Adventure Racing no image

Opublikowany 29 czerwca 2010 | autor Grzegorz Łuczko

10

O współpracy słów kilka

Jak zauważyliście piszę rzadziej. Oczywiście, że chciałbym częściej, ale czasu starcza mi tylko na kilka tekstów w miesiącu. Taki stan rzeczy utrzyma się przez najbliższe miesiące, a może i zasada „jeden tekst w tygodniu” zagości na stałe na łamach PK4, nie wiem, zobaczymy. Bloga na pewno nie porzucam, ale wiecie jak jest, nie zawsze można poświęcić tyle czasu temu, czemu chciałoby się. Dobra, dość tłumaczeń.

Ten rok stoi dla mnie pod znakiem rajdowania z innymi ludźmi. W poprzednich latach większość moich startów to były imprezy, na których trasę pokonywałem samotnie. Przyznam, że odpowiada mi napieranie w pojedynkę. Dlaczego? Bo to ja decyduję o wszystkim, i tu nawet nie chodzi mi o nawigację, ale bardziej o tempo. To ja decyduję o tym jak szybko napieramy, jeśli mam dość, to zwalniam, nikt mnie nie pogania. Jeśli chcę przyśpieszyć, to przyśpieszam, nie muszę na nikogo czekać. Oczywiście w pojedynkę nie jestem w stanie wykrzesać z siebie tyle, ile mogę dać z siebie startując z mocniejszym partnerem. Włóczykij oraz Grassor są tego idealnymi przykładami, sam nie wykręciłbym tak dobrych czasów.

Poza tym w pojedynkę jestem jakby „bardziej na trasie”. Doświadczam mocniej tego wszystkiego, co rozgrywa się w przeciągu tych kilku/kilkunastu godzin. W parze moja uwaga jest podzielona pomiędzy partnera i całą resztę. W zasadzie wszystko rozgrywa się pomiędzy mną, a drugą osobą, albo widzę jej plecy i staram się nadążyć, albo oglądam się za siebie uważając, żeby nie przesadzić z tempem. Jeśli siły są wyrównane, to raz jedna, raz druga osoba nadaje tempo – wtedy też biegnie się albo za czyimiś plecami, albo kogoś prowadzi. To „bycie bardziej” można porównać do samotnych podróży i wycieczek w grupie. Zasada jest ta sama – w pojedynkę otwieramy się na świat, w grupie łatwo o zamknięcie w naszym zespołowym małym światku.

W tym roku udało mi się spróbować każdego z tych wariantów i każdy był dla mnie cennym doświadczeniem. Poniżej garść moich przemyśleń na temat współpracy w zespołach dwuosobowych:

Startujesz ze słabszym partnerem. W teorii to bardzo wygodny układ. Jeśli jesteś tym szybszym lub szybszą, to prawdopodobnie na mecie nie padniesz ze zmęczenia, ale czeka na Ciebie kilka, innych niż fizyczne, wyzwań, którym musisz stawić czoła. Przede wszystkim w tym zestawieniu pracujesz na wynik partnera, a swoje osobiste ambicje chowasz w kieszeń. Z doświadczenia wiem, że każdy z nas ma określone oczekiwania względem danego startu i nawet jeśli decydujemy się na start z kimś słabszym, to często jest tak, że próbujemy mimo to osiągnąć swoje założone cele, zakładając, że „jakoś to będzie”. Przy takim nastawieniu łatwo o frustracje, gdy widzisz, że partner nie nadąża, że kolejni przeciwnicy mijają Was z łatwością, a cenne minuty upływają tak szybko. No i co ważniejsze – forsując własny cel łatwo można „zajechać” drugą osobę.

Poradzić sobie z tym można koncentrując się na drugiej osobie i jej możliwościach, nie szukając celu w konkurencji z innymi, tylko na tym, żeby wykorzystać maksimum możliwości naszego partnera. I to też może być wyzwanie, praca na rzecz drugiej osoby! Obiektywnie możemy osiągnąć kiepski wynik, ale subiektywnie dla kogoś, to może być małe mistrzostwo świata, do którego my dołożyliśmy swoje trzy grosze. Cała zabawa polega więc na tym, żeby utrzymywać takie tempo, które nie zajedzie naszego partnera, ale każe mu wykrzesać z siebie maksimum swoich możliwości. Przyznaję, jest to dość sadystyczne, bo przecież my możemy jeszcze szybciej, a partner z tyłu już nie. Nikt jednak nie mówił, że będzie lekko!

Na pewno nieco inaczej ten układ wygląda w parach mieszanych, kobieta potrzebuje więcej uwagi, troski, ale z drugiej strony jeśli napieramy naprawdę mocno, to niestety nie ma miejsca na przyjemność i czułą opiekę nad drugą osobą. Ból i cierpienie są nieodłączną częścią tej „zabawy”. Chodzi o to, żeby nie przesadzić. Z mojego punktu widzenia wygląda to tak: lubię gdy ta mocniejsza osoba jest wyraźnie z przodu (kilkadziesiąt metrów przede mną). Mam świadomość, że partner z przodu jest mocniejszy, i że gdyby nie ja, to mógłby biec szybciej. To jasne, że chciałbym być tak szybki jak on – dlatego też nie chcę, żeby widział moją słabość i ten wysiłek, który wkładam w bieg. Wolę cierpieć w samotności. Oddalające się plecy są dla mnie wystarczającą motywacją.

Oczywiście nie można przesadzić – jeśli nie widzisz nikogo przed sobą i zastanawiasz się gdzie podział się Twój towarzysz, to nie jest to ani trochę motywujące, raczej wkurzające. Tak samo jak widok partnera, który czeka na Ciebie na końcu podejścia i zniecierpliwionym tonem pyta „co tak wolno?”. Co jest więc zadaniem słabszej osoby? Dać z siebie wszystko! O ile takie jest wspólne założenie, to jasne, że nie zawsze trzeba cisnąć na maks możliwości. Dla potrzeb tego tekstu zakładam jednak, że dobierając się w układ słabszy – mocniejszy dążymy do osiągnięcia maksimum możliwości tego pierwszego.

Dać więc z siebie wszystko i nie zajechać się przy tym. Potrzebne tu doświadczenie, znajomość własnego organizmu, no i przede wszystkim – dumę zostawiamy w domu! Jeśli jest za mocno, to prosimy partnera, żeby zwolnił! Wiem – to nie jest łatwe, ja sam mam z tym problemy, bo przecież jak to tak, mam powiedzieć, że jest za szybko? Żeby zwolnić? Ja?! Tak Ty 🙂 . Na Grassorze nie musiałem tego robić, po prostu zaciskałem zęby i biegłem za Piotrkiem, ale na Włóczykiju na początku szybkiego asfaltowego przelotu rozsądnie poprosiłem o wolniejsze tempo – być może dzięki temu udało mi się później trzymać mocne tempo do samej mety, bo nie dałem się zajechać.

OK, a co robi ta mocniejsza osoba w parze? A raczej czego nie powinna robić. Na pewno wszelka krytyka, marudzenie, okazywanie zniecierpliwienia, frustracji, a nie daj Boże złości, czy gniewu jest po prostu niedopuszczalne. Wolniejszy partner i tak ma przewalone, biegnie z wywieszonym językiem, daje z siebie maksimum, w tej sytuacji okazywanie mu, że jesteśmy niezadowoleni z tempa pogrąży go tylko, zamiast zmotywować. Dobrze gdy szybsza osoba „czuję” to wszystko, co rozgrywa się na trasie, tempo, formę partnera, jego słabsze momenty i chwile mocy. Nie wiem jak precyzyjnie nazwać tę sztukę, pozostańmy więc przy tym „czuciu”. Trzeba po prostu widzieć kiedy nieco spuścić z tonu – kiedy okazać trochę słabości, nawet jeśli w danym momencie czujemy się świetnie, zwolnić kiedy trzeba, przejść do marszu i dać odpocząć partnerowi.

W sytuacji kiedy startujemy z osobą o zbliżonych możliwościach ta współpraca zespołowa jest równie ważna. W układzie słabszy – mocniejszy, ten pierwszy w zasadzie zawsze zyskuje, dzięki silniejszemu partnerowi jest w stanie osiągnąć taki wynik, jakiego sam by nie osiągnął. Ale co najlepsze, jeśli już raz uda nam się „przełamać”, zrobić coś, czego byśmy się po sobie nie spodziewali, to kolejnym razem, nawet już bez szybszego kolegi, to dużo łatwiej będzie nam zbliżyć się do tego wyniku. „Przełamanie” – uwielbiam to słowo. W gruncie rzeczy co któryś start, to jest dla mnie właśnie takie „przełamanie”, zrobienie czegoś, czego jeszcze wcześniej nie robiłem – skok na „wyższy poziom”. Ostatnim takim „przełomem” na pewno jest dla mnie Grassor – wiem teraz, że stać mnie na wiele, nawet jeśli nie jestem odpowiednio przygotowany do zawodów.

Wracając jednak do wyrównanego poziomu. Pamiętam taką sytuację z polskiego Maratonu Piasków z 2006 roku. Ostatni etap, 125km (wcześniej 50 i 75km pierwszego i i drugiego dnia), przed nami 40 kilometrowy odcinek po plaży. Długa prosta, zero nawigacji, po prostu trzeba było to przejść (już nie biegliśmy, a tylko szybko maszerowaliśmy) i tyle. Jesteśmy w czwórkę, ja, Piotrek Szaciłowski, Andrzej Woliński (maratończyk z Wolina) oraz Adam Kędziora (kto pamięta jeszcze Adama? Swego czasu razem z Radkiem Literskim mieli monopol na wygrywanie setek). Trochę obawialiśmy się tego, czy uda nam się pokonać całą trasę, generalnie czuliśmy respekt przed dystansem. Marudziliśmy trochę na tempo, że jest.. za szybkie! Szliśmy w peletonie, jeden za drugim. Osoba na przedzie nabijała tempo i oczywiście mając za sobą trójkę facetów nie chciała okazać się mięczakiem… więc nie tylko nie zwalniała, ale i stale przyśpieszała, aż zmieniała ją następna osoba. Ta na chwilę zwalniała, w końcu było „za szybko”, ale po chwili… znów wracała do poprzedniego tempa i z każdą minutą je podkręcała!

To dzieje się automatycznie – przechodzisz na przód i przyśpieszasz. Reszta po prostu napiera za Tobą. Pokonaliśmy w ten sposób te 40 kilometrów bardzo szybko, a ten odcinek choć z początku wydawał się, że będzie nam się dłużył w nieskończoność (wyobraźcie to sobie, 40 kilometrów w piachu napierając przed siebie! Żadnych wariantów, żadnego kombinowania, ba! tam nawet zgubić się nie można było!). Dlatego, że tak naprawdę nie koncetrowaliśmy się na upływie czasu, czy pokonanych kilometrach. Przez tych kilka godzin mieliśmy raptem dwa zadania, wychodząc na czoło – podkręcać tempo, będąc z tyłu – utrzymać się za grupą. We dwójkę jest podobnie, dajesz zmiany, wychodzisz na prowadzenie i wybierasz drogę, wybierasz linię zbiegu – wbrew pozorom to cholerne ułatwienie dla osoby z tyłu.

Jeśli zbiegasz w trudnym terenie to wybór drogi kosztuje Cię dodatkowe siły, jeśli biegniesz za kimś, to stąpasz po jego śladach, nie tracisz już energii na wybór najlepszego przelotu. Partner wpadł w błoto? Szybka korekta i stawiasz stopę o kilka centymetrów na bok – działasz jak automat. Dając sobie zmiany można fajnie się nakręcać – dając z siebie więcej, niż dałoby się w pojedynkę.

Który układ jest najlepszy? Moim zdaniem wszystkie są dobre, każdy uczy nas czegoś o nas samych. Jeśli napierasz z kimś słabszym, to uczysz się współpracy, stajesz się bardziej wyczulony na potrzeby innych, to przydaje się nie tylko na długich trasach czwórkowych, ale i na co dzień, w pozarajdowym życiu. Biegając z kimś mocniejszym podciągasz się, przekraczasz swoje granice, to procentuje, bo następnym razem, już sam, będziesz mocniejszy. W równorzędnym układzie po prostu pracujecie na swój wynik.

Tyle z moich doświadczeń na temat współpracy w zespołach dwójkowych. O drużynach czwórkowych nie pisałem, bo te 3 starty, to trochę mało, żeby udzielać rad w tym temacie, ale może ktoś z Was rozwinie tę kwestię?


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



10 Responses to O współpracy słów kilka

  1. Adamo mówi:

    Kuerti poruszyles kwestie wspolpracy dot wydolnosci fizycznej a zupelnie pominales temat wspolpracy dot nawigowania. Bystry i czujny partner, wzajemne nawigowanie i szybkie ustalanie wariantow jest przeciez rownie kluczowa sprawa. Moze jakas errata?

  2. Krolisek mówi:

    Moje spostrzeżenie jest takie, że na każdego „słabszego” w parze działa coś innego. Dla jednego szczytem motywacji będą znikające plecy partnera (lub konkurentów!), dla innego słowa pozytywnego docenienia, jeszcze dla kogoś przekorna demotywacja „e, chyba nie damy rady”. „Jak to nie damy?”
    Znam też takich, którzy dla grilla na mecie zrobią wszystko. Takim wystarczy powtarzać „już za 100 km będziemy grillować” 😉

  3. Kg mówi:

    Cóż najlepsze jest to przypominanie o jedzeniu co jakiś czas. O jedzeniu przypominam tez przed trudniejszym punktem i przed zadaniamy specjalnymi. Piciu.
    Identyfikacja trudniejszych punktów, intensyfikacja nawigatora przed nimi, nawigatorowi się to chyba zlewa w całość, natomiast komuś z boku łatwo to wyłapać.

  4. Kuerti mówi:

    Adamo,

    W wolnej chwili postaram się napisać nw sprawie wspólnej nawigacji. Oczywiście w myśl zasady „co dwie głowy to nie jedna” (przy założeniu, że obie osoby są „kumate” w sprawach nawigacji) to nawigowanie w dwójkę znacznie ułatwia sprawę!

    Kg,

    Tak, nie napisałem nic o podziale obowiązków – choćby o tym pomaganiu nawigatorowi (w tym przypadku, o którym piszesz, ta druga osoba pełni rolę raczej wspomagającą, tak?), czy o tym, że jedna osoba może trzymać i podbijać kartę (zadaniem partnera będzie upewnianie się, czy rzeczywiście punkt został podbity) itp.

  5. Kg mówi:

    tak o tą funkcję kontrolną, to jest nie do przecenienia.

    Na trasie każdych zawodów zdarza się kilka najważnieszych momentów gdzie nawigator robi wtopy. I zadaniem kontrolującej osobt jest przede wszystkich te wtopy wyprowadzić, zidentyfikować i właśnie w tych momentach pomóc

  6. Paweł mówi:

    Najlepiej dążyć do tego, by startować z partnerem o jak najbardziej zbliżonych możliwościach. Jeśli jest duża dysproporcja sił to jest to marnowanie potencjału silniejszego.

  7. Kuerti mówi:

    Paweł,

    Podejście jak najbardziej słuszne, przy założeniu, że Twoim celem są głównie starty solo, bo jeśli w perspektywie masz start na rajdzie przygodowym na trasie czwórkowej, to warto potrenować napieranie w różnych wariantach. Złożyć wyrównaną czwórkę to cholernie ciężka sprawa.

  8. Kg mówi:

    mówie wam, weźmy tą pożyczkę na sprzęt. to się zwróci w dobrych miejscach zajmowanych na zawodach

  9. Kuerti mówi:

    Kg,

    Może ktoś już się zdecydował, ten spambot jest dość uparty 🙂 . Jak nie Turcy, to jakieś spam boty, no! 🙂

  10. krzysiek mówi:

    Ostatnio polubiłem napierać samemu. Idę tempem, które mnie nie męczy, sam decyduję o postojach i ogólnie wszystko jest prostsze. Może i nie jest to tempo jakiem mogę osiągnąć będąc nakręcanym przez partnera ale coś za coś. Najlepszym wyjściem jest według mnie krótka współpraca z przypadkowymi ludźmi spotkanymi na trasie: nakręcamy się, zmieniamy w nawigacji a gdy nasze tempo zbytnio zaczyna się różnić, po prostu się rozdzielamy. Po jakimś czasie spotyka się następnych itd. W ten sposób można poznać osoby napierające podobnie do ciebie co może zaowocować stworzeniem zgranego zespołu na zawody w czwórkach czy dwójkach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA