Kuertiego przypadki no image

Opublikowany 28 grudnia 2010 | autor Grzegorz Łuczko

8

Nocna Masakra 2010: Relacja

Jedno wielkie, pieprzone torowisko! Wyobraźcie sobie połać terenu, powiedzmy, 10km na 10km i wszechogarniającą biel, ciemność, światełka czołówek, odblaski na leginsach kolegów i ślady na śniegu prowadzące od jednego punktu do drugiego. Nawigacja? Jasne, ale nie dziś. Podczas ostatniej Nocnej Masakry, na trasie TP 50km, liczyła się przede wszystkim mocna łydka i odporność na mróz.

Jest już ciemno gdy wybiegamy z Barlinka. Będzie nadal ciemno, gdy wrócimy tu po ponad 8 godzinach. Pierwszy punkt wydaje się czujny – jakaś górka gdzieś w lesie, niepewny punkt ataku, no i to początek. Początki bywają ciężkie, brakuje koncentracji, łatwo popełnić prosty błąd. Biegniemy we trójkę, ja, Łukasz i Tomek.

Łukasz debiutuje na tego typu zawodach, chciał się przekonać jak to jest. Trzeba przyznać, że wybrał najtrudniejszą, pod względem warunków, imprezę w sezonie (uściślając, to ja niecnie namówiłem go na ten start). Tomek to z kolei obieżyświat, który dopiero co wrócił do Polski. No i ja, naczelna maruda.

Bieganie zimą, w śniegu, ma swoją specyfikę. Biegnąc w kierunku PK7 debatujemy nad punktem ataku. Spoglądamy na mapę i zastanawiamy się, które dojście, czy to od południa czy od północy będzie bezpieczniejsze. Szybko jednak musimy zarzucić te teoretyczne rozważania – bieganie zimą, w śniegu, ma swoją specyfikę. No przecież!

Ruszyliśmy 9 godzin po trasie TP 100km. Ktoś przed nami już tędy biegł – po co wyważać otwarte drzwi? Nie byłoby śladu? OK, wydeptalibyśmy sobie go, ale jeśli już ktoś zrobił to za nas? Słowo klucz tego startu to przebieżność – oczywiście cały czas kontrolowaliśmy mapę, ale kluczową sprawą było śledzenie śladu, który założył ktoś inny i tego, czy prowadzi on w dobrym kierunku. To była specyficzna nawigacja, powiedzmy, że tego dnia znaleźliśmy się w monstrualnym labiryncie, a naszym zadaniem było odnalezienie właściwej drogi do wyjścia.

Przed startem narzekam na ból kolana i gardła. Tymczasem jednak biegnę i ani jedno, ani drugie mi nie dokucza. Gardło, owszem, boli, ale nie na tyle, żebym musiał zwalniać. Mało trenowałem, ale to i tak nie ma znaczenia. Mój organizm musiał zaadaptować się do tego typu wysiłku, dystans ok. 50km, czas spędzony na trasie 6-8h, większość pokonana biegiem. Paradoksalnie w tym roku trenuję mniej, a jednak jestem w stanie biegać dalej i dłużej.

Pisałem już o tym kiedyś – udało mi się wskoczyć na wyższy poziom rajdowego wtajemniczenia, teraz, nawet bez sumiennych treningów, dużo łatwiej go utrzymać, niż było wejść. Pamiętacie tę słynną przypowiastkę o biegu na milę i rekordzie Bannistera? Przez wiele lat nikomu nie udało się zejść poniżej 4 minut w biegu na jedną milę (ok. 1,6km), podejmowano wiele prób, i gdy z wolna zawodnicy zaczynali się utwierdzać w przekonaniu, że to po prostu niemożliwe, Roger Bannister połamał te 4 minuty!

No i później kolejni biegacze lawinowo zaczęli biegać ten dystans poniżej 4 minut. Psycha! Psycha i jeszcze raz psycha! U mnie było podobnie, nie wierzyłem, że mogę, aż do tego dnia, w którym mi się udało, później jeszcze raz i kolejny. No i teraz okazuje się, że dystans 50-60km jestem w stanie przebiec bez morderczych treningów. Ten kij jednak ma dwa końce, bo jeśli potrafię pokonać taki dystans w takim tempie bez przygotowania to… moje kolana, stawy, mięśnie dostają strasznie w kość. W przyszłym roku nie będę powtarzał tego modelu „przygotowań”, jest zbyt ryzykowny.

Do PK7 prowadzi wydeptana ścieżka. Jasne, że wolałbym sam nawigować, a nie poruszać się w tym labiryncie, ale warunki mamy jakie mamy – naszym celem jest jak najszybsze pokonanie drogi z punktu A do B korzystając przy tym ze wszystkich dostępnych i uczciwych metod.

Do PK13 prowadzi prosty przelot. Wpadam w swego rodzaju trans. Tomek prowadzi naszą grupę, a ja mimowolnie gapię się w odblaski na jego leginsach, obserwuję jego krok i staram się trafiać w ten sam ślad. Pełen automatyzm. Działam jak robot. I tak przez kolejne godziny. Czasem wydaje mi się, że bieganie to swego rodzaju medytacja – zamiast koncentrować się na obserwacji oddechu, gapię się w odblask…

Za PK13 popełniamy idiotyczny błąd. „Nasza” droga prowadzi na południowy-wschód, równolegle biegnie ścieżka dokładnie na południe. Gdyby nie było śniegu, to nie mielibyśmy żadnych problemów z ich rozróżnieniem (inne nawierzchnie), ale w tych warunkach po prostu pociągnęliśmy przed siebie. Po jakimś kilometrze zerknąłem na kompas (o kilometr za późno!), no nie! To nie tu. Śmieję się, że Łukasz musiał zaznać małej wtopy nawigacyjnej, żeby nie pomyślał sobie czasem, że starty w tego typu imprezach to taka prosta sprawa.

Tam gdzie prowadzi wyjeżdżona droga, tam biegniemy normalnym tempem, tam gdzie jednak ślad założony jest w śnieżnej pokrywie bieganie sprawia nam problem, poruszamy się znacznie wolniej, cały czas biegniemy, ale to zdecydowanie wolniejsze tempo. Za PK4 trafiamy na pole. Magiczne pole. Wyobraźcie sobie taką scenerię, późny wieczór, zaśnieżone pole, mgła, słaba widoczność, gdzieś w oddali delikatna różowa poświata, nad Wami niewyraźne światełko księżyca. Całość rozświetlają światła czołówek znajomych biegaczy, widać ich sylwetki i tę białą poświatę wokół. Krótka, magiczna chwila. Moment, dla którego warto męczyć się przez te wszystkie godziny…

Wybiegamy w Niesporowicach, stąd mamy prosty przelot do PK15 i powrót tą samą drogą. Mija nas Maciek Więcek – on biegnie na 100km, jest już nieźle zmęczony, my jeszcze rześcy, w końcu mamy w nogach ledwie połowę tego co on… Łukasz nadaje mocne tempo, droga wije się delikatnie wciąż pod górę, a my biegniemy jak szaleni. Czuję się jakbym biegł na jakimś maratonie. Bieg z Belą to było bardzo ciekawe – być może jedno z najciekawszych w tym roku, doświadczenie.

To jasne, że mieliśmy z Tomkiem „przewagę” nad Łukaszem jeśli chodzi o doświadczenie. Dla Beli to był debiut w tego typu rajdzie, Tomek bawił się w rajdowanie już wcześniej, a dla mnie 50tki w tym sezonie stały się chlebem powszednim. Jednak ten krótki odcinek do PK15 okazał się cenną lekcją. Bacznie obserwowałem nas wszystkich, jak biegniemy, jak rozkładamy siły. My z Tomkiem wyraźnie się oszczędzaliśmy, prosty przelot wcale nie był dla nas znakiem do przyśpieszenia – biegliśmy cały czas równym tempem.

Łukasz z kolei wyrwał mocno do przodu. Słyszałem jego ciężki oddech i wiedziałem, że się nie oszczędza, on po prostu biegł tak, jak gdyby brał udział w jakimś biegu ulicznym! Ta myśl była odświeżająca! Wpadłem na pewien trop, którym będzie trzeba podążyć w kolejnym sezonie. Już pisałem nie raz o tym, że bieganie w ultra na orientację, a bieganie na ulicy różni się znacznie, ale wtedy pod Barlinkiem uświadomiłem sobie, że jeśli chcę być jeszcze lepszy w kolejnym roku, to muszę zacząć łączyć obydwa światy. Krótko pisząc, muszę zacząć biegać pod kreskę, właśnie tak jak Łukasz – potrafię przebiec prawie cały dystans 50km, teraz trzeba wykonać krok naprzód, zacząć biegać wykorzystując maksimum swoich możliwości.

Punkt podbiliśmy bez problemów, a w drodze powrotnej nieco zwolniliśmy – do mety wciąż pozostawała wiele drogi. Może ta nasza ostrożność brała się właśnie z tego doświadczenia? Świadomości, że jeszcze wszystko może się zdarzyć? Do tej pory biegałem ultra z zaciągniętym hamulcem, cały czas się ubezpieczając. Kolejny poziom to zwolnienie tego hamulca i ryzykancka postawa. Michał Jędroszkowiak czy Maciek Więcek nie kalkulują, czy przytrafi im się kontuzja i będą musieli zwolnić, a może nawet zejść z trasy, nawet w ekstremalnych warunkach ubierają się bardzo lekko. Ustawiają poprzeczkę cholernie wysoko – nie stosują żadnych zabezpieczeń, wóz albo przewóz…

Po kilkudziesięciu minutach ponownie jesteśmy w Niesporowicach. Biegniemy trochę asfaltem i po jakimś czasie wbijamy się na pole. Miejsce wybieramy sami – jak się okazuje dobrze trafiliśmy, bo ktoś już wcześniej wybrał ten sam wariant. Nie musimy więc przecierać trasy. Na polu wieje nieprzyjemny wiatr i robi się naprawdę chłodno. Przy punkcie spotykamy ponownie Maćka, od tej pory nasze drogi aż do mety będą przeplatać się.

Do mety pozostały nam ledwie 2 punkty. Kolejne kilometry spędzamy na przeprawie przez pole i zaśnieżone tory kolejowe próbując ścigać się z Maćkiem – trochę wskoczył nam na ambicję, w końcu ma w nogach 2 razy więcej kilometrów niż my, a jednak nie potrafimy mu uciec. No, ale Maciek to zupełnie inna liga. Przy przedostatnim punkcie spotykamy, jak się okazuje naszego bezpośredniego konkurenta – Huberta Augustyniaka, zupełnie niespodziewanie dowiadujemy się, że Hubert ma tyle samo punktów co my!

Przez całą trasę byłem przekonany, że mamy sporą przewagę nad resztą stawki, a tutaj niespodzianka, pewne, zdawać by się mogło zwycięstwo wisi na włosku. Podkręcamy tempo – dobiegamy do Barlinka i kierujemy się w kierunku ostatniego punktu, co jakiś czas oglądając się za siebie. Zgarniamy punkt jako pierwsi, chwilę po nas wpada na niego Maciek, a za nim Hubert. Nad tym drugim mamy już sporą przewagę, spokojnie truchtamy więc w kierunku mety.

Gdzieś po drodze mija nas rozpędzony Maciek, który zerwał się do finiszu – puszczamy go przodem, nie ma w nas już woli walki. Na metę wpadamy chwilę po nim.

Zdjęcie: Szymon Szkudlarek


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



8 Responses to Nocna Masakra 2010: Relacja

  1. Wojtek mówi:

    Tak jak po Maratonie Piasków Tobie ktoś napisał – „cholernie realistyczna” relacja. Napisałeś, że Maciek wskoczył Wam na ambicję – tak Twoja kolejna relacja dodaje tylko motywacji do treningów. Gratuluję jeszcze raz!

  2. Kuerti mówi:

    Dzięki za przypomnienie pięknej historii! (http://www.napieraj.pl/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=175 – jeśli ktoś nie czytał, a ma trochę czasu, relacja jest strasznie długa i rozwlekła..). Stare dzieje! 🙂 .

    Fajnie, że motywuje Cię to, co piszę – mi teraz niestety brak mobilizacji, po Masakrze zrobiłem sobie odpoczynek, a teraz jakoś brak celu na horyzoncie..

  3. Bela mówi:

    „Głowa musi umrzeć ostatnia” – u mnie nie umarła, ale wszystko inne tak :/ Psycha nie pękła nawet jak się okazało, że „ostatni” PK jednak nie jest ostatnim PK (to ich jest 8 a nie 7!!!?)

    Debiut zaliczony w doborowym towarzystwie. Doświadczenia fizyczne, sprzętowe i nawigacyjne bezcenne. Infekcja chorobą „napierajus febris” postępuje u mnie gwałtownie. Siedzę z mapami z poprzednich lat i ćwiczę nawigację, przynajmniej teoretycznie. Już szukam kolejnych pięćdziesiątek, a potem się zobaczy…

    Dziękować raz jeszcze 🙂

  4. Kuerti mówi:

    Bela,

    Witaj na PK4 🙂 .

    Obawiam się, że na „napierajus febris” nie ma lekarstwa 😀 . Przepadłeś 😉 .

  5. Kg mówi:

    jest lekarstwo 🙂

  6. Kuerti mówi:

    Jakie?

    Ty chyba się wyleczyłeś :> .

  7. Petro mówi:

    E, z tym wyleczeniem to bym nie przesadzał. To że się nie pije, to jeszcze nie znaczy, że się nie jest alkoholikiem. Co z kolei nie zmienia faktu, że odstawić się jednak da przy odpowiedniej motywacji.

  8. Kuerti mówi:

    Petro,

    Ja jestem teraz na etapie „odstawiania”, przynajmniej czasowego, ciekaw jestem ogromnie jak u mnie ten proces przebiegnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA