Adventure Racing no image

Opublikowany 2 kwietnia 2011 | autor Grzegorz Łuczko

19

On Sight 2011: Relacja

Długo mnie tutaj nie było. Nie wiem więc od czego zacząć, może od tego, że mam wrażenie, że kręcę się w kółko? W tym sensie, że znów chciałbym napomknąć o sprawach ważnych i ważniejszych. O tym, że cały czas brakuje mi czasu, albo może po prostu brakuje mi umiejętności samoorganizacji, jeśli można to tak określić.

Praca na własny rachunek, zwłaszcza, gdy mówimy o pracy w domu, wbrew pozorom nie jest taka fajna, na jaką się wydaje na pierwszy rzut oka. Zostawmy to jednak, może za jakiś czas napiszę kilka słów o tym jak mi się wiedzie przy prowadzeniu Natural Born Runners, a tymczasem wypadałoby zdać relację ze startu w rajdzie przygodowym On Sight. W kolejce jest jeszcze tekst z Maniackiej Dziesiątki, a przecież już jutro rano biegnę po raz drugi w poznańskim półmaratonie. To nie jest więc tak, że nie mam o czym pisać, nie. Blog świeci pustkami z innych powodów. Zostawmy je jednak w spokoju. Wróćmy do Lubniewic…

Byłem tam kiedyś. Uwierzycie, że to było 4 lata temu? Szmat czasu! Zajeżdżamy (ja i Piotrek Szaciłowski) na miejsce późno. Mamy jakąś godzinę z hakiem do startu, a pogrążeni jesteśmy w totalnej rozsypce. Bezładnie pakujemy rzeczy na przepak, ustalamy taktykę i w ostatniej chwili ruszamy na ryneczek, skąd za chwilę wystartujemy na trasę SPEED.

Przypominam sobie poszczególne miejsca, które widziałem 4 lata temu. Jezioro, na którym pływaliśmy rowerem wodnym, domki kempingowe, w których mieściła się baza rajdu, zresztą to ten sam kemping… No i oczywiście ryneczek.

Na 5 minut przed startem dostajemy mapy w ręce. Szybko ustalamy wariant, a po chwili już biegniemy w tłumie czołówek, próbując wydostać się z miasta. Zawsze jestem pod wrażeniem tego momentu przejścia, to dzieje się tak szybko, stoisz na linii startu, odliczasz w myślach sekundy do godziny zero i nagle biegniesz/jedziesz. Tak po prostu.

Początek postanawiamy pobiec razem z zespołem Inov8. Piotrek kontroluje mapę, ja również – nie trwa jednak to zbyt długo. Gdy wpadamy w las nagle w chłopakach odzywa się jakiś dziki szał. Pędzą po krzakach z taką prędkością jak gdyby biegli na 5 czy 10km, a nie startowali w kilkunastogodzinnym rajdzie. Z początku jeszcze jest OK, ale po kilku minutach zaczynam czuć, że się „gotuję”. Po 2km biegu?! Nie jest dobrze.

Tempo jest szalone. No i ten teren, biegniemy po krzakach, zbiegamy po wykrotach, podbiegamy pod strome zbocza. Fantastyczne uczucie nieskrępowanej niczym wolności biegu. Przez chwilę daję się ponieść temu uczuciu, szybko jednak zostaje ono zastąpione przez zmęczenie i myśl „przecież ja tak długo nie pociągnę!”. Dopiero gdy dobiegamy do pierwszego punktu nieco zwalniamy. Początkowy szał minął, próbujemy znaleźć swój rytm.

Ze zdziwieniem, ale i z ulgą odkrywam, że szybko się regeneruję. Spokojne, równe tempo uspokaja mnie. Zbieram siły. Z każdym kilometrem jest coraz lepiej. Podbijamy kolejne punkty i przemierzamy pagórkowate lasy. Cały czas biegniemy w czwórkę, my i Inov8. Głównym nawigatorem jest Marcin Krasuski, który w pokazowy sposób udziela nam lekcji nawigacji. Do rowerów dobiegamy jako 4 team.

Właściwie w tym sezonie nie planowałem startów w rajdach, więc i nie trenowałem roweru. Dopiero gdy jakiś miesiąc przed On Sight dałem się namówić na wspólny start z Piotrkiem, wybrałem się kilka razy pojeździć. Nie czułem się za specjalnie, ale tutaj i tak głównie liczyła się nawigacja, popełniając błędy i tak nie nadrobilibyśmy ich mocną łydką.
Do kolejnego etapu czekał nas prosty przelot. W średnim tempie dojeżdżamy na rowerową jazdę na orientację. Przed nami jakieś 10km scorelaufu.

Po szalonym biegu na orientację wreszcie zaczynam odnajdywać się na mapie – tutaj złamaliśmy tę zasadę, ale generalnie staram się początek robić czujnie, żeby „wejść” na spokojnie w mapę, nie popełnić głupich błędów. Jak wpadnę w rytm, to nawigacja idzie mi sprawnie. No, względnie sprawnie.

Ubrany jestem na lekko. (Kilka słów wyjaśnienia a propos linków – kierują do Natural Born Runners, którego jestem właścicielem, no i jako szef całego projektu staram się sprzedawać to, co z ręką na sercu mogę polecić innym biegaczom/rajdowcom. Jeśli więc linkuję do jakiegoś produktu w NBR to znaczy, że jestem w pełni przekonany o jego jakości) Ciepła koszulka Crafta, bluza New Balance i na to kamizelka od bluzy Dobsom R90. Przy tej temperaturze, kilka stopni powyżej zera, bez deszczu, jest idealnie. A przynajmniej jest do czasu…

Nawigujemy czujnie. Liczymy odległości, często spoglądamy na mapę. Punkty wchodzą gładko. To cholernie motywujące, gdy nawigacja idzie bez problemów. Oczywiście do czasu. Mijamy skręt w prawo, pakujemy się niepotrzebnie w las z rowerami, błądzimy kilka minut i.. i wracamy z powrotem na drogę. Po chwili znajdujemy właściwe odbicie i mamy PK. No nic, takie błędy wpisane są w rajdowanie.

Etap kończymy razem z chłopakami z PocoLoto AT (Tomkiem i Karolem) na 5 miejscu, czyli jest dobrze. Przed nami 10km bieg na orientację. Kilkanaście PK do podbicia i wymagająca nawigacja. Znów trzeba być czujnym – zresztą, od pierwszy kilometrów On Sight wymagał dużego skupienia. Mimo że trasa liczyła tylko 140km to był to bardzo wymagający rajd – właśnie pod względem nawigacji. No i oczywiście pogody, ale o tym za chwilę.

Na początku biegu żałuję trochę, że zabrałem tę kamizelkę Dobsoma, jest mi zbyt ciepło. Punkty położone są między sobą w bardzo bliskiej odległości, często lecimy po prostu na azymut z jednego PK na kolejny, to był jeden z najfajniejszych odcinków BnO, który przyszło mi „robić” podczas rajdów przygodowych. Trzymamy niezłe tempo, a i punkty wchodzą bez pudła. Dopiero przy pewnej górce mamy niezłą zagwozdkę. Atakowaliśmy punkt od ulicy, bez wyraźnego punktu ataku. Musimy trochę poczesać las i okoliczne wzgórki, żeby w końcu odnaleźć PK.

Tymczasem zaczyna siąpić deszcz, który z czasem przybiera na sile. Tutaj należy się małe wyjaśnienie – do rajdu przygotowałem się, albo raczej nie przygotowałem się totalnie. Wrzuciłem do plecaka kilka batonów, zabrałem picie do bidonów i… i nawet nie wziąłem żadnych suchych ciuchów na przepak. Nie miałem też kurtki. Stwierdziłem, że to będzie krótki rajd, więc polecę go na lekko… I być może ta nonszalancja uszłaby mi płazem gdyby nie ten deszcz…

Gdy nasz wariant poprowadził nas przez pas mokrych choineczek byłem już mokry, a po tej „myjni” byłem po prostu przemoczony. Zrobiło się cholernie zimno. Bieg, owszem, rozgrzewał, ale rower? Gdy do końca etapu zostało już naprawdę nie wiele (w końcówce spotkaliśmy się w kilka drużyn – Lurbel i PocoLoco) zacząłem się zastanawiać co będzie dalej?

Etap kończymy bez zmian, wspólnie z PocoLoco na 5 miejscu. Wsiadamy na rowery i po chwili wiem, że jest źle. O 5:30 nad ranem zwykle jest bardzo zimno – a w przemoczonym ubraniu, przy cały czas mżącym deszczu i podczas jazdy na rowerze jest po prostu cholernie zimno. W perspektywie w zasadzie sam rower, rolki i kajak, czyli etapy, na których trudno się rozgrzać. Trzęsąc się z zimna próbuję przeprowadzić jakąś racjonalną kalkulację. Telepie mną, pada deszcz, jest zimno, do końca rajdu same „zimne” etapy, no i gwóźdż do trumny – brak suchych rzeczy na przepaku. Gdybym miał chociaż kurtkę! A ja tak zupełnie na lekko… Pomstuję na swoją głupotę i… i krzyczę do Piotrka, żeby się zatrzymał.

Piotrek nie protestuje. Wiem, że nie lubi zimna i wcale mu się nie uśmiecha kontynuować rajdu w tych warunkach. Bez zbędnych dywagacji ogłaszamy odwrót w stronę Lubniewic. Po kilku minutach jazdy zsiadam z roweru i biegnę jakiś czas, żeby się rozgrzać, mam skostniałe palce i jest mi bardzo zimno. Nie ma czasu na złość, na poczucie rozczarowania. Te kilkanaście kilometrów drogi powrotnej do Lubniewic pokonujemy telepiąc się z zimna i marząc o tym, żeby się ogrzać.

Złość przychodzi nieco później. Złość, rozczarowanie, zawód. Bo przecież jakkolwiek nie argumentowałbyś wycofu, to wycof pozostaje wycofem. Koniec kropka. Możesz mieć tysiąc powodów, ale koniec końców po prostu nie ukończyłeś zawodów. To jest fakt. Bolesny, cholernie bolesny fakt. Kilka godzin później, snując się na wpół śpiącą po Gorzowie Wielkopolskim w oczekiwaniu na powrotny pociąg to uczucie zawodu trafiło do mnie z podwójną siłą.

Ostatnie 1,5 roku to dla mnie pasmo kolejnych sukcesów. W zasadzie począwszy od nieudanego, hiper nieudanego startu w rajdzie Wisły w sierpniu 2009 roku odnosiłem same sukcesy. Ze startu na start czułem się coraz mocniejszy, byłem coraz bardziej ufny w swoje siły, możliwości. Napisać, że poczułem się zbyt pewnie i to mnie zgubiło to byłby straszny banał, bo wcale tak nie było. Zawsze znałem swoje miejsce w szyku, i w czasach kiedy często zdarzało mi się odpuszczać podczas zawodów, czy kończyć je na przeciętnych miejscach, ale również wtedy, kiedy zacząłem robić dobre wyniki.

Kiedy pojawiły się pierwsze zwycięstwa, czy po prostu rezultaty, z których byłem cholernie zadowolony (ukończone Adventure Trophy na 6 miejscu, czy 11 miejsce na Biegu Rzeźnika). Nie, nie chodziło więc o żadną „wodę sodową”, czy coś w tym stylu. Popełniłem szkolne błędy, po prostu. Nie przygotowałem się do tego rajdu, tak jak powinienem to zrobić. Zgubiło mnie kiepskie zorganizowanie. Nie ma sensu dorabiać do tego żadnej ideologii – popłynąłem na tak oczywistych sprawach jak spakowanie kurtki, czy zabranie suchych rzeczy na przepak (zwłaszcza przed kajakiem, na którym zwykle jest zimno!).

Po porażce na On Sight nie zwątpiłem w swoje siły, nadal czuję, że wreszcie jestem gotów startować na wysokim poziomie. On Sight to był krok w tył, być może potrzebny krok w tył, żeby zrobić dwa kolejne do przodu. I tego właśnie się trzymam. Wyciągam wnioski i po prostu trenuję dalej. A odkuję się już jutro podczas półmaratonu poznańskiego, to będzie mój trzeci start na tym dystansie. Zacząłem od 1:40 w Szczecinie (2008), rok temu nabiegałem 1:33 (2009) w Poznaniu, a jutro?

A jutro liczę na wynik 1:28-1:29…

Zdjęcie: Aleksander Jasik


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



19 Responses to On Sight 2011: Relacja

  1. Paweł mówi:

    W półmaratonie 1:36? Albo było za gorąco albo za szybko zacząłeś? Co poszło nie tak? Jaka tam jest trasa półmaratonu bo nigdy nie biegłem: mocno pagórkowata?

    Sprawdziłem z ciekawości w tabelach Danielsa, wynik 39 min na dychę powinien się przełożyć na 1:29 w półmaratonie. Coś czuję że to pogoda..

    Pozdrawiam

  2. Adamo mówi:

    Nie tak prosto z kalkulatorami, bo trzeba jeszcze pod dystans zrobic specjalistyczny trening i… rozgrzewke 🙂
    Dwa to pewnie bylo na poczatku za szybko, (bo nie bylo rozgrzewki).
    A trzy to zmeczenie po kilku prawie tydzien po tygodniu startach w zasadzie bez solidnej (kontuzja) zimowej bazy.
    Grzesiek, doszedles do pewnej sciany, ktora spokojnie mozna przeskoczyc za pomoca silnych nog. Ale latwiej bedzie ja obejsc mniejszym nakladem sil – uzywajac glowy 😉

  3. Kg mówi:

    powinien się przełożyć ale do tego tak jak napisał Adamo trzeba by zrobić bps a nie szlajać się na onsightach. Bieganie poniżej 1:30 to jest już szybkie bieganie i rajd wcześniej przynajmniej dla mnie zdrowo zamulał mnie. Tak czy inaczej wstydu nie ma Grześ

  4. Kuerti mówi:

    Dzięki chłopaki za wsparcie 🙂

    Faktycznie nabiegałem 1:36 z sekundami. Pogoda oczywiście mogła mieć wpływ na nieco słabszą dyspozycję, ale przyczyn słabszego startu upatrywałbym w tym co napisali Adam i Kazig, czyli brak treningu pod półmaraton i niepotrzebny start (w kontekście dzisiejszej połówki) w On Sight.

    Rozgrzewkę to mieliśmy spiesząc się na start 😉 . Czy za szybko? 1km po 4:30, później kolejne już w tempie na 1:30 czyli po 4:15 – teoretycznie takie tempo powinno nie sprawiać mi większych problemów, 2 tygodnie temu pobiegłem dychę po 3:58-3:59. A jednak historia z tamtego roku znów się powtórzyła.

    Rok temu również wystartowałem w Maniackiej Dziesiątce (czas 41:14), tydzień później przebiegłem ponad 30km na Rajdzie Dolnego Sanu, a w kolejnym tygodniu pobiegłem półmaraton (1:33).

    W tym roku było identycznie, z jeszcze mocniejszym akcentem w środku – On Sight. Najpierw Maniacka – 39:44 (progres 1,5 minuty), później ten nieszczęsny OS (zarwany weekend, lekkie przeziębienie po zawodach), no i dziś półmaraton – 1:36.

    Do tego doliczę jeszcze Włóczykija 2 tygodnie przed Maniacką. Wnioski? Nie potrafię biegać półmaratonów – 3 kolejny start, który po prostu doczłapuję do mety (na Maniackiej 2 razy po prostu leciałem do mety jak na skrzydłach, pełno sił na finisz, a tutaj niezdarne przebieranie nogami mimo fantastycznego dopingu kibiców, zarówno połówka jak i maraton mają kapitany finisz). Dlaczego nie potrafię? Brak mi treningu pod połówkę, siły biegowej, drugiego zakresu.

    Ale gwoździem do trumny był jednak brak odpoczynku. Myślę, że gdybym po Maniackiej na spokojnie przyłożył się do treningów i nie wypadł z rytmu przez OS to nabiegałbym te 1:28-1:29.

    Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony, bo na 7km chciałem zwyczajnie zejść z trasy 🙂 . Dociągnąłem do końca i odkryłem coś, co już chyba nieco zapomniałem. Samo ukończenie zawodów to JUŻ JEST SUKCES!

  5. Paweł mówi:

    Eee.. tam, ja nie wierzę w tym przypadku w żaden specjalistyczny trening pod półmaraton. Szybkość jest bo na dychę Grześ te 40 min złamał, wytrzymałość jest bo biega pięćdziesiątki a na mecie twierdzi, że się mało zmęczył 🙂 Nic mu tam więcej nie potrzeba oprócz ładnej pogody i ODPOCZYNKU. Właśnie, odpoczynku. Macie rację, chyba tu tkwi problem.

    Wystartuj sobie Grzesiek za parę tygodni w jakimś innym półmaratonie tylko wrzuć wcześniej na luz..

  6. Kg mówi:

    między 10k a półmaratonem jest przepaść, tak na marginesie 🙂 i już nawet nie chodzi o to że glikogen się kończy. dychę łatwiej przeciągąć nawet jak się trupa w pójdzie nawet na poćżatku jak już widać metę. A na 21k trzeba k. wytrzymać niewiele wolniej a wiele dłużej, warto pobiec kilka razy drugi zakres, tempo run, przygotować maszynę do jazdy

  7. Paweł mówi:

    Kg,

    Ale zobacz, niedawno Grzesiek pobiegł 10km tempem poniżej 3:59/km tu chłopina chciał schodzić z trasy na 7 kilometrze biegnąc tempem 4:15/km. Zauważ duży spadek formy (chwilowy mam nadzieję) i to jeszcze przed 10 kilometrem. Nie ma co tego tłumaczyć że tamto była dycha a to półmaraton, coś zupełnie innego.

    Moim zdaniem ewidentnie mu tego dnia nie leżało szybkie bieganie i tu akurat nie był problem w specjalistycznym treningu choć ten też by się przydał. Może Grześ się przestartował lub przetrenował, może było ciepło, może przesilenie wiosenne, może zjadł nie to co powinien. Wydaje mi się, że jak by był w takiej formie jak na maniackiej kilka tygodni wcześniej to mogłoby mu się udać.

  8. Adamo mówi:

    ->Kg
    „(…)i już nawet nie chodzi o to że glikogen się kończy (…)”
    He he. Wlasnie wczoraj pomyslalem, ze wlasnie glownie o to chodzi, ze glikogen sie konczy.
    Na 10K wystarczy, na rajdy glownie idzie to z tluszczy i z przekasek (no wlasnie … jak dozywianie na trasie?). A na polmaraton trzeba miec tego glikogenu zatankowanego po uszy.

  9. jip mówi:

    Auć Kuerti, strzał w stopę 😉
    Los nagradza przygotowanych!

    Różnica jednego polarka 200 w plecaczku (zimny Harpagan), lub decathlonowego p/deszcza(teraz). Obie rzeczy ważą tyle co paczka papierosów i kosztują ze 30 zyka.

  10. hiubi mówi:

    Glowa liczy się, a nie tylko nogi.
    Głową ( a raczej jej brakiem ) przeputałeś Onsajta. Start w połówce tydzień później był całkiem bez sensu, z któregoś z tych startow powinienes był zrezygnować. Znowu głowa zawiodła. Albo rajd, albo dobry wynik na dwie dychy.
    Na pocieszenie – za trzy cztery tygodnie powinieneś być dobrze przygotowany pod rajd.

  11. Maciej mówi:

    Jaki rajd jest w planach, Panowie?

    Moim zdaniem grafik startowy miałeś zbyt napięty aby zrobić życiówkę w 1/2 maratonie.

    Pogoda to druga sprawa. Jeżeli to był pierwszy ciepły dzień to miałeś pecha. Organizm musi się przestawić, tak myślę.

    Ja pobiegłem 1:57:01 w Warszawie ale pogoda była idealna. Było ciągle zimno. W ten weekend (było już ciepło) miałem biec w Falenicy „górską 10 k”. Nie pobiegłem, bo wypadła przeprowadzka. Ale byłem na treningu. Był to pierwszy „ciepły” trening i było mi ciężko.

    Jeżeli pisanie bloga sprawia jakiś kłopot, to ja bym chyba wziął na wstrzymanie. Zrobił sobie przerwę. Dał sobie i innym zastęsknić.

    Sukcesów!

    Maciej

  12. Kg mówi:

    Adamo
    Zatankowanie glikogenu po uszy nic ci nie da, w zależności od wytrenowania potrafi starczyć na dłużej lub krócej, u mnie 50min, potem było charakterystyczne osłabienie krótko i po jakimś czasie włączało się zssanie. między innymi po to się biega w2 żeby doskonalać przemianę z tłuszczów, która potem następuje

  13. Kuerti mówi:

    Na pewno wystartuję jeszcze w tym roku w półmaratonie, jestem pewien, że stać mnie na te 1:28, więc spróbuję nabiegać taki wynik. Odpoczynek będzie kluczowy, ale jednak to nieco szybsze bieganie na treningach też się przyda.

    Jip,

    Grunt to wyciągnąć wnioski 😉 .

    Hiubi,

    Widzisz, Tomek Kowalski, z którym startowałem na Masakrze i w czerwcu biegnę Rzeźnika, zrobił świetny wynik na OS (3 miejsce Men) i teraz nabiegał 1:29. Możliwości mamy podobne, u mnie prawdopodobnie wyszedł brak dostatecznego odpoczynku. Za dużo startów w zbyt krótkim czasie i na zbyt różnych intensywnościach (długi, wolny Włóczykij, bardzo szybkie 10km, wyczerpujący fizycznie start na OS i teraz szybka półówka), nie dałem rady sprostać takiemu „zestawowi” obciążeń.

    No nic, lekcja wyciągnięta. I masz rację, za 3-4 tygodnie będę jak nówka sztuka 🙂 .

    Maciej,

    Ja żadnych rajdowych planów nie mam.. bo nawet za bardzo nie ma gdzie w Polsce postartować w najbliższym czasie…

    Pisanie bloga.. to kwestia samoorganizacji, która u mnie cały czas kuleje. Chcę pisać, mam o czym pisać, ale jakoś nie ma kiedy. A brakuje mi blogowania na „full time” 🙂 .

  14. jip mówi:

    Sorry za off topic, ale właśnie się dowiedziałem 🙂
    http://www.wloczykij.com/index.php?plik=pokaz&pokaz_ID=555&pokaz_kat=i
    Kto ma ochotę na małe co nieco w Szczecinie w tę niedzielę 10/04, może się zgłaszać mailowo do piątku 08/04.
    Kuerti, gdzieś mi lub tobie wyparował link do kalendarium startowego, więc pisze akurat tu bo pod ręką.

  15. Adamo mówi:

    Zgadzam sie, ze na szybkich biegach organizm uczy sie umiejetnosci czerpania energii z tluszczy przy udziale weglowodanow (wrecz oszczedzania glikogenu) i o czym nie byla mowa odpornosci na zakwaszenie.
    Glikogenu w miesniach moze byc od 200 g u nietrenujacych zas 500-600g i wiecej u sportowcow.
    To okolo 2000 kcal samych weglowodanow. Wiadomo, ze na polmaratonie zdecydowanie ponad polowa z wydatkowanej energii idzie z tluszczy ale nadal znaczna czesc to glikogen. Ktory trzeba posiadac i do ktorego organizm musi sie „madrze” dobierac.
    To wlasnie tez sie trenuje na specjalistycznych treningach. Rowniez umiejetnosc wypstrykania sie na treningu z glikogenu aby pozniej odbudowac jego zapas w nadmierze.
    Do tego najlepszym sposobem w niemadry sposob pozbycia sie glikogenu jest dlugi rajd na tydzien przed maratonem. Pozniej wystarczy np. tylko niedojesc…
    Faktem jest tez, ze im wyzszy poziom i organizm starszy tym wiecej specjalistycznych trenigow potrzeba.
    3 dniowa dieta wysokoweglowodanowa przed startem poprzedzona bodzcowymi treningami to podstawa.
    Nie zgadzam sie, ze glikogenu wystarcza na krotko.
    Robilem spokojnie 2 godzinny triathlon olimpijski na samych izotonikach: 0.5-1 litra Isostaru ale tydzien przed stosowalem najpierw ograniczenie wegli a potem 3-dniowe ladowanie.
    Start na ulicy na konkretnej dlugosci trasie to jak Formula 1. Prosty blad w sztuce kosztuje czasami wszystko. Np.:
    -w zlym momencie przed startem zjedzone weglowodany (banan, baton itp) oznaczac moga spadek cukru we krwi zaraz po starcie-przytkanie
    -za duza przerwa miedzy startem a ostatnim posilkiem-ssanie na koncu-brak energii
    -niedojadanie na 3 dni przed startem – brak glikogenu
    Na rajdach analiza bledow jest trudniejsza. Do tego bledy, ktore moga byc kluczowe na szosie na rajdzie beda mialy mniejszy wplyw na wynik.
    Start na szosie to dobra lekcja wykorzystania teorii treningu w praktyce a potencjalnie mniej wydolny na trenigach zawodnik moze wygrac z lepszym ktory popelnil bledy w okresie przedstartowym.

    p.s. niestety dochodzimy tutaj do pytania na ile start ma byc fajny i na luzie a na ile zaprogramowanym jak maszynka zmierzaniem do celu i wyniku.
    Wysokie poprzeczki jednak chyba wymagaja profesjonlanego podejscia.

    p.s.2 gdybysmy mieli system liczenia czasu osiemdziesiatkowy to Kuerti spokojnie zlapal by sie w jedna i pol godziny (1h40′) 😉 i nie bylo by o co zawracac glowy 😀

  16. hiubi mówi:

    Adamo
    „tydzien przed stosowalem najpierw ograniczenie wegli a potem 3-dniowe ladowanie.”
    pytanie na odrobinę inny temat, bo ogólnie jestem lajkonikiem z fizjologii: czy powyższa dieta ma sens przy wysiłku rzędu 10-15 godzin? jakie odżywianie poleciłbyś w ostatnim tygodniu?

  17. Adamo mówi:

    Hiubi,
    Szczerze to nie wiem. Zreszta przez ostatnie lata troche moich pogladow opieranych na treningu do triathlonu (olimpijski) musialem zweryfikowac na podstawie Waszych rajdowych doswiadczen i kilku moich startow.
    Myslac glosno… w ogole ograniczenie weglowodanow od 6 do 3 dnia przed startem jest ryzykowne. Ma ono na celu wyczyszczenie sie z weglowodanow po to aby pozniej organizm mogl ich zaladowac jeszcze wiecej. Wywolanie „stresu” fizjologicznego. COs w stylu superkompensacji.
    Ale co sie stanie jak zrobimy to za bardzo? (Tym bardziej ze w te dni przypadaja jeszcze 1-2 mocne akcenty). Mysle jednak, ze na pewno tylko ladowanie weglowodanami nie zaszkodzi przed rajdem. Odzywianie wiec powinno byc normalne z uwzglednieniem wiekszej ilosci weglowodanow w 3 ostatnie dni.
    Warto tez zapoznac sie z pojeciem indeksu glikemicznego. Tzn. dostarczac weglowodany zlozone ktore sa powoli trawione i odkladane w glikogen a nie proste cukry podbijajace insuline i odkladane w tluszcz. Wazne w rajdach chyba jest zaplanowanie ostatnich/ego posilku przed startem i w trakcie z uwagi na przyswajalnosc, blonnik (klopoty zoladkowe), nie przeciazanie ukladu trawienia itp. Mysle ze warto siegnac do diety triathlonistow startujacych w IM.
    Dla amatorow to tez jest przeciez od 9 do kilkunastu godzin.
    Swietnie opisuje to Friel w „Triathlon biblia treningu”.

  18. hiubi mówi:

    dziękuję za odpowiedź

  19. Kuerti mówi:

    Jip,

    Kalendarium już nie jest dalej prowadzone, stąd brak linków.

    Adam, hiubi,

    Tu na pewno również popełniłem błąd, nie stosuję żadnego „carboloading”, a przydałoby się. Następnym razem muszę koniecznie o tym pomyśleć. Dzięki za obszerny komentarz.

    Podoba mi się przy bieganiu na ulicy ten wąski margines błędu, może dzięki temu uda mi się wyplenić tę moją nonszalancję w podejściu do treningu i startów…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA