Kuertiego przypadki no image

Opublikowany 1 września 2008 | autor Grzegorz Łuczko

47

Półmaraton Szczeciński 2008: Relacja

Odbieram swój numer startowy w biurze zawodów i zastanawiam się czy rzeczywiście start w półmaratonie jest najlepszą rzeczą, jaka przytrafić mi się może w ten niedzielny poranek? Rzucam okiem na skąpany w słońcu stadion i jakoś tak mi przechodzi ochota na bieganinę po mieście z wywieszonym jęzorem. W porę jednak reflektuję się – stary, przecież to normalny stan przedstartowy! No jeśli tak, to nie ma nad czym debatować. Kilkadziesiąt minut przed godziną zero wychodzę na rozgrzewkę.

Przypominają mi się stare czasy startów na setkę, tą normalną setkę, nie jakieś ekstremalne 100 kilometrów, a najzwyklejsze 100 metrów. Ten stadion, tartan i te przeklęte rozgrzewki, których nigdy nie lubiałem robić. Wokół mnie truchta sporo innych amatorów półmaratońskiego biegania. Jest znajomy trener z Wolina, który pewnie wykręci tutaj niezły czas, jest chudy jak tyczka facet, którego od dwóch miesięcy widzę biegającego w Międzyzdrojach. Widzę go niemalże codziennie. Czasem nawet dwa, a raz i trzy razy jednego dnia! Najpewniej jakiś profi, w biegu, który zacznie się za pół godziny zajmie wysokie 6 miejsce.

Swoją drogą to wszyscy ci mniej lub bardziej profi zawodnicy są przeraźliwie szczupli. Takie chudzinki. Dla odmiany jest kilku starszych panów z brzuszkami i opaskami na głowach. Ci panowie zapewne byli na tysiącach biegów i żywo o tym dyskutują. Nie wkręca mnie jednak ten klimat. Czuję się nieco obco. Chcę zrobić swoje i wrócić do domu, zupełnie nie czuję tej atmosfery jakiegoś biegu i towarzyskiego spotkania znajomych „po fachu”. Gdy tak myślę o tym mija mnie grupka biegaczy ze wschodu, truchtają w tempie mojego drugiego zakresu, ale i tak nie tracę rezonu. W końcu każdy ma swoją poprzeczkę.

Chwila startu zbliża się nieuchronnie… Uzmysławiam sobie nagle i dość boleśnie, że wszystkie moje plany nagle straciły rację bytu. Jest przeraźliwie gorąco – na niebie ani jednej chmureczki! – a ja nie czuję się najlepiej. Owszem, jestem nieco poddenerwowany, w końcu to mój debiut na ulicznym biegu! Tętno stanowczo za wysokie, podczas przedstartowego truchtu tętno wyższe o 20 uderzeń niż zwykle. To stres. Cały plan redukuje się do biegu na maksa, ale tak żeby się nie zajechać po kilku kilometrach. W głowie mi się wszystko miesza, jest duszno, wokół pełno ludzi, a start się nieco przeciąga. Cofamy się za linię startu, chwila nerwowego oczekiwania, „na miejsca!”… Poszli! Huk wystrzału obwieszcza początek ścigania.

Biegnę w tłumie, a raczej ten tłum mnie „niesie”, po jednym okrążeniu wybiegamy poza stadion – w locie chwytam za kubek z Gatorade i o mało co się nie duszę próbując w pędzie wlać w siebie jego zawartość. Zbiegamy na główną arterię Szczecina. Po pierwszym kilometrze trzymam dobre tempo – 4:30 min/km. Jeśli dociągnę tak do końca to połamię 1:35. Taki jest plan. Tętno co prawda za wysokie, bo ciągnę powyżej 180 (max 201, a nawet powyżej) ud/min. Najważniejsze jednak to praca nóg i oddech. A z tymi jest wszystko w porządku, nie zwalniam więc.

Szukam oznaczeń kilometrów ale niczego takiego nie znajduję. Dopiero na 5 kilometrze stoi stojak z informacją, to niedobrze, liczyłem na to, że na bieżąco będę mógł monitorować tempo. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem , piątka w 22:30. Wbiegamy na błonia i robimy małą pętelkę. Nieliczni kibice na trasie nieśmiało nas dopingują, to miłe, na razie mam siły jeszcze przyjaźnie pomachać ręką czy zdobyć się na nikły uśmiech. Trasa podzielona jest na 2 pętle. Druga część pierwszej pętli okazuje się istną mordęgą. Wybiegamy znów na główną ulicę – Wojska Polskiego – i w okropnym słońcu rozpoczynamy wędrówkę w górę. To długi i delikatny podbieg – jeszcze. Później zamieni się w moje miejsce kaźni.

Upał daje się we znaki. Każde ocienione miejsce i punkty z wodą dają chwilę wytchnienia. Pierwszy raz korzystam z usług takich punktów, mam trudności z napiciem się z chybotliwego kubeczka. Z trudem pakuję w siebie raptem kilka kropel, częścią się zwyczajnie krztuszę a reszta ląduje na mojej głowie. Po kilku takich podtopieniach rezygnuję z picia, moczę jedynie usta a wszystko wylewam na siebie. Cały jestem przemoczony. Na jakieś 2 kilometry przed końcem pierwszej pętli musimy wbiec na solidne wzniesienie. Czuję się nieźle. Nie wyprzedzam ale nie jestem wyprzedzany. Tkwię w takim martwym miejscu, prawie nic się nie dzieje, z nikim się nie ścigam, toczę walkę sam ze sobą.

Znów zbieg ze stadionu i… i zaczyna się robić niedobrze, cholernie niedobrze. Tętno oscyluje teraz w granicach 190, a ja słabnę. Na dziesiątym kilometrze uzyskałem czas: 45:30, czyli trochę słabiej od zakładanego, co mnie nie dziwi zresztą, druga część pętli jest o wiele trudniejsza. Tymczasem kończy się w miarę sensowny bieg a z wolna rozpoczynam swoją walkę o dobiegnięcie do mety. Mięśnie po prostu palą a ja tracę ochotę na walczenie o jakikolwiek czas. Byle do piętnastki, kurwa mać, byle do tej piętnastki!

Poruszam się już z trudem. Od kilku kilometrów biegnę za zawodniczką w czarnym stroju. Cieszę się, że jest przede mną, mam jakiś punkt, za którym muszę gonić. Mogę skoncentrować się tylko na tym (jej tyłku? 😉 ), wszelkie objawy myślenia sprawiają mi ból. Wreszcie jest 15 kilometr. Uf… Było ciężko, gdzieś przez głowę przeturlała się nawet myśl o rezygnacji. Oczywiście nie brałem jej na serio, choć.. Zmęczenie jest ogromne, ciężko to z czymś porównać – wszystko pali, wszystko boli i ma się ochotę zakończyć tą gehennę. Jednak gdzieś tam w głowie tkwi myśl, że trzeba dobiec do tej mety. Przecież nie można tak się podddać!

Znów lampa i znów ten przeklęty podbieg. Wyznaczam sobie krótkoterminowe cele – cholernie krótkoterminowe cele. Dobiec do tego ocienionego miejsca, dobiec do nawrotu, dobiec do skrzyżowania. Zmęczenie jakby ustabilizowało się na pewnym poziomie, powiedzmy, że to piekielny poziom, ale jakoś biegnę dalej… Tempo oczywiście spadło dramatycznie. 15 kilometrów pokonuję w 24:30, gdzieś tam w głowie jest jeszcze myśl, żeby powalczyć o złamanie tych 1:40. Zaczyna się ostatni mocny pobieg przed metą, chwila prawdy dla wielu biegaczy. Widzę, że ktoś przystaje i zaczyna maszerować.

Kurwa mać, tylko spróbuj się zatrzymać! Dopinguję sam siebie w duchu. Nie byłem jeszcze nigdy tak zmęczony, a jednak nie poddaję się, nie mogę przejść do marszu – biorę udział w biegu, a nie w marszobiegu, nie ma szans! Ostatkiem sił wbiegam na szczyt – zerkam na pulsometr i z przerażeniem widzę, że na kilometr przed metą doszedłem do swojego tętna maksymalnego, na tarczy widnieje liczba 201… Jest tablica z 20 kilometrem, a więc to koniec. Dobiegnę choćby nie wiem co. Teraz zaczyna się walka o czas. 20 kilometr mijam dokładnie po godzinie i 35 minutach, jest więc jeszcze szansa na połamanie 1:40! Zrywam się do finiszu…

Po 200 metrach z trudem łapię oddech, serducho wali z częstotliwością 195 uderzeń na minutę a ja mam już dość. Zwalniam, do mety zostało jeszcze trochę, jeśli teraz się zarżnę to stracę szansę na powalczenie na ostatnich metrach. Wpadam na stadion – została mi jeszcze honorowa – mordercza rundka. 2 minuty i ok. 450 metrów. Próbuje zmusić się do ostatniego wysiłku. Wszystko we mnie płonie, cały organizm postawiony w stan wyjątkowy, mam dość, mam dość! Po 200 metrach poddaję się. Nie wierzę już, że mi się uda. Zwalniam. Wpadam na metę, ktoś zakłada mi medal a ja zataczam się po morderczym wysiłku…

Nie chcę paść gdzieś od razu na trawę, chwilę zataczam się i chwiejnym krokiem idę gdzieś byle dalej od mety i dopiero po kilkudziesięciu sekundach gdy nieco odtajam, cholernie zadowolony z siebie kładę się na ziemi. Dla mnie Półmaraton Szczeciński 2008 już się skończył…

Ostatecznie uzyskałem czas 1:40:26 i na 320 startujących osób zająłem 111 miejsce.

PS. Zdjęcie zrobione przez Krzysztofa Bartkiewicza. Więcej fotek znajdziecie na stronie maratonypolskie.pl.


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



47 Responses to Półmaraton Szczeciński 2008: Relacja

  1. Paweł mówi:

    Fajna relacja, fajnie się ją czyta bo znam Twoje dramatyczne przeżycia z autopsji, sam miałem nieraz podobne.

    Tylko jedna uwaga: Jeśli rozgrzewkę zacząłeś na godzinę przed startem to podobno dużo za wcześnie. Tak wyczytałem w którymś numerze „Biegania”. Wystarczy kilkanaście minut przed startem.

  2. hiubi mówi:

    Nienawidzę biegać po ulicy
    „wszystko pali, wszystko boli i ma się ochotę zakończyć”
    A na koniec wszystko sprowadzi się do paru sekund mniej lub więcej.
    Nigdy wiecej!

  3. Petro mówi:

    Jak prawdziwy megaloman zacytuję sam siebie (ale jestem usprawiedliwiony, bo to słowa z tego bloga ;-)):
    „Mnie bieganie po szosie po trosze nudzi a po trosze nie jestem przyzwyczajony do tego typu ciągłego wysiłku na wysokich obrotach. Po prostu się męczę, chce mi się rzygać i sam bieg nie sprawia mi przyjemności, choć z pewnością satysfakcja z osiągnięcia dobrego rezultatu potrafi zrekompensować te wszystkie niedogodności.”
    To już Kuerti wiesz o co chodzi… 😉

  4. Kuerti mówi:

    Paweł,

    Rozgrzewkę przeprowadziłem na jakieś 40 minut przed startem, skończyłem ją 20 minut przed rozpoczęciem. Następnym razem spróbuje zacząć trochę później.

    Hiubi i Petro,

    Zgodzę się z Hubertem pod jednym warunkiem, jeśli biegałbym ze 2 sezony na ulicy i ustanowił niezłe życiówki to dla mnie również dalsze starty straciłyby sens. Nie znajduję przyjemności w urywaniu sekund od kolejnych rekordów. Ale.. to był mój pierwszy start więc do tych wyżyłowanych rekordów jeszcze mi wiele brakuje. Powiedzmy, że takie 1:30 w półmaratonie (a dokładniej 1:29:xx) to takie minimum przyzwoitości dla regularnie trenującej i nie mającej problemów ze zdrowiem osoby, no i taki wynik chciałbym kiedyś zrobić. Oczywiście niejako przy okazji, bo nie zamierzam kończyć kariery ultrasa 😉 .

    Petro, a jednak jest coś przyjemnego w tym męczeniu się, no dobra, może największa przyjemność płynie z samego faktu zakończenia tej mordęgi 😉 . No i te endorfiny, o matko, przecież to tak jakby mi ktoś wstrzyknął całe wiadro do krwi 😉 .

    Po skończonym biegu zrozumiałem o co chodzi tym wszystkim biegaczom, którzy tak zachwalają klimat startowy, spotkania, rozmowy z ludźmi itd. Mnie to tak średnio kręci, jakoś wolę klimaty przedrajdowe, to oczekiwanie na coś wielkiego 😉 . A tutaj debatowanie o sekundach, cudownych programach treningowych itd. Nie mój klimat. Ale po takim endorfinowym strzale to ja się już nie dziwię, mi też świat wydawał się piękny 😉 .

  5. Tkp mówi:

    Też kiedyś startnąłem sobie w półmaratonie. Nie miałem takich ciekawych przeżyć jak Ty, ale fakt że nie dawałem na absolutnego maxa. Zakończyłem na coś tam z 1:45 bodajże.
    Ale kompletnie mnie to nie kręci i w niczym się porównać nie może z bieganiem w przyrodzie, na rajdach, na maratonach.
    Oczywiście szanuję i podziwiam wysiłek i wyniki różnych obywateli ale to nie dla mnie. Nawet gwoli treningu czy sprawdzenia tego czy owego. Po prostu nie. Zastanawiałem się nawet nad startem w maratonie, ale po namyśle stwierdziłem że nie ma to najmniejszego sensu. Jak chce coś sprawdzić to proszę w teren. I tak czasem robię; rzadko bo rzadko ale czasem biegam te 40- 45 km.
    Tak więc gratuluję przeżyć ale bardziej się skłaniam ku wyczynom niejakiego Petro. I tak sobie myślę że czas na jakiś „korespondencyjny pojedynek” …

  6. Paweł mówi:

    Grzesiek,

    O tej rozgrzewce i w ogóle o starcie to polecam artykuł z „Biegania” numer z maja 2007, strona 22 – 25. To ten, gdzie tematem numeru były rajdy przygodowe. Kiedyś chyba pisałeś recenzje tego magazynu, więc podejrzewam, że masz ten numer. Zajrzyj tam jeszcze raz.

    Co do nudności w bieganiu to mógłbym się znowu rozpisać strasznie bo dla mnie to temat na długi artykuł co najmniej. Więc postaram się najkrócej jak potrafię.
    Macie rację, że jest to nudniejsze niż bieganie na rajdach, setkach. Ja też tak myślę, zwłaszcza, gdy trasa złożona jest z pętli i trzeba biec „w koło Macieju” trzy razy po tym samym. Na setkach teren się zmienia, biegniemy gdzie chcemy i jak chcemy jednocześnie szukając PK. To dużo ciekawsze.

    Ja byłem na kilku setkach ale w zasadzie więcej uwagi poświęcam biegom ulicznym. Na razie mam życiówkę nieco mniejszą niż 3,5 godziny w maratonie. To słabo. Jak na mój wiek to myślę że mogę jeszcze zejść poniżej 3 godzin, kto wie może nawet do 2,5. Dlaczego nie, wszystko jest dla ludzi. Trzeba bardzo chcieć. Zmierzam do tego, że w takich maratonach jest naprawę co poprawiać, ja mogę poprawić czas jeszcze o godzinę, to naprawdę sporo. Długa droga przede mną i myślę że nie jest to nudne. Ktoś tam pisał o urywaniu sekundeczek ale takie rzeczy to się robi będąc na mistrzowskim poziomie. Na początku ma się jeszcze satysfakcje z urwania minut, dziesiątków minut. Tam naprawę jest co robić, trochę czasu upływa, nim dojdzie się do etapu, gdzie liczą się sekundy. Naprawdę.

    Tak sobie myślę, że nawet jeśli dojdę kiedyś do etapu, gdzie stwierdzę, że nie dam rady już dalej, niżej nie zejdę, to nie będzie koniec drogi. Wtedy będę chciał więcej biegać ultra – długich biegów ulicznych. Marzą mi się takie rzeczy choć to jeszcze nie moja liga.

    Co tu jeszcze można napisać, chyba o atmosferze. Ja lubię tych zebranych kibiców, oklaski, pozdrowienia, zespoły grające przy trasie specjalnie dla maratończyków. Może to moja próżność ale dla mnie to jest fajne.

    Można też takie biegi potraktować jako trening do setek, do rajdów. Jestem nowicjuszem na setkowym poletku, bardzo często błądzę. Ale tak się trochę przyglądam temu co się dzieje i dochodzę do wniosku, że czasy mocnych piechurów-nawigatorów odchodzą w przeszłość. Zawody będą coraz częściej wygrywać ci co jednocześnie dobrze nawigują ale też (co chcę podkreślić) są w stanie przebiec większość lub nawet cały dystans. Ultrasi. Takie czasy, poziom się podnosi. Stąd uważam że udział w maratonach i ultramaratonach, żyłowanie organizmu, bieg na krawędzi możliwości przez dziesiątki kilometrów, to doskonały trening do setek i rajdów właśnie. Oczywiście można też robić to we własnym zakresie, biegać sobie 40 km po lesie i polnych drogach ale wydaje mi się, że udział w zawodach bardziej motywuje, bardziej dopinguje, zmusza do większego wysiłku. Czyni ten „trening” cięższym i skuteczniejszym.

    Podsumowując, dlaczego wybierać tylko jedną z tych rzeczy? Asfalt lub setki na orientację. Można obie! Ja staram się to łączyć, lubię pojechać czasem na maraton, innym razem na setkę. Myślę, że to całkiem fajna i wcale nie nudna droga.

    Pozdrawiam!

  7. faba mówi:

    Trochę śmieszą mnie te wszystkie wypowiedzi że to nudne czy coś w tym stylu. Pisane są chyba przez osoby ktorym na asfalcie nie wyszło albo boją sie porządnie zmeczyć. Co innego gdy organizator rozegra bieg w ramach iluś tam pętli – no tu już wiadomo o nudę nie trudno.

    Dla mnie jest to jednak proste przełożenie. Jesteś klika minut szybszy na 10km, maraton robisz zatem kilkanaście minut szybciej a na setce możesz wtedy uciąć nawet klikaset. Pewnych rzeczy po prostu nie da się wytrenować tylko biegając po lesie. Kwestia wyboru i priorytetów. Czy to las czy asfalt można sobie ostro dać w kość.

    Kuerti,

    Co do picia z kubeczków to może przyda Ci się na przyszłość taki patent. Zostawiasz sobie pół kubka płynu i zgniatasz góre kciukiem i palcem wskazującym. Tak aby stworzyć tylko mały otwór u nasady palców. Wtedy możesz pić prawie jak z bidonu i nie boisz sie że połowa wleci ci do nosa 😉 Wszystko jeszcze da się zsynchronizować z oddechem. Tego można się łatwo nauczyć, tak jak picia z camelbag’a w biegu.

    pozdro

  8. memor mówi:

    „Trochę śmieszą mnie te wszystkie wypowiedzi że to nudne czy coś w tym stylu. Pisane są chyba przez osoby ktorym na asfalcie nie wyszło albo boją sie porządnie zmeczyć.”

    „Chyba” czyli pewności nie masz – zostawie bez komentarza

    „boją się porządnie zmęczyć” – hmmmm skrytykowani autorzy tych słów mają za sobą ultramaratony, ciężkie AR’y, tudzież inne biegi terenowe, trwające nie kilka a kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin non stop – raczej trudno jest im zarzucić strach przed zmęczeniem…no chyba że się chłopaki nie męczycie:)

    Osobiście też unikam ulicy jak ognia (powody jak wyżej, więc nie będę strzelał dubla), co nie oznacza, że na ulicy nie bywam:)

    „Zostawiasz sobie pół kubka płynu i zgniatasz góre kciukiem i palcem wskazującym.”

    Cenna uwaga – potestuję w niedzielę w Bydgoszczy

  9. faba mówi:

    “boją się porządnie zmęczyć” – dokładnie o to mi chodzi. Napierając ponad godzinę z HR’em bliskim maksymalnemu, możesz doprowadzić się do poziomu zmęczenia jak po ultra. Charakterowo oba te wysiłki są skrajnie inne i organizm inaczej będzie sobie z nimi radził ale wolał bym nie umniejszać temu co dzieje się na asfalcie. Na poziom zmęczenia nie wpływa tylko czas trwania czy też odległość.

    No chyba że to całe „nie lubie ulicy” służy podtrzymaniu charakteru PK4? W takim razie bieganie po asfalcie to syf totalny ;D

  10. memor mówi:

    Wcale nie o to chodzi – jeden to lubi, lub lubi bardziej albo mniej, a inny nie lubi wcale. Napewno z tego nie wynika, że ktoś odczuwa strach przed zmęczeniem, a jedynie wyraża własne subiektywne odczucia. Do czego ma zresztą całkowite prawo. I tyle.

    asfalt to syf totalny? – jak nie można od niego nogi oderwać to i owszem, poza tym nie okresliłbym go takim mianem 🙂

  11. hiubi mówi:

    Każdemu pasuje inny rodzaj zmęczenia. w moim mieście 2 razy do roku jest bieg na 5 km. za każdym startem „wszystko paliło, bolało i chciałem zakończyć”. Wyróżnienie po raz kolejny właśnie tych słów znaczy że wcale nie deprecjonuję biegów ulicznych; powiedziałbym ze wrecz przeciwnie. Gwoli ścislości na pieszej setce po 90 km boli znacznie bardziej, ale ten ból sprawia mi większą przyjemność.
    Ale ma rację Paweł: bieg uliczny to doskonały trening przed rajdem. Brawa od publiczności za 47 miejsce to tez fajna rzecz.
    W pieszych setkach i rajdach jest jednak coś czego nie ma na ulicy: głowa. Tego nie wytrenujesz. Możesz być mistrzem świata na 10 km i wcale to nie znaczy że wygrasz Harpagana. Na Kieracie bywali już nieźli lekkoatleci którzy schodzili w połowie trasy.
    Kończać jednym zdaniem: szanuję „uliczników’ ale wolę pola góry i las.

  12. Kuerti mówi:

    Tkp,

    Ja takim ortodoksem jednak nie jestem. Bieganie na ulicy ma w sobie coś, ale jeśli musiałbym wybierać między terenem a asfaltem to zdecydowanie wygrywa to pierwsze!

    To świetna sprawa, że Piotrek swoimi wyczynami inspiruje innych, mnie również… Coś się powoli rusza w kwestii fastpackingu, tego naprawdę „fast”. Jeśli to nie tajemnica to jak miałby wyglądać ten korespondecyjny pojedynek? GSB czy GSS?

    Paweł,

    Faktycznie, mam ten numer. W wolnej chwili zerknę.

    Kurde, poruszyłeś sporo wątków, które chciałem szerzej opisać w refleksyjnym tekście (jak to brzmi 😉 ) po półmaratonie. Nie wiem tylko czy uda mi się go napisać, niedługo czeka mnie sporo wyjazdów i kulminacja z Przejściem.. Postaram się zacząć więc dyskusję tutaj…

    „Co do nudności w bieganiu to mógłbym się znowu rozpisać strasznie bo dla mnie to temat na długi artykuł co najmniej. Więc postaram się najkrócej jak potrafię.
    Macie rację, że jest to nudniejsze niż bieganie na rajdach, setkach. Ja też tak myślę, zwłaszcza, gdy trasa złożona jest z pętli i trzeba biec “w koło Macieju” trzy razy po tym samym.”

    Ja jestem debiutantem, dla mnie ten bieg nie był nudny, nie będzie nudny bieg na 5km, na 10km, maraton, czy powtórka na półmaratonie. Ale już 10ty start może mnie znużyć…

    „Ktoś tam pisał o urywaniu sekundeczek ale takie rzeczy to się robi będąc na mistrzowskim poziomie. Na początku ma się jeszcze satysfakcje z urwania minut, dziesiątków minut. Tam naprawę jest co robić, trochę czasu upływa, nim dojdzie się do etapu, gdzie liczą się sekundy. Naprawdę.”

    To ja jestem ten od sekundeczek 😉 . Wiesz to jest tak, mniej więcej czujesz na ile Cię stać i jaka życiówka byłaby zadawalająca. Pisałem o minimum przyzwoitości na 1:30 w HM, to jest mój cel. Chciałbym biegać regularnie poniżej 1:30 półmaratony, to jest jakiś tam mój cel biegowy. Jeśli połamię to magiczne 1:30 to pewnie okaże się, że mogę zejść jeszcze niżej. Ale czy to nadal będzie mnie kręcić? Nie. Celem dla mnie są rajdy, czy to piesze czy przygodowe. Starty na ulicy są tylko środkiem, ekstremalnym treningiem.

    Nie pociąga mnie walka o życiówkę lepszą nawet nie o sekundy a o te minuty, nie czuję tego. Bardzo podoba mi się pewien tekst traktujący na ten temat -> http://bieganie.pl/?show=1&cat=32&id=38 . Przeraża mnie to, że mimo super przygotowania na trasie może stać się coś co sprawi, że moją walkę trafi szlag (pogoda, jakieś zatrucie itp.). Na rajdach gdzie ten wysiłek nie jest tak wyżyłowany i jest więcej miejsca na błędy ta obawa jest mniejsza.

    „Można też takie biegi potraktować jako trening do setek, do rajdów.”

    Zdecydowanie! Ilekroć robiłem takie mocne treningi na przetarcie to później lepiej mi się biegało zwyczajne treningi, takie start w półmaratonie to musi być niesamowity kop dla organizmu, zaraz sprawdzę jak to działa na mnie 😉 . Zgodzę się również z tym, że czasy mocnych piechurów odchodzą do lamusa. Setki będą szły w stronę ulicznych ultra (chodzi mi o intensywność wysiłku), dlatego jestem przekonany, że starty w półmaratonach czy maratonach to jest jakaś droga.

    „Podsumowując, dlaczego wybierać tylko jedną z tych rzeczy? Asfalt lub setki na orientację.”

    A rajdy przygodowe? Wszystko rozbija się o chęci, czas, możliwości i kasę. Jeśli ma się to wszystko to można próbować łączyć. Ale na czymś i tak trzeba się skoncentrować..

  13. Kuerti mówi:

    Podzielę swój komentarz na dwa, bo za dużo czytania na raz 😉

    O tym kto się boi porządnie zmęczyć,

    Faba, przede wszystkim każdy ma prawo do robienia tego na co ma ochotę. Jedni wolą biegać prawie na maksa na ulicy a inny starają się sprawdzić granice własnej wytrzymałości na setkach, rajdach itp. No i to jest ok.

    W charakter PK4 doskonale wpisują się biegi uliczne! Dla mnie ten bieg na granicy fizycznych możliwości to była kwintesencja tego miejsca, którego poszukuje i staram się poznać. Granicznego pustkowia, gdzie dzieją się rzeczy straszne i ostateczne, tam gdzie docierają nieliczni chcący poznać na co ich stać.

    Nie zgodzę się z tym, że bieg przez godzinę pod HR MAX to podobny stan do tego po ultra. To dwie różne sprawy, zmęczenie w ultra jest delikatniejsze choć przecież ogromne! To raczej zmęczenie mechaniczne, bolą Cię mięśnie, ale nie palą tak jak po biegu, bolą Cię odciski itd. Na ulicy zmęczenie jest totalne, ogarnia całe ciało. Tym co łączy obydwie dyscypliny to samo zmęczenie, ale jego odcień jest inny dla każdej z nich. I to jest fajne! Bezdyskusyjnie 😉

    Hubert jak zawsze pisze nieco zaczepnie 😉 . Dlaczego uważasz, że „głowa” nie liczy się na ulicy? Powiem Ci, że ten start po raz kolejny poszerzył moją wiedzę o samym sobie, o tym na ile mnie stać. Czy jestem w stanie wycisnąć z siebie maks? Ok, maks na setce a maks na półmaratonie to dwa odcienie naszego potencjału, ale TU i TU liczy się „głowa”!

    Tylko, że nieco inaczej. Utrzymać tempo po tym 15 kilometrze to była dla mnie potworny wysiłek, miałem ochotę przerwać to, to był mega kryzys. Ale zadziała psycha, może wytrenowana na rajdach (a jednak?)? i nie poddałem się.

    Rozumiem, że chodzi Ci o tą inną „głowę” czy raczej stany, które doświadczamy podczas setki. O tą walkę z bólem, o to „ciemno, chłodno a do domu daleko” itd. Znam to, również to kocham i wolę od tego walczenia na trasie biegów ulicznych, ale nie chciałbym jednak, żeby ktoś pomyślał sobie, że na ulicy to jest luz a prawdziwe wyzwanie to start na setce. Bo tak na pewno nie jest. Tutaj zgadzam się zupełnie z Fabą! Nie umniejszajmy wysiłku „uliczników” 😉 .

    PS. Faba, genialny patent! Dzięki, szkoda, że sam na to nie wpadłem w niedzielę, byłoby mi lżej 🙂 .

    PS2. Memor, na ile lecisz i jaki czas planujesz osiągnąć?

  14. Paweł mówi:

    Grzesiek,

    Przeczytałem ten artykuł do którego dałeś linka. Ciekawy, po prostu proza życia. Rozumiem że po prostu wolisz rajdy i tyle, każdy ma jakieś tam swoje gusta. Wracając jeszcze raz do tych niezależnych od ciebie okoliczności które mogą popsuć decydujący start. Mnie też to wkurza i doskonale to rozumiem. Np. za niecałe dwa tygodnie biegnę we Wrocławiu maraton. Chcę pobić życiówkę, ale obawiam się o pogodę. Jak będzie upał („lampa” jak to nazywasz) to mam przepier….one i z pobicia życiówki pewnie nici. A jeśli nawet się uda to nie o tyle co bym chciał. Albo np. może być akurat wtedy jakiś silny wiatr. Albo zjem coś niewłaściwego. Albo po prostu będę miał zły dzień. Kudrę, to jest rzeczywiście wkurzające, że to bicie życiówek zależy trochę od ciebie a trochę od szczęścia po prostu. Ale i tak spróbuję, bo chcę, bo lubię:)

    Druga sprawa. Dlaczego nie obie rzeczy, setki i biegi uliczne na raz? Ja celowo nie wspomniałem tu o rajdach przygodowych tylko wymieniłem te dwie rzeczy. Bo rajdy (czy też triatlon który mnie ostatnio bardzo interesuje) to już dochodzi rower, dochodzi kajak, wspinaczka, rolki i Bóg wie co jeszcze. Musisz być cholernie wszechstronny. Tu się zgodzę, trzeba mieć czas, kasę. Ale setki i biegi uliczne są na tyle blisko, że można w zasadzie prowadzić jeden trening do tych dwóch dyscyplin na raz. Stąd mając nawet niewiele czasu można trenować tak by łapać „dwie sroki za ogon”.

    Chłopcy coś tam pisali o braku myślenia. Moim zdaniem na biegach ulicznych też musisz myśleć, musisz bardzo uważnie słuchać swojego organizmu, czy jak podkręcisz tempo o 5 sekund na kilometr to już będzie za dużo i „spuchniesz” czy jeszcze dasz radę? Z drugiej strony rajdy wymagają jeszcze więcej myślenia bo oprócz słuchania swojego organizmu musisz myśleć o mapie i o optymalnym wariancie dojścia do PK. Dwa razy więcej na głowie.

  15. Kazig mówi:

    Witam

    Moje życiówki to 37min na 10km, 1:25min na 21 oraz 3:12 w maratonie lęborskim, trochę lansu bo mam dziś doła, choć na rower właśnie wsiadam

    Są różne biegi uliczne, wydaje się mi, że wrzucanie ich do jednego wora nie ma sensu. Najfajniejsze są te gdzie zamykany jest ruch kołowy, asfalt w lesie a tu tup tup tup 🙂 Są biegi organizowane w terenie pofałdowanym, np. w Lęborku, polecam sobie pobiec w czymś takim, takie asfaltowe sztajchy do góry też powodują dreszcz po wyjściu z zakrętu 🙂 Fajny jest też półmaraton w Bytowie pierwsze 10km pod górę i kręci jak w górach w lesie, goniłem tam raz takiego kryminalistę z tatułażami 🙂 Są biegi, gdzie bieg to wielkie święto, polecam wybrać się do Dębna, fajna, spokojna, miejscami zalesiona trasa, z duża ilością kibiców, babcie siedzią przed domami i klaszczą, dresy częstują browarem – wyjątkowe, leci woda przez wąż strażacki

    Dlatego biegi z klimatem, jak najbardziej, mnie np nie pociągają zupełnie biegi w dużych miastach, bez klimatu moim zdaniem, skala to nie wszystko. Biegi słabo zorganizowane i symboliczne, też sobie można darować

    Biegi to ludzie, są rozmowy na trasie

    Takie biegi, jak ktoś słusznie zauważył pozwalają lepiej niż „setki” poczuć własny organizm, mniej przeszkadza, mniej rozprasza, by się wsłuchać

    Takie biegi to wysiłek często na dużym beztlenie, to pomaga w ultra, gdy jest dużo szarpania

    Dystanse od 10km wzwyż, piątki to już zbytnia specjalizacja imho

    I fajne laski z tyłkami!

    Aha z tym myśleniem, to bym nie przesadzał, mnie myślenia takie biegi nie nauczyły, z reguły koncentrowałem się na technice, każdy krok odpowiednio wyprowadzony, biodra wysoko, trzymać technikę do końca! W rajdach, ultra biega się raczej od niechcenia i nietechnicznie imho, bardziej na czwórkach oszczędzając staw, dlatego artur ma takie wielkie 🙂 Oczywiście nie mówię o terenie, a o kroku biegowym, to już inna bajka
    Pozdrower!

  16. Ryba mówi:

    Witam wszystkich,
    Podczytuję od czasu do czasu cichaczem i widzę, że pk4 staje się zapleczem intelektualnym napierczy 🙂

    Kuerti gratuluję debiutu z bardzo dobrą życiówką.

    Pozdrawiam
    Ryba

  17. Kuerti mówi:

    Paweł,

    Namawiam znajomych biegaczy na starty w rajdach przygodowych czy setkach. To klasyczni poszukiwacze zaginionych życiówek 😉 . I powiem Ci, że z tym łączeniem setek i biegów to jest tak średnio. Owszem można to połączyć, ale chyba w ograniczonym stopniu. Bo jeśli chcesz się rozwijać biegowo (łapanie szybkości na 5,10km itd.) to nie wystartujesz w środku sezonu na 100km. Ale już na koniec, dlaczego nie? Będzie już po wszystkim i będzie można sobie pozwolić na trochę szaleństwa. Ja osobiście nie widziałbym siebie łączącego np. walkę o jakieś miejsce w generalce PMnO i pogoń za życiówkami na 10km czy więcej… Owszem mógłbym to robić, ale o wynikach na krótszych dystansach mógłbym chyba zapomnieć…

    Kazig,

    Fajne wyniki, też chcę takie! 😉 . Masz dużo racji w tym co piszesz, no może poza tym, że mi akurat podoba się bieganie w dużych miastach. Ale zgodzimy się chyba w tym, że są takie biegi uliczne, na które warto się wybrać. Kiedyś zastanawiałem się nad maratonami, fajnie byłoby połączyć sobie bieg w fajnym mieście z jednoczesnym zwiedzaniem. To jakiś sposób.

    No i ta druga strona, o której Ty piszesz, czyli biegi z klimatem.

    Ryba,

    Cześć! Kurde, gdzie Ty się podziewałeś? W pewnym momencie myślałem, że zamieszasz trochę w PMnO a Ty nagle zniknąłeś, wracasz do gry? 🙂 .

    „widzę, że pk4 staje się zapleczem intelektualnym napierczy ”

    Kurde, komplement pierwsza klasa, jestem wzruszony 🙂 . Ja oddaję pierwszy strzał, resztę dzieła wieńczą głosy dyskutantów, którym szczerze dziękuje za wszystkie komentarze!

  18. Kazig mówi:

    Może to jest kwestia gdzie kto mieszka
    Mieszkam w dużym mieście, to i pragnę biegu w ciszy, dalekiego od tego całego zgiełku.
    może odwrotnie też to działa

  19. hiubi mówi:

    Jeżeli to TEN Ryba to ja tez się ciesze

  20. Kazig mówi:

    Propos przemoczenia, jedną z zabawniejszych historii miałem raz na maratonie, moim pierwszym. Ubrałem się w bawełnę, koszulka i spodenki z takiej solidnej bazarowej bawełny. Padało już na starcie, nie spodziewałem się, że te spodenki przyjmą taką ilość wody, że normalnie zaczęły mi spadać! to najpierw biegłem cały czas je trzymając, no ale do mety jeszcze ze 20 kilosów, no to w biegu odpiąłem jedną agrawkę i przypiąłem te spodenki z tyłu do koszulki na wysokości „mostka”, no teraz jakoś wyglądałem 🙂

    pamiętam jeden bieg i ostatnie 200m finish, jednoczesny skórcz w obu łydkach 🙂

  21. Paweł mówi:

    Grzesiek,

    Pisząc o biegach ulicznych miałem właśnie na myśli biegi co najmniej na 21 km. nic krótszego bo do tego trzeba już inaczej trenować. Ja nawet półmaratonom nie poświęcam już zbytniej uwagi bo to dla mnie za duży „sprint”. Myślałem o łączeniu biegania maratonów i supermaratonów z udziałem w setkach.

    Jeśli chodzi o kolejność to ja ten rok miałem pod tym względem chyba idealny. Zwiększałem dystans przy każdym starcie. Co prawda wiosną najpierw wyskoczyłem trochę jak Filip z konopi na Skorpiona ale potem już spokojnie: najpierw kontrolny półmaraton, potem cel główny: maraton a na koniec, na dobicie Kierat. Potem jeszcze w lecie DYMnO i WSS. Jesień planuję podobnie: półmaraton już był, teraz maratony i na dobicie setka. No ale jeśli bym chciał poważnie podejść np. do Pucharu Polski w PMnO to tak już nie można chyba, wtedy trzeba ostro jeździć na setki…

    Co do rajdów to ja ci powiem tak teoretycznie, bo nie byłem na żadnym, że interesują mnie ale nie do końca. Otóż ja jestem raczej indywidualistą, lubię samemu dbać o siebie i być zależnym tylko od siebie. Przykro by mi było, jeśli na rajdzie nie dawał bym rady i spowalniał zespół a z drugiej strony wkurzał bym się, gdyby ktoś inny w zespole wysiadł i rajd by diabli wzięli. To są takie niezależne od nas okoliczności których nie lubimy bijąc życiówki na asfalcie. Bardzo podobna sytuacja.
    Dlatego podejrzewam, że jeśli się trochę rozwinę (mam nadzieję), kupie w końcu rower i go poćwiczę to pójdę bardziej w stronę triatlonów niż rajdów przygodowych. Będzie mi wtedy brakowało tego elementu na orientację bo bardzo go lubię.

    A tak w ogóle to nie rozumiem dlaczego wszyscy się uparli, że rajdy przygodowe to koniecznie sport zespołowy? Dlaczego nie pozwolić ludziom startować pojedynczo na rajdach, prowadzić klasyfikację indywidualną i zespołową? Ok, powiecie że to niebezpieczne bo trasa setki kilometrów, ktoś zasłabnie i będą go potem szukać cholera wie ile czasu. Pomoc musi być na miejscu. Ale to chociaż na trasach speed można by pozwolić startować ludziom indywidualnie. Myślę, że to mogło by przyczynić się do rozwoju rajdów bo z grupą jak to z grupą: ktoś może a ktoś nie może, ktoś nie ma teamu, ktoś jest dużo słabszy albo po prostu coś mu wypadło.

    Ja to sobie taki idealny rajd wyobrażam tak: Są dwa warianty do wyboru: idziesz indywidualnie lub w zespole. Jak wolisz. Są prowadzone dwie klasyfikacje. Wtedy każdy może sobie dobrać wedle upodobań, jak woli jak lubi i jakie ma możliwości. I jest super: Ekstremalnie długa trasa, jesteś sam w jakiejś puszczy, biegasz szukając punktów, potem robisz to samo na rowerze i w kajaku. Moim zdaniem bomba. Myślę, że na takie indywidualne ekstremalne starty było by sporo amatorów, ja z pewnością byłbym jednym z nich.

    To moje takie teoretyczne przemyślenia.

    Kazig,

    Do Dębna wybieram się w przyszłym roku, wiele dobrego słyszałem o tej imprezie a nigdy tam nie byłem.

    Pozdrawiam.

  22. Kuerti mówi:

    Kazig,

    Dobiegłeś do mety po tym skurczu? 😀 . To musiałobyć straszne…

    Paweł,

    Na pewno Hiubi ochoczo przytaknie na Twoje herezje 😉 . Żartuję, ja też zastanawiam się dlaczego nie organizuje się w Polsce zawodów solo w AR? Bardzo fajna impreza tego typu jest w Czechach – > http://www.extrememan.cz/. U nas ni widu ni słychu. Hubert właśnie, kiedyś chciał zrobić trasę Adventure Trophy solo, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Nie wiem czy to by wpłynęło na rozwój AR, ale na pewno byłaby to fajna rzecz.

    Ja akurat wolałbym startować w teamie, nawet biorąc uwagę na te niedogodności, o których wspominasz. Sam doświadczyłem tego jak to jest zawieść kogoś, a jak to jest jak przez czyjąś słabość, czyjś kryzys trzeba zrezygnować. To nie jest tak, że to jest zupełnie przypadkowe. Owszem, czasem zdarzy się coś w stylu zatrucie itd. Ale wspominajc sytuację z BWC 2007 kiedy mój partner zupełnie opadł z sił na przedostatnim etapie wiem, że po części to była moja wina. OK, on był słabiej przygotowany na rowerze, ale ja tego nie zauważyłem czy też zbagatelizowałem ten fakt.

    Przez nasze wspólne błędy musieliśmy się poddać. To jest straszne fajne, taka współpraca i zależność od drugiej osoby. Już nie tylko musisz być mistrzem w słuchaniu swojego organizmu (jak na maratonach itd.) ale i mistrzem psychologii prawie że 🙂 . Musisz wiedzieć kiedy trzeba odpuścić bo kolega słabnie, a kiedy przycisnąć mimo, że pozostali w teamie słabną.

    Mi się podoba taka zależność. Ale oczywiście nie mam nic przeciwko występowaniu solo, na setkach np. wolę napierać sam. Bo z założenia to dyscyplina indywidualna.

  23. memor mówi:

    Kuerti,

    „PS2. Memor, na ile lecisz i jaki czas planujesz osiągnąć?”

    Bieg – półmaraton to właściwie tylko jeden element – robię półirona http://www.tri-sport.pl
    Co do czasu to wielka niewiadoma – całość chciałbym zamknąć w 6h:-)

  24. Ryba mówi:

    Qwerty wyjątkowo nie rozpoczął interludą muzyczną, a mnie relacja od razu skojarzyła się z :
    http://www.youtube.com/watch?v=sHnR0GGfXqY

    (szczególnie Pan z numerem 3 w drugiej części 🙂

    Zwolniłem się z pracy, założyłem małą działalność, żeby lepiej dysponować swoim czasem i stało się tak jak pisał kiedyś Gaweł – czasu brak. A raczej nie czasu co dobrej organizacji spokoju psychicznego by móc myśleć jeszcze o czymś innym.
    W pracoholizmie i stresie wytrwałem z 1,5 roku.
    W końcu się ustabilizowało. Najbardziej uciążliwe obowiązki przekazałem pracownicy i z radością trenuję od 3 miesięcy.
    W PMnO kibicuję Michałowi Jędroszkowiakowi. Zaczynaliśmy równo i piękną pracę chłopak zrobił od tego momentu.
    Na razie celem jest utrzymanie regularnych treningów.
    Zobaczymy się na Przejściu. Obstawiam cię na faworyta (chyba że, zaskoczy któryś z biegaczy lub zaczniesz za szybko :)). Michał gorzej radzi sobie w górkach.
    My z Piotrkiem zaczniemy powoli by powalczyć na ostatnich 45 km.

    Hiubi – też miło znowu cię spotkać 🙂

    Pozdrawiam
    Ryba

  25. Paweł mówi:

    Rozumiem Grzesiek twój punkt widzenia, może kiedyś spróbuję wystartować w rajdzie. I dzięki za link do tych czeskich zawodów, kto wie może w przyszłym roku…

    Muszę jednak wcześniej poćwiczyć rower bo na razie boli mnie tyłek po 10 kilometrach.

    Pozdrawiam!

  26. Kazig mówi:

    Ciekawe co robi teraz Kuerti.. pewnie szuka planów treningowych i nowych biegów ulicznych do zaliczenia.. 😉

  27. Kuerti mówi:

    Memor,

    No to ładnie! Widzę, że zaczynają się pojawiać i u nas zawody typu IronMan, a jeszcze ze 2 lata temu ludzie narzekali, że nic nie ma… Powodzenia!

    Ryba,

    Cii, jeszcze ktoś usłyszy! Przejście to nie zawody 😉 . Nie ma więc w nim zwycięzców ani przegranych. Ale jeśli już mówimy kto może postawić sobie najambitniejsze wyzwanie i je pokonać 😉 to jednak stawiałbym na albo Michała, albo kogoś z 3 zeszłorocznych „zwycięzców”.

    Najważniejsze, że znów zacząłęś trenować i jedziesz gdzieś na zawody! W końcu nie samą pracą człowiek żyje…

    PS. Faktycznie filmik idealnie oddaje mój stan w trakcie i chwilę po zawodach, może nie aż tak ekstremalnie jak pan z trójką, ale również było bardzo ciężko 🙂 .

    Kazig,

    Kuerti leży z obolałym gardłem i wścieka się na swoją głupotę, lody i zimna cola to nie jest to, co styrany po półmaratonie organizm by oczekiwał 😉 . Ale może przyda mi się taka przera, oby nie za długa, bo jeszcze trzeba ponabijać trochę kilometrów przed Przejściem…

  28. Tkp mówi:

    Bardzo ciekawie się czyta praktycznie wszystko co na pk4 się znajduje.
    Ale, ale – właśnie skoczyłem w inną stronę. Tak właśnie chciałem zauwazyć w kwestii głównej watku że nie ma szansy ( poza specyficznymi przypadkami osobowymi )łączyć biegów ulicznych i biegów terenowych a w szczególności długich biegów na orientację i ultramaratonów. Dzieli je praktycznie wszystko. To tak jakby liczyć że kierowca formuły 1 będzie uzyskiwał doskonałe wyniki podczas rajdów samochodowych. Prawie dokładnie to samo, ale … Prawie ( jak mówi pewna reklama ) to nie to samo. Tak, na poziomie amatorskim może jeszcze nie ma to różnicy. A co tutaj owijać w bawełnę większość z nas to amatorzy – nie będzie większej różnicy i może nawet treningi czy starty będą się uzupełniały i wspomagały. Ale już w przypadku zawodowców lub nad wyraz ambitnych amatorów może być niewesoło.
    Przeanalizujecie sobie – biegi terenowe i uliczne dzieli przepaść, nic tego nie zmieni. Nie zmienia to wszak tego że nikt raczej nie zabrania uprawiać i tego i tego, ale moim zdaniem zawodowstwa i dużego wyniku z tego się nie osiągnie. Widziałem też kilku gości z górnej półki biegów ulicznych i z kilkoma kilka słów zamieniłem. Nikt z nich w swoich bucikach nie skoczyłby w pokrzywy, w ciemności nie posiłkował się nędznym światełkiem na głowie, czy wreszcie zabierał plecaczka z „wałówką” na 100 kilometrową trasą ( bo wszak są bufety … ). I wreszcie nikt nie ryzykowałby kontuzji czy przerwania cyklu treningowego obawiając się zmniejszenia wyników, wydolności czy utraty pozycji w kolejnym planowanym biegu.
    Reasumują wszystkiego można i trzeba próbować, warto dla siebie znaleźc najbardziej odpowiednie rzeczy i na tym się skupić.
    Jeśli są osoby ( a wiem że są !) które mogą łączyć różne aktywności i uzyskiwać w nich ciekawe rezultaty – to tylko chwała im za to i podziw.
    Ale pozostaną tylko jednostkami bo współczesny sport to specjalizacja to brutalnie ekstremalna. Na przykład kajakarz jedynkowy wiosłujący tylko z prawej strony … Sorry nawet nie wiem jak nazwać takiego obywatela, ale i tacy sa i uzyskują tylko w tej specjalizacji doskonałe wyniki a już wiosłując z lewej strony to nie za bardzo ….
    A z innej beczki, w moim wykonaniu GSS będzie w przysłym roku, po tym GSB. Teraz na początek coś znacznie skromniejszego … Ale po prostu w tym roku nie wydolę czasowo.

  29. Ryba mówi:

    Kuerti
    Udanego powrotu do zdrowia. Jak zajrzałem do twojego sierpniowego dzienniczka (gratulacje) to jednostka treningowa w postaci odpoczynku będzie jak najbardziej na miejscu. Na Przejście będziesz świeżutki.
    Pamiętam ,ze po pierwszych „setkach” zawsze miałem anginę albo dwie. Ekstremalny wysiłek, spadek odporności i każdy wirus ma drzwi otwarte.
    W planie wychodzi mi teraz zmniejszenie objętości o 50%. Zmuszam się, żeby nie robić więcej. Tobie organizm sam to załatwił. To tak w ramach pocieszenia 🙂
    3m się

  30. Kuerti mówi:

    Tkp,

    Jeśli chodzi o poziom profi to 100% racji. Takim „szczytem” specjalizacji dla mnie były historyjki o kolarzach, którzy zawsze wjeżdzali windą, żeby tylko nie niszczyć mięśni wchodząc po schodach. Może i zabawne, ale to tylko świadczym o tej potężnej specjalizacji.

    Co jakiś czas na forach biegowych ludzie pytają się o rower, jak wpływa na trening itd. Niektórzy odradzają jazdę – bo niby krok się skraca itd. Ok, jeśli ktoś jest profi niech jeździ windą, taksówką itd. Ale nam amatorom to pewnie na dobre wyjdzie.

    A tak koncentrując się na naszym „problemie” to myślę, że łatwiej pogodzić bieganie na ulicy jako treningu pod setki niż odwrotnie. Pierwsze przejście nas wzmacnia, możemy dzięki startom na ulicy robić lepsze wyniki na maratonach pieszych. Odwrotnie też sobie pobiegamy, bo dlaczego nie? Ale wyników nie zrobimy lepszych ani trochę, chyba, że jesteśmy takimi ludźmi, o których napisałeś. No ale to są absolutne wyjątki.

    A co do GSS…

    Hmm… Powiem szczerze, że już się umówiłem z Piotrkiem na przyszły rok, razem spróbujemy pokonać ten morderczy dystans. Wątpie czy zrobimy to poruszając się cały czas razem, Petro jednak jest mocniejszy ode mnie. Ale teraz sobie tak pomyślałem, że jeśli ja z Petro wybierzemy się, któregoś pięknego dnia do Paczkowa, Beton we wcześniejszej dyskusji coś wspominał o podobnej próbie, a teraz Ty „straciłeś zmysły” 😉 to dlaczego by nie zrobić z tego jakichś nieoficjalnych zawodów?

    Wiecie, jedziemy sobie w któryś dzień do Paczkowa, załatwiamy sobie support i próbujemy pokonać GSS? Ewentualnie ktoś reflektowałby na taki niezobowiązujący spacerek? 🙂

    Ryba,

    Z tą świeżościa to zawsze jest problem, zwykle trenujemy za dużo, a na pewno ja i zamiast przed startem odpoczywać to dodatkowo się katujemy. Miałem ambitny plan, żeby maksymalnie odpocząć przed Przejściem, dlatego aż tak mocno się tym nie przejmuję.

    A Ty luzujesz już zupełnie do Przejścia? Te 50% brzmi strasznie, też musiałbym się zmuszać, żeby nie trenować więcej 😉 . Ja myślałem, żeby skoczyć jeszcze w góry na 3 dni, przyzwyczaić nogi do podchodzenia i generalnie innego wysiłku niż po płaskim

  31. Ryba mówi:

    Kuerti
    Pierwszy raz wprowadzam tak radykalne zmniejszenie przed startem (tak to jest jak się człowiek naczyta teorii). W uproszczeniu: ten tydz. mniej o 50%, następny 25% i ostatni 75% mniej w stosunku do normy.
    Nie jest lekko 🙂 Ma to też dobre strony można więcej poświęcić na przebieżki czy krótkie OWB3.
    Na razie czuję się dziwnie ale wierzę mądrzejszym od siebie:). Efekty niedługo.
    Na wyjazd w góry nie mam szans ale w najbliższy weekend 20- 30k marszobiegu aby przypomnieć sobie chodzenie i wypróbować torbę na przód http://napieraj.pl/sklep/product_info.php?cPath=10&products_id=189
    Musiałem czymś uzupełnić moje 10L jak na tą długość bez przepaku.

  32. Kuerti mówi:

    Ryba,

    Tak na chłopski rozum, jeśli robisz taką redukcję (to chyba tapering się nazywa) to chyba powinieneś wcześniej robić duże przebiegi, no nie? Bo jeśli biegałeś 50km tygodniowo, to wyjdzie Ci odpowiednio 25, 37,5km (w tym tygodniu zwiększasz objętość tak?) i wreszcie 12,5km. Kurde malutko.. Psychicznie chyba ciężko znieść trening na takim kilometrażu jeśli w perspektywie czeka na Ciebie 145km wyrypa… Ale może coś w tym jest?

    Umówimy się na tekścić podsumowujący po Przejściu? Opisałbyś jak ta redukcja sprawdzi się (bądź nie 😉 ) w praniu? Bo jeśli to działa to na pewno pomógłbyś wielu osobom, które z przerażeniem w oczach decydują się na zmniejszanie kilometrażu (np. ja 😉 ).

    Kurde, nie zaciekawie wygląda ta torba, tzn. nie wyobrażam sobie jak można sobie coś tam doczepiać i biec z tym. Przypomina mi się patent (a raczej jego przeciwieństwo) Zbyszka Skierczyńskiego na którejść Masakrze. Wziął dwa plecaki… Jeden założył właśnie na przód, drugi normalnie na tył. W tym pierwszym miał rzeczy na przebranie. Biegliśmy początek razem, jakieś 30 km, po czym Zbyszek zaczął słabnąć (a to taki gość, który jeszcze gorzej rozkłada siły niż ja 😉 ) i się roztaliśmy. Koniec końców zrezygnował i nawet nie wykorzystał tych ciuchów z dodatkowego plecaka…

  33. Ryba mówi:

    Kuerti,
    (Mała ale zasadnicza poprawka: trochę więcej przebieżek czy dodatkowe małe BC3 to tylko mój pomysł. W okresie odpoczynku radzi się ograniczyć lub z rezygnować z wysiłku beztlenowego.)
    Właśnie chodzi o to, że redukcja jest niezależna od ilości przebiegniętych kilo, pod warunkiem, że trening był realizowany wg planu. Dotyczy okresu bezpośredniego przygotowania startowego. W oryginale jest jeszcze gorzej bo 60%, 40%, 75%. Plan zakłada też np 110% w poprzednich tygodniach. W prostrzej wersji to po prostu 50% co 3 tygodnie.
    Wszystko w celu regeneracji. Na razie wierzę na słowo 🙂
    Poza tym jeżeli ktoś ma tak szybkie przemiany energetyczne jak ja, to najlepiej jak jest na lekkim „głodzie biegowym”.
    Wszystko ma sens ale tak samo jak ty mam z tym problem mentalny. Jak można wyjść tylko na 4 czy 5 km :)? Problem jest chyba tylko za pierwszym razem i tylko w głowie.
    Torba. Na żywca wygląda lepiej. Taka większa saszetka + siateczki, które można/ nie trzeba wypełniać. Do mojego plecaka (10L to tylko na metce 🙂 ) poza kamelem nie dużo się już zmieści. Jak się zapakuje tak jak na zdjęciach z Maratonu Piasków to fakt, biegać trudno (szczególnie z tą butelką na górze) ale Przejście robię po dłuuugiej przerwie, więc jak będzie bieg to tylko gdy będą siły po 100 km.
    Dotychczas używałem większej saszetki biodrowej (przy biegu jednak „lata” i chowałem ją pod bluzę) a tutaj jest inne mocowanie. Na 100k i z przepakiem rzecz niekonieczna (choć przydaje się mieć najważniejsze rzeczy z przodu jak w twoim salomonie). Przejście musiałem mieć dodatkowych kilka litrów.

  34. petro mówi:

    Tkp napisal:”Tak właśnie chciałem zauwazyć w kwestii głównej watku że nie ma szansy ( poza specyficznymi przypadkami osobowymi )łączyć biegów ulicznych i biegów terenowych a w szczególności długich biegów na orientację i ultramaratonów.”

    Niestety, choc chcialbym, nie moge sie zgodzic.
    Najlepsi ultrasi terenowi maja niesamowite czasy na asfalcie. Czolowka klasycznych biegow alpejskich to byli zawodnicy na dyszkę. W UT Mont Blanc na podium sa mistrzowie Francji i Niemiec na setke. Wyniki w maratonie maja znaaacznie ponizej trojki, z ktorej kazdy z nas bylby dumny.
    Tak wiec kicha. Prawdziwa buła techniki się nie boi. Jak ktoś sobie wytrenował moc, to ją ma.

  35. sebas mówi:

    tez z polprzypadku debiutowalem w 1/2marat w czerwcu i calkiem mi sie podobalo. trasa na jurze, dosc urozmaicona, 350m przewyzszenia, duzo podbiegow, zbiegow. zakladam, ze za rok tez tam pobiegne. Kuerti, nie mow, ze ci sie nie podobalo z perspektywy czasu 🙂 mi satysfakcje sprawia danie z siebie 90-95%, nawet jesli czas jest slabszy, ma sie swiadomosc, ze nie dalo sie dupy

  36. Kuerti mówi:

    Sebas,

    Zdecydowanie mi się podobało i chcę więcej! Ale teraz wszystko się rozbija o czas i priorytety. Nie mam kiedy wcisnąć jakiegoś biegu, ale marzy mi się szybka dyszka. Bieg prawie na maksa to inspirujące doświadczenie.

    Ps. Witam po wakacjach 😉

  37. Paweł mówi:

    Grzesiek!

    Ja jeszcze wracam do GSS. Pytałeś czy ktoś nie chciałby z wami spróbować zrobić tego wiosną. Jestem wstępnie zainteresowany choć trudno mi powiedzieć co będę wtedy robił i gdzie będę. Oczywiście nie jestem żadnym wymiataczem i wcale nie liczę że go przejdę. Chciałbym po prostu przekonać się, czy padnę po 100, 150 czy 200 kilometrach. I w ogóle jak to wygląda w praktyce. Nigdy nawet nie wędrowałem tym szlakiem.

    Mam prośbę: daj znak na blogu kilka tygodni przed waszą próbą, że coś takiego robicie i czy ktoś nie chciałby się dołączyć. Może się zdecyduję.

  38. Kuerti mówi:

    Z tym GSS to tak wyskoczyłem jak Filip z konopii, nie wiem co na to Piotrek. Znając go to pewnie wyskoczy z próbą na kilka dni przed i tyle będzie z tego 😉 .

    W sumie ja też wolałbym z tego nie robić wielkiego halo. Choć, jedna próba została już podjęta – pomysł chwycił i są potencjalni naśladowcy, więc może nie ma co się już kryć i obawiać o porażkę?

    Wiem jedno, chcę podjąć się tego wyzwania… Osoby zainteresowane pomysłem na pewno dostaną znać odpowiednio wcześniej gdyby coś się „kroiło”…

  39. radecki.m mówi:

    do przyszłego czerwca to sporo czasu… -apropo GSS; ale ja z pewnością podejmę się próby, lecz pewnie indywidualnie i bez supportu 🙂 Spodobała mi się taka forma solo 😀

  40. Paweł mówi:

    Ja indywidualnie pewnie miałbym mniejsze szanse na dojście dalej. Łatwiej było by mi się poddać. Jakieś takie nieformalne zawody, start w grupie chyba bardziej by mnie motywowały.

  41. Yanek mówi:

    Zgłaszam się do castingu na support (że tak się z angielska wyrażę). Jeśli będę znać datę z jakimś ludzkim wyprzedzeniem to macie jedną osobę i jeden samochód do pomocy. Sam nie wystratuję, przyczaję się na razie, powiększę odpowiednio moje buły i za rok Was pokonam :]

  42. Kuerti mówi:

    Zaraz panowie, to jakieś zapisy już trzeba robić, co by miejsc dla wszystkich starczyło 😉 .

    Napisałem mejla w tej sprawie do Piotrka, chcę poznać jego zdanie. Moje jest takie, że fajnie byłoby zrobić sobie taką małą towarzyską imprezkę, bez napinania się, każdy startuje na własną odpowiedzialność i napiera tak długo na ile starczy mu sił…

    Cieszy mnie takie zainteresowanie 🙂 . Nagle okazuje się, że każdy chce się zmierzyć z GSS lub chociaż w jakiś sposób pomóc innym (Yanek wcieliłby się w ponurą postać grabarza, zbierałby niedobitków 😉 ).

  43. memor mówi:

    Ad GSS – także bym się podłączył na fragment, później mogę robić za support.

  44. Kuerti mówi:

    Ów pęd ku samozagładzie jest zastanawiający, nieprawdaż? 😉 .

    Memor, witamy w gronie szaleńców! Niedługo będzie trzeba ogłosić koniec zapisów, choć przecież nic jeszcze nie jest ogłoszone. 😉 . Chyba, że ktoś ma jakiegoś dużego busa…

  45. memor mówi:

    busa nie mam ale druga osóbówka będzie…acha i ja o tym bardzo poważnie 🙂

  46. Kuerti mówi:

    Ja wbrew pozorom również mówię o tym bardzo poważnie. Głupio byłoby zmarnować Wasz entuzjazm (nie wiem tylko czy ów nie będzie malał proporcjonalnie do zbliżania się terminu próby 😉 ) więc za jakiś czas (raczej dłuższy, do maja-czerwca jeszcze wiele dni) możecie spodziewać się pierwszych informacji o GSS Challenge… Podyskutujemy wtedy o tym jak miałoby to wyglądać, kto chciałby wziąć udział, kto mógłby „posuportować” itd.

    Na razie umówmy się, że pomysł zamrażamy (niedługo Przejście, dla mnie ten start da mi odpowiedź na pytanie, czy GSS w 72h to absolutny kosmos czy rzecz tylko prawie niemożliwa 😉 ), ale oczywiście za kilka miesięcy wracamy do niego, moja w tym głowa!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA