Kuertiego przypadki no image

Opublikowany 12 kwietnia 2010 | autor Grzegorz Łuczko

4

Biegowy tryptyk. Część druga.

Sherpas Raidteam

Tydzień później i kilkaset kilometrów dalej. Rajd Dolnego Sanu. Krótka trasa – 30 kilometrów. Nabrałem jakiejś niechęci do setek i mam opory przed startowaniem na trasach 100 kilometrowych. Być może rozleniwiłem się? W ostatnich miesiącach startuję na krótszych dystansach, 30 – 50 – 60 kilometrów. Takie trasy można zrobić szybko, na dużej intensywności, nie ma tego znużenia na 70-80 kilometrze znanego z setek.

Przed startem wszystko mnie boli. Dosłownie. Na rajd pojechałem nieco okrężną drogą, przez Nową Iwiczną, gdzie odwiedziłem Kroliska i Sahiba. W środę Marcin zabrał mnie na trening – miałem powtórkę z soboty, lataliśmy na podobnych prędkościach, które robiłem na Maniackiej Dziesiątce. Ten trening dodał mi wiele pewności siebie – zrobiliśmy bardzo mocne 18km, a ja nie miałem większych problemów, żeby utrzymać to tempo.

Wyjazd do Ulanowa, jak się później okaże, będzie stał pod znakiem rozważań, na ile mnie tak naprawdę stać. Czy mimo zmęczenia jestem w stanie wykrzesać z siebie wystarczająco dużo sił, żeby zrobić tu dobry wynik? A może tego zmęczenia nie ma, tylko siedzi ono w głowie? Staram się nie myśleć, że coś boli, i że jestem zmęczony, czy niewyspany. Chyba nieco pomaga mi w tym, paradoksalnie, niepokój Kroliska, z którą mam wspólnie pokonać całą trasę.

Dla niej to swego rodzaju sprawdzian, tych wszystkich kilometrów wybieganych zimą. Ja nie musiałem już sobie nic udowadniać, a przynajmniej nie wtedy, tam w Ulanowie. W gruncie rzeczy, startując w rajdach ciągle sobie coś udowadniamy. Z początku chodzi o pokonanie samego dystansu, a później o czas, wynik na mecie. Koło jednak się zamyka, bo wciąż można wystartować w czymś dłuższym, trudniejszym. A później? A później to dłuższe i trudniejsze można pokonać jeszcze szybciej. A później…

Startujemy w sobotę o 11. Świeci piękne słońce i jest bardzo ciepło, w końcu następnego dnia mieliśmy witać wiosnę, która nieco się pośpieszyła! Swoje osobiste ambicje chowam w kieszeń i za cel stawiam sobie, brutalnie mówiąc, wyciśnięcie maksa z Ulki. Startowaliśmy razem na AST Trophy w styczniu i mniej więcej wiem na co ją stać. Wtedy jednak ganialiśmy przez dwa dni w górach, teraz mieliśmy krótką, szybką trasę po płaskim. No i jeszcze to marudzenie Kroliska, że jest kiepskim biegaczem…

Wreszcie ruszamy! Do pierwszego PK dużo asfaltu. Generalnie trasa jest raczej łatwa nawigacyjnie, sporo prostych przelotów po asfaltach, albo torach kolejowych. W lasach leży co prawda jeszcze śnieg, ale nie ma problemów z bieganiem w takich warunkach. Zaczynamy nieco za szybko, zostaję z tyłu i czekam na Ulkę – wychodzę z założenia, że nie ważne jest tempo biegu, a sam bieg jak najdłużej. Jeśli udałoby nam się podbiegać do samego końca, to byłoby super!

Podbijamy PK1 i ruszamy dalej. Jesteśmy w czołówce. Ci szybkobiegacze z początku gdzieś zaginęli w akcji. A my swoim tempem, nie oglądając się na nikogo, biegniemy dalej. To było główne założenie tego startu, biec swoim tempem – nie ścigać się z innymi, robić swoje. Przy PK3 zupełnie niespodziewanie dla nas okazuje się, że jesteśmy na pierwszym miejscu. Ula dojrzała dobry przelot na PK – nie musieliśmy nakładać drogi torami, wyszliśmy idealnie na punkt. Co prawda zaraz nas doganiają Darek z Tomkiem, ale przecież my się z nimi nie ścigamy!

PK4 leży pod wiaduktem. Biegniemy dłuższy odcinek po torach, widzimy się nawzajem, dwójka prowadząca, my i 3 biegaczy za nami. Już do samego końca będziemy się tasować w tym towarzystwie. Okazuje się, że czwórki nie ma! Punkt jest oczywisty – wiadukt, nie mogliśmy się pomylić. Szybki telefon do Huberta (organizatora RDSa) i biegniemy dalej. W tym miejscu spotykamy się wszyscy razem.

Nadal więc udaje nam się utrzymać w czubie stawki. Do PK5, efektownie położonego na skraju skarpy, docieramy niedługo po liderujących Darku i Tomku. Jest świetnie! Ula cały czas daje radę. Do mety jeszcze tylko 3 punkty, w zasięgu wzroku mam Tomka, Darek jest gdzieś dalej, ale nie na tyle, żebyśmy nie mieli już szans go dogonić. Przez chwilę mam ogromną ochotę zostawić Ulkę i pobiec za Darkiem, ale staram się nie myśleć o tym, mam inne założenia na ten start.

W oddali widzimy, że Tomek zaczyna słabnąć, coraz częściej przechodzi do marszu. Ula zostaje nieco w tyle za mną, ale cały czas biegnie. Starty takie jak ten, czy ten na AST Trophy to dla mnie lekcja współpracy w zespole. Uczę się tego jak, w tym przypadku, będąc tym mocniejszym, skutecznie motywować tą drugą osobę do jeszcze większego wysiłku.

Wiem, że nie mogę okazać zniecierpliwienia, ani złości – przeciwnicy są tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie dłoni, ale przecież złość tu nic nie pomoże. Nie mogę też za bardzo oszczędzać Uli – wiem, że jest jej ciężko, ale przecież takie są rajdy, tu jest ciężko! Cały czas więc jestem z przodu, staram się tak dobrać odległość, żeby ten dystans między nami był motywujący. Stosuję swego rodzaju mentalny hol.

Odbiegam nieco dalej tak, żeby Ula musiała mnie gonić, jeśli chciałaby żebyśmy zwolnili tempo. Gdy widzę, że dystans się powiększa delikatnie zwalniam. Później znów przyśpieszam. Ula dzielnie daje sobie radę, nie skarży się i cały czas stara się podbiegać. Podbijamy PK6 i w zasadzie zostaje nam ostatni przelot już pod samą metę, tam 2 punkty i prosta do bazy.

Z szóstki wybiegamy na drugim miejscu. Tomek został gdzieś daleko w tyle, a za nami trzyma się jedna osoba. Długo siedzi nam na plecach – co tylko motywuje nas do większego wysiłku. W końcu udaje nam się go zgubić, ale do samej mety czujemy oddech konkurencji na plecach. Do PK7 biegniemy długą prostą drogą gruntową cały czas oglądając się do siebie. Gdy wybiegamy na moście pod Ulanowem, a naszego przeciwnika jeszcze nie widać, wiem już, że uda nam się dowieść do mety drugie miejsce.

Robimy jeszcze małą rundkę po Ulanowie, podbijamy PK8 i ruszamy na metę. Jest sympatyczne, słoneczne i ciepłe popołudnie, podczas gdy zrywamy się do finiszu na 500 metrów przed metą. Wpadamy na metę po 4 godzinach i 15 minutach pokonując 37 kilometrów. W bazie okazało się, że Darek był przed nami raptem 6 minut.. a więc tylko 6 minut tracimy do zwycięzcy. Jesteśmy zaskoczeni, ale i bardzo zadowoleni. Okazało się, że Ulka wcale nie jest kiepskim biegaczem, a wręcz przeciwnie, drzemie w niej spory potencjał.


O autorze

Tu pojawi się kiedyś jakiś błyskotliwy tekst. Będzie genialny, w kilku krótkich zdaniach opisze osobę autora przedstawiając go w najpiękniejszym świetle idealnego, czerwcowego, słonecznego poranka. Tymczasem jest zima i z kreatywnością u mnie słabiuśko!



4 Responses to Biegowy tryptyk. Część druga.

  1. Marta mówi:

    „Odbiegam nieco dalej tak, żeby Ula musiała mnie gonić, jeśli chciałaby żebyśmy zwolnili tempo. Gdy widzę, że dystans się powiększa delikatnie zwalniam.”
    Ty sadysto 😉

    Ula gratuluję wyniku!

  2. rocha mówi:

    Nauczył się tego sadyzmu od Piotra Sz.

  3. Krolisek mówi:

    Dzięki Marta! Z mojego punktu widzenia nie było aż tak strasznie jak to opisał Grześ, może dobrze, że nie wiedziałam o tym, co mu po głowie chodzi 😉

  4. Kuerti mówi:

    Rocha,

    Wspominka z Wertepów 2 lata temu:

    „„Piotrek Ty …”. W ostatniej chwili gryzę się w język. Mój partner, z którym startuję w Wertepach to kapitalny gość, uwielbiam z nim startować ale w tym momencie najchętniej bym go rozszarpał! Po kilku kilometrach trekingu czuję się już „ugotowany”, oczywiście biegniemy. Tfu! Piotrek biegnie, ja niezdarnie wykonuje ruchy imitujące bieg lub coś co go tylko przypomina, zniechęcony oglądam jego plecy i najgorsze – ten jego lekki krok – jakby dosłownie płynął w powietrzu, a ja tu umieram do cholery, ledwie kilka metrów dalej! Jakkolwiek dla zdecydowanej większości mojego JA w tym momencie Piotrek jest katem, tak jest pewna mała cząstka, może nawet tylko cząsteczka, która mówi, dobrze chłopie, ciągnij do przodu, bo jak Ty ciągniesz to i ja napieram!

    Czuję się rozdarty. Z jednej strony chętnie przeszedłbym do marszu, ale z drugiej widzę plecy mojego partnera – ślepo wpatrzony w ten punkt – który w tym momencie staje się dla mnie alfą i omegą tego świata, jedynym sensem i racją mego bytu – jakoś podążam dalej. Ból, po pewnym czasie, staje się czymś naturalnym, jakby nieodłącznym elementem gry.”

    http://pk4.pl/2008/04/12/wertepy-2008-relacja/

    Tak, nauczyłem się tego od Piotrka 😉 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Back to Top ↑
  • TUTAJ PRACUJĘ

  • FACEBOOK

  • OSTATNIE KOMENTARZE

    • Avatar użytkownikaYou got 38 163 USD. GЕТ > https://forms.yandex.com/cloud/65cb92d1e010db153c9e0ed9/?hs=35ccb9ac99653d4861eb1f7dc6c4da08& i6xbgw – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaPaweł Cześć. Że niby 100 km w terenie to bułka z masłem? Że 3 treningi w tygodniu po godzince wystarczą? No... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaTrophy Superstore... trophy store brisbane Constant progress should be made and also the runner must continue patiently under all difficulties. Most Suppliers Offer Free Services... – WIĘCEJ
    • Avatar użytkownikaRobbieSup https://pizdeishn.com/classic/365-goryachie-prikosnoveniya.html - Жесткие эро истории, Лучшие секс истории – WIĘCEJ
    • Older »
  • INSTAGRAM

    No images found!
    Try some other hashtag or username
  • ARCHIWA