AST Trophy: Relacja cz.2
Pierwszy etap skończyliśmy o 16, mieliśmy więc naprawdę dużo czasu na przygotowania – a raczej rozmowy ze znajomymi – do kolejnego dnia. Dopiero rozpakowując plecak zauważyłem, że mój szczęśliwy talizman – napieracz Marian – został w bazie. Wszystko stało się jasne, to dlatego poszło nam tak sobie. Mimo, że zmieściliśmy się w limicie czasu i pokonaliśmy ok. 40 kilometrów to zdobyliśmy stosunkowo niewiele punktów przeliczeniowych, raptem połowę, dokładnie 520 na 1000 możliwych. Oczywiście nasz dorobek byłby znacznie lepszy gdyby udało nam się odnaleźć PK6, w planach był jeszcze PK2, ale na niego nie wystarczyło nam już czasu.
Zobacz nasz wariant pokonania trasy (kolor żółty) w porównaniu z przebiegiem zwycięskiego teamu Entre.pl (kolor fioletowy).
Analizując mapę na niedzielny etap staraliśmy się wykorzystać doświadczenia zdobyte dnia poprzedniego i nastawić się przede wszystkim na polowanie na punkty. Poza tym nie wiedząc w jakiej formie fizycznej będziemy drugiego dnia, nasza pętelka była dość ostrożna. Rozpoczęliśmy podobnie jak dnia wczoraj – biegiem czerwonym szlakiem w kierunku Rozdziela. Po drodze odbiliśmy na PK2, co prawda kiepsko punktowany, ale blisko położony. Później bez problemów podbiliśmy PK4 i pobiegliśmy w kierunku punktu, który już podczas przeglądania mapy rano, wydał mi się dość trudny. Faktycznie straciliśmy tam nieco czasu, najpierw pobiegliśmy za daleko, a później zaczęliśmy czesać las za bardzo na zachód. Na szczęście byliśmy tam w kilka zespołów i któryś z nich znalazł punkt.
Później jeszcze PK7 na polance i długi, fajny zbieg w dół do wsi. Biegliśmy korytem wąskiego potoku – szlak nie był przetarty, było bardzo miękko i przyjemnie. Na PK8 czekało nas długie i ostre podejście. W tym momencie byliśmy jakieś 2 godziny na trasie, po zebraniu PK8 powoli mieliśmy przesuwać się już w stronę bazy, jednak spory zapas czasowy aż się prosił o wykorzystanie. Zamiast więc zbiec w dół i kierować się już na Turbacz, uderzyliśmy na południe, w kierunku PK9. Nie chcieliśmy tak łatwo się poddawać, do naszych bezpośrednich konkurentów, teamów – Nieznanych Sprawców (Beti z Tomkiem) oraz Zgórmysynów, traciliśmy naprawdę niewiele, każdy punkt więcej mógłby być więc decydujący.
Przy PK9 spotykamy kilka zespołów, w tym Magdę z Flekmusem i to właśnie oni wyprowadzają nas, sobie tylko znanym sposobem, na punkt kontrolny. W tym momencie mieliśmy więc jeden punkt więcej niż początkowo zakładaliśmy, a w zapasie nadal sporo czasu, stąd kolejne modyfikacje planu. Zbiegamy w dół, w kierunku zielonego szlaku. Staramy się biec wszystko w dół i podbiegać po płaskim. U zbiegu strumieni obieramy azymut na wschód i podchodzimy pod punkt. Na polanie powyżej przechodzimy obok gospodarstwa, którego strzeże kilka dużych psów. Śmiejemy się, że pewnie już nie są głodne bo pewnie zjadły kilku napieraczy przed nami 🙂 .
Z PK10 czeka nas podejście na grzbiet i powrót do pierwotnego wariantu. Drugiego dnia znacznie więcej podchodziliśmy, choć sumarycznie więcej podejść zrobiliśmy w sobotę, to wydaje się, że to właśnie w niedziele było dużo trudniej – i to nie tylko dlatego, że jesteśmy już zmęczeni. Na górze jest dość nieprzyjemnie, zamiast zasp śniegu przedzieramy się przez lód i wodę. Nie tak sobie wyobrażałem ten start! PK3 łapiemy bez problemów. Przez chwilę zastanawiamy się co robić dalej – czas nas już goni, ale mamy szansę na jeszcze jeden punkt. W dodatku wysoko punktowany. Ula proponuje wariant na krechę, w dół dolinki, a później podejście pod PK. Ja nie chcę ryzykować i wolę pewniejszy wariant po szlakach. Wariant przede wszystkim lepiej przebieżny, choć zejście na rympał jest wyraźnie krótsze to na pewno nie tak szybkie jak to szlakami.
Ostatecznie wybieramy podejście grzbietem i zbieg na PK. Trochę czasu tracimy jeszcze próbując wydostać się na grzbiet, ale później już napieramy bardzo sprawnie. Pod górkę mocne tempo, a w dół biegniemy. Szybko podbijamy PK1 i podobnie jak wczoraj rozpoczynamy nasz osobisty wyścig z czasem. Droga jest prosta – wystarczy skupić się tylko na tempie, na miarowym odbijaniu się kijkami od śniegu. Koncentruję się tylko na tym wysiłku, wpadam w swoisty amok – w ogóle nie odczuwam zmęczenia, po prostu napieram ile sił pod górę. Połączeni holem, wspólnie z Ulą pokonujemy kolejne metry jak mała kolejka. Wychodzimy na żółty szlak, ten sam, którym podchodziliśmy pod Turbacz w piątek. Jest już naprawdę blisko. Na kilkaset metrów przed metą zwalniamy nieco, mamy jeszcze kilkanaście minut wolnego czasu.
W końcu dostrzegamy schronisko! Koniec! Zajmujemy piąte miejsce, udaje nam się opędzić Beti i Tomka, a do Zgórmysynów brakuje nam naprawdę nie wiele… Gdybyśmy wczoraj znaleźli ten punkt… Z drugiej strony i Marta z Tomkiem na pewno mogliby coś poprawić, zrobić lepiej. Błędy popełnia każdy, chodzi tylko o to, żeby robić ich jak najmniej i szybko je korygować. Nie da się ich niestety uniknąć.
Początkowo nie miałem w planach tego startu – zresztą zarówno listopadowe GEZnO czy wrześniowe GEMnO rozgrywane w podobnej formule zawsze wydawały mi się rajdami zbyt krótkimi aby tłuc się na nie przez całą Polskę. Po starcie na „rakietach” zmuszony jestem zmienić zdanie. AST Trophy to był kapitalny trening nawigacyjny, biegania po górach, regenerowania organizmu przy napieraniu dzień po dniu oraz współpracy w zespole. W dodatku taki start nie zmęczył mnie tak jak taka Nocna Masakra, którą również potraktowałem treningowo – jednak zarwana nocka sprawia, że organizm dłużej dochodzi do siebie. W przypadku tych dwudniówek górskich nie ma tego problemu. Ja ze swojej strony polecam kolejne imprezy tego typu!
… a Marian znów przyniósł mi szczęście, na pewno pojedzie ze mną również i w Sudety!
PS. Autorem zdjęć jest Grzegorz Stodolny z magazynu npm. Mariana uwieczniłem ja osobiście 🙂 .
Grzesku, wielkie dzieki za relacje, a jeszcze wieksze za wspolna zabawe i ‚rywalizacje’ na trasie (BTW szkoda, ze okazalo sie, ze nie byla az tak dramatyczna i na minuty jak na sie zdawalo ;)).
My robilismy raczej odwrotne warianty niz Wy:
1. dzien: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 8, 11, 14, 13, 12;
2. dzien: 11, 12 (ciezko sie bylo oprzec tym grubasom ;)), 8, 9, 10, 3, 2.
Pierwszy dzien poszedl nam bardzo ok (szczerze to przed etapem planowalismy znacznie mniej). Natomiast w drugi nie docenilismy naszych mozliwosci i zdecydowanie zbyt ochoczo skierowalismy sie do schroniska. Powinnismy jeszcze byli zachaczyc o 1, albo zrobic dwa-trzy punkty miedzy 12 a 8.
Generalnie, IMHO formula rajdu rewelacyjna, miejsce magiczne, a nawigacja w zimie pozwalala na nauke od najlepszych.
Dzieki raz jeszcze dla Uli i dla Ciebie!
TBB (Zgormysyny)
Bruno,
Witaj na PK4 🙂 . Dzięki 🙂 .
Nam właśnie ten pierwszy dzień poszedł tak sobie, a ten drugi już bardzo ok. Ciekawe spostrzeżenie na temat nauki nawigacji po śladach, do tej pory nie patrzyłem na to w ten sposób, ale faktycznie coś w tym jest.
Pozdrawiam 🙂 .
Fajna relacja.
Prezyzyjna, dowcipna.
Warto zwrócić uwagę, że 3 zespoły weteranów uplasowały się w top 10 open. Jak pomyślę, ile jeszcze przed Wami, to mnie zazdrość zżera!
Kaseja senior.
Panie senior! Proszę nie gadać, że masz mało napierania przed sobą, bo to nieprawda!
Kaseja junior.
No senior!
Uczmy się na cudzych przypadkach: średnia wieku w legendarnym zespole Oknoplus który wygrał w 2000 równie legendarne Salomon Trophy wynosiła ponad 50 lat. Na dodatek panowie ci do dziś są czynni sportowo!
Pamiętam!
Padłem wtedy pod Szczelińcem wskutek pęcherzy na większości organizmu, koleżka otarł wewnętrzną stronę pośladków i szedł dzierżąc oba kije w jednej ręce, a drugą odchylał jeden półdupek.
Reszta teamu zasnęła nim przestały szeleścić opadające na nich NRCtki
Patrzyłem na Oknoplusy jak na kosmitow.
„Wiek Prawdziwej Mocy” przed nami 😉
🙂 arcyzabawna historia z tymi pośladkami choć sam nie chciałbym tego przeżyć 🙂
co do wieku: nie wiem ile Marco Olmo miał lat gdy wygrywał UTMB ale zdaje się koło sześćdziesiątki…
p.s. a może nie powinien był napierać w stringach 🙂
na pewno nie powinien był smarować otarcia kremem Nivea…
Paweł,
Uwierz, to wcale nie jest zabawne 🙂 . Przerabiałem to podczas mojego rajdowego debiutu, to gorsze niż odciski!
Ja po raz pierwszy z problemem obtarć spotkałem się na BWC speed w 2009. To był główny powód wycofu. Do tej pory zawsze byłem pewien, że ten problem mnie nie dotyczy. Niestety, dotyczy. Długie trasy robią swoje. Ubiór na nie musi być sprawdzony. A ja zrobiłem experyment, który się nie opłacił. Na AST pod koniec 1 dnia też coś obcierało. Pomógł Sudokrem oraz 2 dnia założone bokserki. Teraz w kolejnych rajdach napierać będę w bokserkach. Zobaczymy czy to będzie moje panaceum na tą przypadłość.
ja z innej paczki:
Ełcką Zmarzlinę wygrał Maciek Więcek. Czas nieco poniżej 16 godzin. Pogoda jak na skorpionie, minus 21 stopni w nocy. Śniegu pewnie też dużo. Znakomity czas jak na takie warunki.
Podobno został gwiazdą TV i nawet spokojnie mu nie dali w tym słynnym basenie posiedzieć 🙂 nie wiem, czy znowu w teleexpresie czegoś nie będzie, ja TV nie mam, to nie zobaczę.
Cholera, to szczęściarz. Jak ja wygrałem rok temu to TV nie było. A ja mam takie parcie na szkło 😉
Paweł, chyba chłopaków nie doceniłeś, bo kilku tam trasę skończyło
No chyba rzeczywiście nie doceniłem. Zapomniałem m.in. O Jacku Janowiczu który niezłe czasy wykręcić potrafi. Gratulacje dla wszystkich którzy ukończyli 🙂
(coś się wysypało w moim komentarzu), dokończeniem myśli było „poniżej 24 h”