…

  9. Adam mówi:

    Kuerti, skąd ten pesymizm? 🙂 To może zrobimy statystykę w wała i odniesiemy sukces przynajmniej w 50%, zamiast w 5? 😀 Yes We Can! 😉

  10. Pankins mówi:

    Ja powiem że też mnie zazdrość zżerała, szczególnie wtedy gdy zrzucając śnieg z dachu widziałem jak zespoły z BWC przebiegały sobie tuż obok mnie. Bardzo chciałem być na ich miejscu. Do tego jeszcze wcześniej musiałem odwołać start w Skorpinie. Ale przynajmniej teraz zmobilizowałem się i po 3 tygodniach nic nie robienia zaczynam znów ćwiczyć. Mam tylko nadzieję że będę mógł swobodnie ćwiczyć bo po ostatnich problemach zdrowotnych nie było kolorowo.

    A co do szans to uważam że KAŻDY je ma tylko to zależy od niego ile ich ma. Mój trener mówi że lepszym zawodnikiem zostanie ten mniej zdolny ale który bardzo przykłada się do tego co robi niż ten co ma talent i się za przeproszeniem opierdala. Więc nie ma się nad czym zastanawiać tylko trzeba się wziąć do pracy nad sobą i zacząć porządnie trenować jak coś chce się osiągnąć. Takie jest moje zdanie 🙂

  11. Olek mówi:

    Najczęściej jakość tego, co robimy w życiu zależy od czasu, jaki poświęcimy tej czynności. Jeśli nadamy treningom najwyższy priorytet, zmotywujemy się do regularności i „ciśnięcia” to po odpowiednim czasie osiągniemy wyniki.
    A te 95%, do których pewnie i ja się zaliczam, to ludzie, którym nie wystarczy zapału, którzy znajdą inną formę spędzania czasu, a przede wszystkim – którzy w pełni nie oddadzą się rajdom. To chyba niestety tak jest, że jak się robi kilka rzeczy na raz, to w żadnej nie będzie się świetnym.

  12. Kuerti mówi:

    Adam,

    Pesymizm? To po prostu realizm. Spójrz na jedną rzecz, w tym temacie wypowiadają się jedynie bardzo młodzi ludzie… A jak wiadomo im człowiek młodszy tym więcej w nim wiary, nadzieji..

    Zresztą dlaczego nie? Dajmy na to za 3 lata, lista startowa na dużym Adventure Trophy, jeśli znajdzie się tam 10 polskich teamów to przyznam Ci rację 😉 .

    Pankins,

    Oczywiście, że szanse ma każdy, ale dlaczego 95% ludzi ich nigdy nie wykorzysta?

    Olek,

    Witaj na PK4! 🙂 . Wreszcie ktoś odpowiedział na pytanie tak jak było ono postawione – czyli mocno indywidualnie 😉 . Napisałeś o pełnym zaangażowaniu w rajdy, nie chcę już tutaj wspominać po raz kolejny słów Piotrka Kosmali (w skrócie, wszystko albo nic), ale chyba właśnie tu tkwi klucz do sukcesu (nie tylko w rajdach).

    Pełne zaangażowanie rozumiem nie jako poświęcanie mnóstwa czasu jakiejś dziedzinie życia, ale jako coś co pcha nas do nieustannego rozwoju i stałych prób robienia czegoś lepiej.

    Tego mi chyba brakowało w moim przypadku. Czasem trenuje mniej czasem więcej, obecnie jakieś 4-6 godzin w tygodniu. Prowadzę rajdowego bloga i przeglądam materiały o rajdach w sieci, nie zastanawiałem się tak poważnie jednak do tej pory co mogę zrobić, żeby być lepszym rajdowcem. Owszem układałem plany treningowe itd. Ale to chyba za mało, potrzebna jest jasna wizja tego, co chcemy osiągnąć i dokładny plan jak to zrobić.

    Bez tego nie da się wspiąć naprawdę wysoko. Bez wyraźnego punktu przed nami, który wskazuje nam drogę łatwo rozpuścić się w przeciętności. Startować to w jednych, to w kolejnych zawodach i plątać się gdzieś w środku stawki. Marudząc przy okazji, że chciałoby się coś więcej. Tylko, że za tym marudzeniem powinny iść jakieś konkretne działania, a nie publikowanie kolejnych notek na blogu 😉 (to do mnie).

    Nie wydaje mi się również, że takie pełne zaangażowanie równoznaczne jest z poświęceniem mnóstwa czasu rajdom. Myślę, że powinniśmy skupić się na podniesieniu jakości tego czasu, który poświęcamy rajdom niż próbom dokładania kolejnych godzin treningów itp.

    Tak sobie myślę właśnie… 🙂

  13. Krzysztof mówi:

    Kuerti, świetny tekst – taki z gatunku tych co nas motywuje. Motywuje pozytywnie: zdrowa zazdrość i podziw dla najlepszych nie są złe.

    Byłem jednym z tych którzy taszczyli te rowery na Luboń tylko po to, by je potem sprowadzić z powrotem na dół. Był środek nocy, padał gęsty śnieg i wiał silny wiatr. Wierz mi, bardzo wtedy chciałem znaleźć się na Twoim miejscu, w ciepłym domu z herbatką w ręce. Ale teraz, już po rajdzie jestem bardzo szczęśliwy, że tam byłem i że daliśmy radę. Nawet jeśli to „tylko” trasa Speed i że wylądowaliśmy „w środku stawki”.

  14. Kuerti mówi:

    Krzysztof,

    Dzięki!

    Proszę Cię, nie dołuj mnie 🙂 . To ten nasz ukochany paradoks, jesteśmy tam, chcemy być w domu, w domu chcemy być tam.. Wiecznie żywy i chyba nie do rozwiązania 🙂 . Aaaa, zazdroszczę Ci tego Lubonia 🙂 .

    Napisałeś: „Nawet jeśli to “tylko” trasa Speed i że wylądowaliśmy “w środku stawki”.” Ej! To nie jest tak, że ja depresjonuje krótsze trasy czy miejsca w środku stawki. BWC czy to na krótkiej trasie czy długiej to z pewnością wspaniała przygoda (a co powiesz na temat samej trasy? Bo z opisu wynika, że za dużego urozmaicenia nie było..), ja pewnie też bym teraz siedział w domu zadowolony i wspominał przeklęte wnoszenie roweru tam i z powrotem 🙂 .

    Te moje utyskiwania na przeciętność czy nudę tyczą się przede wszystkim setek. Rajdy przygodowe cały czas dla mnie są czymś nowym i interesującym. Nie ma tego specyficznego dla setek znudzenia na 80 kilometrze… No i przede wszystkim: liczy się dobra zabawa. Dopóki rajdy sprawiają nam przyjemność to jest super sprawa, nie każdy musi myśleć o wygrywaniu czy żyłowaniu swojego organizmu na maksa.

  15. Krzysztof mówi:

    Na temat trasy powiem tak – chyba odbił się na niej kryzys. Objawiało się to dwu- lub nawet trzykrotnymi przebiegami po tych samych odcinkach, w te i nazad. Jak dla mnie za bardzo przypominało bieganie w kółko po bieżni… Ale miało i swoje dobre strony – ciągle mijało się zespoły będące przed lub za Tobą, co pozwalało na bieżący ogląd sytuacji. No i ułatwiało przecieranie tras. Warunki bardzo ciężkie, to podejście i zejście z rowerami na Luboń było testem nie tylko wydolności i siły, ale także i psychiki. A nie było jedyne na tym rajdzie. Jednak według mnie rower powinien raczej służyć do jeżdżenia.

    Dla mnie najciekawsza była właśnie ostra rywalizacja; było naprawdę sporo dobrych teamów, i to nie tylko na Masters, ale też na Speedzie. W naszych „okolicach”, czyli drugiej dziesiątce, ciągle kogoś wyprzedzaliśmy lub byliśmy wyprzedzani. To niesamowicie dodawało motywacji i poweru. Pół godziny restu przed ostatnim etapem i wyprzedziło nas 5 zespołów (!) Z kolei między ostatnim PK a zadaniem specjalnym my wyprzedziliśmy na rowerach 2 ekipy.

    Na pewno w tym roku na BWC można było zakosztować prawdziwej zimy i to jest magia tego rajdu. Metr, półtora metru śniegu z ledwo przetartymi ścieżkami, iskrzącymi się na mrozie w świetle czołówki, ogromne czapy śnieżne na drzewach (jedna, całkiem spora, wylądowała zresztą na mojej głowie, zupełnie jak w kreskówkach :-), grube płaty padające pionowo i drobny puch zawiewający w poziomie, szaleńcze zjazdy po pokrytych lodem asfaltach i narciarskim stoku (tak tak, rowerem też można jak się okazuje :-), szukanie szlaku bez przerwy zawiewanego przez zamieć. To tak żebyś miał czego zazdrościć 🙂

  16. Kuerti mówi:

    Przeczytałem Twój komentarz, relację Magdy na napierajce – http://www.napieraj.pl/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=326 i co mogę powiedzieć? Co z tego, że trasa nudna jak cholera, że te same miejsce oglądaliście po kilka razy, co z tego, że… Kurde, jak się czyta o tych zmaganiach ze śniegiem, o tym jak było ciężko i przygodowo to robi się po prostu żal, żal że ominął mnie taki fajny rajd…

  17. Maciej mówi:

    Kuerti,
    Pozwolisz, że pogratuluję Ci tekstu. Świetny, z żarem=wyczuwa się w nim Twoją pasję. Komentarze też bardzo interesujące. Fajnie, że ludzie mogą dzielić się swobodnie swoimi głebokimi przemyśleniami. To cenne, wartościowe.
    Jeżeli chodzi o mnie (rocznik 1963)to do rajdów AR trafiłem w tym roku przez mojego syna Janka. Dla mnie sukcesem będzie ukończenie BWC lub podobnego rajdu. Myślę (jesteśmy tym co jemy i tym co myślimy :-)), że wielu z nas nie „znajdzie się na miejscu mastersów” czy „zwycięzców speeda” ponieważ …inni dostali dar od Pana Boga w postaci dużego, mocnego serca, mocnych mięśni i ścięgien, silnej psyche, wspierającego otoczenia i czego tam jeszcze. Ja wiem, że choćbym nie wiem jak się starał to tej ich przewagi niczym nie zniweluję. Żadne „pozytywne myślenie” mi w tym nie pomoże (zniwelować tej przewagi). Mnie osobiście kręci przede wszystkim wygrywanie z …samym sobą (mierz zamiary na siły) i pokonanie trasy. Wyprzedzenie innych na trasie (niekoniecznie zwycięstwo sensu stricte) też daje satysfakcję. Wygrać nie wygram, nawet we własnej wiekowej kategorii (vide maratony rowerowe w jakich startowałm), ale .. pomimo to chcę startować. Ja po prostu czasmi lubię się zmęczyć (tak jak inni lubią spacery, kino czy książkę).
    A co do zazdrości, że inni mogą więcej, wyżej, szybciej, mocniej… No cóż, jakaś tam się pewnie tli…. Może w innym życiu dane mi będzie stanąć na pudle…ale czy ja tego na prawdę chcę ? I po co ?
    Powodzenia w startach !
    Maciej Kaseja

  18. Kuerti mówi:

    Maciej,

    Po pierwsze witaj na PK4! Po drugie, dziękuje za gratulacje.

    Tylko nie wiem czy ja nie powinienem Tobie pogratulować. Zdecydowaliście się z Jankiem na start w ostatniej chwili, a to przecież nie były łatwe zawody! Jestem pod ogromnym wrażeniem młodzieńczego zapału Janka (mój przykryty jest grubą warstwą pesymizmu i nagminnego marudzenia 😉 ) oraz Twojej gotowości do podejmowania nowych wyzwań. Zdaję sobie sprawę, że w uprawianie rajdów w moim wieku jest dużo łatwiejsze niż 20 lat później, stąd mój ogromny podziw dla Ciebie i innych ludzi, którzy nie poddają się szarości dnia codziennego.

    Wielbię blogi bo uważam, że świat jest przede wszystkim subiektywny, każdy odbiera go na swój sposóbm a blogi w sposób niemalże doskonały przedstawiają punkt widzenia poszczególnych autorów. Czytając kolejne wpisy poznajesz mój punkt widzenia, moje oczekiwania, nadzieje i ambicje. Zawsze, lub prawie zawsze piszę z mojego punktu widzenia. Ostatnimi czasy sporo miejsca poświęcam ambicji, byciu najlepszym, stawiania sobie poprzeczki coraz wyżej itp. Ale właśnie! To też jest subiektywny punkt widzenia! Napisałeś, że masz świadomość swoich ograniczeń, pewnych rzeczy nie przeskoczysz – to oczywiste! Każdy z nas przecież ma jakieś bariery.

    Twój „maks” będzie inny niż mój, a mój z kolei inny niż kogoś ze ścisłej czołówki. Staram się wycisnąć z siebie jak najwięcej, Ty również i to myślę, że nas bardzo mocno łączy. Cele mogą być inne ale podstawa jest ta sama! Każdego z nas, taką mam przynajmniej nadzieje. Może nie potrzebnie tak nawołuje do kroczenia coraz wyżej i wyżej. Ktoś może pomyśleć, że żądam od siebie i od Was rzeczy niemożliwych. Jest tak jak piszesz, część z nas nie ma fizycznych możliwości znaleźć się na miejscu mastersów, którym tak zazdrościmy.

    Mówi się, że każdy z nas ma swój Everest, tak naprawdę o to właśnie cały czas mi chodzi. Ja sam nie wiem czym dla mnie jest ten Everest. Widzę jakieś kolejne wyzwania ale nie widzę końca drogi. Na razie „maksem” jest ukończenie długiej trasy w zespole czwórkowym. A dalej? Nie wiem, mam apetyt na ściganie, ale co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Nie chcę też żeby ktoś pomyślał, że ta moja „obsesja” na punkcie bycia najlepszym polegała na lekceważeniu słabszych czy wolniejszych.

    Czy da się obiektywnie ocenić i wycenić mój wysiłek, który będę musiał włożyć w ukończenie Adventure Trophy na trasie masters i Twoje starania, dajmy na to, o ukończenie BWC Speed? Pewnie nie. Choć może być tak, że słabsze miejsce będzie okupione dużo większym poświęceniem niż wygrana…

    Bardzo podoba mi się również to, co napisałeś na koniec: „Może w innym życiu dane mi będzie stanąć na pudle…ale czy ja tego na prawdę chcę ? I po co ?”. No właśnie, po co? Jeśli komuś sprawia frajdę sam udział, to po co się ścigać? 🙂 .

  19. Olek mówi:

    Myślę Kuerti, że ta poprzeczka o której piszesz, samoczynnie przesuwa się do przodu. To naturalne, że w miarę nabierania doświadczenia i przebytych kilometrów (tak, cały czas upieram się, że to jednak kwestia poświęconego czasu :]), chcesz osiągać co raz więcej. W podnoszeniu ciężarów zaczynasz od kilku kilo, a potem dźwigasz 150. A tu zaczynasz od 3 km w tętnie 140, a potem dystans się powiększa. Mastersi też od tego zaczynali, ale trzymają się tak długo i wkładają w rajdy tyle zapału, że dystans im się powiększył, do rozmiarów, o których my możemy marzyć.

    Wydaje mi się, że tylko od nas samych zależy czy przeniesiemy swoją poprzeczkę tak daleko. (No dobra, trzeb wziąć pod uwagę, że niektórzy naprawdę nie mają warunków, albo ich organizm nie zniesie takich obciążeń. Ale to też kwestia treningu.)

    Jeśli chodzi o rywalizację (lub współzawodnictwo, jeśli chcemy trochę to słowo ułagodzić) to myślę, że to po prostu motywujące. Chociaż kto wie, czy nie można podciągnąć tego pod jakieś pierwotne instynkty pokazania, że mamy najlepsze geny? 😉 To by się kwalifikowało na mocny darwinizm.

  20. Janek mówi:

    Moim zadaniem trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki jest nasz cel i dokąd zmierzamy w tym co robimy. W kwestii AR, ja określiłem się jako „zaangażowany amator”. Wiem, że nie będę profesjonalistą i mistrzem świata (za późno zacząłem; nie mam idealnych genów sportowca; nie chcę się oddać tylko i wyłącznie rajdom). W tej kategorii widzę Justynę Kowalczyk – polecam artykuł http://www.sport.pl/zimowe/2029020,79225,6331813.html (werjsa do druku, bo inaczej strasznie migają reklamy, których nie da się zablokować w Operze).

    Myślę, że w ramach amatorstwa mieści się start i ewentualne ukończenie trasy Masters. Do tego etapu można dojść w ciągu kilku lat rzetelnych przygotowań (treningów, zdobywania doświadczenia i ćwiczenia Psychy). Pytanie czy ktoś będzie gotów znaleźć tyle czasu, by się zaangazować w tym stopniu. Pokonanie na rajdzie 400km wymaga ekstensywnych przygotowań i dlatego tak niewielu ludzi jest w stanie na coś takiego się porwać. Co więcej trzeba jeszcze znaleźć 3 inne osoby, które też poświęcą tyle czasu na przygotowania i z nimi wystartują! Dlatego myślę, że tak niewielu z nas uda się być na miejscu Teamu 360.

    Ja też lubię się dobrze zmęczyć, no i podoba mi się też cała faza przygotowywania. A rywalizacja? Póki mi testosteron buzuje to muszę przyznać, że mnie to kręci. W życiu rzadko zdarzało mi się wygrywać, ale już samo współzawodnictwo i realizacja celów jest dla mnie bardzo nagradzająca. Ważne jest też z kim się ścigamy – tu powraca moje rozróżnienie na profesjonalistów i amatorów – oni mogą więcej, dalej, szybciej, mocniej, bo „są pro”, albo „mogli bardziej oddać się danej dyscyplinie”. Ja w ten sposób sobie radzę z tego typu zazdrością – racjonalizuję. 😉

  21. Kuerti mówi:

    Janek, dzięki za link do artykułu (poprawiłem go bo nie chciał się wyświetlać), krótko mówiąc zmiażdzył mnie… Pozwolicie, że na krótką chwilę pozostanę w szoku…

    Niby człowiek ma pojęcie o tym ile poświęceń kosztuje bycie najlepszym w danej dyscyplinie, ale wygląda na to, że pojęcie to nie to samo co świadomość. Jestem pełen podziwu dla Justyny – niesamowita kobieta! A ja już nie chcę być najlepszy 😉 .

    Olek napisał fajną rzecz o przesuwającej się poprzeczce, chciałbym, żeby to właśnie zdanie stało się takim małym podsumowaniem naszej dyskusji. Każdy ma swoją własną poprzeczkę i każdy z nas zdaje sobie sprawę (albo czym prędzej powinien się tego dowiedzieć) co będzie dla niego celem ambitnym i do czego powinien dążyć. Zdajemy sobie sprawę z naszych ograniczeń i mamy swoje własne priorytety. W pewnym momencie pewnie dojdziemy do takiego poziomu, w którym żeby przeskoczyć poprzeczkę poświęcić będzie trzeba zbyt wiele i to zapewne będzie nasz maks…

    Jeszcze słówko o rywalizacji, współzawodnictwie. U mnie zawsze z tym było tak, że bardziej koncentrowałem się na sobie, częściej startowałem w setkach, może stąd takie podejście? Liczyłem na konkretny czas niż na konkretne miejsce. Chciałem być szybszy niż ostatnio, niż zając lepsze miejsce itd.

  22. Kg mówi:

    czuje że ta pożyczka to będzie to, weźmy ją

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA