Ja tym razem niestety nie skończyłem. Szedłem jak zwykle z Maćkiem (ale nie Maćkiem W) i pierwsze 3 punkty szło nam super. Potem wybraliśmy wariant przez Czechy. Kompletnie na azymut i na nosa, przez zamokłe łąki, wśród nieprzebranych stad krów poutykanych po zakamarkach lasów i bagien. Pod nogami liczne stemple krowiej działalności. Tempo świetne, morale wysoko ... i nagle zwichnięcie
. Ból zatykał oddech, leżałem 20 - 30 min i zwijając się z bólu, badając stopę. Zdałem sobie sprawę z idiotyzmu mojego ulubionego hobby, p przecież już nie jestem młokosem przed czterdziestką
Gdyby nie obecność Maćka to dopiero miałbym się z pyszna. Jakoś się pozbierałem. Każde dotknięcie ziemi to ból ponad miarę. Trzeba jakoś do drogi, taksówka i do bazy. Jakoś dokuśtykałem do granicy i ... . No cóż do pk4 było niedaleko więc ...
Potem to już byłem w coraz lepszej formie. Grunt to właściwe leczenie, a szczególnie 2 pkt:
1. zimne kompresy - zastosowałem nieprzerwany marsz w zimnej wodzie
2. rehabilitacja ruchowa - walnąłem sobie jeszcze dodatkowe 60 km ze zachiniętą nogą.
Zadziałało. Kiedy jednak przed samą 13 -ką zaproponowałem, że nie idziemy dalej, to ani Maciek ani Ania (która szła z nami ponad połowę trasy) nawet chwili nie protestowali.
Po takiej decyzji od razu rozpoczął się nieprawdopodobny ból nogi (tak jest jak adrenalina puszcza). Potem Ania załatwiła transport do Leśnej. Tam rzeki nie w tym miejscu gdzie były przed wyjściem. Panika, że tama na Czocha puszcza i zmiecie miasto. Nie można przebić się do bazy, która i tak jest pod wodą (jak i nasze samochody) i takie tam różne sprawy codzienne rajdowicza.
Dzięki dla Maćka, na którego zawszę mogę liczyć.