Opublikowany 27 marca 2012 | autor Grzegorz Łuczko
20Maniacka Dziesiątka: Relacja
W tym wpisie, co żem go był napisał, ale nie opublikował, na końcu stoi jak byk: „Biegowo czuję się coraz lepiej, czuję, że te 39 minut pęknie jak nic na Maniackiej Dziesiątce!”. I co? I chu…steczka! Ale o chusteczkowym biegu za chwilę.
Najpierw piosenka. Jak zwykle chillout, do pisania siadam zwykle wieczorami, nie mam ochoty słuchać wtedy czegoś energetycznego. Pisząc, lubię się wyluzować, no i w tym przypadku Pillow Talk sprawdza się idealnie. Pillow Talk by Wild Child. No dobrze, ewentualnie trochę mocniejsza nutka – do posłuchania tutaj.
Biegam, jasne że biegam. I nawet bardzo regularnie. W grudniu się rozregulowałem na kilka tygodni. Pamiętacie? Tuż przed startem w Nocnej Masakrze, na której zresztą nie wystartowałem. Później było tylko gorzej, wypadłem z rytmu, miesiąc bujałem się od przypadkowego treningu do przypadkowego treningu, aż wreszcie zaskoczyłem.
Od 5 stycznia mój najdłuższy rozbrat z bieganiem trwał raptem 2 dni. A trzeba Wam wiedzieć, że 3 dnia wpadam w ponure przygnębienie, ogarnia mnie apatia, niechęć do wszystkiego, energia gdzieś ucieka i czuję się podle. Później jest tylko gorzej. Jak ci ludzie żyją bez biegania?! Bez żadnego wysiłku fizycznego?!
Jakoś właśnie w styczniu do planu treningowego wprowadziłem interwały i… i to był strzał w dziesiątkę! Przewentylowałem płuca, rozruszałem nogi na przyjemnych prędkościach (5 minutowe odcinki biegałem po około 3:50min/km). Bardzo szybko przełożyło się to na tempa wybiegań, pierwszy zakres zacząłem śmigać po 5:00-5:05min/km. I obecnie większość moich treningów wykonuję właśnie w tym tempie.
Czułem, że moc jest ze mną! A później, a później to wszystko zaczęło się pieprzyć. Jak zawsze.
Pojechałem z Bormanem pod Leszno na 20 kilometrowe wybieganie. Marcin rozentuzjazmowany opowiadał mi o kolejnych startach w biegach na 50 kilometrów, a ja mu nawijałem o rozkosznym asfaltu udeptywaniu do utraty tchu. Dałem sobie na luz z ultra. Przynajmniej do wiosny, chcę popracować nad prędkością, zrobić kilka życiówek na ulicy i z poczuciem mocy wrócić latem i jesienią na – najpierw 50tkowe, a później 100 kilometrowe trasy.
Trening byłby nad wyraz przyjemny, gdyby nie fakt, że piździło okrutnie. Ale to jeszcze nic, jako, że bieganie w różniastych warunkach nieco mnie uodporniło na takie atrakcje, to wyszedłbym z tego bez szwanku. No, ale zaraz po treningu, z mokrą głową, poleciałem na miasto – a że wicher nie przestał wiać, to i mnie przewiało. Następnego dnia poczułem się kiepsko.
Zastanawiałem się czy nie odpuścić Maniackiej. Chciałem atakować 38:5x, czyli biec pod kreską, na granicy możliwości. Takie bieganie to jak chodzenie po slacku (taka lina zawieszona pomiędzy drzewami), jeden zły ruch i leżysz. Tak samo jest z bieganiem pod kreskę. Decyzję o starcie podjąłem w czwartek. Od razu ruszyłem sprawdzić jak się ma moja forma.
Bela polecił mi zrobić kilka kilometrówek w tempie startowym. Chciałem je pobiec w środę, ale dzień wcześniej odpuściłem trening z powodu kiepskiej formy. Miałem nadzieję, że ten dzień wolny postawi mnie na nogi. Bieganie kilometrówek w słabszej formie, na przetestowanie się na 2 dni przed startem to czysty idiotyzm i na tym mógłbym zakończyć tę relację, ale… oczywiście pobiegłem te kilometrówki.
I nawet, cholera, dobrze mi się biegło! 5 razy kilometr w tempie 3:47. Poczułem, że moc jest ze mną, choć nadal czułem się trochę „zawiany” po niedzieli. Następnego dnia zrobiłem lekki rozruch – 6 kilometrów i podekscytowany czekałem na start… No i nadejszła sobota! …wstałem rano i miałem wielką, wielką ochotę pobiec te 10 kilometrów i poprawić swoje zeszłoroczne 39:52. Zawsze przed startem czuję się ospały, najchętniej bym zrezygnował, ale w sobotę było inaczej. Nie mogłem usiedzieć w miejscu, nosiło mnie po całym mieszkaniu. Chciałem, aby ten bieg już się zaczął!
Za oknem słońce i ciepło. Bardzo ciepło. Prognoza zapowiadała prawie 20 stopni i lampę bez ani jednej chmureczki na niebie. Huh, to nie była dobra informacja. W pamięci miałem jeszcze siarczyste mrozy, a dziś miałem biegać zupełnie na krótko i w takim żarze… nie lubię tego!
Jednak przed startem nadal jestem pewny swego. Rozpiera mnie energia do momentu gdy zaczynam robić rozgrzewkę. Nogi jakieś takie, ciężkie, ..rwa mać! Zmęczone i w ogóle bez ochoty na bieganie, jakiekolwiek. A tu za moment miałem zapierdzielać ile tchu. Zwątpiłem. Straciłem rezon. No i ten upał. 20 stopni i lampa to dla biegacza absolutnie beznadziejne warunki.
Stając na starcie wiedziałem, że mam marne szanse na zakładany wynik, ale… oczywiście nie mogłem nie spróbować. Pierwszy kilometr z górki, spokojnie, bez napinki, ale szybko – 3:43. Później wiraż i wbiegamy już na ścieżkę wokół Malty. Staram się biec po 3:54min/km, tak żeby jeszcze nieco przyspieszyć na finiszu i złamać 39 minut. 2 i 3 kilometr robię w założonym tempie. Przy czwartym zaczynam się łamać.
Wieje wiatr, jest lekko pod górkę i jakoś tak nogi nie podają. Oddech i tętno ok, ale w nogach brak sił, żeby przyspieszyć. Mijam metę i czuję, że już nic z tego nie będzie. Ostry podbieg, fragment zacienioną trasą i mijam 5ty kilometr. 4:03 i 4:10 – to międzyczasy z kolejnych kilometrów. Po półmetku wbiegamy znów na słońce, czuję, że się topię od środka. Nie mam sił przyspieszyć, zaczynam opadać z sił i…
i… podaję walkę. Mentalnie przegrałem właśnie w tym momencie. Nie mam sił utrzymać tempa poniżej 4 minut na kilometr, a charczenie i walka o te kilka sekund już od tego momentu nie ma sensu. Złamałoby mnie w pół na 3 kilometry przed metą. Miałem jeszcze nikłą nadzieję, że odpocznę ze 2 kilometry biegnąc wolniejszym tempem.
Co oczywiście nie miało miejsca. Na 7 kilometrze chciałem zejść z trasy, ale pomyślałem, że nie będę robił sobie siary. Biegłem coraz wolniej i miałem coraz mniejszą ochotę na kontynuowanie tego biegu. Nie miałem jednak innego wyjścia jak dotoczyć się do mety w męczarniach. Nie znalazłem w sobie ani sił, ani chęci na finisz. 41:17. Cofnąłem się 2 lata wstecz… Kurwa mać!
Taki bieg jak ten zawsze pozostawia w człowieku paskudne uczucie rozczarowania. Wpędza w podły nastrój. Przygotowywałem się do Maniackiej prawie 3 miesiące. Robiąc te wszystkie interwały czułem się na siłach, żeby przebiec ten dystans poniżej 39 minut. A ten bieg miał być tylko postawieniem kropki nad i, dopełnieniem całego tego misternego planu. I co? I chusteczka!
Na szczęście wszelkie doły postartowe przechodzą mi bardzo szybko. Wykonana praca nie poszła na marne, moc jest, trzeba tylko odpocząć, obrać dobry kierunek i napierać! A okazja do poprawy będzie już w tę niedzielę, powalczę o nową życiówkę na trasie poznańskiego półmaratonu.
Zdjęcie: Borman.
„Jak ci ludzie żyją bez biegania?! Bez żadnego wysiłku fizycznego?!” – absolutnie się zgadzam, zupełnie tego nie kumam:D
Co do Maniackiej. A może się po prostu przetrenowałeś? Dużo treningów plus przeziębienie i osłabienie, a w efekcie dupa blada. Jednak co wytrenowałeś to masz, może warto wystartować gdzieś za tydzień-dwa-trzy, organizm odpocznie, a mocny nadal będziesz.
Grzechu, mimo wszystko gratuluję wyniku! Wiosenno letni sezon przed nami, nic straconego. Masę dyszek w najbliższych miesiącach.
Ja póki co od początku stycznia realizuje plan na Dębno, aby złamać 3:39. Po maratonie mam w planach skupić się na dyszkach. Już jedna była w tym roku z rekordem równym 43min (niestety masę 85kg ciężko rozbujać do zawrotnych prędkości ;). Kolejny ambitny cel to zbliżenie się do 40min.
Wspominałeś o przygotowaniach do Maniackiej dyszki. Miałeś jakiś fajny plan rozpisany? Podzieliłbyś się ? 🙂
„Bela polecił mi zrobić kilka kilometrówek w tempie startowym”
No to możesz obwiniać mnie za nieudany start 🙂
Pamiętaj, że przy startach poniżej 4 min/km ważna już jest predyspozycja dnia. A to wybitnie nie był Twój dzień. Szczególnie na dystansach 5 albo 10 km. Nie ma jak nadrobić straconych sekund, za mało kilometrów. Dycha to nie setka, zaraz będzie kolejna i spróbujesz znowu. Ważne, że widzisz progres dzięki treningom. Nie cofasz się. Kolejne starty to potwierdzą. I się nie spinaj. U mnie życiówki przychodzą, kiedy się nie nastawiam na nie za bardzo 🙂
Krasus,
Witaj w mych skromnych blogowych progach 🙂 . Na moje niepowodzenie złożyło się wiele czynników, m.in te, które wymieniłeś. Zmęczenie, osłabienie organizmu, upalna pogoda (każdy miał takie same warunki – to jasne, ale jeśli ktoś walczył o swoją życiówkę to musiał mieć w takiej sytuacji, jak powiada Bela, swój dzień). W niedzielę biegnę połówkę, później Święta i rest, a 15 kwietnia jest ponoć fajna dyszka w Gnieźnie i tam znów spróbuję zmierzyć się z 39 minutami!
Michał,
Dzięki! Otóż to, będzie jeszcze okazja pobić rekord. 85kg i 43 minuty? Zbijesz wagę do 75kg i będziesz śmigał grubo poniżej 40 minut! Mój plan nie był jakiś wyszukany.
po – rest
wt – 10-12km owb1
śr – interwały, 4-5 po 3:50min/km x 5 minut na przerwie 5 minut
cz – 8km
pi – rest
so – 10-12 km w tym 8-10km w tempie 4:30min/km (ale nie zawsze robiłem ten trening)
ni – długie wybieganie ok. 20km.
Mimo, że nie trenowałem wiele (4-6h tygodniowo), to treningi były treściwe i nie powiem, żeby taka objętość mnie nie męczyła. Plan jednak się sprawdził, biegam szybciej pierwszy zakres (5:00-5:05), bez problemów śmigam interwały po 3:45-3:50, no i w końcu dobrze zaczęło mi się biegać te tempa po 4:30min/km.
Bela,
Żeby nie było, te kilometrówki pobiegłem na własną odpowiedzialność. W moim przypadku okazało się, że nie potrafię się tak szybko zregenerować. Masz rację z tą dyspozycją dnia, tylko pytanie jak to wytrenować? Mentalnie czułem się kapitalnie tego dnia, ale fizycznie było kiepsko. Następna próba za 2 tygodnie w Gnieźnie… spróbuję się nie spinać 🙂
Jak się nie uda w Gnieźnie to tydzień później masz jeszcze dychę w Żninie:) (http://biegnij.com/event/2898,XIX+Bieg+Zninski) Ja marzę, żeby tam pobiec, bo ze Żnina pochodzę. Ale dzień wcześniej jest Harpagan, obawiam się, że dzień po 50-tce nie będę w życiowej formie na dychę…:/ Szczególnie, że 15.04. zamierzam pobiec maraton w Łodzi;)
„Bieganie kilometrówek w słabszej formie, na przetestowanie się na 2 dni przed startem to czysty idiotyzm i na tym mógłbym zakończyć tę relację, ale… oczywiście pobiegłem te kilometrówki.”
😀 Hehehehe. Swietnie napisane. Tez mialem takie wpadki gdzie wiecej wydaje sie lepiej. Proponuje wydrukowac i powiesic nad biurkiem 🙂
p.s. jak napisal poprzednik na gorszy wynik mialy zdecydowany!!! wplyw BLEDY w koncowej fazie doszlifowania formy…”oczywiście pobiegłem te kilometrówki” 😀
Ty jednak żyjesz ;p
Tak spie* potrafią tylko wybitne jednostki 😉
No, do powieszenia nad biurkiem:
„Więcej wydaje się lepiej? Buhahahaha”
(z dopiskiem) „Maniacka Dziesiątka z 2012 r. pozdrawia Cię”
+ za karę i z przyjemnością jeszcze raz przebierzesz szybko nóżkami te 10 km, przy najbliższej okazji. Czasami niektóre rzeczy za 2x wychodzą znacznie lepiej 🙂
Kuerti, czy ty biegasz III zakres z prawdziwego zdarzenia? Bo ten tydzień co podałeś to jakieś przymulanie. Brakuje Ci szybkości, max 3:50 to za wolno na treningu(!) i jeszcze te przerwy.
Zrób 3 porządne treningi na bieżni 6×400 po 3:20, przerwy 400m w truchcie do I zakresu(najlepiej). Gawarantuje wynik. Prędkość powinna być taka, zebyś za 6 razem prawie rzygal
tylko porządnie się rozciągnij wcześniej
i za szybko zacząłeś
Krasus,
Tydzień po Gnieźnie będę biegał maraton w Madrycie 🙂 . Ja na Twoim miejscu bym sobie odpuścił jeden bieg/ dwa biegi w jeden weekend? Szaleństwo! 🙂
Adamo,
Już kiedyś napisałem tekst o taperingu i generalnie o wadze odpoczynku, jak widać nieco mi się zapomniało 🙂 . Ale, ale, błędy udało mi się skorygować, odpocząłem, nabrałem sił i trzasnąłem życiówkę w półmaratonie! 🙂 . Relacja wkrótce..
Jip,
Faktycznie taka kartka by się przydała… no nic, kolejna lekcja. Już odrobiona 🙂 . A te 38 minut i tak nabiegam w tym roku!
Kg,
Być może z Twojej perspektywy wygląda to na przymulanie, ale.. jeszcze pamiętam taki „plan”, który realizowałem, a który wyglądał tak, że biegałem w zasadzie tylko pierwszy zakres, tam w ogóle nie było prędkości! Dopiero od tego roku wprowadziłem interwały, pierwszy raz w życiu biegałem treningi na takich tempach. Nigdy wcześniej nie robiłem interwałów, żadnych odcinków po 3:45-3:50min/km. Zgodzę się, że to nie jest jakaś wybitna prędkość – czuję się na siłach, aby biegać szybciej.
I na pewno wprowadzę takie treningi, które opisałeś – nawet na tę sposobność chcę się wyposażyć w jakieś kolce na bieżnie 🙂 . Ale z dotychczasowego treningu jestem zadowolony.
pakuj i nastepna impreza full połer 🙂
Sebas,
Nie opjerdalałem się, cytując klasyka, i życiówka we wczorajszym półmaratonie padła znokautowana 🙂
88min to już całkiem fajnie, ale pewnie robisz to z wytrzymałości, bo powinieneś łamać 40min, stąd te zalecenia wprowadzenia elementów treningu szybościowego, choć do maratonu jest Ci to mniej potrzebne
A fota zrobiona w Boguszynie co nie?:D Moje rewiry 🙂
Marqiz, BINGO! 🙂
Skoro Twoje rewiry, to pewnie bywasz na Biegu Sokoła IMHO świetna impreza. W dodatku 30km od moich rewirów. Na to wygląda, że jesteśmy sąsiadami ;).
Pozdrawiam.
Na Bieg Sokoła jeździłem jako dzieciak. Swoją drogą w tym lesie obok Boguszyna jest dobra mapa do BnO i jeden z etapów na tegorocznym Rajdzie Konwalii właśnie tam będzie 🙂
Na Rajdzie Konwalii pojawię się obowiązkowo 🙂 . Już nie mogę się doczekać atrakcji, które przygotowaliście. Tym bardziej się cieszę, bo do Moch mam 40 minutek samochodem, no i znam tereny na których ma się odbyć rajd 🙂 .
hej,
odtąd jesteś moją inspiracją!!
Dzięki! Postaram się Cię nie zawieść 🙂 .
Hehe no proszę, mieliśmy taki sam czas netto 🙂 a ja miałem też poprawiać życiówkę na dychę i wyszło podobnie 🙂 Pozdrówka!
Robert,
Shit happens! 🙂 . Ja formę szykuję na te 38.. ale nie mam gdzie pobiec 🙂