„Wakacje czyli najlepsza lekcja życia”

Kuerti: Nie ingerowałem w tekst (ewentualnie drobne poprawki), nie poprawiałem również błędów. Tak czy inaczej, miłej lektury!

Główny Szlak Beskidzki-520 km-najdłuższy szlak w Polsce. Wyzwanie duże nawet dla doświadczonego piechura.

W wakacyjnej pogoni za pogoni za pracą i poszukiwaniem chwili odpoczynku rozmyślam jak by tu pojechać w góry. Od dłuższego czasu marzy mi się wyjazd gdzieś za granicę w wyższe góry. Bardzo chciałem pojechać w Dolomity lub zdobyć Mount Blanc. Niestety wielkie plany zaczęły upadać. Znam tylko 2 osoby które były wstanie pojechać ze mną na taki wyjazd. Niestety nie udaje się. Próbuje jeszcze na forum kogoś znaleźć ale także się nie udaje.

Przed wakacjami miałem plany żeby pójść do pracy, zarobić trochę pieniędzy i pojechać gdzieś dalej, wyżej a tu wszystko legło w gruzach a ja straciłem motywacje do dalszej pracy. Bardzo byłem zawiedziony i rozgoryczony ponieważ moje marzenia nie mogły się zrealizować tylko dlatego że mam jeszcze 17 lat i mam zbyt małe doświadczenie.

Pewnego dnia wydarzyło się coś co zmieniło wszystko. Znalazłem informacje o GSB. Od razu pomyślałem że skoro inne plany się nie udały to przejdę ten szlak, nie tylko go przejdę tylko przejdę do w 10 dni co znacznie podnosi poprzeczkę. Na wstępie pojawiły się problemy. Nie miałem dużego plecaka, buty mi się już rozpadały i nie wiedziałem czy rodzice mnie puszczą samego na coś tak trudnego. Po 3 tygodniach zmagań z przeciwnościami losu udało mi się wszystko załatwić. I zaczęła się moja wielka przygoda.

Środa 19 sierpnia godzina 4.15 wyruszamy z Rabki w stronę Ustronia. Po 2 godzinach docieramy na miejsce a dokładnie pod stacje PKP gdzie ma się rozpocząć moja wędrówka. Żegnam się z wujkiem i o 6.30 wyruszam. Nie znalazłem tabliczki z informacją o tym że rozpoczyna się lub kończy GSB więc wyruszam z pod tabliczki „Równica 1.30 h”. Pogoda na najbliższe dni zapowiada się dobrze więc z wielkim zapałem idę. Przechodzę przez miasto i wkraczam do lasu. Jest już dość ciepło dlatego też przebieram się w krótkie ubranie.

Około godziny 7.30 staję przy schronisku na Równicy. Już na początku zaoszczędziłem 30 min czasu. Ustroń Polana to mój kolejny cel. Z drogi dostrzegam następny cel: Wielką Czantorię. Wiedziałem że nie będzie łatwo. Teraz droga biegnie cały czas w dół więc idzie się przyjemnie. Po dotarciu na polanę chwilka przerwy i ruszam na Czantorię. Podejście ciężkie. Ostro pod górę cały czas. Po 3 minutach staje się coś co nie powinno się stać. Poczułem ból nad lewą piętą. Popełniłem błąd biorąc buty które zrobiły tylko 4 km po mieście. No trudno, nie mam plastrów ale mam bandaż elastyczny więc szybko obwijam nogę i ruszam dalej. Robi się ciężko. Ciężki plecak daje o sobie znać. Podejście staję się coraz cięższe. Mam duży zapas sił tak więc nie oszczędzam się.

Około 9.25 docieram pod górną stację wyciągu. To podejście kosztowało mnie sporo sił. Jestem już cały mokry z potu i powoli robię się zmęczony. Myślę sobie: Panek co jest z tobą to dopiero początek z ty się już łamiesz? Wykręcam koszulkę z potu i ruszam dalej. Do szczytu szlak biegnie spokojnie lekko pod górę. Na szczycie stoi wieża widokowa. Wstęp 3 zł ale po tylu trudach grzechem było by na nią nie wyjść. Widoki wspaniałe szczególnie że wieża jest dużo wyższa niż drzewa na szczycie. Niebo bezchmurne jednak widoczność słaba. Nie dostrzegam Babiej Góry a to dostrzegam Baranią Górę przez którą będę musiał przejść i myślę: O Matko jak to daleko jak ja tam dziś dojdę?. Dobra szkoda czasu.

Schodzę z wieży i ruszam dalej. Szlak biegnie w dół aż do przeł. Beskidek. Pierwszy raz w te wakacje jestem za granicą. Szlak biegnie wzdłuż granicy Polsko-Czeskiej niejednokrotnie wychodząc poza słupki graniczne. Od przełęczy znów zaczynają się podejście pod gorę tym razem pod Wielki Soszów. Czuję się już źle, jednak idę dalej dość szybko. Na Soszowie spotykam ekipę która buduje nowy wyciąg. Turystów na razie minąłem dość niewielu z czego jestem zadowolony. Idzie się fajnie. Mijam kolejne zakręty aż nagle pojawił się widok na kolejny cel. Zobaczyłem górę i pierwsza myśl była taka: „O kur.. jak ja tam wyjdę”. Już wiem dlaczego nazywa się ona Wielki Stożek.

Znów bardzo ciężkie podejście. Kolejna niespodzianką staje się drugi odcisk tyle tylko że na drugiej nodze w tym samym miejscu. Nie mam już elastycznego więc owijam zwykłym bandażem- zawsze coś pomoże. To podejście zwaliło mnie z nóg. Było bardzo gorąco. Opadłem z sił. Bolały mnie już nogi a nie wspomnę o odciskach i barkach które ciężki plecak mi tak zmęczył. W tym momencie zaczęła się gra- gra psychiczna. Nie mogę się poddać przecież tak mało przeszedłem. Głupie myśli i ból spowodowały wielką plątaninę w głowie.

Myślę że samotność też miała na to zdecydowany wpływ. Wola walki jednak była jeszcze duża więc ruszyłem dalej. Szedłem wolniej ale szedłem. Starałem się motywować. Nastepny etap to przejście na Kaczory. Łagodny i przyjemny odcinek. Przy szlaku spotykam fajne skałki. Na Kiczorach las strasznie wyłamany i w młodniku gubię szlak. Nie zbyt korzystnie wpływa to na moje samopoczucie, ale na szczęście intuicja i przysłowiowy fart sprawiły że poszedłem dobrą ścieżką. Na przeł. Kubalonka znalazłem się szybko. Ścieżka prowadziła przez las w dół więc nie było większych kłopotów. Od przełęczy spory kawałek prowadził drogą asfaltową później skręcił w drogę leśną. Ta ów droga okazała się koszmarem. Błoto po kolana i ciężko znaleźć suche miejsce żeby bezpiecznie stanąć. Tracę cenne minuty. Zrobiło się już naprawdę ciężko.

Psychika już pada totalnie. Rozmawiam sam z sobą, śpiewam sobie byle by tylko podnieść się na duchu i żeby się nie załamać. I pojawia się kolejne bum. Dochodzę do miejsca gdzie pracuje koparka(w środku lasu) wpadam w błoto po kostki i żeby było mało to gubię szlak. Dochodzę do drogi asfaltowej, na czuja orientuję mapę i na szczęście wybieram dobry wariant. Po chwili docieram na Beskidem pod schronisko. Jest już fatalnie. Pocieszam się myślą że zawsze może być gorzej i ruszam na Baranią Górę. W grę wchodzi kolejny czynnik-czas. Muszę dojść do Węgierskiej Górki przed zmierzchem. Wpadam w monotonie. Przestaje myśleć, przestaje czuć ból, czuje pustkę. Idę szybko ale to i tak wolno a już daję z siebie wszystko. Na Baraniej Górze wchodzę na wieżę widokową robię zdjęcia i jem coś. Jestem strasznie słaby. Na tabliczce pisze: „Węgierska Górka 4 h” a jest już prawie 17.

Z górki zaczynam zbiegać. Zdaję sobie sprawę że mam już mało czasu. Szlak w tym miejscu jest bardzo piękny. To jest jedyne co mnie pociesza. Po raz kolejny gubię szlak. Odnajduję i w tym miejscu zaczyna się totalne piekło. Skończyła mi się woda a słońce jeszcze praży ostro. I totalne apogeum. Gubię szlak bezpowrotnie jak się okazuje aż do miejscowości. Widzę gdzie mam dojść i widzę że droga którą idę dąży tam gdzie mam dotrzeć. Podbiegam ale brak wody powoduje takie osłabienie że zaczynam tracić orientację. Nie czuje już nic- to okropne. Koło drogi znajduję jakiś potok więc bez zastanowienia piję. Trochę pomaga ale tylko na 15 minut. Na szczęście znajduje kolejne. Bez nich chyba bym umarł. Totalna pustka nie ma nikogo. Docieram do drogi asfaltowej i nią schodzę do miasta i tam znajduję nocleg.

Jest prysznic i jest blisko do sklepu. Szybkie zakupy, prysznic i totalny kryzys. W rozmowie z mamą mówię jej że nie mam sił i że będę rezygnował tylko dojdę do Rabki.

Godzina 6.30 wstaję cały obolały. Dalszy marsz wydaje się dla mnie nie możliwy a jednak nie poddaje się. Nie wiem czemu ale jeszcze jest we mnie ten płomyk i chcę jeszcze powalczyć.

Ben-gay ratuje trochę moje barki. Druga para butów i plastry ratują przed bólem stóp. Zmieniłem ustawienie rzeczy w plecaku i lepiej wyregulowałem paski od plecaka i stał się cud. Wróciłem do życia. Wyruszam płomyczek powoli zaczyna płonąć. Nogi i barki bolą ale to nic w porównaniu z tym co było wczoraj. Jak rozmawiałem z mamą to postanowiłem skrócić odcinki i dojść tylko do Rabki. „Nie ma szans- nie poddam się” – powtarzałem sobie to w kółko. To że sam do siebie gadałem i sobie śpiewałem stało się już dla mnie normalne.

Postanowiłem że dotrę na Markowe Szczawiny a na następny dzień do Rabki i nie popuszczę.

Idę szybko, nadrabiam dość dużo czasu. Mijam schroniska ale nawet do nich nie wchodzę. Dopiero w „Rysiance” kupuję wodę i isostara. Oj pomaga. 2 dzień żyję praktycznie na czekoladzie i snikersach no i wodzie. Pustka znów mnie dopada. Znów przestaje czuć, szczególnie na prostych odcinkach. Pod górę jeszcze jakoś się mobilizuję żeby nie paść ale na prostym i w dół nogi idą same. Dociera do bazy namiotowej na Głuchaczkach i tam dowiaduje się że na Markowych już od ponad godziny nie dostanę noclegu. Trudno i tak jestem wyczerpany więc zostanę tu na noc. Nocleg kosztuje mnie 7 zł więc to nie wydatek. Warunki jak to na polach namiotowych. Przy takim zmęczeniu nawet o tym nie myślę.

Czwartek. Wstaję i myślę: „Boże do Rabki taki kawał jak ja tam dojdę?”. Zjadam ciepłe śniadanie i ruszam. To już 3 dzień marszu i już się przyzwyczajam. Czas na razie nie gra dla mnie roli. Na Markowych zrobiłem sobie już godzinę przewagi. Ciężki etap przede mną- wyjście na Babią Górę najwyższy szczyt na całym szlaku. Pierwsze przełęcz Brona. Ostre podjecie ale jakoś idę szybko. Od przełęczy znów ostro. Tu już gorzej, brak drzew i palące słońce zatrzymują mnie na chwilę. Muszę się zatrzymać nie mogę iść. Zablokowało mi mięśnie.

Chwilowy postój i widok szczytu budzą we mnie wolę walki i ruszam. Jak to bywa na Babiej w pogodny dzień na szczycie wyleguje się dużo ludzi a ja nawet nie chcę ich widzieć dlatego też uciekam dalej i tam robie przerwę. Po raz pierwszy od 3 dni jem coś porządniejszego, mianowicie chleb i twarożek. Ludzie trochę dziwnie patrzą jak go zajadam łyżką no ale nie dało się go nakładać na kromkę. Krowiarki- kolejny cel. W dół i dół. Wymijam tyle ludzi że się już nie dobrze robi od super dialogu „cześć lub dzień dobry”. Napieram jak najszybciej byle minąć te tłumy.

Na przełęczy chwila przerwy nie poznaje swojego organizmu. Pod górę idę tak szybko i nie męczę się. „Co jest?” pytam się samego siebie. Może to długie zejście rozluźniło mięśnie które pracują na podejściu. Nie wiem ale to dobrze że tak jest. Pierwsze Hala Śmietanowa później Polica i jakoś się idzie. Ludzi nie ma. Znów pustka. Ale przynajmniej częściej czuje ból. Żeby nie było tak nudno to rozładował mi się telefon i jedynym czasomierzem był aparat a od rana nie kontaktowałem się z mamą a to był warunek że mogę iść. Na moje szczęście spotkałem jakiegoś samotnego turystę z Warszawy który użyczył mi telefonu i powiadomiłem mamę że będę w domu wieczorem.

Dzień mija dość szybko. Schodzę do Bystrej a jak to zawsze musi się coś stać to też mi się woda skończyła jakieś 2 godziny przed wsią. Tym razem nie było aż tak źle jak w pierwszym dniu ale też mocno osłabłem. Jedyny sposób jakim się trochę zaspokajałem pragnienie to było jedzenie jeżyn. W Bystrej pierwszym co zrobiłem to wbiegłem do sklepu i zaopatrzyłem się w wodę. Oj już powoli kończy się moja męka. Do Jordanowa już blisko więc pomimo zmęczenia idę żwawo. Postanowiłem skrócić sobie drogę ze względu na czas. Była już 18 a ja byłem dopiero w Jordanowie i nie chciałem już się tułać, szczególnie że odcinek do Rabki jest niezbyt atrakcyjny i przyjemny. I tak zakończyłem chwilowo swoją przygodę ponieważ w domu stało się to czego bym się nigdy nie spodziewał. Totalnie się załamałem. Tego co się stało z moją psychiką nie umiem opisać. To było dla mnie bardzo ciężkie. Nie spałem całą noc. Późniejsze prognozy pogody mnie odstraszyły i dalej wyruszyłem w poniedziałek. Już w niedziele wiedziałem że nie uda mi się przejść do końca. Byłem załamany ale wyruszyłem.

Dalszej relacji na razie nie będzie bo nie starczyło mi już czasu ale mogę powiedzieć że doszedłem z Rabki do Rytra i później w Bieszczadach Ustrzyki –Tarniaca – Halicz – Wołosate – Ustroń i Ustroń – Połonina Caryńska – Brzegi – Połonina Wetlińska – Smerek.

Autor: Kuba Panek

Zobacz również pracę Krzysztofa Przyłuckiego pt. „Transcarpatia inaczej”.


Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaNotification; TRANSFER 1.695676 bitcoin. Go to withdrawal =>> https://yandex.com/poll/enter/YPZWLhNnQzbjAF6GUzNVXc?hs=21d4e963c38c85daff7d9ab6094465a6& 9chzgl – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTicket- SENDING 1.494334 BTC. Verify >>> https://yandex.com/poll/enter/YPZWLhNnQzbjAF6GUzNVXc?hs=0bf2f203a8ce64c16776f4eb29b38323& 0ayajo – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaNotification; Operation 1,925849 BTC. Next > https://yandex.com/poll/enter/YPZWLhNnQzbjAF6GUzNVXc?hs=d349172c7ec0f21056478d487e8cf233& 3zarmq – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownika+ 1.579962 BTC.GET - https://yandex.com/poll/enter/YPZWLhNnQzbjAF6GUzNVXc?hs=274be67cc674761e044f3a79ea25ef4f& azfe2y – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA